9. Przewodnik moralny a rozłam kościoła
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Dlaczego kościół jest tak zażartym przeciwnikiem antykoncepcji, in vitro, aborcji czy eutanazji, twierdząc w dodatku, że rzekomo opiera się na słowach Biblii? Problem polega na tym, że teologia kościelna to cała machina fałszywych doktryn, ślepy zaułek, z którego kościół nie może się już wycofać. To doktryny, które stale ewoluują i które kościół stara się naginać do własnych przekonań, tak aby zachować przy tym jakąś spójność. W ten sposób próbuje się ukryć hipokryzję kościelnych nauk. Nie można bowiem z jednej strony walczyć z antykoncepcją, a z drugiej godzić się na usuwanie zarodków czy godną śmierć seniorów, bo jedno wykluczałoby drugie. Odrzucając jeden pogląd, automatycznie odrzucić trzeba także drugi. Tymczasem „wiara w Boga” i „wiara w kościół” to dwie zupełnie przeciwstawne koncepcje.
Metody in vitro ani nie można uznać za błogosławieństwo Boże, ani mówić, że prowadzi ona do przekleństwa Bożego. Na obecnym etapie rozwoju tej metody kościół sprzeciwia się pozbywaniu się zarodków – ich „mordowaniu” – wykorzystując fakt, że pod tym względem metoda ta jest niedoskonała. W przestrzeni publicznej pojawia się wiele opinii przedstawicieli kościoła, którzy osobiście dopuściliby stosowanie metody in vitro, pod warunkiem że udałoby się uratować sto procent zarodków. Obecnie kościół jest na wygranej pozycji, gdyż w najbliższych latach nie ma takich perspektyw. Jak jednak wyglądać będzie nauka kościoła, jeśli kiedyś uda się stworzyć jeden zarodek, nie marnując innych? Czy i tak będzie to „grzechem”, gdyż zapłodnienie nie będzie się odbywać według instrukcji kościoła, czyli „po Bożemu”? Bo instrukcje kościelne określają nawet „dopuszczalne” techniki seksualne i formy zbliżenia. Być może będzie to tylko „grzechem lekkim”, nieskutkującym ekskomuniką. Zadziwiające, że niektóre kościoły popierają metodę in vitro, a jej najbardziej zaciekłym przeciwnikiem jest kościół katolicki.
Kościół katolicki stwarza wrażenie, że popiera badania naukowe i medyczne, ale stanowczo odrzuca technologie pomagające w reprodukcji. Nie chodzi o samą reprodukcję i manipulowanie zarodkami czy podmiotowe traktowanie embrionów, lecz również o sam status małżeństwa i ludzkiego życia biologicznego. Dokument dotyczący poszanowania ludzkiego życia (biologicznego) i godności prokreacji (Donum Vitae) odnosi się do prokreacji jako do „aktu małżeńskiego” i zakłada, że małżeństwo jest „związkiem kochającym się”. Oprócz wspomnianych już zabiegów z embrionami, krytykuje włączanie w prokreację całego sztabu ludzi, od lekarzy po nawet biznesmenów – „handlowców”. Krytykuje masturbację jako metodę pozyskania nasienia. Krytykuje udział osób trzecich w pozyskaniu spermy i komórki jajowej. Jednocześnie, choć kościół nie mówi wprost, że bezpłodność jest złem, takie właśnie wrażenie można odebrać, słuchając jego nauk. Problem kościoła polega na tym, że uszanowanie woli Bożej co do bezpłodności kłóci się z domniemanym nakazem Bożym, by się rozmnażać oraz z domniemanym błogosławieństwem wynikającym z posiadania potomstwa „na chwałę Bożą”.
Stanowisko wielu kościołów protestanckich jest bardziej liberalne. Wszystkie dzieci uważane są za dar Boży, a nie za zasługę człowieka. Podczas gdy w katolicyzmie nacisk kładzie się głównie na unię małżeńską, w protestantyzmie rodzina chrześcijańska jest postrzegana szerzej i obejmuje także wiernych, czyli społeczność. W tym kontekście prokreacja z pomocą metod laboratoryjnych nie jest czymś złym. Jest raczej przeciwnie, jeśli cel uświęca środki. Protestanci podkreślają, że sztucznie zapłodniona komórka jajowa powinna zostać otoczona taką samą opieką jak dziecko narodzone naturalnie. Oznacza to, że powinno się produkować tylko wymaganą liczbę embrionów do zapłodnienia, a przynajmniej powinno się do tego dążyć. Nie ma więc przyzwolenia na „nadwyżkę” embrionów, a tym bardziej na próbę wyprodukowania „dziecka na zamówienie”. Jeżeli w przyszłości uda się wypracować taką metodę, stanowisko kościoła protestanckiego z pewnością przeważy, choć z punktu widzenia kościoła katolickiego będzie to złem.
Z kolei stanowisko kościoła luterańskiego można określić jako „nijakie”, bo zdanie wiernych jest tu podzielone. Oficjalne stanowisko jest takie, że metoda in vitro nie narusza woli Boga w kontekście Biblii i może być nawet błogosławieństwem dla rodziców.
Stanowisko protestanckie ma sens, jeśli chodzi o poszukiwanie alternatyw w sferze „moralności”. Trzeba Jednak ponownie podkreślić, że z Bożego punktu widzenia nie ma to najmniejszego znaczenia. Chcąc znaleźć kompromis, należy założyć, że w teorii metoda IVF jest do przyjęcia, jednak z uwzględnieniem pewnych ograniczeń i zgodności z własnym sumieniem. Jeśli w tym kontekście cytowana jest Biblia, najczęściej pojawiającymi się argumentami są: „kochaj swojego bliźniego jak siebie samego”, „dzieci to błogosławieństwo lub dar Boży”, „nie zabijaj” czy „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Kompromisem byłoby tu zapewne uznanie, w imię miłości, że dzieci są darem i błogosławieństwem Bożym dla wszystkich, którzy ich pragną, w tym niepłodnych. Oznacza to, że metoda in-vitro sama w sobie może być dobrem społecznym, ale przy uwzględnieniu kontrargumentów takich jak „nie zabijaj”. Chodzi przede wszystkim o zabijanie celowe. Zarówno w procesie in vitro, jak i w naturalnym procesie rozwoju embrionów, zapłodnione komórki jajowe często obumierają, a osoba, która zaszła w ciążę, nierzadko nie zdaje sobie sprawy, że w jej ciele znajdował się embrion. Teoretyzując dalej, powinno się dążyć do tego, by zapładniać tylko jedną komórkę jajową. Obecnie możliwe są w zasadzie tylko dwie opcje (1) zapłodnienie jednej komórki jajowej wraz z ewentualnymi powtórkami, jeżeli próba zakończyła się fiaskiem, lub (2) zapłodnienie kilku komórek jajowych i liczenie się z możliwością ciąży mnogiej. Ponadto przy zapłodnieniu zarodków niezapłodnione komórki jajowe i nasienie powinny być zamrażane oddzielnie, a zapładniane tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba. Oba procesy przeprowadzane oddzielnie są obecnie nieekonomiczne i niewygodne, a w pierwszym przypadku (zapłodnienia u matki) dodatkowo bardzo stresujące i często czasochłonne. Nie ma więc sensu liczyć na to, że kompromis ten zostanie spełniony, chyba że skuteczność sztucznego zapłodnienia zbliży się kiedyś do stu procent. Co ciekawe, obecnie metodę in vitro stosują zarówno protestanci, jak i katolicy, w zasadzie wszyscy chrześcijanie i wyznawcy innych religii, bo sprzeciw jest obliczony jedynie na pokaz. Problem polega na tym, że nawet gdyby metoda in vitro doczekała się stuprocentowej skuteczności, wciąż będą odłamy chrześcijan, takie jak kościół katolicki, które będą stały na straży kolejnych wyimaginowanych wartości, jak choćby ochrona małżeństwa. Jest tak dlatego, że nie dostrzegają one różnicy pomiędzy rodziną Bożą, czyli nierozerwalną, duchową unią Boga z wybrańcami, a rodziną ziemską, w której zdarzają się wzloty i upadki, partnerzy „tasują się jak karty” i wymieniają jak „stare i nowe ubrania”, a zapłodnienie kobiety często nie jest owocem miłości, a nawet dobrowolnego aktu. Od zawsze dzieci rodzą się także poza związkami małżeńskimi, wskutek cudzołóstwa czy przypadkowego seksu, a matka często nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Dzieci rodzą się jako niechciane lub odrzucane, zarówno przez rodziców, jak i społeczeństwo. Taki tworzymy tu świat, który rządzi się własnymi prawami, a ludzka świadomość pozwala na dokonanie oceny, co jest moralne, a co nie. Zmuszanie do zawarcia małżeństwa, jak to niejednokrotnie miało miejsce w przeszłości, i kreowanie pozornego „szczęścia”, zwłaszcza w kręgu cywilizacji zachodniej, powoli zanika, na „nieszczęście” dla kościoła. Jeżeli kościołowi pozwolić na decydowanie o moralności, jak ma to miejsce w przypadku propagandy przeciwko metodzie in vitro, to nastąpi powrót do ciemnogrodu.
Wśród wyznawców Biblii panuje powszechne przekonanie, że poprawne zastosowanie Biblii w celu ustalenia zasad społecznych może być sposobem na określenie prawidłowego postępowania moralnego. Jedni traktują to z przymrużeniem oka, inni na poważnie, wręcz żądając od Biblii gotowej odpowiedzi na każdy problem i uważając ją za jedyny prawdziwy „Przewodnik moralny”. Nie chodzi o to, że w takim przypadku mamy do czynienia z nieprawidłowym wykorzystaniem Biblii, bo z nieprawidłowym wykorzystaniem Biblii mamy do czynienia za każdym razem, gdy jej interpretacja będzie miała podłoże moralne, czyli dosłowne. Poza tym, co to w ogóle znaczy „poprawne zastosowanie Biblii”, jeżeli każdy ziemski teolog jest przekonany, że to właśnie on odczytuje Biblię poprawnie? Nie można uznać, że ów „Przewodnik moralny” porusza bezpośrednio każdą kwestię moralną, bo jeśli chodzi o zagadnienia moralne, otworzyłoby to kolejną puszkę Pandory. Należy przy tym pamiętać, że szukając w Biblii odpowiedzi, z założenia kierujemy się pewnymi wytycznymi lub doktrynami danej denominacji kościelnej albo tradycji kulturowej, w której się wychowaliśmy i która rzutuje na naszą postawę oraz poglądy. W takiej sytuacji nie będziemy obiektywni. W całym tym gąszczu interpretacji stosunek do metody IVF również będzie się zmieniał – od całkowitego odrzucenia poprzez częściową akceptację do akceptacji całkowitej, przy czym każda z tych postaw będzie opierać się na „dowodach Biblijnych”, które poprą stanowisko moralne jego wyznawcy. Znalezienie odpowiedzi na dylematy moralne nie przyniesie nam zbawienia ani nie sprawi, że będziemy lepszymi w oczach Boga. Choć wielu powtarza, że zbawienie jest z łaski Boga, a nie z uczynków, to jednocześnie bezproblemowo nazywa grzesznikami innych, na przykład tych, którzy opowiadają się za stosowaniem metody in vitro, co jest ocenianiem drugiego człowieka przez pryzmat uczynków. Wracamy więc do punktu wyjścia, bo mieszamy kwestie moralne z kwestiami duchowymi.
Kwestie moralności i odpowiedzialności przed prawem ziemskim zostawmy na ziemi, a kwestię zbawienia zostawmy Bogu (Prawu Ducha, Prawu Życia Wiecznego), pamiętając, że jedno nie ma kompletnie nic wspólnego z drugim.
Na czym polega obłuda kościoła? Przede wszystkim, o czym już wielokrotnie mówiliśmy, badanie Pisma Świętego ma w przypadku kościoła charakter fizyczny, ziemski, chwałę oddający instytucji zamiast Bogu. Słowo Boże świadczy o Chrystusie, który jest Życiem Wiecznym, Duchem, a do Boga nie można przyjść na własnych warunkach (J 5:39-40; 6:44). Najwyższym autorytetem kościoła nie jest duchowy przekaz Biblii, ale fizyczny przekaz ludzki pod postacią doktryn spisanych przez teologów. Jednym z takich owoców ludzkiej pracy są instrukcje zawarte w dokumencie Donum Vitae czy inne ludzkie dzieła. W kontekście in vitro przytacza się między innymi rozmaite doktryny opracowane przez Kongregację Nauki Wiary, encykliki Veritatis Splendor czy Evangelium Vitae, analizy papieskie oraz wypowiedzi Magisterium. Ponieważ tak wiele kościelnych autorytetów opowiada się za tym czy innym poglądem, stanowisko zwykłego człowieka traktowane jest jak heretycki atak na autorytet kościoła. Pamiętajmy jednak, że Chrystus to Słowo Boże, które zostało przez człowieka odrzucone, a za sprawą samego Boga objawione tylko „garstce”. Fizyczna interpretacja Biblii, lansowana przez teologów w formie „nauk moralnych i etycznych”, w przypadku in vitro punktuje przede wszystkim ludzką godność. Instrukcje w dokumentach kościelnych z jednej strony głoszą nienaruszalność zasad i ocen moralnych, z drugiej podkreślając konieczność dostosowania się do zmian społecznych, a przede wszystkim naukowych i technologicznych. Innymi słowy, nawet w przypadku zmiany swoich doktryn, kościół nie przyzna się do błędu, twierdząc zamiast tego, że ta czy inna doktryna została „udoskonalona”, bez względu na to, że po jej zmodyfikowaniu może ona zaprzeczać swojej treści sprzed zmian. Czy nie wystarczyłoby po prostu powiedzieć: Przepraszamy, myliliśmy się w tej czy innej kwestii? Niestety nie pozwala na to duma teologów i mit o tym, że instytucja kościelna jest jedynym źródłem prawdy objawionej jej przez Boga. Człowiek musi jednak zaakceptować osiągnięcia nauki i medycyny, bo każdy chce być zdrowy i żyć dłużej, a dotyczy to także księży. Nie ma się jednak co łudzić, że kościół dostrzeże w osiągnięciach naukowych przejaw bogactwa wiary chrześcijańskiej, bo naukowcem może być każdy – również ateista albo wyznawca innej religii. W oczach kościoła postęp medycyny nigdy nie będzie zatem świadectwem wiary chrześcijańskiej.
Obraz kościoła jako obrońcy uciśnionych, bezdomnych, uchodźców, biednych, chorych, umierających, jako instytucji prowadzącej działalność charytatywną w każdych warunkach to utopijny mit. Mimo to jednym ze sposobów ataku na metodę in vitro jest absurdalny zarzut, że jest to metoda przeznaczona tylko dla najbogatszych. Owszem, na obecnym etapie nie każdy może sobie na nią pozwolić, ale w wielu krajach jest ona refundowana lub dofinansowywana przez rządy, a wraz z rozpowszechnieniem się tej metody, może się ona stać bardziej dostępna dla wszystkich. Ten sam zarzut należałoby przedstawić, krytykując tak promowaną przez kościół adopcję. Bo tu najubożsi nie mają żadnych szans. Gdyby tak spieniężyć cały majątek chrześcijańskich instytucji (w tym katolickiej) i przeznaczyć te środki dla najuboższych, to wówczas moglibyśmy mówić o rzeczywistej pomocy humanitarnej chrześcijan. Tymczasem instytucje kościelne utrzymują potężne, kosztochłonne gmachy, księża i biskupi opływają w luksusy, żyją ponad stan w wytwornych rezydencjach, korzystają z szeregu przywilejów, np. różnych ulg podatkowych, jednocześnie nieustannie wyciągając rękę po coraz więcej i więcej pieniędzy.
Twierdzenie, że kościół staje w obronie życia (biologicznego) i że w związku z tym życie zwycięży, bo po stronie życia stoi Bóg, to używanie imienia Boga do promowania własnych, fałszywych doktryn i kłamstw. Manipulacja Słowem Bożym została wykorzystana również do ataku na metodę in vitro, zarzucając jej dokonywanie manipulacji na embrionach. Jeśli chcemy znaleźć prawdę, nie tędy droga.
Uzurpując sobie rolę sędziego w kwestiach moralności i etyki, kościół z jednej strony udaje, że nie ingeruje w naukę i medycynę, a z drugiej przypadek metody in vitro jest przykładem na to, że to nieprawda. Kościół uważa się za obrońcę ludzkiej godności. Stojąc na stanowisku bezwarunkowego szacunku dla godności człowieka, a jednocześnie ustanawiając własne zasady moralne, kościół nie widzi, że stawia irracjonalne warunki, pozbawiając w ten sposób szacunku, a nawet życia – życia wiecznego – wszystkich, którzy się z jego naukami nie zgadzają. Powołując się na ludzkie sumienia i na ustalony przez siebie porządek moralny, kościół nazywa siebie filarem prawdy i głosicielem poglądów samego Boga. Nic bardziej mylnego. Filarem Prawdy jest sam Jezus, który stanowi Świątynię Ducha.
Metody in vitro ani nie można uznać za błogosławieństwo Boże, ani mówić, że prowadzi ona do przekleństwa Bożego. Na obecnym etapie rozwoju tej metody kościół sprzeciwia się pozbywaniu się zarodków – ich „mordowaniu” – wykorzystując fakt, że pod tym względem metoda ta jest niedoskonała. W przestrzeni publicznej pojawia się wiele opinii przedstawicieli kościoła, którzy osobiście dopuściliby stosowanie metody in vitro, pod warunkiem że udałoby się uratować sto procent zarodków. Obecnie kościół jest na wygranej pozycji, gdyż w najbliższych latach nie ma takich perspektyw. Jak jednak wyglądać będzie nauka kościoła, jeśli kiedyś uda się stworzyć jeden zarodek, nie marnując innych? Czy i tak będzie to „grzechem”, gdyż zapłodnienie nie będzie się odbywać według instrukcji kościoła, czyli „po Bożemu”? Bo instrukcje kościelne określają nawet „dopuszczalne” techniki seksualne i formy zbliżenia. Być może będzie to tylko „grzechem lekkim”, nieskutkującym ekskomuniką. Zadziwiające, że niektóre kościoły popierają metodę in vitro, a jej najbardziej zaciekłym przeciwnikiem jest kościół katolicki.
Kościół katolicki stwarza wrażenie, że popiera badania naukowe i medyczne, ale stanowczo odrzuca technologie pomagające w reprodukcji. Nie chodzi o samą reprodukcję i manipulowanie zarodkami czy podmiotowe traktowanie embrionów, lecz również o sam status małżeństwa i ludzkiego życia biologicznego. Dokument dotyczący poszanowania ludzkiego życia (biologicznego) i godności prokreacji (Donum Vitae) odnosi się do prokreacji jako do „aktu małżeńskiego” i zakłada, że małżeństwo jest „związkiem kochającym się”. Oprócz wspomnianych już zabiegów z embrionami, krytykuje włączanie w prokreację całego sztabu ludzi, od lekarzy po nawet biznesmenów – „handlowców”. Krytykuje masturbację jako metodę pozyskania nasienia. Krytykuje udział osób trzecich w pozyskaniu spermy i komórki jajowej. Jednocześnie, choć kościół nie mówi wprost, że bezpłodność jest złem, takie właśnie wrażenie można odebrać, słuchając jego nauk. Problem kościoła polega na tym, że uszanowanie woli Bożej co do bezpłodności kłóci się z domniemanym nakazem Bożym, by się rozmnażać oraz z domniemanym błogosławieństwem wynikającym z posiadania potomstwa „na chwałę Bożą”.
Stanowisko wielu kościołów protestanckich jest bardziej liberalne. Wszystkie dzieci uważane są za dar Boży, a nie za zasługę człowieka. Podczas gdy w katolicyzmie nacisk kładzie się głównie na unię małżeńską, w protestantyzmie rodzina chrześcijańska jest postrzegana szerzej i obejmuje także wiernych, czyli społeczność. W tym kontekście prokreacja z pomocą metod laboratoryjnych nie jest czymś złym. Jest raczej przeciwnie, jeśli cel uświęca środki. Protestanci podkreślają, że sztucznie zapłodniona komórka jajowa powinna zostać otoczona taką samą opieką jak dziecko narodzone naturalnie. Oznacza to, że powinno się produkować tylko wymaganą liczbę embrionów do zapłodnienia, a przynajmniej powinno się do tego dążyć. Nie ma więc przyzwolenia na „nadwyżkę” embrionów, a tym bardziej na próbę wyprodukowania „dziecka na zamówienie”. Jeżeli w przyszłości uda się wypracować taką metodę, stanowisko kościoła protestanckiego z pewnością przeważy, choć z punktu widzenia kościoła katolickiego będzie to złem.
Z kolei stanowisko kościoła luterańskiego można określić jako „nijakie”, bo zdanie wiernych jest tu podzielone. Oficjalne stanowisko jest takie, że metoda in vitro nie narusza woli Boga w kontekście Biblii i może być nawet błogosławieństwem dla rodziców.
Stanowisko protestanckie ma sens, jeśli chodzi o poszukiwanie alternatyw w sferze „moralności”. Trzeba Jednak ponownie podkreślić, że z Bożego punktu widzenia nie ma to najmniejszego znaczenia. Chcąc znaleźć kompromis, należy założyć, że w teorii metoda IVF jest do przyjęcia, jednak z uwzględnieniem pewnych ograniczeń i zgodności z własnym sumieniem. Jeśli w tym kontekście cytowana jest Biblia, najczęściej pojawiającymi się argumentami są: „kochaj swojego bliźniego jak siebie samego”, „dzieci to błogosławieństwo lub dar Boży”, „nie zabijaj” czy „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Kompromisem byłoby tu zapewne uznanie, w imię miłości, że dzieci są darem i błogosławieństwem Bożym dla wszystkich, którzy ich pragną, w tym niepłodnych. Oznacza to, że metoda in-vitro sama w sobie może być dobrem społecznym, ale przy uwzględnieniu kontrargumentów takich jak „nie zabijaj”. Chodzi przede wszystkim o zabijanie celowe. Zarówno w procesie in vitro, jak i w naturalnym procesie rozwoju embrionów, zapłodnione komórki jajowe często obumierają, a osoba, która zaszła w ciążę, nierzadko nie zdaje sobie sprawy, że w jej ciele znajdował się embrion. Teoretyzując dalej, powinno się dążyć do tego, by zapładniać tylko jedną komórkę jajową. Obecnie możliwe są w zasadzie tylko dwie opcje (1) zapłodnienie jednej komórki jajowej wraz z ewentualnymi powtórkami, jeżeli próba zakończyła się fiaskiem, lub (2) zapłodnienie kilku komórek jajowych i liczenie się z możliwością ciąży mnogiej. Ponadto przy zapłodnieniu zarodków niezapłodnione komórki jajowe i nasienie powinny być zamrażane oddzielnie, a zapładniane tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba. Oba procesy przeprowadzane oddzielnie są obecnie nieekonomiczne i niewygodne, a w pierwszym przypadku (zapłodnienia u matki) dodatkowo bardzo stresujące i często czasochłonne. Nie ma więc sensu liczyć na to, że kompromis ten zostanie spełniony, chyba że skuteczność sztucznego zapłodnienia zbliży się kiedyś do stu procent. Co ciekawe, obecnie metodę in vitro stosują zarówno protestanci, jak i katolicy, w zasadzie wszyscy chrześcijanie i wyznawcy innych religii, bo sprzeciw jest obliczony jedynie na pokaz. Problem polega na tym, że nawet gdyby metoda in vitro doczekała się stuprocentowej skuteczności, wciąż będą odłamy chrześcijan, takie jak kościół katolicki, które będą stały na straży kolejnych wyimaginowanych wartości, jak choćby ochrona małżeństwa. Jest tak dlatego, że nie dostrzegają one różnicy pomiędzy rodziną Bożą, czyli nierozerwalną, duchową unią Boga z wybrańcami, a rodziną ziemską, w której zdarzają się wzloty i upadki, partnerzy „tasują się jak karty” i wymieniają jak „stare i nowe ubrania”, a zapłodnienie kobiety często nie jest owocem miłości, a nawet dobrowolnego aktu. Od zawsze dzieci rodzą się także poza związkami małżeńskimi, wskutek cudzołóstwa czy przypadkowego seksu, a matka często nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Dzieci rodzą się jako niechciane lub odrzucane, zarówno przez rodziców, jak i społeczeństwo. Taki tworzymy tu świat, który rządzi się własnymi prawami, a ludzka świadomość pozwala na dokonanie oceny, co jest moralne, a co nie. Zmuszanie do zawarcia małżeństwa, jak to niejednokrotnie miało miejsce w przeszłości, i kreowanie pozornego „szczęścia”, zwłaszcza w kręgu cywilizacji zachodniej, powoli zanika, na „nieszczęście” dla kościoła. Jeżeli kościołowi pozwolić na decydowanie o moralności, jak ma to miejsce w przypadku propagandy przeciwko metodzie in vitro, to nastąpi powrót do ciemnogrodu.
Wśród wyznawców Biblii panuje powszechne przekonanie, że poprawne zastosowanie Biblii w celu ustalenia zasad społecznych może być sposobem na określenie prawidłowego postępowania moralnego. Jedni traktują to z przymrużeniem oka, inni na poważnie, wręcz żądając od Biblii gotowej odpowiedzi na każdy problem i uważając ją za jedyny prawdziwy „Przewodnik moralny”. Nie chodzi o to, że w takim przypadku mamy do czynienia z nieprawidłowym wykorzystaniem Biblii, bo z nieprawidłowym wykorzystaniem Biblii mamy do czynienia za każdym razem, gdy jej interpretacja będzie miała podłoże moralne, czyli dosłowne. Poza tym, co to w ogóle znaczy „poprawne zastosowanie Biblii”, jeżeli każdy ziemski teolog jest przekonany, że to właśnie on odczytuje Biblię poprawnie? Nie można uznać, że ów „Przewodnik moralny” porusza bezpośrednio każdą kwestię moralną, bo jeśli chodzi o zagadnienia moralne, otworzyłoby to kolejną puszkę Pandory. Należy przy tym pamiętać, że szukając w Biblii odpowiedzi, z założenia kierujemy się pewnymi wytycznymi lub doktrynami danej denominacji kościelnej albo tradycji kulturowej, w której się wychowaliśmy i która rzutuje na naszą postawę oraz poglądy. W takiej sytuacji nie będziemy obiektywni. W całym tym gąszczu interpretacji stosunek do metody IVF również będzie się zmieniał – od całkowitego odrzucenia poprzez częściową akceptację do akceptacji całkowitej, przy czym każda z tych postaw będzie opierać się na „dowodach Biblijnych”, które poprą stanowisko moralne jego wyznawcy. Znalezienie odpowiedzi na dylematy moralne nie przyniesie nam zbawienia ani nie sprawi, że będziemy lepszymi w oczach Boga. Choć wielu powtarza, że zbawienie jest z łaski Boga, a nie z uczynków, to jednocześnie bezproblemowo nazywa grzesznikami innych, na przykład tych, którzy opowiadają się za stosowaniem metody in vitro, co jest ocenianiem drugiego człowieka przez pryzmat uczynków. Wracamy więc do punktu wyjścia, bo mieszamy kwestie moralne z kwestiami duchowymi.
Kwestie moralności i odpowiedzialności przed prawem ziemskim zostawmy na ziemi, a kwestię zbawienia zostawmy Bogu (Prawu Ducha, Prawu Życia Wiecznego), pamiętając, że jedno nie ma kompletnie nic wspólnego z drugim.
Na czym polega obłuda kościoła? Przede wszystkim, o czym już wielokrotnie mówiliśmy, badanie Pisma Świętego ma w przypadku kościoła charakter fizyczny, ziemski, chwałę oddający instytucji zamiast Bogu. Słowo Boże świadczy o Chrystusie, który jest Życiem Wiecznym, Duchem, a do Boga nie można przyjść na własnych warunkach (J 5:39-40; 6:44). Najwyższym autorytetem kościoła nie jest duchowy przekaz Biblii, ale fizyczny przekaz ludzki pod postacią doktryn spisanych przez teologów. Jednym z takich owoców ludzkiej pracy są instrukcje zawarte w dokumencie Donum Vitae czy inne ludzkie dzieła. W kontekście in vitro przytacza się między innymi rozmaite doktryny opracowane przez Kongregację Nauki Wiary, encykliki Veritatis Splendor czy Evangelium Vitae, analizy papieskie oraz wypowiedzi Magisterium. Ponieważ tak wiele kościelnych autorytetów opowiada się za tym czy innym poglądem, stanowisko zwykłego człowieka traktowane jest jak heretycki atak na autorytet kościoła. Pamiętajmy jednak, że Chrystus to Słowo Boże, które zostało przez człowieka odrzucone, a za sprawą samego Boga objawione tylko „garstce”. Fizyczna interpretacja Biblii, lansowana przez teologów w formie „nauk moralnych i etycznych”, w przypadku in vitro punktuje przede wszystkim ludzką godność. Instrukcje w dokumentach kościelnych z jednej strony głoszą nienaruszalność zasad i ocen moralnych, z drugiej podkreślając konieczność dostosowania się do zmian społecznych, a przede wszystkim naukowych i technologicznych. Innymi słowy, nawet w przypadku zmiany swoich doktryn, kościół nie przyzna się do błędu, twierdząc zamiast tego, że ta czy inna doktryna została „udoskonalona”, bez względu na to, że po jej zmodyfikowaniu może ona zaprzeczać swojej treści sprzed zmian. Czy nie wystarczyłoby po prostu powiedzieć: Przepraszamy, myliliśmy się w tej czy innej kwestii? Niestety nie pozwala na to duma teologów i mit o tym, że instytucja kościelna jest jedynym źródłem prawdy objawionej jej przez Boga. Człowiek musi jednak zaakceptować osiągnięcia nauki i medycyny, bo każdy chce być zdrowy i żyć dłużej, a dotyczy to także księży. Nie ma się jednak co łudzić, że kościół dostrzeże w osiągnięciach naukowych przejaw bogactwa wiary chrześcijańskiej, bo naukowcem może być każdy – również ateista albo wyznawca innej religii. W oczach kościoła postęp medycyny nigdy nie będzie zatem świadectwem wiary chrześcijańskiej.
Obraz kościoła jako obrońcy uciśnionych, bezdomnych, uchodźców, biednych, chorych, umierających, jako instytucji prowadzącej działalność charytatywną w każdych warunkach to utopijny mit. Mimo to jednym ze sposobów ataku na metodę in vitro jest absurdalny zarzut, że jest to metoda przeznaczona tylko dla najbogatszych. Owszem, na obecnym etapie nie każdy może sobie na nią pozwolić, ale w wielu krajach jest ona refundowana lub dofinansowywana przez rządy, a wraz z rozpowszechnieniem się tej metody, może się ona stać bardziej dostępna dla wszystkich. Ten sam zarzut należałoby przedstawić, krytykując tak promowaną przez kościół adopcję. Bo tu najubożsi nie mają żadnych szans. Gdyby tak spieniężyć cały majątek chrześcijańskich instytucji (w tym katolickiej) i przeznaczyć te środki dla najuboższych, to wówczas moglibyśmy mówić o rzeczywistej pomocy humanitarnej chrześcijan. Tymczasem instytucje kościelne utrzymują potężne, kosztochłonne gmachy, księża i biskupi opływają w luksusy, żyją ponad stan w wytwornych rezydencjach, korzystają z szeregu przywilejów, np. różnych ulg podatkowych, jednocześnie nieustannie wyciągając rękę po coraz więcej i więcej pieniędzy.
Twierdzenie, że kościół staje w obronie życia (biologicznego) i że w związku z tym życie zwycięży, bo po stronie życia stoi Bóg, to używanie imienia Boga do promowania własnych, fałszywych doktryn i kłamstw. Manipulacja Słowem Bożym została wykorzystana również do ataku na metodę in vitro, zarzucając jej dokonywanie manipulacji na embrionach. Jeśli chcemy znaleźć prawdę, nie tędy droga.
Uzurpując sobie rolę sędziego w kwestiach moralności i etyki, kościół z jednej strony udaje, że nie ingeruje w naukę i medycynę, a z drugiej przypadek metody in vitro jest przykładem na to, że to nieprawda. Kościół uważa się za obrońcę ludzkiej godności. Stojąc na stanowisku bezwarunkowego szacunku dla godności człowieka, a jednocześnie ustanawiając własne zasady moralne, kościół nie widzi, że stawia irracjonalne warunki, pozbawiając w ten sposób szacunku, a nawet życia – życia wiecznego – wszystkich, którzy się z jego naukami nie zgadzają. Powołując się na ludzkie sumienia i na ustalony przez siebie porządek moralny, kościół nazywa siebie filarem prawdy i głosicielem poglądów samego Boga. Nic bardziej mylnego. Filarem Prawdy jest sam Jezus, który stanowi Świątynię Ducha.