9. Biblia a naród
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Z fizycznego punktu widzenia, ludzie spierają się o to, czy chrześcijaństwo, a raczej rzymski katolicyzm, oparty na uniwersalizmie, może być przeszkodą dla nacjonalizmu, czy istnienia odrębnych narodów w ogóle. Spór ten przypomina dyskusję na temat przynależności do Unii Europejskiej, z powodu której niektórzy obawiają się możliwości pozbawienia danego kraju jego odrębnej „tożsamości”. Roboczo można stwierdzić, że „naród” to konstrukt filozoficzno-społeczny, wyobrażona grupa ludzi o wspólnej świadomości i przynależności, np. utożsamiająca się ze wspólną historią, kulturą, językiem (choć nie zawsze), a także konwencjami społecznymi i prawem moralno-etycznym, określanym jako tzw. „wartości”. W tym kontekście nacjonalizm stanowi specyficzne podejście do tożsamości, w której ta „narodowa” jest najważniejsza i wywyższana ponad wszystko, co pochodzi z zagranicy, a określane jest jako „wpływy obce”. Katolicyzm to z kolei wspólnota wyznaniowa, w założeniu ponadnarodowa, która powołuje się na własne zasady moralne, wiarę w zdefiniowanego przez siebie Boga i prowadząca życie religijne (liturgiczne) na bazie kościoła powszechnego i autorytetu papieża.
Problem polega na tym, że „obrona interesów narodowych” bazuje na własnych koncepcjach i wyobrażeniach członków elity określonej społeczności, które często ze swej natury są konserwatywne (przeciwne zmianom), a według niektórych nawet „wsteczne”. Nie ma sensu wchodzić w szerszą dyskusję na temat tego, na ile nacjonalizm jako zjawisko przyczynił się do wybuchu pierwszej i drugiej wojny światowej czy innych konfliktów międzynarodowych. Musimy jednak zwrócić uwagę na fakt, że na pewnym etapie swojego rozwoju katolicyzm przybrał formę nacjonalizmu. To doprawdy paradoksalne zjawisko. Pod pretekstem działania w „imieniu Boga” w ramach rzekomej potrzeby „głoszenia ewangelii” czy raczej „nawracania” pogan, kościół na przestrzeni wieków dopuszczał się licznych najazdów i masowych mordów, doprowadzając do upadku lokalnej tkanki społecznej, kulturowej i religijnej i powstania tzw. „państw chrześcijańskich”, w których instytucja kościelna zaczęła odgrywać rolę wpływowej „partii politycznej”. Paradoks tej postawy polega na tym, że kiedy katolicyzm dokonywał siłowej inwazji kulturowej, politycznej i społecznej w miejscach, w których był zjawiskiem całkowicie obcym, katolicy nie mają z tym problemu, wypierając zbrodnie swojej organizacji i racjonalizując je w imię „wyższego dobra”, to znaczy rzekomego „głoszenia ewangelii”, nie ważne, że ogniem i mieczem. Kiedy jednak pojawiają się siły społeczne czy polityczne naświetlające te zbrodnie, krytykujące tę inwazję kulturową i domagające się zmniejszenia wpływów instytucji kościelnej albo uzyskania od niej jakiegoś rodzaju zadośćuczynienia czy odszkodowania, katoliccy aktywiści i hierarchowie podnoszą larum, twierdząc, że to objaw zmasowanego „ataku na kościół” i jego „tradycyjne wartości”, a nawet na „tożsamość narodową” danego kraju.
Aktywny udział kościoła w życiu społecznym i politycznym wypływa z przekonania, że Bóg nakazał instytucjonalnemu kościołowi przekształcać każde społeczeństwo w swoiste, rozumiane fizycznie i moralnie, „królestwo boże”, czyli społeczeństwo w pełni podporządkowane nauce hierarchów kościoła i nauczanych przez nich zasad religijnych, których naczelną cechą jest jak największe ograniczenie wolności jednostki i jej prawa do szukania własnego szczęścia i posiadania własnego zdania. W związku z tym, jak się uważa, każdy „wierzący” (członek instytucji kościelnej) ma obowiązek „głoszenia ewangelii”, a więc udzielania się społecznie i politycznie i wywierania presji na członków społeczności, w której żyje, by podporządkowali swoje życie wyznawanym przez niego zasadom. Niestety niejednokrotnie presja ta przybiera formy przemocowe, czy to psychiczne (np. stygmatyzacja, dyskryminacja lub ostracyzm) czy fizyczne (np. przemoc polityczna lub rękoczyny). Wszystko to rzekomo w trosce o zbawienie własne i innych.
Źródłem tego przekonania jest oczywiście fizyczna interpretacja Biblii (przekaz fałszywy). Tymczasem duchowy przekaz Biblii (przekaz prawdziwy) mówi o duchowej relacji Boga i Jego wybrańców, definiując „naród wybrany” nie jako naród polityczny, taki jak Izrael czy katolicka Polska, a naród duchowy, niewidzialny, który składa się z „obrzezanych duchowo” lub „ochrzczonych duchowo”. Stanowisko kościoła pozwalające mu na „mieszanie się do polityki”, udaje troskę o dobro obywateli, podpierając się (O zgrozo!), rozumianym fizycznie, autorytetem Biblii i Boga. Z jednej strony kościół głosi uniwersalizm „miłości Bożej”, a z drugiej polityczny „nacjonalizm”, na przykład za „prawdziwych patriotów” uważając wyłącznie katolików. Nie ważne, że wykluczanie innych to oczywiste zaprzeczanie „miłości do bliźniego swego”, nawet w rozumieniu fizycznym. Argument, że katolicyzm powinien bronić swojej nacjonalistycznej postawy, i to w dodatku w oparciu o Biblię, to nieporozumienie. Jest tak dlatego, że w rozumieniu Biblii słowo „naród” określa zbawionych lub potępionych „pogan” z całego świata, bez wskazywania na jeden czy kilka krajów, które jakoby znalazły się pod „specjalną opieką” (opatrznością) Boga. „Poganami” Biblia określa wszystkich bezbożników i grzeszników, a w kontekście zbawienia wszystkich wybrańców, po których przyszedł Jezus.
Powoływanie się na budowę wieży Babel, której skutkiem było „pomieszanie ludziom języków”, jako na podstawę działania zmierzającego do ponownego politycznego i kulturowego „zjednoczenia” ludzkości w ramach ponadnarodowego zrywu ewangelizacyjnego, którego rezultatem miałoby być jakieś polityczne megapaństwo („jedna owczarnia i jeden pasterz”) to manipulacja Słowem Bożym. W rzeczywistości budowa wieży Babel symbolizuje w Biblii własny program zbawienia, wymyślany przez ludzi na własną zgubę. Nawet z fizycznego punktu widzenia „pomieszanie języków” wskazuje raczej na potępienie uniwersalizmu, bo to właśnie „próba stworzenia jednego narodu” zakończyła się jego rozproszeniem. Nie będziemy jednak podejmować sporu fizycznego, gdyż nie taki jest przekaz Biblii. Duchowo rzecz biorąc, w tym kontekście „pomieszanie języków” to obraz „obcego ducha”, który „miesza” Boga z Szatanem, który chciał stać się „jak Bóg”. Dlatego niewybraniec, „mieszając” przekaz Boży z przekazem Szatana, staje się źródłem kłamstwa i nie ma możliwości zrozumienia Prawdy. Prawda kościelna jest na tyle „pomieszana”, że chrześcijaństwo instytucjonalne rozpadło się na wiele odłamów, z których każde głosi „własną prawdę”.
Dlatego w swej zwyrodniałej naturze, w „swojej bożej miłości”, kościół stał się agresywną instytucją bezpardonowo broniącą własnego interesu, występując przeciwko wszelkim urojonym zagrożeniom czy „chorobom” tego świata takim jak „ideologia LGBT”, „gender” „in-vitro”, GMO, antykoncepcja, wolność seksualna, nie wspominając już o konkurencyjnych religiach, a nawet konkurencyjnych odłamach chrześcijaństwa. Przede wszystkim jednak kościół desperacko broni się przed politycznym i społecznym rozdziałem kościoła od państwa, czyli ograniczeniem roli kościoła w życiu społeczno-politycznym. Oczywiście wersety takie jak nakaz Jezusa, by „iść w świat i nauczać wszystkie narody” (Mt 28:19; Mk 16:15) tłumaczone są na własny, społeczno-polityczny sposób.
Biblijne stwierdzenie, że „Bóg jest Bogiem narodów” czy że „Jezus przyszedł zbawić wszystkich ludzi” nie odnosi się do świata fizycznego, lecz do świata duchowego – Jezus przyszedł zbawić wszystkich Bożych wybrańców, którzy pochodzą z całego świata. Szatan jest w Biblii określany różnymi imionami i symbolicznie identyfikowany z różnymi „bożkami”, które czczono nadaremnie w różnych regionach, gdzie daną religię często definiowało oddawanie czci danemu bogu. W Starym Testamencie najbardziej wyróżniał się Baal, natomiast w Nowym mamy świątynię wielkiej bogini Artemidy, której kult miał zasięg nie tylko azjatycki, ale i, w ówczesnym rozumieniu, „ogólnoświatowy” (Dz 19:27-28).
Powszechna manipulacja przekazem Biblii, związana z jej fizyczną interpretacją, sprawia, że kościół wybiera fragmenty, w których Biblia mówi na przykład o płaceniu podatków (Mt 17:27; Rz 13:5-7), posłuszeństwu wobec władzy państwowej (Rz 13:1-4), współpracy z władzami, jeśli to możliwe (Tt 3:1), a kiedy chce wskazać, że władza państwowa jest równoznaczna z władzą kościelną, wtedy przytacza wersety, według których władcy powinni kierować się Prawem Bożym (Pwt 17:18-19) albo starannie dobierać ludzi na stanowiskach rządowych (Pwt 16:18-19), bądź też takie, które twierdzą, że władzę państwową ustanawia Bóg (Rz 13:1-4). Sęk w tym, że wszystkie te wersety odnoszą się nie do władzy politycznej, a do duchowej władzy Boga. Hierarchia państwowa czy kościelna to metafory, które odnoszą się do duchowej sytuacji zbawionych wybrańców, przez których Bóg działa, przy czym jedni otrzymują więcej talentów od innych, zgodnie z Bożą wolą. „Posłuszeństwo” względem Boga to termin będący synonimem zbawienia lub inaczej posiadania cząstki Ducha Bożego, a nie słowo opisujące czyjeś wysiłki, by w życiu fizycznym wypełniać prawo społeczno-moralne. To efekt zbawienia wybrańców, którzy od tej pory posiadają Ducha Bożego, przy czym to Bóg jest „sprawcą woli i działania”, podporządkowując wybrańca własnemu autorytetowi – autorytetowi Prawa Ducha. Dlatego kontrast pomiędzy wybrańcami a niewybrańcami doskonale wyraża werset: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5:29), w którym Biblia przeciwstawia swój przekaz duchowy własnemu programowi zbawienia głoszonemu przez przywódców religijnych.
W czasach Abrahama, Izaaka, Jakuba i późniejszych patriarchów fizyczny „model rodziny” wyglądał zgoła inaczej niż współcześnie. Rodziny stanowiły rody, rody składały się na plemiona, a te na naród. Przodka, lub inaczej patriarchę, wybierano po linii męskiej. W jednym domu mieszkało wiele osób, zwykle kilka pokoleń, a poza mężczyznami i ich żonami oraz nałożnicami przebywali tam również niewolnicy, i to narodowości zarówno obcej, jak i własnej. Zniewoleni Hebrajczycy mieli możliwość wykupu lub uzyskania łaski po odsłużeniu określonego okresu. Często służącymi stawali się jeńcy wojenni. Niektóre rodziny przygarniały także ubogich i włóczęgów. Rodziny były raczej liczne – według Biblii dwunastu synów Jakuba dało początek całemu narodowi Izraela.
Liczyło się pochodzenie, czyli rodowód, który decydował o roli społecznej i politycznej, ale przede wszystkim religijnej. Wyglądało to podobnie jak w przypadku średniowiecznej szlachty, która w społeczeństwie feudalnym korzystała z wielu przywilejów. Bycie Izraelitą oznaczało bycie „wybranym przez Boga”. Małżeństwo było obowiązkiem, dla zachowania linii rodowej, a małżeństwa mieszane (z osobą innej narodowości) uważane były za przeklęte u Boga. Dla podtrzymania rodu, brat zmarłego poślubiał wdowę, a bezpłodna kobieta podsuwała mężowi nałożnicę (jak w przypadku Sary i Hagar). W praktyce małżeństwa lewirackie służyły przede wszystkim utrzymaniu majątku wewnątrz rodziny, a nie potrzebie wypełniania nakazów Tory. Trudno tu mówić o „miłości małżeńskiej”. Jeżeli brat zmarłego miał żonę, czy więcej żon, wdowa stawała się kolejną żoną. Rola kobiety sprowadzała się głównie do usługiwania i prokreacji. W rzeczywistości była w pełni uzależniona od mężczyzny, w każdym aspekcie życia społecznego, politycznego i religijnego. W praktyce nie mogła wystąpić o rozwód t zwykle pozbawiona była prawa dziedziczenia po mężu. W przypadku rozwodu z inicjatywy mężczyzny, mężczyzna często był zobowiązany do zapewnienia kobiecie środków do życia, ale były to środki wystarczające tylko na przetrwanie. Choć znane są przypadki, że jedynym dziedzicem była córka, to wówczas nie mogła ona poślubić nikogo spoza rodu. Czasami majątek stawał się przekleństwem. W każdym razie, kobieta nie miała wiele do powiedzenia. Kiedy dochodziło do zawarcia małżeństwa, to mężczyzna wybierał partnerkę. Kobieta zwykle nie mogła odmówić.
Biblia wyjaśnia, że termin „małżeństwo” oznacza relację pomiędzy Bogiem i Jego „narodem” (słowo to obrazuje wybrańców) albo Bogiem i Kościołem. Problem polega na tym, że kościół instytucjonalny uzurpuje sobie prawo do prezentowania się jako przedstawiciel Boga na ziemi, który jest w „unii” z Bogiem-Chrystusem. Tak samo postępował starożytny Izrael, twierdząc, że jest w unii z Bogiem-Jahwe. Tymczasem w Biblii Chrystus mówi o kościele i narodzie jako „Kościele duchowym” i „narodzie duchowym” w znaczeniu swoich wybrańców. Dodatkowo próbuje się nam wmówić, że ludzkie małżeństwo stanowi „odbicie świętej unii Chrystusa z Kościołem”, mając oczywiście na myśli „małżeństwo fizyczne” i „kościół instytucjonalny”. W przypadku małżeństwa fizycznego człowieka wybiera człowiek, podobnie jak w kościele instytucjonalnym, gdzie to człowiek rozdziela stanowiska i przydziela funkcje innym ludziom. Wejście do służby w kościele polega na ukończeniu seminarium i przyswojeniu doktryn danego kościoła, czyli na głoszeniu słowa i doktryn ustanowionych przez człowieka, bez względu na to, że doktryny te są ze sobą sprzeczne. Jak bowiem można głosić, że „mężowie mają miłować swoje żony, tak jak Chrystus umiłował Kościół”, a jednocześnie twierdzić, że „lepiej jest dla mężczyzny, aby był sam”? Często pomija się przy tym fakt, że miłość Chrystusa do Kościoła oznacza, że Chrystus „wydał za niego sam siebie” (Ef 5:25). Duchowa ofiara Chrystusa polega na „przelaniu krwi”, czyli przelaniu Ducha wiecznego (Hbr 9:14), i dotyczy wybrańców, a nie fizycznej instytucji i jej lojalnych członków. Przelanie Ducha Świętego na wybrańców to „budowanie Świątyni Ducha” z „kamieni żywych”, to unia personalna („małżeństwo”) każdego wybrańca ze swoim Zbawicielem.
Z fizycznego punktu widzenia, „bycie w Chrystusie” znaczy tyle co (fizyczne) „naśladowanie Boga”. Ducha nie da się jednak „naśladować” fizycznie, a liturgiczne obrzędy nie mają nic wspólnego z chwaleniem Boga. Samo słowo „naśladowanie” wskazuje na „zachowanie pozoru”, „podszywanie się” pod kogoś. Jak bowiem istota, której naturą jest grzech, czyli obecny w niej duch Szatana, może naśladować doskonałego i Świętego Boga? Nie ma takiej możliwości. Tego typu myślenie to wpadanie w pułapkę własnej pychy. Pychą jest też nazywanie papieża „głową Kościoła” i „Ojcem Świętym”. Owszem, papież jest „szefem” kościoła instytucjonalnego. Jednak tytuł „Ojciec Święty” sugeruje, że teolodzy mają na myśli Kościół Duchowy, który zrównują z kościelną instytucją. Tymczasem Głową Kościoła duchowego jest Chrystus. Jakże „kościół instytucjonalny” może być „Oblubienicą Chrystusa”, skoro ziemska religia opiera się na ludzkich wysiłkach, które wprost odbierają Bogu chwałę, polegając na głoszeniu kłamstwa? Kościół fizyczny często określa się mianem „rodziny chrześcijańskiej”, mówiąc o „braciach i siostrach w Chrystusie”, podczas gdy instytucja ta nie ma nic wspólnego z „głoszeniem Chrystusa”, czyli głoszeniem Słowa Bożego jako przekazu duchowego, z natchnienia Ducha. Kościół fizyczny to zinstytucjonalizowane Słowo Boże, sprowadzone do fizyczności, pełne sprzeczności i kontrowersji, które jest regularnie modyfikowane, w zależności od potrzeb i oczekiwań członków tej instytucji.
Koncepcja fizycznego, instytucjonalnego małżeństwa kościelnego, niejednokrotnie związanego także z prawem cywilnym, jest produktem własnego systemu wartości wprowadzonego przez kościół. Narzucone w nim wzorce zachowania dzielą rodziny na „chrześcijańskie” i „niechrześcijańskie”, w domyśle „błogosławione” i „potępione” przez Boga. W ten sposób kościół przyjął rolę „sędziego” decydującego w kwestii tego, kogo „Bóg wybiera”, bez względu na to, co na ten temat mówi Biblia. A Biblia głosi koncepcję wręcz odwrotną, wyraźnie twierdząc, że Bóg przychodzi do „grzeszników”, a nie samozwańczych „dzieci Bożych”. Należy więc zastanowić się nad kwestią „sakramentalnego” charakteru małżeństwa, które rzekomo przynosi łaskę Bożą i bogactwo darów duchowych. Sam sakrament, będąc obrzędem religijnym, wskazuje na wybitną rolę jaką odgrywa w nim człowiek. Poza tym sakrament jest znakiem widzialnym, przez swoich wyznawców uważanym za objaw „przekazania komuś Łaski Bożej”. Sęk w tym, że to księża decydują o tym, komu, kiedy i na jakich warunkach ów rzekomy „dar” może zostać przekazany. Kościół przejmuje więc rolę boga. Na pewno nie jest nim jednak Jezus Chrystus (Słowo Boże), na którego kościół tak głośno się powołuje.
Słowo Boże zawiera wiele fragmentów symbolicznie nawiązujących do „małżeństwa”. Księga Biblii znana jako Pieśń nad Pieśniami przepełniona jest obrazami miłości Bożej do swojego ludu opisanej na wzór „miłości małżeńskiej”, miejscami w sposób bardzo erotyczny. Księga Apokalipsy mówi z kolei o „zaproszeniu na ucztą weselną Baranka wszystkich błogosławionych”, czyli Bożych wybrańców. Ciekawym odniesieniem do „zawarcia małżeństwa” jest przypowieść o przyjęciu weselnym w Kanie Galilejskiej z udziałem Jezusa i jego najbliższych (wybrańców). Punktem kulminacyjnym tej alegorii jest „przemiana wody w wino”, której Jezus dokonał, ponieważ gospodarzowi zabrakło wina. Symbolika ta pokazuje, że punktem kulminacyjnym każdego „małżeństwa duchowego” jest „otrzymanie w darze wina”, czyli Ducha Świętego, ściśle związanego z „Krwią Chrystusa” i z „przemianą poprzez wodę”, czyli poprzez „Słowo Boże”. Choć Jezus wykorzystuje tu swoich najbliższych, to jedynym sprawcą opisanego cudu jest On sam, co pokazuje, że Jezus co prawda wykorzystuje swoich wybrańców do przekazywania Słowa Bożego, ale to On sam decyduje, czy Słowo to odniesie zbawczy skutek. Boży program zbawienia nie jest dziełem przypadku lecz planu, z góry ustalonego jeszcze przed stworzeniem świata. Tymczasem człowiek chce mieć kontrolę nad swoim przeznaczeniem, dlatego chętnie utożsamia się z różnymi „domorosłymi” sposobami na zbawienie, dając przy tym innym nieuzasadnioną nadzieję; nieuzasadnioną, bo obwarowaną licznymi nakazami i zakazami.
Jezus zbawiał, zbawia i będzie zbawiał jedynie w oparciu o swój plan. Małżeństwo jako związek dwóch osób przez wiele wieków było instytucją niereligijną, która nie miała nic wspólnego z czyimś zbawieniem. „Małżeństwo kościelne” to wymysł kościoła. Bóg może zbawić człowieka w dowolnym wieku, pomiędzy poczęciem a śmiercią, a zbawienia nie można utracić. Jaki więc wpływ ma „małżeństwo kościelne” czy „rozwód” na życie zbawionego już wybrańca? Żaden, oczywiście. Jednak nie zadając sobie z tego sprawy, kościół pośrednio kwestionuje ideę „nierozerwalności małżeńskiej”, twierdząc, że zbawiony może utracić Łaskę Bożą, którą jest dar Ducha Świętego, oczywiście nie rozumiejąc tym samym, czym ów „dar” jest. Jedno z praw kościelnych głosi nierozerwalność obrzędowego „ślubu kościelnego”. Mamy więc w nauce kościelnej do czynienia z absurdem, który polega na tym, że z jednej strony kościół głosi nierozerwalność fizycznego „ślubu kościelnego”, pomimo że samo życie udowadnia, że to nieosiągalna utopia, a z drugiej wprost zaprzecza nierozerwalności duchowego „małżeństwa Boga z wybrańcem”, strasząc ludzi utratą zbawienia, czyli odrzuceniem przez Boga, w tym także odrzuceniem wybrańców. Jeśli bowiem nie będą oni posłusznie wykonywać prawa kościelnego, to „pójdą do piekła”.
Ponieważ Chrystus przyszedł i osądził naród izraelski, zarzuca się Żydom, że ich prawo ceremonialne wzięło górę nad miłosierdziem, za którym opowiada się Jezus. Tymczasem w przypadku kościołów dzieje się dokładnie to samo. Jedno prawo ceremonialne goni następne, nakazy i zakazy są mnożone i modyfikowane, a zbawienie przedstawiane jest jako rezultat życia pełnego cierpienia, wyrzeczenia się radości, przyjemności i szczęścia, ascezy i wszelkich innych wyrzeczeń, a zatem przede wszystkim rezultat własnych wysiłków i ciężkiej pracy. To zaprzeczanie wprost Łasce Bożej, która jest darem bezwarunkowym.
Brzemię nakładane przez kościół na swoich wiernych powraca jak bumerang, uderzając bezpośrednio w kler. Powiązanie kapłaństwa katolickiego z bezżennością (celibatem) to pułapka, którą kościół skonstruował dla samego siebie, gdyż żaden człowiek, ksiądz czy nie ksiądz, nie oprze się potrzebom cielesnym, z których potrzeby seksualne i potrzeba intymnej, również emocjonalnej relacji z drugą osobą, bywają równie mocne jak potrzeba snu, picia czy jedzenia. Księża próbują pozować na ekspertów w różnych aspektach życia rodzinnego i małżeńskiego, a także w kwestii „norm” seksualnych, głosząc, że małżeństwo ludzkie odzwierciedla miłość Chrystusa do Kościoła. Jeśli tak jest, to dlaczego sami nie chcą zakładać rodzin i odzwierciedlać tej miłości we własnym życiu? Prokreacja jest przez kościół definiowana z jednej strony jako „nakaz Boży”, a z drugiej jako „zniewolenie człowieka” przez jego żądzę, czyli droga do „kultu cielesności”. Biblia sługom Bożym nie zakazuje relacji małżeńskich. Piotr – późniejszy patron „stolicy apostolskiej” – miał żonę. Kościołem nazywany jest dom Akwili i jego małżonki Priscilli (niektóre polskie tłumaczenia podają imię „Pryska”; Rz 16:3-5). Owa para małżonków nazywana jest także „współpracownikami w Chrystusie Jezusie”, a ich dom nazywany jest „Kościołem”, co symbolicznie wskazuje, że Kościół tworzą wybrańcy w Chrystusie Jezusie. Jezus nie przychodzi do nikogo fizycznie. Przychodzi jako Duch, pod postacią Słowa Bożego. Wyrażenie „gromadzenie się wokół Chrystusa” (2 Tes 2:1) oznacza gromadzenie się wokół Słowa Bożego. Nie ma to nic wspólnego z budynkiem zwanym „kościołem”, bo Bóg nie zamieszkuje w dziełach rąk ludzkich (Dz 7:48). „Kościół” to niewidzialne zgromadzenie wokół Chrystusa, bez względu na miejsce, gdzie ktoś aktualnie przebywa (np. słowo „pustynia” to obraz „świata”, w którym kontakt z Bogiem możliwy jest jedynie przez „Anioła”, które to słowo jest symbolem Ducha Świętego; Dz 7:38).
Rodzina przedstawiana jest przez kościół jako podstawowa „jednostka” w życiu danej społeczności. Abstrahując od możliwości, że pierwsze związki między ludźmi mogły być kazirodcze a potem poligamiczne (co jest biblijną symboliką, która nie ma nic wspólnego z nakazami fizycznymi czy moralnymi), rodzina zawsze była w cieniu „służby Bożej”. W Starym Testamencie najwięksi prorocy często porzucali rodziny, a w Nowy Testament wręcz to nakazuje. Uczniami Jezusa byli głównie mężczyźni – w gronie dwunastu apostołów czy dwunastu patriarchów Izraela nie było kobiet. Interpretując to fizycznie, musielibyśmy dojść do wniosku, że jeśli chodzi o zbawienie, Bóg preferuje biologicznych mężczyzn, co jest nieprawdą. W sensie fizycznym, sam Jezus wyrzekł się swoich braci, sióstr i matki, jednoznacznie stwierdzając, że Jego rodziną są ci, którzy „wykonują wolę Bożą” (czyli wybrańcy; Mk 3:31-35). Dlatego Biblia często łączy pojęcie „rodziny” z osobami zamieszkującymi w jednym domu, co oznacza, że „rodzinę” lub „dom” stanowić mogą nie tylko ci, pomiędzy którymi istnieją „więzy krwi”, ale wszyscy tam mieszkający, łącznie ze „służącymi”, „ubogimi”, „wdowami” czy „obcymi”. Wszystkie te słowa to tylko symbole Bożych wybrańców, czyli ludzi przeznaczonych do duchowej służby Bogu – „ubogich w duchu”, których Bóg wybawia od ich poprzedniego „męża” (ducha Szatana) i którzy są „obcymi” w stosunku do „ducha tego świata”.
Pojęcie „więzy krwi” obejmuje w Biblii znacznie więcej niż tylko najbliższą rodzinę, bo może dotyczyć także całych rodów, a nawet narodów, w których wszyscy nazywani są „braćmi”. Można to porównać z obecnym statusem mieszkańca lub obywatela jakiegoś państwa. Obywatelstwo może zostać przyznane na podstawie pochodzenia rodziców lub na podstawie prawa ziemi. Urodzone na terenie USA dziecko Europejczyków, Afrykanów czy Azjatów stanie się automatycznie obywatelem USA. Rodzinę żydowską czy chrześcijańską stanowią także wyznawcy tych religii. Osiedlając się na nowym terenie, bez względu na to, czy jesteśmy Abrahamem, czy obywatelem jakiegoś współczesnego państwa, otrzymujemy status „obcokrajowców” lub „imigrantów”. Ktoś taki może zostać zasymilowany przez daną społeczność na podstawie prawa amnestii, poprzez małżeństwo lub w inny sposób legalizując swój pobyt. Podobnie, przyjęcie nowej religii skutkuje przyjęciem nowej rodziny wyznaniowej. Na wszystkie te czynności wpływ ma sam człowiek, podczas gdy „rodzinę Bożą” i „naród Boży” stanowią wybrańcy Boży, którzy znaleźli się tam wyłącznie z woli Boga.
Należy pamiętać, że biblijne koncepcje takie jak „patriarchalny model rodziny”, „dom ojcowski”, „genealogia według linii rodowej mężczyzny”, „pozycja męża jako pana żony”, „wpływ patriarchy na wybór żony dla swego syna”, „prawo lewiratu”, „prawo wykupu” , „prawo pomszczenia śmierci” i inne zwyczaje opisane w Biblii mają wymiar wyłącznie symboliczny, mający na celu ukazanie Boga jako duchowego Ojca i Pana, Opiekuna, wykonawcę własnej woli, Strażnika, Odkupiciela czy Mściciela, który jest Obrońcą i Wybawicielem swojego ludu (wybrańców), a Pogromcą i Sędzią swoich przeciwników (niewybrańców). Zwyczaje te nigdy nie powinny były się stać podstawą żadnego ziemskiego społeczeństwa. To, że zwyczaje te przez wieki rządziły, a w wielu społecznościach wciąż rządzą życiem codziennym wielu ludzi, wynika z całkowitego niezrozumienia duchowego przesłania Biblii i rozpaczliwych ludzkich prób wpasowania jej zapisów w fizyczną rzeczywistość tego świata, oczywiście na podstawie fizycznej interpretacji Słowa Bożego.
Dziedziczenie po linii męskiej zawsze symbolizuje albo dziedzictwo Boże (w przypadku wybrańców), albo dziedzictwo Szatana (w przypadku niewybrańców). Zarówno Bóg, jak i Szatan często portretowani są za pomocą takich samych symboli, na przykład, obaj opisywani są jako „ojciec” lub „mężczyzna”. Obrazy Boga i Szatana ukryte są nie tylko w tych rolach społecznych, ale także w społecznych instytucjach, najpierw w przypadku Izraela, a następnie kościołów. Pierwszymi takimi instytucjami w Izraelu byli sędziowie i królowie, a w sferze religijnej starszyzna, uczeni w Piśmie i kapłani. W obu przypadkach mamy do czynienia z ludźmi sprawującymi władzę, którzy wydawali wyroki na temat tego, co „dobre”, a co „złe”, co „sprawiedliwe”, a co „niesprawiedliwe”, niejednokrotnie decydując o życiu i śmierci innych ludzi. Kapłani, czyli przywódcy duchowi, w założeniu mieli reprezentować Boga, być nauczycielami Jego Słowa i głosicielami prawdy w Duchu Bożym. Tymczasem ludzie postawili na liderów fizycznych, zarówno w życiu społeczno-politycznym, jak i religijnym, którzy wprowadzają własny system władzy oraz własny program zbawienia. Ich fizyczne wartości stały się bezpośrednim zaprzeczeniem duchowej nauki Chrystusa, Króla i Kapłana Najwyższego. Ponadto dążenie człowieka do władzy i idącego za nią ludzkiego prestiżu i majątku wzmaga dodatkowo podział na władców i podwładnych, bogatych i biednych, kapitalistów i robotników. Wkrótce nawet kapłaństwo – zarezerwowane dla pokolenia Lewiego, które symbolizuje pokolenie duchowych wybrańców Bożych – przestało w judaizmie funkcjonować. Podobnie, obok niewidzialnego, duchowego Kościoła Chrystusowego, do którego Bóg sam wybiera swoich duchowych „apostołów”, ukonstytuował się założony przez ludzi kościół instytucjonalny, do którego nabór prowadzą jego ludzcy przywódcy. Polityczny Izrael i kościół fizyczny nie mają nic wspólnego z Bogiem, bo są to „domy budowane na piasku”.
W kościołach, ze względu na czwarte przykazanie dekalogu, nawołujące do „czczenia ojca i matki” (Wj 20:12; Pwt 5:16), szczególną rolę przypisuje się biologicznym rodzicom. Dla kościelnych aktywistek i aktywistów walczących o równouprawnienie płci jest to dowód, że matce należy się szacunek na równi z ojcem. Jednak fizyczna interpretacja tego przykazania prowadzi na manowce, bo nie wiadomo, czy chodzi tu o posłuszeństwo dzieci małoletnich względem rodziców, czy też o odpowiedzialność dorosłych dzieci za ich starszych rodziców (w każdej sytuacji, nie tylko w chorobie), a może o jedno i drugie. Do tego dochodzi obietnica nagrody, bo przykazanie to obiecuje pomyślność i długowieczność: „abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, Bóg twój”. Mamy tu więc znowu handlowanie z Bogiem, wymianę barterową – „coś za coś” – bo doktryny kościelne nauczają, że „oddawanie czci [biologicznym] rodzicom” idzie w parze z „błogosławieństwem Bożym”. Nikt jednak nie zwraca uwagi na to, że tuż powyżej, w przykazaniu pierwszym, Bóg z naciskiem ostrzega, że poza Nim czci NIE WOLNO oddawać nikomu innemu! Duchowo rzecz biorąc, pomiędzy tymi przykazaniami nie ma żadnej sprzeczności, gdyż „Ojciec” i „Matka” to wyłącznie metaforyczne obrazy oznaczające samego Boga i Jego Prawo Ducha (czyli Jego Ducha). Nie chodzi więc o posłuszeństwo względem rodziców biologicznych, których pojęcie na temat dobra i zła opiera się wyłącznie na modelu fizyczno-moralnym, ani o pomoc materialną i moralną dla rodziców w podeszłym wieku. Tego typu obowiązki powinny wynikać z wychowania w altruistycznym modelu społecznym, opartym na empatii i trosce, ale nie mają nic wspólnego z przykazaniami Bożymi. Przykazania te to jedynie metafory dotyczące rzeczywistości duchowej i nie mają żadnego przełożenia na naszą rzeczywistość fizyczną. W żaden sposób nie da się dosłownym wykonywaniem jakiegoś biblijnego przykazania „przysłużyć się Bogu”, „zyskać łaskę w Jego oczach”, albo „zasłużyć na życie wieczne” czy na „pomyślność”. Błogosławieństwa duchowe, takie jak życie wieczne w obecności Boga, są efektem zbawienia Bożego i niewidzialnego działania Łaski Bożej (Ducha Świętego). To Bóg sprawia, że Jego wybraniec będzie „czcił Boga poprzez Jego Ducha”, ale nie będzie to w żaden sposób widoczne namacalnie.
Manipulacja Słowem Bożym sprawiła, że czwarte przykazanie dekalogu (liczba przykazań i ich numeracja jest jedynie umowna, wynika z ludzkich tradycji a nie z Biblii) wykorzystuje się także szerzej niż tylko w przypadku relacji dzieci i rodziców, albo wnuków i dziadków czy pradziadków. Rozciąga się jego znaczenie, twierdząc, że ogólnie rzecz biorąc, nawołuje ono do szacunku do innych ludzi lub instytucji. Przez „szacunek” rozumie się bezkrytyczne podporządkowanie czy bezdyskusyjne wypełnianie obowiązków względem przełożonych, pracodawców, władzy politycznej, instytucji, takich jak urząd skarbowy czy zakład ubezpieczeń społecznych, a nawet szeroko pojęty obowiązek względem politycznej „ojczyzny”. Każdy objaw buntu w tych sferach uznaje się przy tym za „grzech”, czyli przestępstwo względem prawa Bożego. Wszystko to, oczywiście, dla osiągnięcia „pokoju i pomyślności”. Najgorsze, że tego typu społeczny czy polityczny, bezdyskusyjny szacunek zrównuje się z szacunkiem względem Boga!
Wybiórcza interpretacja Biblii, czyli wybieranie z niej, jak ze szwedzkiego bufetu, tego co nam pasuje, a odrzucanie tego, co jest niewygodne, prowadzi wyłącznie do kontrowersji. Z jednej strony mamy bowiem wersety o „szacunku względem rodziców”, a z drugiej wersety mówiące o „karceniu”, a nawet „zabijaniu krnąbrnych dzieci za nieposłuszeństwo” (Pwt 21:18-21; Mt 15:4). W dzisiejszym świecie post-chrześcijańskim nikt nie wyobraża sobie, żeby można było dzieci chłostać, czy wymierzać im inne, równie drastyczne kary. Dlatego, naturalnie, tego typu wersety uważa się za „nieaktualne”. Wersety nawołujące do „wydłubywania sobie oczu” lub „obcinania rąk”, jeśli te ciągną nas do grzechu, które (O zgrozo!) znajdują się w Nowym Testamencie (Mt 18:8-9), przez nikogo o zdrowych zmysłach nie są dziś traktowane serio! Samookaleczenie jest współcześnie absurdem i społecznym tabu. Jednak inne wersety, takie jak czwarte przykazanie, są w jakiś magiczny sposób wciąż „aktualne”. Zabicie żony z powodu zdrady małżeńskiej (Kpł 20:10) jest dziś społecznie i religijnie nie do pomyślenia, podczas gdy wielu wciąż fantazjuje o karaniu śmiercią (a przynajmniej więzieniem) osób homoseksualnych (Kpł 20:13; czyli tuż obok poprzedniego wersetu). Powstaje pytanie, dlaczego? Czy może dlatego, że werset 10 dotyczy heteroseksualnej większości, wśród której swobodne relacje seksualne są dziś czymś oczywistym, a werset 13 dotyczy homoseksualnej mniejszości?
Na tym właśnie polega wspomniana wybiórczość. Fizyczna interpretacja Biblii zawsze będzie źródłem kontrowersji. Biblia nie ma nic wspólnego z polityczno-społeczną propagandą nawołującą do „ochrony rodziny i wspólnego dobra”, bo w przeciwnym razie „społeczeństwo się rozpadnie”. Dodatkowo „posłuszeństwo” względem rodziców z wiekiem dziecka zastępowane jest „szacunkiem”, gdyż społeczeństwo uznało, że osoba dorosła nie nie musi już „słuchać” rodziców. I ponownie, ów „szacunek” uważa się za źródło „Bożego błogosławieństwa”. Jednakże tego typu zasady obowiązują (lub wydaje się, że powinny obowiązywać) w każdej rodzinie, bez względu na wyznanie. Ogólnie rzecz biorąc, społeczeństwa na całym świecie, także te niechrześcijańskie, afirmują troskę o rodziców. Tymczasem instytucje kościelne nadal nauczają swoich wiernych, że Bóg jest Ojcem, wychowawcą oraz opiekunem rodziny biologicznej. Tym, którzy zdecydują się na wstąpienie w kościelny związek małżeński i posiadanie dzieci obiecuje się specjalne Boże błogosławieństwa. Wszystko to jest jednak wytworem naszej chciejskiej wyobraźni. Powtórzmy raz jeszcze: Bóg jest Ojcem, Wychowawcą i duchowym Opiekunem wyłącznie własnej, duchowej rodziny, czyli swoich wybrańców. Rozglądając się wokół, nietrudno zatem wywnioskować, że los rodzin fizycznych, bez względu na to, czy są one częścią instytucji kościelnych, czy nie, nie jest dla Boga istotny.
Dyskutując o rodzinie w znaczeniu fizycznym, podąża się dwoma ścieżkami: albo przedstawia się starotestamentowy model tworzenia się narodu, czyli powolnego przekształcania się rodziny w „naród wybrany” poprzez łączenie się jej kolejnych członków w klany (rody, szczepy), pokolenia, aż w końcu w liczny lud z własnym królem, albo nowotestamentowy model tworzenia się chrześcijańskiego „narodu wybranego”, na bazie „świętej rodziny” z Nazaretu. Idylliczny obraz rodziny Józefa i Marii z dzieciątkiem Jezus to prezentowany w kościele model oddawania Bogu czci i wypełniania Jego prawa. Zarówno modelowi pierwszemu („narodu wybranego”), jak i drugiemu („rodziny świętej”) przypisuje się „więzy duchowe” panujące pomiędzy członkami tych grup, którym to więzom nadaje się jednakowoż cechy fizyczne. Za „więzy duchowe” uważa się bowiem wspólną kulturę, język, tradycje oraz wiarę i religię. Do tego dochodzi społeczno-moralny obowiązek miłości do własnej ojczyzny. Tymczasem prawdziwe „więzy duchowe” to jedność duchowa łącząca Boga i Jego wybrańców, jedność poprzez Ducha, nie ludzkie tradycje, zwyczaje czy obrzędy. Stopień moralności człowieka, który z natury jest „zły”, czyli „opętany” przez ducha Szatana (czego nie należy łączyć z popkulturowymi, widzialnymi obrazami opętania czy obłędu), nie ma nic wspólnego ze zbawieniem. Dążenie do moralnej doskonałości to szukanie „Boga” na własnych warunkach, poprzez własną religię, obrzędy, zwyczaje i własne nauczanie, oparte na własnym programie zbawienia.
Słowo Boże Starego Testamentu często nawiązuje do Izraela jako „jedynej oblubienicy i wybranki Boga” (Iz 54:6-7; 62:4-5; Jr 2:2) i nikt nie ma wątpliwości, że to alegoria (Ez 16). Interpretując przekaz Boży dosłownie, można by bowiem dojść do wniosku, że „Bóg popełnia poligamię”, nie tylko dlatego, że symbolizują Go patriarchowie znani z poligamii (Abraham, Dawid, Salomon), ale także dlatego, że bierze On za „żonę” całe państwo izraelskie. Relacja Boga z Samarią i Jerozolimą, czyli Izraelem i Judą, jest bowiem w Biblii porównywana do „małżeństwa z dwiema siostrami” (Ez 23)! Oczywiście teolodzy widzą tutaj podtekst polityczno-historyczny, czyli rozłam dwunastu pokoleń Izraela. Tymczasem duchowo rzecz biorąc, niewierność narodu izraelskiego i „rozwód” Boga z „żoną” (Iz 50:1; Oz 2:4) obrazuje sąd Boży nad niewybrańcami wskutek znalezienia w nich „duchowej nieczystości” (ducha Szatana). Stąd symbolika „nierządnicy” ma odniesienie zarówno do judaizmu, jak i do chrześcijaństwa, dwóch ludzkich ideologii, których wyznawcy reprezentują niewybrańców. Same teksty opisujące poligamię w Starym Testamencie traktowane są przez teologów jako „dzisiaj już nieobowiązujące”, bo rzekomo przeznaczone dla kultur obecnych w „tamtych czasach”. Jeśli kościół w ogóle o nich wspomina, to traktuje je jako moralizatorski przykład wychowania i objawienia Bożego, którego celem jest wykazanie prawdziwego sensu i zamysłu Bożego względem małżeństw monogamicznych, jedynie poprawnych. Innymi słowy, kościół jest w stanie znaleźć odpowiedź na wszystko, odpowiedź dostosowaną do własnych materialnych potrzeb, sprzecznych z duchowym przekazem Biblii. Teologia kościelna umiejscawia Biblię w kategoriach historyczno-literackich, zaś ponadczasowe są według niej tylko te zasady, które pokrywają się z własnymi doktrynami kościoła.
Należy tu wspomnieć, że Boży program sądu i zbawienia jest wielowymiarowy, to znaczy, dwu- lub trójpłaszczyznowy. Oznacza to, że mamy więcej niż jeden program sądu i więcej niż jeden program zbawienia. Co ciekawe, znajduje to także odzwierciedlenie w wielowymiarowym lub wieloosobowym portrecie samego Boga, jak również w portrecie „człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga”. Innymi słowy, mamy różne grupy niewybrańców i wybrańców, tak jak mamy Pełnię Boga (Ojca, Syna, Ducha) i pełnię człowieka (ciało, duszę i ducha). Pozwala nam to zrozumieć, dlaczego Bóg, mówiąc o „swojej wybrance” i „swojej żonie”, raz stwierdza, że ją „porzucił”, a innym razem, że „odnawia więzy małżeńskie”, albo że ją „opuścił”, a potem znowu „przygarnia z wielką miłością”, mieszając przy tym „gniew i łaskę” (Iz 54:6-8). Dzieje się tak dlatego, że każdy nowy, symboliczny program zbawienia poprzedza symbolika sądu Bożego, a do czasu sądu „pszenica” i „kąkol” są nie do odróżnienia. Symbolika sądu Bożego ukazuje nas, ludzi, jako „grzeszników”. Z naszego punktu widzenia, wszyscy powinniśmy się zatem uważać za niezbawionych, za niewybrańców, zdanych całkowicie na Bożą Łaskę i niełaskę. Tak się jednak nie dzieje, bo równocześnie jesteśmy pod działaniem ducha Szatana, który wewnątrz wmawia nam, że „wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi” (w przypadku „wierzących” członków kościelnych instytucji) lub że „Boga nie ma” (w przypadku ateistów).
Wracając do wątku wielowymiarowego, wspomnianą alegorię dobrze ilustruje symboliczny sąd nad narodem izraelskim (dobitnie ukazany np. w Księdze Izajasza i Jeremiasza) oraz symboliczny sąd nad kościołami (np. Księga Apokalipsy, rozdziały 2 i 3). Do tego dochodzi symbolika sądu ostatecznego, która jest obrazem równoległym do symboliki ukrzyżowania Chrystusa. Symbolika ukrzyżowania Chrystusa ukazuje przeniesienie programu zbawienia od narodu izraelskiego do kościołów, natomiast symbolika Wielkiego Ucisku (np. Mt 24) ukazuje przeniesienie programu zbawienia od kościołów do „innych pogan”. Oba chwalebne przeniesienia zbawienia są równocześnie sądami, najpierw nad Izraelem, a potem nad kościołami. Symbolika Izraela i kościoła, dwóch instytucjonalnych religii, wybiega poza naród czy samą instytucję, bo odnosi się do wszystkich niewybrańców. Ziemski Izrael i ziemski kościół reprezentują niewybrańców. Kiedy w Biblii mowa jest o „odnowieniu Izraela” czy „zbudowaniu Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą”, mowa jest o Izraelu i Kościele Wiecznym, niewidzianym, czyli o zjednoczonych w Duchu Bożym wybrańcach.
Wielowymiarowy obraz zbawienia ukryty jest także w małżeństwie Jakuba z dwoma siostrami – Leą i Rachelą. Jakub, syn Izaaka, opuścił dom rodzinny na polecenie matki Rebeki, gdyż groziło mu niebezpieczeństwo ze strony brata Ezawa, który czyhał na jego życie. Jakub opuścił dom pod pretekstem znalezienia żony i miał udać się w rodzinne strony matki, do jej brata Labana. Takie było również polecenie jego ojca, to znaczy, aby wybrał sobie żonę z rodzinnego szczepu, spośród córek Labana. Ów wybór żony, a raczej żon, nie był przypadkowy, tak jak nieprzypadkowy jest wybór Boży. Choć Rachela (której imię znaczy „owieczka”) była pierwszym wyborem Jakuba i jego „ukochaną żoną”, wcześniej był zmuszony poślubić Leę, od której wywodzi się ród Judy, utożsamiany z Jezusem. Z kolei od Racheli wywodzi się ród Józefa, czyli wybawcy Egiptu (jako symbolu wybrańców ze świata). Józef jest obrazem Jezusa, zaś jego „wybawienie z głodu” nawiązuje do czasów Wielkiego Ucisku (Dz 7:11; Mt 24:21), a więc do drugiego programu zbawienia (okresu Późnego Deszczu).
Problem polega na tym, że „obrona interesów narodowych” bazuje na własnych koncepcjach i wyobrażeniach członków elity określonej społeczności, które często ze swej natury są konserwatywne (przeciwne zmianom), a według niektórych nawet „wsteczne”. Nie ma sensu wchodzić w szerszą dyskusję na temat tego, na ile nacjonalizm jako zjawisko przyczynił się do wybuchu pierwszej i drugiej wojny światowej czy innych konfliktów międzynarodowych. Musimy jednak zwrócić uwagę na fakt, że na pewnym etapie swojego rozwoju katolicyzm przybrał formę nacjonalizmu. To doprawdy paradoksalne zjawisko. Pod pretekstem działania w „imieniu Boga” w ramach rzekomej potrzeby „głoszenia ewangelii” czy raczej „nawracania” pogan, kościół na przestrzeni wieków dopuszczał się licznych najazdów i masowych mordów, doprowadzając do upadku lokalnej tkanki społecznej, kulturowej i religijnej i powstania tzw. „państw chrześcijańskich”, w których instytucja kościelna zaczęła odgrywać rolę wpływowej „partii politycznej”. Paradoks tej postawy polega na tym, że kiedy katolicyzm dokonywał siłowej inwazji kulturowej, politycznej i społecznej w miejscach, w których był zjawiskiem całkowicie obcym, katolicy nie mają z tym problemu, wypierając zbrodnie swojej organizacji i racjonalizując je w imię „wyższego dobra”, to znaczy rzekomego „głoszenia ewangelii”, nie ważne, że ogniem i mieczem. Kiedy jednak pojawiają się siły społeczne czy polityczne naświetlające te zbrodnie, krytykujące tę inwazję kulturową i domagające się zmniejszenia wpływów instytucji kościelnej albo uzyskania od niej jakiegoś rodzaju zadośćuczynienia czy odszkodowania, katoliccy aktywiści i hierarchowie podnoszą larum, twierdząc, że to objaw zmasowanego „ataku na kościół” i jego „tradycyjne wartości”, a nawet na „tożsamość narodową” danego kraju.
Aktywny udział kościoła w życiu społecznym i politycznym wypływa z przekonania, że Bóg nakazał instytucjonalnemu kościołowi przekształcać każde społeczeństwo w swoiste, rozumiane fizycznie i moralnie, „królestwo boże”, czyli społeczeństwo w pełni podporządkowane nauce hierarchów kościoła i nauczanych przez nich zasad religijnych, których naczelną cechą jest jak największe ograniczenie wolności jednostki i jej prawa do szukania własnego szczęścia i posiadania własnego zdania. W związku z tym, jak się uważa, każdy „wierzący” (członek instytucji kościelnej) ma obowiązek „głoszenia ewangelii”, a więc udzielania się społecznie i politycznie i wywierania presji na członków społeczności, w której żyje, by podporządkowali swoje życie wyznawanym przez niego zasadom. Niestety niejednokrotnie presja ta przybiera formy przemocowe, czy to psychiczne (np. stygmatyzacja, dyskryminacja lub ostracyzm) czy fizyczne (np. przemoc polityczna lub rękoczyny). Wszystko to rzekomo w trosce o zbawienie własne i innych.
Źródłem tego przekonania jest oczywiście fizyczna interpretacja Biblii (przekaz fałszywy). Tymczasem duchowy przekaz Biblii (przekaz prawdziwy) mówi o duchowej relacji Boga i Jego wybrańców, definiując „naród wybrany” nie jako naród polityczny, taki jak Izrael czy katolicka Polska, a naród duchowy, niewidzialny, który składa się z „obrzezanych duchowo” lub „ochrzczonych duchowo”. Stanowisko kościoła pozwalające mu na „mieszanie się do polityki”, udaje troskę o dobro obywateli, podpierając się (O zgrozo!), rozumianym fizycznie, autorytetem Biblii i Boga. Z jednej strony kościół głosi uniwersalizm „miłości Bożej”, a z drugiej polityczny „nacjonalizm”, na przykład za „prawdziwych patriotów” uważając wyłącznie katolików. Nie ważne, że wykluczanie innych to oczywiste zaprzeczanie „miłości do bliźniego swego”, nawet w rozumieniu fizycznym. Argument, że katolicyzm powinien bronić swojej nacjonalistycznej postawy, i to w dodatku w oparciu o Biblię, to nieporozumienie. Jest tak dlatego, że w rozumieniu Biblii słowo „naród” określa zbawionych lub potępionych „pogan” z całego świata, bez wskazywania na jeden czy kilka krajów, które jakoby znalazły się pod „specjalną opieką” (opatrznością) Boga. „Poganami” Biblia określa wszystkich bezbożników i grzeszników, a w kontekście zbawienia wszystkich wybrańców, po których przyszedł Jezus.
Powoływanie się na budowę wieży Babel, której skutkiem było „pomieszanie ludziom języków”, jako na podstawę działania zmierzającego do ponownego politycznego i kulturowego „zjednoczenia” ludzkości w ramach ponadnarodowego zrywu ewangelizacyjnego, którego rezultatem miałoby być jakieś polityczne megapaństwo („jedna owczarnia i jeden pasterz”) to manipulacja Słowem Bożym. W rzeczywistości budowa wieży Babel symbolizuje w Biblii własny program zbawienia, wymyślany przez ludzi na własną zgubę. Nawet z fizycznego punktu widzenia „pomieszanie języków” wskazuje raczej na potępienie uniwersalizmu, bo to właśnie „próba stworzenia jednego narodu” zakończyła się jego rozproszeniem. Nie będziemy jednak podejmować sporu fizycznego, gdyż nie taki jest przekaz Biblii. Duchowo rzecz biorąc, w tym kontekście „pomieszanie języków” to obraz „obcego ducha”, który „miesza” Boga z Szatanem, który chciał stać się „jak Bóg”. Dlatego niewybraniec, „mieszając” przekaz Boży z przekazem Szatana, staje się źródłem kłamstwa i nie ma możliwości zrozumienia Prawdy. Prawda kościelna jest na tyle „pomieszana”, że chrześcijaństwo instytucjonalne rozpadło się na wiele odłamów, z których każde głosi „własną prawdę”.
Dlatego w swej zwyrodniałej naturze, w „swojej bożej miłości”, kościół stał się agresywną instytucją bezpardonowo broniącą własnego interesu, występując przeciwko wszelkim urojonym zagrożeniom czy „chorobom” tego świata takim jak „ideologia LGBT”, „gender” „in-vitro”, GMO, antykoncepcja, wolność seksualna, nie wspominając już o konkurencyjnych religiach, a nawet konkurencyjnych odłamach chrześcijaństwa. Przede wszystkim jednak kościół desperacko broni się przed politycznym i społecznym rozdziałem kościoła od państwa, czyli ograniczeniem roli kościoła w życiu społeczno-politycznym. Oczywiście wersety takie jak nakaz Jezusa, by „iść w świat i nauczać wszystkie narody” (Mt 28:19; Mk 16:15) tłumaczone są na własny, społeczno-polityczny sposób.
Biblijne stwierdzenie, że „Bóg jest Bogiem narodów” czy że „Jezus przyszedł zbawić wszystkich ludzi” nie odnosi się do świata fizycznego, lecz do świata duchowego – Jezus przyszedł zbawić wszystkich Bożych wybrańców, którzy pochodzą z całego świata. Szatan jest w Biblii określany różnymi imionami i symbolicznie identyfikowany z różnymi „bożkami”, które czczono nadaremnie w różnych regionach, gdzie daną religię często definiowało oddawanie czci danemu bogu. W Starym Testamencie najbardziej wyróżniał się Baal, natomiast w Nowym mamy świątynię wielkiej bogini Artemidy, której kult miał zasięg nie tylko azjatycki, ale i, w ówczesnym rozumieniu, „ogólnoświatowy” (Dz 19:27-28).
Powszechna manipulacja przekazem Biblii, związana z jej fizyczną interpretacją, sprawia, że kościół wybiera fragmenty, w których Biblia mówi na przykład o płaceniu podatków (Mt 17:27; Rz 13:5-7), posłuszeństwu wobec władzy państwowej (Rz 13:1-4), współpracy z władzami, jeśli to możliwe (Tt 3:1), a kiedy chce wskazać, że władza państwowa jest równoznaczna z władzą kościelną, wtedy przytacza wersety, według których władcy powinni kierować się Prawem Bożym (Pwt 17:18-19) albo starannie dobierać ludzi na stanowiskach rządowych (Pwt 16:18-19), bądź też takie, które twierdzą, że władzę państwową ustanawia Bóg (Rz 13:1-4). Sęk w tym, że wszystkie te wersety odnoszą się nie do władzy politycznej, a do duchowej władzy Boga. Hierarchia państwowa czy kościelna to metafory, które odnoszą się do duchowej sytuacji zbawionych wybrańców, przez których Bóg działa, przy czym jedni otrzymują więcej talentów od innych, zgodnie z Bożą wolą. „Posłuszeństwo” względem Boga to termin będący synonimem zbawienia lub inaczej posiadania cząstki Ducha Bożego, a nie słowo opisujące czyjeś wysiłki, by w życiu fizycznym wypełniać prawo społeczno-moralne. To efekt zbawienia wybrańców, którzy od tej pory posiadają Ducha Bożego, przy czym to Bóg jest „sprawcą woli i działania”, podporządkowując wybrańca własnemu autorytetowi – autorytetowi Prawa Ducha. Dlatego kontrast pomiędzy wybrańcami a niewybrańcami doskonale wyraża werset: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5:29), w którym Biblia przeciwstawia swój przekaz duchowy własnemu programowi zbawienia głoszonemu przez przywódców religijnych.
W czasach Abrahama, Izaaka, Jakuba i późniejszych patriarchów fizyczny „model rodziny” wyglądał zgoła inaczej niż współcześnie. Rodziny stanowiły rody, rody składały się na plemiona, a te na naród. Przodka, lub inaczej patriarchę, wybierano po linii męskiej. W jednym domu mieszkało wiele osób, zwykle kilka pokoleń, a poza mężczyznami i ich żonami oraz nałożnicami przebywali tam również niewolnicy, i to narodowości zarówno obcej, jak i własnej. Zniewoleni Hebrajczycy mieli możliwość wykupu lub uzyskania łaski po odsłużeniu określonego okresu. Często służącymi stawali się jeńcy wojenni. Niektóre rodziny przygarniały także ubogich i włóczęgów. Rodziny były raczej liczne – według Biblii dwunastu synów Jakuba dało początek całemu narodowi Izraela.
Liczyło się pochodzenie, czyli rodowód, który decydował o roli społecznej i politycznej, ale przede wszystkim religijnej. Wyglądało to podobnie jak w przypadku średniowiecznej szlachty, która w społeczeństwie feudalnym korzystała z wielu przywilejów. Bycie Izraelitą oznaczało bycie „wybranym przez Boga”. Małżeństwo było obowiązkiem, dla zachowania linii rodowej, a małżeństwa mieszane (z osobą innej narodowości) uważane były za przeklęte u Boga. Dla podtrzymania rodu, brat zmarłego poślubiał wdowę, a bezpłodna kobieta podsuwała mężowi nałożnicę (jak w przypadku Sary i Hagar). W praktyce małżeństwa lewirackie służyły przede wszystkim utrzymaniu majątku wewnątrz rodziny, a nie potrzebie wypełniania nakazów Tory. Trudno tu mówić o „miłości małżeńskiej”. Jeżeli brat zmarłego miał żonę, czy więcej żon, wdowa stawała się kolejną żoną. Rola kobiety sprowadzała się głównie do usługiwania i prokreacji. W rzeczywistości była w pełni uzależniona od mężczyzny, w każdym aspekcie życia społecznego, politycznego i religijnego. W praktyce nie mogła wystąpić o rozwód t zwykle pozbawiona była prawa dziedziczenia po mężu. W przypadku rozwodu z inicjatywy mężczyzny, mężczyzna często był zobowiązany do zapewnienia kobiecie środków do życia, ale były to środki wystarczające tylko na przetrwanie. Choć znane są przypadki, że jedynym dziedzicem była córka, to wówczas nie mogła ona poślubić nikogo spoza rodu. Czasami majątek stawał się przekleństwem. W każdym razie, kobieta nie miała wiele do powiedzenia. Kiedy dochodziło do zawarcia małżeństwa, to mężczyzna wybierał partnerkę. Kobieta zwykle nie mogła odmówić.
Biblia wyjaśnia, że termin „małżeństwo” oznacza relację pomiędzy Bogiem i Jego „narodem” (słowo to obrazuje wybrańców) albo Bogiem i Kościołem. Problem polega na tym, że kościół instytucjonalny uzurpuje sobie prawo do prezentowania się jako przedstawiciel Boga na ziemi, który jest w „unii” z Bogiem-Chrystusem. Tak samo postępował starożytny Izrael, twierdząc, że jest w unii z Bogiem-Jahwe. Tymczasem w Biblii Chrystus mówi o kościele i narodzie jako „Kościele duchowym” i „narodzie duchowym” w znaczeniu swoich wybrańców. Dodatkowo próbuje się nam wmówić, że ludzkie małżeństwo stanowi „odbicie świętej unii Chrystusa z Kościołem”, mając oczywiście na myśli „małżeństwo fizyczne” i „kościół instytucjonalny”. W przypadku małżeństwa fizycznego człowieka wybiera człowiek, podobnie jak w kościele instytucjonalnym, gdzie to człowiek rozdziela stanowiska i przydziela funkcje innym ludziom. Wejście do służby w kościele polega na ukończeniu seminarium i przyswojeniu doktryn danego kościoła, czyli na głoszeniu słowa i doktryn ustanowionych przez człowieka, bez względu na to, że doktryny te są ze sobą sprzeczne. Jak bowiem można głosić, że „mężowie mają miłować swoje żony, tak jak Chrystus umiłował Kościół”, a jednocześnie twierdzić, że „lepiej jest dla mężczyzny, aby był sam”? Często pomija się przy tym fakt, że miłość Chrystusa do Kościoła oznacza, że Chrystus „wydał za niego sam siebie” (Ef 5:25). Duchowa ofiara Chrystusa polega na „przelaniu krwi”, czyli przelaniu Ducha wiecznego (Hbr 9:14), i dotyczy wybrańców, a nie fizycznej instytucji i jej lojalnych członków. Przelanie Ducha Świętego na wybrańców to „budowanie Świątyni Ducha” z „kamieni żywych”, to unia personalna („małżeństwo”) każdego wybrańca ze swoim Zbawicielem.
Z fizycznego punktu widzenia, „bycie w Chrystusie” znaczy tyle co (fizyczne) „naśladowanie Boga”. Ducha nie da się jednak „naśladować” fizycznie, a liturgiczne obrzędy nie mają nic wspólnego z chwaleniem Boga. Samo słowo „naśladowanie” wskazuje na „zachowanie pozoru”, „podszywanie się” pod kogoś. Jak bowiem istota, której naturą jest grzech, czyli obecny w niej duch Szatana, może naśladować doskonałego i Świętego Boga? Nie ma takiej możliwości. Tego typu myślenie to wpadanie w pułapkę własnej pychy. Pychą jest też nazywanie papieża „głową Kościoła” i „Ojcem Świętym”. Owszem, papież jest „szefem” kościoła instytucjonalnego. Jednak tytuł „Ojciec Święty” sugeruje, że teolodzy mają na myśli Kościół Duchowy, który zrównują z kościelną instytucją. Tymczasem Głową Kościoła duchowego jest Chrystus. Jakże „kościół instytucjonalny” może być „Oblubienicą Chrystusa”, skoro ziemska religia opiera się na ludzkich wysiłkach, które wprost odbierają Bogu chwałę, polegając na głoszeniu kłamstwa? Kościół fizyczny często określa się mianem „rodziny chrześcijańskiej”, mówiąc o „braciach i siostrach w Chrystusie”, podczas gdy instytucja ta nie ma nic wspólnego z „głoszeniem Chrystusa”, czyli głoszeniem Słowa Bożego jako przekazu duchowego, z natchnienia Ducha. Kościół fizyczny to zinstytucjonalizowane Słowo Boże, sprowadzone do fizyczności, pełne sprzeczności i kontrowersji, które jest regularnie modyfikowane, w zależności od potrzeb i oczekiwań członków tej instytucji.
Koncepcja fizycznego, instytucjonalnego małżeństwa kościelnego, niejednokrotnie związanego także z prawem cywilnym, jest produktem własnego systemu wartości wprowadzonego przez kościół. Narzucone w nim wzorce zachowania dzielą rodziny na „chrześcijańskie” i „niechrześcijańskie”, w domyśle „błogosławione” i „potępione” przez Boga. W ten sposób kościół przyjął rolę „sędziego” decydującego w kwestii tego, kogo „Bóg wybiera”, bez względu na to, co na ten temat mówi Biblia. A Biblia głosi koncepcję wręcz odwrotną, wyraźnie twierdząc, że Bóg przychodzi do „grzeszników”, a nie samozwańczych „dzieci Bożych”. Należy więc zastanowić się nad kwestią „sakramentalnego” charakteru małżeństwa, które rzekomo przynosi łaskę Bożą i bogactwo darów duchowych. Sam sakrament, będąc obrzędem religijnym, wskazuje na wybitną rolę jaką odgrywa w nim człowiek. Poza tym sakrament jest znakiem widzialnym, przez swoich wyznawców uważanym za objaw „przekazania komuś Łaski Bożej”. Sęk w tym, że to księża decydują o tym, komu, kiedy i na jakich warunkach ów rzekomy „dar” może zostać przekazany. Kościół przejmuje więc rolę boga. Na pewno nie jest nim jednak Jezus Chrystus (Słowo Boże), na którego kościół tak głośno się powołuje.
Słowo Boże zawiera wiele fragmentów symbolicznie nawiązujących do „małżeństwa”. Księga Biblii znana jako Pieśń nad Pieśniami przepełniona jest obrazami miłości Bożej do swojego ludu opisanej na wzór „miłości małżeńskiej”, miejscami w sposób bardzo erotyczny. Księga Apokalipsy mówi z kolei o „zaproszeniu na ucztą weselną Baranka wszystkich błogosławionych”, czyli Bożych wybrańców. Ciekawym odniesieniem do „zawarcia małżeństwa” jest przypowieść o przyjęciu weselnym w Kanie Galilejskiej z udziałem Jezusa i jego najbliższych (wybrańców). Punktem kulminacyjnym tej alegorii jest „przemiana wody w wino”, której Jezus dokonał, ponieważ gospodarzowi zabrakło wina. Symbolika ta pokazuje, że punktem kulminacyjnym każdego „małżeństwa duchowego” jest „otrzymanie w darze wina”, czyli Ducha Świętego, ściśle związanego z „Krwią Chrystusa” i z „przemianą poprzez wodę”, czyli poprzez „Słowo Boże”. Choć Jezus wykorzystuje tu swoich najbliższych, to jedynym sprawcą opisanego cudu jest On sam, co pokazuje, że Jezus co prawda wykorzystuje swoich wybrańców do przekazywania Słowa Bożego, ale to On sam decyduje, czy Słowo to odniesie zbawczy skutek. Boży program zbawienia nie jest dziełem przypadku lecz planu, z góry ustalonego jeszcze przed stworzeniem świata. Tymczasem człowiek chce mieć kontrolę nad swoim przeznaczeniem, dlatego chętnie utożsamia się z różnymi „domorosłymi” sposobami na zbawienie, dając przy tym innym nieuzasadnioną nadzieję; nieuzasadnioną, bo obwarowaną licznymi nakazami i zakazami.
Jezus zbawiał, zbawia i będzie zbawiał jedynie w oparciu o swój plan. Małżeństwo jako związek dwóch osób przez wiele wieków było instytucją niereligijną, która nie miała nic wspólnego z czyimś zbawieniem. „Małżeństwo kościelne” to wymysł kościoła. Bóg może zbawić człowieka w dowolnym wieku, pomiędzy poczęciem a śmiercią, a zbawienia nie można utracić. Jaki więc wpływ ma „małżeństwo kościelne” czy „rozwód” na życie zbawionego już wybrańca? Żaden, oczywiście. Jednak nie zadając sobie z tego sprawy, kościół pośrednio kwestionuje ideę „nierozerwalności małżeńskiej”, twierdząc, że zbawiony może utracić Łaskę Bożą, którą jest dar Ducha Świętego, oczywiście nie rozumiejąc tym samym, czym ów „dar” jest. Jedno z praw kościelnych głosi nierozerwalność obrzędowego „ślubu kościelnego”. Mamy więc w nauce kościelnej do czynienia z absurdem, który polega na tym, że z jednej strony kościół głosi nierozerwalność fizycznego „ślubu kościelnego”, pomimo że samo życie udowadnia, że to nieosiągalna utopia, a z drugiej wprost zaprzecza nierozerwalności duchowego „małżeństwa Boga z wybrańcem”, strasząc ludzi utratą zbawienia, czyli odrzuceniem przez Boga, w tym także odrzuceniem wybrańców. Jeśli bowiem nie będą oni posłusznie wykonywać prawa kościelnego, to „pójdą do piekła”.
Ponieważ Chrystus przyszedł i osądził naród izraelski, zarzuca się Żydom, że ich prawo ceremonialne wzięło górę nad miłosierdziem, za którym opowiada się Jezus. Tymczasem w przypadku kościołów dzieje się dokładnie to samo. Jedno prawo ceremonialne goni następne, nakazy i zakazy są mnożone i modyfikowane, a zbawienie przedstawiane jest jako rezultat życia pełnego cierpienia, wyrzeczenia się radości, przyjemności i szczęścia, ascezy i wszelkich innych wyrzeczeń, a zatem przede wszystkim rezultat własnych wysiłków i ciężkiej pracy. To zaprzeczanie wprost Łasce Bożej, która jest darem bezwarunkowym.
Brzemię nakładane przez kościół na swoich wiernych powraca jak bumerang, uderzając bezpośrednio w kler. Powiązanie kapłaństwa katolickiego z bezżennością (celibatem) to pułapka, którą kościół skonstruował dla samego siebie, gdyż żaden człowiek, ksiądz czy nie ksiądz, nie oprze się potrzebom cielesnym, z których potrzeby seksualne i potrzeba intymnej, również emocjonalnej relacji z drugą osobą, bywają równie mocne jak potrzeba snu, picia czy jedzenia. Księża próbują pozować na ekspertów w różnych aspektach życia rodzinnego i małżeńskiego, a także w kwestii „norm” seksualnych, głosząc, że małżeństwo ludzkie odzwierciedla miłość Chrystusa do Kościoła. Jeśli tak jest, to dlaczego sami nie chcą zakładać rodzin i odzwierciedlać tej miłości we własnym życiu? Prokreacja jest przez kościół definiowana z jednej strony jako „nakaz Boży”, a z drugiej jako „zniewolenie człowieka” przez jego żądzę, czyli droga do „kultu cielesności”. Biblia sługom Bożym nie zakazuje relacji małżeńskich. Piotr – późniejszy patron „stolicy apostolskiej” – miał żonę. Kościołem nazywany jest dom Akwili i jego małżonki Priscilli (niektóre polskie tłumaczenia podają imię „Pryska”; Rz 16:3-5). Owa para małżonków nazywana jest także „współpracownikami w Chrystusie Jezusie”, a ich dom nazywany jest „Kościołem”, co symbolicznie wskazuje, że Kościół tworzą wybrańcy w Chrystusie Jezusie. Jezus nie przychodzi do nikogo fizycznie. Przychodzi jako Duch, pod postacią Słowa Bożego. Wyrażenie „gromadzenie się wokół Chrystusa” (2 Tes 2:1) oznacza gromadzenie się wokół Słowa Bożego. Nie ma to nic wspólnego z budynkiem zwanym „kościołem”, bo Bóg nie zamieszkuje w dziełach rąk ludzkich (Dz 7:48). „Kościół” to niewidzialne zgromadzenie wokół Chrystusa, bez względu na miejsce, gdzie ktoś aktualnie przebywa (np. słowo „pustynia” to obraz „świata”, w którym kontakt z Bogiem możliwy jest jedynie przez „Anioła”, które to słowo jest symbolem Ducha Świętego; Dz 7:38).
Rodzina przedstawiana jest przez kościół jako podstawowa „jednostka” w życiu danej społeczności. Abstrahując od możliwości, że pierwsze związki między ludźmi mogły być kazirodcze a potem poligamiczne (co jest biblijną symboliką, która nie ma nic wspólnego z nakazami fizycznymi czy moralnymi), rodzina zawsze była w cieniu „służby Bożej”. W Starym Testamencie najwięksi prorocy często porzucali rodziny, a w Nowy Testament wręcz to nakazuje. Uczniami Jezusa byli głównie mężczyźni – w gronie dwunastu apostołów czy dwunastu patriarchów Izraela nie było kobiet. Interpretując to fizycznie, musielibyśmy dojść do wniosku, że jeśli chodzi o zbawienie, Bóg preferuje biologicznych mężczyzn, co jest nieprawdą. W sensie fizycznym, sam Jezus wyrzekł się swoich braci, sióstr i matki, jednoznacznie stwierdzając, że Jego rodziną są ci, którzy „wykonują wolę Bożą” (czyli wybrańcy; Mk 3:31-35). Dlatego Biblia często łączy pojęcie „rodziny” z osobami zamieszkującymi w jednym domu, co oznacza, że „rodzinę” lub „dom” stanowić mogą nie tylko ci, pomiędzy którymi istnieją „więzy krwi”, ale wszyscy tam mieszkający, łącznie ze „służącymi”, „ubogimi”, „wdowami” czy „obcymi”. Wszystkie te słowa to tylko symbole Bożych wybrańców, czyli ludzi przeznaczonych do duchowej służby Bogu – „ubogich w duchu”, których Bóg wybawia od ich poprzedniego „męża” (ducha Szatana) i którzy są „obcymi” w stosunku do „ducha tego świata”.
Pojęcie „więzy krwi” obejmuje w Biblii znacznie więcej niż tylko najbliższą rodzinę, bo może dotyczyć także całych rodów, a nawet narodów, w których wszyscy nazywani są „braćmi”. Można to porównać z obecnym statusem mieszkańca lub obywatela jakiegoś państwa. Obywatelstwo może zostać przyznane na podstawie pochodzenia rodziców lub na podstawie prawa ziemi. Urodzone na terenie USA dziecko Europejczyków, Afrykanów czy Azjatów stanie się automatycznie obywatelem USA. Rodzinę żydowską czy chrześcijańską stanowią także wyznawcy tych religii. Osiedlając się na nowym terenie, bez względu na to, czy jesteśmy Abrahamem, czy obywatelem jakiegoś współczesnego państwa, otrzymujemy status „obcokrajowców” lub „imigrantów”. Ktoś taki może zostać zasymilowany przez daną społeczność na podstawie prawa amnestii, poprzez małżeństwo lub w inny sposób legalizując swój pobyt. Podobnie, przyjęcie nowej religii skutkuje przyjęciem nowej rodziny wyznaniowej. Na wszystkie te czynności wpływ ma sam człowiek, podczas gdy „rodzinę Bożą” i „naród Boży” stanowią wybrańcy Boży, którzy znaleźli się tam wyłącznie z woli Boga.
Należy pamiętać, że biblijne koncepcje takie jak „patriarchalny model rodziny”, „dom ojcowski”, „genealogia według linii rodowej mężczyzny”, „pozycja męża jako pana żony”, „wpływ patriarchy na wybór żony dla swego syna”, „prawo lewiratu”, „prawo wykupu” , „prawo pomszczenia śmierci” i inne zwyczaje opisane w Biblii mają wymiar wyłącznie symboliczny, mający na celu ukazanie Boga jako duchowego Ojca i Pana, Opiekuna, wykonawcę własnej woli, Strażnika, Odkupiciela czy Mściciela, który jest Obrońcą i Wybawicielem swojego ludu (wybrańców), a Pogromcą i Sędzią swoich przeciwników (niewybrańców). Zwyczaje te nigdy nie powinny były się stać podstawą żadnego ziemskiego społeczeństwa. To, że zwyczaje te przez wieki rządziły, a w wielu społecznościach wciąż rządzą życiem codziennym wielu ludzi, wynika z całkowitego niezrozumienia duchowego przesłania Biblii i rozpaczliwych ludzkich prób wpasowania jej zapisów w fizyczną rzeczywistość tego świata, oczywiście na podstawie fizycznej interpretacji Słowa Bożego.
Dziedziczenie po linii męskiej zawsze symbolizuje albo dziedzictwo Boże (w przypadku wybrańców), albo dziedzictwo Szatana (w przypadku niewybrańców). Zarówno Bóg, jak i Szatan często portretowani są za pomocą takich samych symboli, na przykład, obaj opisywani są jako „ojciec” lub „mężczyzna”. Obrazy Boga i Szatana ukryte są nie tylko w tych rolach społecznych, ale także w społecznych instytucjach, najpierw w przypadku Izraela, a następnie kościołów. Pierwszymi takimi instytucjami w Izraelu byli sędziowie i królowie, a w sferze religijnej starszyzna, uczeni w Piśmie i kapłani. W obu przypadkach mamy do czynienia z ludźmi sprawującymi władzę, którzy wydawali wyroki na temat tego, co „dobre”, a co „złe”, co „sprawiedliwe”, a co „niesprawiedliwe”, niejednokrotnie decydując o życiu i śmierci innych ludzi. Kapłani, czyli przywódcy duchowi, w założeniu mieli reprezentować Boga, być nauczycielami Jego Słowa i głosicielami prawdy w Duchu Bożym. Tymczasem ludzie postawili na liderów fizycznych, zarówno w życiu społeczno-politycznym, jak i religijnym, którzy wprowadzają własny system władzy oraz własny program zbawienia. Ich fizyczne wartości stały się bezpośrednim zaprzeczeniem duchowej nauki Chrystusa, Króla i Kapłana Najwyższego. Ponadto dążenie człowieka do władzy i idącego za nią ludzkiego prestiżu i majątku wzmaga dodatkowo podział na władców i podwładnych, bogatych i biednych, kapitalistów i robotników. Wkrótce nawet kapłaństwo – zarezerwowane dla pokolenia Lewiego, które symbolizuje pokolenie duchowych wybrańców Bożych – przestało w judaizmie funkcjonować. Podobnie, obok niewidzialnego, duchowego Kościoła Chrystusowego, do którego Bóg sam wybiera swoich duchowych „apostołów”, ukonstytuował się założony przez ludzi kościół instytucjonalny, do którego nabór prowadzą jego ludzcy przywódcy. Polityczny Izrael i kościół fizyczny nie mają nic wspólnego z Bogiem, bo są to „domy budowane na piasku”.
W kościołach, ze względu na czwarte przykazanie dekalogu, nawołujące do „czczenia ojca i matki” (Wj 20:12; Pwt 5:16), szczególną rolę przypisuje się biologicznym rodzicom. Dla kościelnych aktywistek i aktywistów walczących o równouprawnienie płci jest to dowód, że matce należy się szacunek na równi z ojcem. Jednak fizyczna interpretacja tego przykazania prowadzi na manowce, bo nie wiadomo, czy chodzi tu o posłuszeństwo dzieci małoletnich względem rodziców, czy też o odpowiedzialność dorosłych dzieci za ich starszych rodziców (w każdej sytuacji, nie tylko w chorobie), a może o jedno i drugie. Do tego dochodzi obietnica nagrody, bo przykazanie to obiecuje pomyślność i długowieczność: „abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, Bóg twój”. Mamy tu więc znowu handlowanie z Bogiem, wymianę barterową – „coś za coś” – bo doktryny kościelne nauczają, że „oddawanie czci [biologicznym] rodzicom” idzie w parze z „błogosławieństwem Bożym”. Nikt jednak nie zwraca uwagi na to, że tuż powyżej, w przykazaniu pierwszym, Bóg z naciskiem ostrzega, że poza Nim czci NIE WOLNO oddawać nikomu innemu! Duchowo rzecz biorąc, pomiędzy tymi przykazaniami nie ma żadnej sprzeczności, gdyż „Ojciec” i „Matka” to wyłącznie metaforyczne obrazy oznaczające samego Boga i Jego Prawo Ducha (czyli Jego Ducha). Nie chodzi więc o posłuszeństwo względem rodziców biologicznych, których pojęcie na temat dobra i zła opiera się wyłącznie na modelu fizyczno-moralnym, ani o pomoc materialną i moralną dla rodziców w podeszłym wieku. Tego typu obowiązki powinny wynikać z wychowania w altruistycznym modelu społecznym, opartym na empatii i trosce, ale nie mają nic wspólnego z przykazaniami Bożymi. Przykazania te to jedynie metafory dotyczące rzeczywistości duchowej i nie mają żadnego przełożenia na naszą rzeczywistość fizyczną. W żaden sposób nie da się dosłownym wykonywaniem jakiegoś biblijnego przykazania „przysłużyć się Bogu”, „zyskać łaskę w Jego oczach”, albo „zasłużyć na życie wieczne” czy na „pomyślność”. Błogosławieństwa duchowe, takie jak życie wieczne w obecności Boga, są efektem zbawienia Bożego i niewidzialnego działania Łaski Bożej (Ducha Świętego). To Bóg sprawia, że Jego wybraniec będzie „czcił Boga poprzez Jego Ducha”, ale nie będzie to w żaden sposób widoczne namacalnie.
Manipulacja Słowem Bożym sprawiła, że czwarte przykazanie dekalogu (liczba przykazań i ich numeracja jest jedynie umowna, wynika z ludzkich tradycji a nie z Biblii) wykorzystuje się także szerzej niż tylko w przypadku relacji dzieci i rodziców, albo wnuków i dziadków czy pradziadków. Rozciąga się jego znaczenie, twierdząc, że ogólnie rzecz biorąc, nawołuje ono do szacunku do innych ludzi lub instytucji. Przez „szacunek” rozumie się bezkrytyczne podporządkowanie czy bezdyskusyjne wypełnianie obowiązków względem przełożonych, pracodawców, władzy politycznej, instytucji, takich jak urząd skarbowy czy zakład ubezpieczeń społecznych, a nawet szeroko pojęty obowiązek względem politycznej „ojczyzny”. Każdy objaw buntu w tych sferach uznaje się przy tym za „grzech”, czyli przestępstwo względem prawa Bożego. Wszystko to, oczywiście, dla osiągnięcia „pokoju i pomyślności”. Najgorsze, że tego typu społeczny czy polityczny, bezdyskusyjny szacunek zrównuje się z szacunkiem względem Boga!
Wybiórcza interpretacja Biblii, czyli wybieranie z niej, jak ze szwedzkiego bufetu, tego co nam pasuje, a odrzucanie tego, co jest niewygodne, prowadzi wyłącznie do kontrowersji. Z jednej strony mamy bowiem wersety o „szacunku względem rodziców”, a z drugiej wersety mówiące o „karceniu”, a nawet „zabijaniu krnąbrnych dzieci za nieposłuszeństwo” (Pwt 21:18-21; Mt 15:4). W dzisiejszym świecie post-chrześcijańskim nikt nie wyobraża sobie, żeby można było dzieci chłostać, czy wymierzać im inne, równie drastyczne kary. Dlatego, naturalnie, tego typu wersety uważa się za „nieaktualne”. Wersety nawołujące do „wydłubywania sobie oczu” lub „obcinania rąk”, jeśli te ciągną nas do grzechu, które (O zgrozo!) znajdują się w Nowym Testamencie (Mt 18:8-9), przez nikogo o zdrowych zmysłach nie są dziś traktowane serio! Samookaleczenie jest współcześnie absurdem i społecznym tabu. Jednak inne wersety, takie jak czwarte przykazanie, są w jakiś magiczny sposób wciąż „aktualne”. Zabicie żony z powodu zdrady małżeńskiej (Kpł 20:10) jest dziś społecznie i religijnie nie do pomyślenia, podczas gdy wielu wciąż fantazjuje o karaniu śmiercią (a przynajmniej więzieniem) osób homoseksualnych (Kpł 20:13; czyli tuż obok poprzedniego wersetu). Powstaje pytanie, dlaczego? Czy może dlatego, że werset 10 dotyczy heteroseksualnej większości, wśród której swobodne relacje seksualne są dziś czymś oczywistym, a werset 13 dotyczy homoseksualnej mniejszości?
Na tym właśnie polega wspomniana wybiórczość. Fizyczna interpretacja Biblii zawsze będzie źródłem kontrowersji. Biblia nie ma nic wspólnego z polityczno-społeczną propagandą nawołującą do „ochrony rodziny i wspólnego dobra”, bo w przeciwnym razie „społeczeństwo się rozpadnie”. Dodatkowo „posłuszeństwo” względem rodziców z wiekiem dziecka zastępowane jest „szacunkiem”, gdyż społeczeństwo uznało, że osoba dorosła nie nie musi już „słuchać” rodziców. I ponownie, ów „szacunek” uważa się za źródło „Bożego błogosławieństwa”. Jednakże tego typu zasady obowiązują (lub wydaje się, że powinny obowiązywać) w każdej rodzinie, bez względu na wyznanie. Ogólnie rzecz biorąc, społeczeństwa na całym świecie, także te niechrześcijańskie, afirmują troskę o rodziców. Tymczasem instytucje kościelne nadal nauczają swoich wiernych, że Bóg jest Ojcem, wychowawcą oraz opiekunem rodziny biologicznej. Tym, którzy zdecydują się na wstąpienie w kościelny związek małżeński i posiadanie dzieci obiecuje się specjalne Boże błogosławieństwa. Wszystko to jest jednak wytworem naszej chciejskiej wyobraźni. Powtórzmy raz jeszcze: Bóg jest Ojcem, Wychowawcą i duchowym Opiekunem wyłącznie własnej, duchowej rodziny, czyli swoich wybrańców. Rozglądając się wokół, nietrudno zatem wywnioskować, że los rodzin fizycznych, bez względu na to, czy są one częścią instytucji kościelnych, czy nie, nie jest dla Boga istotny.
Dyskutując o rodzinie w znaczeniu fizycznym, podąża się dwoma ścieżkami: albo przedstawia się starotestamentowy model tworzenia się narodu, czyli powolnego przekształcania się rodziny w „naród wybrany” poprzez łączenie się jej kolejnych członków w klany (rody, szczepy), pokolenia, aż w końcu w liczny lud z własnym królem, albo nowotestamentowy model tworzenia się chrześcijańskiego „narodu wybranego”, na bazie „świętej rodziny” z Nazaretu. Idylliczny obraz rodziny Józefa i Marii z dzieciątkiem Jezus to prezentowany w kościele model oddawania Bogu czci i wypełniania Jego prawa. Zarówno modelowi pierwszemu („narodu wybranego”), jak i drugiemu („rodziny świętej”) przypisuje się „więzy duchowe” panujące pomiędzy członkami tych grup, którym to więzom nadaje się jednakowoż cechy fizyczne. Za „więzy duchowe” uważa się bowiem wspólną kulturę, język, tradycje oraz wiarę i religię. Do tego dochodzi społeczno-moralny obowiązek miłości do własnej ojczyzny. Tymczasem prawdziwe „więzy duchowe” to jedność duchowa łącząca Boga i Jego wybrańców, jedność poprzez Ducha, nie ludzkie tradycje, zwyczaje czy obrzędy. Stopień moralności człowieka, który z natury jest „zły”, czyli „opętany” przez ducha Szatana (czego nie należy łączyć z popkulturowymi, widzialnymi obrazami opętania czy obłędu), nie ma nic wspólnego ze zbawieniem. Dążenie do moralnej doskonałości to szukanie „Boga” na własnych warunkach, poprzez własną religię, obrzędy, zwyczaje i własne nauczanie, oparte na własnym programie zbawienia.
Słowo Boże Starego Testamentu często nawiązuje do Izraela jako „jedynej oblubienicy i wybranki Boga” (Iz 54:6-7; 62:4-5; Jr 2:2) i nikt nie ma wątpliwości, że to alegoria (Ez 16). Interpretując przekaz Boży dosłownie, można by bowiem dojść do wniosku, że „Bóg popełnia poligamię”, nie tylko dlatego, że symbolizują Go patriarchowie znani z poligamii (Abraham, Dawid, Salomon), ale także dlatego, że bierze On za „żonę” całe państwo izraelskie. Relacja Boga z Samarią i Jerozolimą, czyli Izraelem i Judą, jest bowiem w Biblii porównywana do „małżeństwa z dwiema siostrami” (Ez 23)! Oczywiście teolodzy widzą tutaj podtekst polityczno-historyczny, czyli rozłam dwunastu pokoleń Izraela. Tymczasem duchowo rzecz biorąc, niewierność narodu izraelskiego i „rozwód” Boga z „żoną” (Iz 50:1; Oz 2:4) obrazuje sąd Boży nad niewybrańcami wskutek znalezienia w nich „duchowej nieczystości” (ducha Szatana). Stąd symbolika „nierządnicy” ma odniesienie zarówno do judaizmu, jak i do chrześcijaństwa, dwóch ludzkich ideologii, których wyznawcy reprezentują niewybrańców. Same teksty opisujące poligamię w Starym Testamencie traktowane są przez teologów jako „dzisiaj już nieobowiązujące”, bo rzekomo przeznaczone dla kultur obecnych w „tamtych czasach”. Jeśli kościół w ogóle o nich wspomina, to traktuje je jako moralizatorski przykład wychowania i objawienia Bożego, którego celem jest wykazanie prawdziwego sensu i zamysłu Bożego względem małżeństw monogamicznych, jedynie poprawnych. Innymi słowy, kościół jest w stanie znaleźć odpowiedź na wszystko, odpowiedź dostosowaną do własnych materialnych potrzeb, sprzecznych z duchowym przekazem Biblii. Teologia kościelna umiejscawia Biblię w kategoriach historyczno-literackich, zaś ponadczasowe są według niej tylko te zasady, które pokrywają się z własnymi doktrynami kościoła.
Należy tu wspomnieć, że Boży program sądu i zbawienia jest wielowymiarowy, to znaczy, dwu- lub trójpłaszczyznowy. Oznacza to, że mamy więcej niż jeden program sądu i więcej niż jeden program zbawienia. Co ciekawe, znajduje to także odzwierciedlenie w wielowymiarowym lub wieloosobowym portrecie samego Boga, jak również w portrecie „człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga”. Innymi słowy, mamy różne grupy niewybrańców i wybrańców, tak jak mamy Pełnię Boga (Ojca, Syna, Ducha) i pełnię człowieka (ciało, duszę i ducha). Pozwala nam to zrozumieć, dlaczego Bóg, mówiąc o „swojej wybrance” i „swojej żonie”, raz stwierdza, że ją „porzucił”, a innym razem, że „odnawia więzy małżeńskie”, albo że ją „opuścił”, a potem znowu „przygarnia z wielką miłością”, mieszając przy tym „gniew i łaskę” (Iz 54:6-8). Dzieje się tak dlatego, że każdy nowy, symboliczny program zbawienia poprzedza symbolika sądu Bożego, a do czasu sądu „pszenica” i „kąkol” są nie do odróżnienia. Symbolika sądu Bożego ukazuje nas, ludzi, jako „grzeszników”. Z naszego punktu widzenia, wszyscy powinniśmy się zatem uważać za niezbawionych, za niewybrańców, zdanych całkowicie na Bożą Łaskę i niełaskę. Tak się jednak nie dzieje, bo równocześnie jesteśmy pod działaniem ducha Szatana, który wewnątrz wmawia nam, że „wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi” (w przypadku „wierzących” członków kościelnych instytucji) lub że „Boga nie ma” (w przypadku ateistów).
Wracając do wątku wielowymiarowego, wspomnianą alegorię dobrze ilustruje symboliczny sąd nad narodem izraelskim (dobitnie ukazany np. w Księdze Izajasza i Jeremiasza) oraz symboliczny sąd nad kościołami (np. Księga Apokalipsy, rozdziały 2 i 3). Do tego dochodzi symbolika sądu ostatecznego, która jest obrazem równoległym do symboliki ukrzyżowania Chrystusa. Symbolika ukrzyżowania Chrystusa ukazuje przeniesienie programu zbawienia od narodu izraelskiego do kościołów, natomiast symbolika Wielkiego Ucisku (np. Mt 24) ukazuje przeniesienie programu zbawienia od kościołów do „innych pogan”. Oba chwalebne przeniesienia zbawienia są równocześnie sądami, najpierw nad Izraelem, a potem nad kościołami. Symbolika Izraela i kościoła, dwóch instytucjonalnych religii, wybiega poza naród czy samą instytucję, bo odnosi się do wszystkich niewybrańców. Ziemski Izrael i ziemski kościół reprezentują niewybrańców. Kiedy w Biblii mowa jest o „odnowieniu Izraela” czy „zbudowaniu Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą”, mowa jest o Izraelu i Kościele Wiecznym, niewidzianym, czyli o zjednoczonych w Duchu Bożym wybrańcach.
Wielowymiarowy obraz zbawienia ukryty jest także w małżeństwie Jakuba z dwoma siostrami – Leą i Rachelą. Jakub, syn Izaaka, opuścił dom rodzinny na polecenie matki Rebeki, gdyż groziło mu niebezpieczeństwo ze strony brata Ezawa, który czyhał na jego życie. Jakub opuścił dom pod pretekstem znalezienia żony i miał udać się w rodzinne strony matki, do jej brata Labana. Takie było również polecenie jego ojca, to znaczy, aby wybrał sobie żonę z rodzinnego szczepu, spośród córek Labana. Ów wybór żony, a raczej żon, nie był przypadkowy, tak jak nieprzypadkowy jest wybór Boży. Choć Rachela (której imię znaczy „owieczka”) była pierwszym wyborem Jakuba i jego „ukochaną żoną”, wcześniej był zmuszony poślubić Leę, od której wywodzi się ród Judy, utożsamiany z Jezusem. Z kolei od Racheli wywodzi się ród Józefa, czyli wybawcy Egiptu (jako symbolu wybrańców ze świata). Józef jest obrazem Jezusa, zaś jego „wybawienie z głodu” nawiązuje do czasów Wielkiego Ucisku (Dz 7:11; Mt 24:21), a więc do drugiego programu zbawienia (okresu Późnego Deszczu).