11. Sprzeczności i kontrowersje ze strony kościoła
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Dowodem pełnego sprzeczności podejścia kościoła do Biblii jest powstanie tak wielu odłamów chrześcijaństwa i tak wielu różnych poglądów na te same zagadnienia. Już samo to oznacza rządy oparte na kłamstwie i hipokryzji, bo jak inaczej nazwać stan, w którym wszyscy opierają się na „jedynej prawdzie” Słowa Bożego, jednocześnie mnożąc sprzeczne ze sobą poglądy, i to nie w odniesieniu do błahostek, ale tak podstawowych kwestii, jak choćby natura zbawienia, natura Chrystusa czy pochodzenie i przeznaczenie człowieka. Niektóre wyznania są bardziej restrykcyjne w pewnych sprawach, w innych mniej, ale nawet te najbardziej ortodoksyjne z biegiem czasu zmieniają swoje stanowisko na bardziej liberalne. Rozwód był kiedyś nie do pomyślenia. Dziś zezwala się nań pod różnymi pretekstami. Rozwiązanie związku małżeńskiego nie stanowi już problemu, przynajmniej w tych wyznaniach, które są „wrażliwe na ułomności człowieka”. Nie trzeba wiele. Wystarczy zdrada, a często nawet pomówienie czy dłuższa nieobecność współmałżonka, niekoniecznie pobyt w więzieniu. Nietrudno też dziś „udowodnić” komuś „chorobę psychiczną” (wystarczy tymczasowo) czy odejście od zasad wiary, na przykład ateizm. Z chwilą rozwodu współmałżonkowie robią wszystko, by uwolnić się od zobowiązań względem kościoła, a kościół coraz częściej idzie im na rękę, nie chcąc tracić wyznawców. Oczywiście współżycie przedmałżeńskie, zdrada czy przerywanie ciąży nie są tolerowane także w wielu innych wyznaniach.
Filozofie chrześcijańskie, w tym także teologia katolicka, rozwijają się w kierunku uznania większej roli kobiet. Nie mówi się już tylko o rodzeniu czy opiekowaniu się domem, ale kobiety coraz częściej dopuszczane są do pełnienia ról kiedyś przeznaczonych wyłącznie dla mężczyzn, na przykład kapłaństwa. Stopniowo także seks przestaje być tematem tabu i owocem zakazanym. Tolerancja religijna, a raczej zmiany kulturowe w społeczeństwach, pozwalają mieć także nadzieję na szerszą akceptację osób nieheteronormatywnych, i to w niedalekiej przyszłości. Już teraz istnieją odłamy protestantyzmu, które ślubów kościelnych udzielają parom jednopłciowym. Problemem wciąż nierozwiązanym, który niezbyt dobrze rokuje jeśli chodzi o jakąkolwiek zmianę, jest jednoznacznie fizyczna interpretacja Słowa Bożego, czyli usilne próby bezpośredniego odniesienia zapisów Biblii do rzeczywistości fizyczno-społecznej tego świata, czynienie z Biblii księgi moralności, podręcznika nauki społecznej i uzależnianie duchowego życia wiecznego od moralnej postawy człowieka w rodzinie i społeczeństwie, co w praktyce oznacza stawianie posłuszeństwa prawu (dodajmy, że niemożliwemu do wykonania) ponad Łaską. Tymczasem zniesienie jednych ograniczeń prawa powoduje powstawanie innych. Choć niektóre wyznania twierdzą, że głoszą chwałę Bożą jedynie na przykładzie ludzkiego związku małżeńskiego, ukazując w ten sposób „miłość Bożą wobec kościoła”, już samo przedstawianie „miłości Bożej” w aspekcie fizyczności mija się z celem. Powtórzmy: przymierze małżeńskie między dwojgiem ludzi to nie „przymierze Boże”, a funkcjonowanie w małżeństwie nie ma nic wspólnego z powstrzymywaniem się od „niemoralności”, której granice wyznacza kościół.
Najważniejsze nie jest to, czy małżeństwo uzna się za sakrament, czy nie. Najgorsze jest to, że fizycznemu małżeństwu wciąż nadaje się cechy „duchowe” i przypisuje błogosławieństwa Boże. Obecnie małżeństwo jest bardziej formą kontraktu, który można dowolnie zawiązać i rozwiązać. To nie trwałe zespolenie małżonków, jak duchowa unia Boga z Jego wybrańcem. Zbawiony nie może utracić Ducha Świętego, dlatego wyłącznie unia z wiecznym Bogiem jest nierozerwalna i nieskończona.
Zakaz rozwodu w małżeństwie chrześcijańskim trafił do lamusa, choć oficjalnie kościół stoi na stanowisku, że rozwodów nie aprobuje. Kościoły muszą jednak przyjąć do wiadomości, że ludzkie małżeństwa się rozpadają. W świetle prawa cywilnego byli małżonkowie są wolni, dlatego często zakładają nowe rodziny. Gdyby kościół realnie odwrócił się od nich, to liczba wiernych spadłaby drastycznie, a na to kościół pozwolić sobie nie może. Stwarza się więc pozory zakazu rozwodów i pozory czystości przedmałżeńskiej, a wszelką małżeńską niewierność i przemoc domową starannie wypiera i tuszuje, ale każdy i tak wie, że zasady są łamane a patologie się mnożą, bo w realnym świecie życie według takich zasad jest niemożliwe. Każdy każdego oszukuje, każdy do każdego mruga okiem i nawarstwia pozory. W wielu odłamach protestanckich kościół nie ingeruje już we współżycie małżeńskie i metody zapobiegania ciąży, o ile życie seksualne ogranicza się do małżeństwa. Ponadto to, co niektóre denominacje uznają za nieczystość seksualną, inne nazywają „darem Bożym”, pod warunkiem, że oboje małżonkowie czerpią z tego przyjemność. Większy problem stanowią związki wierzących z niewierzącymi, bo wtedy próbuje się na siłę z niewierzącego zrobić wierzącego.
Partnerstwo małżonków chrześcijańskich zwykle opiera się na różnych wariantach modelu patriarchalnego, czyli z mężem jako głową rodziny, ale równolegle rozwija się model oparty na pełnej równości. Źródłem kontrowersji jest traktowanie małżeństwa albo jako odzwierciedlenie „stanu odkupienia” albo odzwierciedlenie „porządku stworzenia”, czyli jako sakrament lub jako instytucję zespolenia. Niektóre wyznania próbują szukać kompromisów, opowiadając się za jednym albo drugim podejściem, w zależności od potrzeb.
Jednym z ewidentnych objawów hipokryzji jest to, że małżeństwo uważa się za wypełnienie szóstego przykazania: „Nie cudzołóż!”. Niemal magicznie życie seksualne dwojga ludzi przed i po zawarciu małżeństwa kościelnego zmienia się diametralnie – z „nieczystości przedmałżeńskiej” na „czystość małżeńską”. Sam związek małżeński uważa się za „nakaz Boży”, chociaż dopuszcza się wyjątki, na przykład w ramach „powołania do bezżenności” (we współczesnym katolicyzmie – „powołania kapłańskiego lub zakonnego”). Małżeństwo ma więc pełnić rolę swego rodzaju lekarstwa na „grzech niemoralności”, zwłaszcza w obszarze zaspokajania biologicznego popędu seksualnego. Z kolei uznawanie małżeństwa za Boży „sakrament” to nadawanie fizycznemu związkowi dwojga ludzi cech duchowych, takich jak „odpuszczenie grzechów”. Tymczasem, jakby nie patrzeć, małżeństwo dotyczy życia cielesnego. Problemem nie jest to, czy małżeństwo jest nakazem zespolenia i prokreacji, czyli konsumpcji, lecz to, że każde wyznanie chrześcijańskie, w mniejszym lub większym stopniu, wciąga do tej gry Boga. Małżeństwu kościelnemu próbuje się bowiem nadać szczególne cechy, których rzekomo brak małżeństwu cywilnemu, czyli zawartemu w urzędzie. Obecnie w imię wiary i kościoła można nawet uzyskać błogosławieństwo i zgodę na rozwód oraz powtórne małżeństwo, jeżeli ktoś rozwodzi się z osobą innego wyznania (lub ateistą), a kolejne małżeństwo chce zawrzeć z osobą „właściwego” wyznania.
Podsumowując poglądy różnych odłamów chrześcijańskich można by stwierdzić, że Bóg ustanowił małżeństwo po to, by mężczyzna miał odpowiednią pomoc w postaci kobiety lub po to, by było ono związkiem osób równorzędnych (w zależności od wyznania lub punktu widzenia) służącym za wehikuł do prokreacji, do przestrzegania Prawa oraz do powstrzymywania się od niemoralności, zwłaszcza seksualnej. Ponadto, aby małżeństwo chrześcijańskie zostało przez Boga w pełni „uświęcone”, małżonkowie muszą dobierać się w ramach tego samego wyznania, a z pewnością takiego błogosławieństwa nie dostaną, jeżeli w parze znajdzie się choć jedna osoba niewierząca. Gdyby kościół był w stanie, to zakazałby także zawierania przyjaźni pomiędzy osobami wierzącymi i niewierzącymi albo prowadzącymi się „niemoralnie”. Wszystkie powyższe poglądy to kłamstwo, całkowicie fałszywy obraz małżeństwa. Fizyczność człowieka i jego kontekst społeczny nie mają żadnego znaczenia. Uczynki ludzkie nikogo do Boga nie zbliżą, bez względu na wyznanie i bez względu na to jak moralnie się prowadzimy. Ani moralność, ani niemoralność nie mają nic wspólnego z „grzechem”. Jak już wykazaliśmy, fizyczna Interpretacja małżeństwa prowadzi jedynie do wielu różnic poglądowych, często wzajemnie się wykluczających. Na przykład zdrada małżeńska dla jednych wyznań jest bodźcem do wybaczenia i poprawy, dla innych podstawą do rozwodu. Rozwód może być „ostatecznym rozwiązaniem” cudzołóstwa lub „uśmierceniem” cudzołóstwa. W tym drugim przypadku po rozwodzie dochodzi do ponownego małżeństwa i startu na nowo, „bez grzechu”. Jeżeli dochodzi do trwałego rozwodu, to strona niewinna ma prawo do zawarcia ponownego związku małżeńskiego „bez grzechu”. Nie ma to jak własny program zbawienia i gotowe rozwiązania problemu „grzechu”.
Co ciekawe, kościół traktuje małżeństwo w dwojaki sposób: jako „przymierze dwustronne, uświęcone przez Boga” lub jako „przymierze trójstronne pomiędzy mężem, żoną i Bogiem”. Wydźwięk nauki kościoła jest przy tym taki, jakby małżeństwo było „związkiem człowieka z Bogiem”, czyli „drogą do zbawienia”. Człowiek stawia się więc w roli Boga i tworzy własny program zbawienia. Tymczasem małżeństwo kościelne nie ma nic wspólnego z „małżeństwem Bożym”, tj. prawdziwym, duchowym małżeństwem, czyli unią Boga i wybrańca z woli Bożej.
Takim samym „związkiem człowieka z Bogiem” jest dla kościoła kapłaństwo, z tym że ten związek uważa się za pełniejszy, bo bezpośredni i niepodzielny. To kolejna odsłona własnego programu zbawienia, która ignoruje Boży program zbawienia, gdzie „Mężem” jest Bóg, który sam dokonuje wyboru „Panny Młodej”. Związek duchowy, czyli przelanie na wybrańca Ducha Świętego, to oczyszczenie tego wybrańca z grzechu. To na tym polega „świętość małżeńska”. Zbawiony wybraniec Boży to „kapłan duchowy”, który otrzymuje rzeczywisty mandat do głoszenia Słowa Bożego.
Kontrowersje wokół małżeństwa i rozwodu doprowadziły do wypracowania poglądu, że choć Prawo Mojżesza pozwala na rozwód, to nie jest on „zgodny z zamysłem Stwórcy”. Fundamentem doktryny kościelnej o „nierozerwalności” ludzkiego małżeństwa jest idea „jednego ciała”, rozumianego jako ciało fizyczne. Stała się ona źródłem przekonania, że ani żonie, ani mężowi nie wolno zerwać owej cielesnej jedności „ustanowionej przez Boga”. Innymi słowy, czysto ludzki wybór, do tego często podejmowany w okresie psychicznej niedojrzałości, pod wpływem chwilowego zauroczenia, a nieraz pod presją, na przykład z powodu chęci ukrycia niechcianej ciąży, uważa się za „jedność ustanowioną przez Boga”. W kontekście tego wyboru stroną poszkodowaną jest kobieta, gdyż Biblia nie wspomina o tym, żeby kobieta mogła oddalić mężczyznę za jego nieczystość (nierząd). Samo to powinno dać nam do zrozumienia, że chodzi tu nie o dwie istoty ludzkie a o Boga (jako „Mężczyznę”), który oddala niewybrańca (jako „kobietę”), pozującego na wybrańca (przypomnijmy sobie człowieka na uczcie weselnej bez weselnego stroju). Ponieważ jest to doktryna trudna do interpretacji, w kontekście rozwodu słowu „nierząd” i tak nadaje się jakiegoś rodzaju fizyczne znaczenie, od cudzołóstwa po związek kazirodczy. Również w tym przypadku interpretacja kościoła jest chybiona.
Kolejną kontrowersją wynikającą z fizycznej interpretacji Słowa Bożego jest uznanie, że bezżenność jest stanem nadrzędnym w stosunku do stanu małżeńskiego. „Błogosławieństwo” tego stanu ma mieć zwoje źródło raczej w „dobrowolnej rezygnacji z małżeństwa”, „dokonaniu wyboru drogi do Królestwa Niebieskiego” (co jest niczym innym jak własnym programem zbawienia), niż w przypadkowości, na przykład niezdatności do małżeństwa już od urodzenia lub wskutek interwencji z zewnątrz (Mt 19:11-12). Mamy tu jednak wewnętrzną sprzeczność, gdyż z jednej strony w zasadzie wszyscy powinni pójść za Chrystusem i „zrezygnować z małżeństwa”, a z drugiej „małżeństwo i prokreacja” powszechnie uznawane są za „błogosławieństwo Boże”. Tę sprzeczność tłumaczy się tym, że Bogu można służyć na wiele sposobów i że do zbawienia prowadzi wiele dróg, bez względu na to, że Biblia mówi tylko o „jednej drodze”, to znaczy, o Chrystusie, Duchu Bożym.
Wybiórcza interpretacja Biblii, która skutkuje takimi pomysłami jak „wyższość” Prawa Chrystusowego nad Prawem Mojżeszowym, pomimo że hołubiony przez kościoły Dekalog dosłownie pochodzi z Prawa Mojżeszowego, doprowadziła do powstania przekonania, że choć człowiekowi niedobrze być samemu, to jednak „jest dobrze dla mężczyzny nie łączyć się z kobietą”. „Małżeństwo” rozumiane jest jako swego rodzaju broń lub lekarstwo na „niebezpieczeństwo rozpusty” (1 Kor 7:1). Co ciekawe, jest ono rzeczywiście takim lekarstwem, ale nie na ziemi tylko w wymiarze duchowym. Zawarcie bowiem duchowego „małżeństwa” z Chrystusem gwarantuje czystość Ducha i zabezpieczenie przed Szatanem, duchem nieczystym („duchem rozpusty”). W żadnym razie nie chodzi tu o wstrzymywanie się od cielesnej przyjemności i ustanawianie zasad „czystości współżycia seksualnego”. Mając Chrystusa za „Męża”, wybraniec Boży (jako symboliczna „kobieta”) nie może już duchowo „cudzołożyć” z innym „mężczyzną” – Szatanem. Cudzołóstwo duchowe dotyczy więc tylko niewybrańców, którzy są „siedliskiem duchów nieczystych”.
Chrześcijański „stan małżeński” to wymysł kościoła. Biologiczne „dziewictwo” nie ma żadnej przewagi nad „małżeństwem”, a przede wszystkim nie ma najmniejszego znaczenia w relacji z Bogiem. Zasady etyki i moralnego prowadzenia się być może zasługują na pochwałę w życiu społecznym, ale zwykle pociągają za sobą nadmierne poświęcenie, niespełnienie albo są wypełniane nieszczerze lub „na pokaz”. Ani „dziewictwo”, ani „małżeństwo”, rozumiane fizycznie, nie mają nic wspólnego z „darem Bożym”. Podobna zasada dotyczy spożywania pokarmów. Żydzi wprowadzili do swojej tradycji pokarmy „koszerne”, a chrześcijanie „bezmięsne piątki” (muzułmanie mają „halal”). Obie kultury promują też „posty” (podobnie jak muzułmanie), czyli ograniczenia zarówno w spożyciu niektórych pokarmów, jak i ich ilości. Tymczasem „pokarm jest dla żołądka, a żołądek dla pokarmu. Bóg zaś unicestwi jedno i drugie. Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała”(1 Kor 6:13). I znowu nie chodzi tu o to, co spożywamy, ani jak traktujemy swoje ciało, lecz o to, że rzeczywisty „pokarm” to strawa duchowa, Słowo Boże przenoszone przez Ducha, dla „żołądka”, czyli dla duszy wybrańca. Wymienianym tu „Ciałem Pana” jest sam Jezus Chrystus, którego „członkami duchowymi” są zbawieni wybrańcy. Owo „Ciało” pozbawione jest „rozpusty”, czyli „ducha nieczystego”. Kto otrzymał „Ciało i Krew” Chrystusa (Ducha Bożego) posiądzie życie wieczne (J 6:54), kto zaś otrzymał „ciało i krew” Szatana (ducha Szatana), które są zniszczalne, przeznaczony jest na wieczne potępienie (1 Kor 15:50).
Kolejnym paradoksem i źródłem kontrowersji, wynikającym z fizycznego odczytu Biblii, jest z jednej strony obowiązek miłości do współmałżonka, obowiązek wychowania dzieci i odpowiedzialność rodzicielska, a z drugiej nakaz porzucenia bliskich dla Boga. Niektórzy dochodzą nawet do wniosku, że jeśli czuje się „powołanie”, to dla Boga należy porzucić wszystko, nawet pracę. Jako przykład podają apostołów, rybaków, którzy „pozostawili łodzie i podążyli za Jezusem”. Mało kto jednak pamięta, że zarówno podczas pobytu Jezusa na Ziemi, jak i po Jego zmartwychwstaniu, apostołowie wciąż łowili ryby, co służyło jako symbol „połowu innych wybrańców”, gdzie „sieć” jest obrazem Słowa Bożego, a sukces połowu zapewnia Duch Jezusa.
W kontekście „małżeństw” Biblia mówi, że „ci, którzy mają żony, powinni żyć tak, jakby byli nieżonaci” (1 Kor 7:29). Z fizycznego punktu widzenia, taka postawa oznaczałaby rozpad każdego małżeństwa, a w niektórych kulturach zaniedbanie czy porzucenie małżonka przez jakiś okres jest podstawą do automatycznego rozwodu. Mamy tu zatem kolejny konflikt interesów pomiędzy troską o rodzinę, w tym przypadku żonę, a „służbą” Bogu. Jeżeli bowiem mąż porzuci żonę dla służby Bogu, a żona wystąpi o rozwód z powodu zaniedbania, to, według prawa kościelnego, mężczyzna ten automatycznie staje się „grzesznikiem”. Co gorsza, nawet gdyby chciał swoją byłą żonę poślubić ponownie, to i w tym przypadku „popełnia grzech”. Oczywiście mężczyzna ten może mieć dobre intencje i żyć zgodnie z kościelną interpretacją przykazań Bożych, czyli zgodnie z zasadami etyki. Nie brak też żonatych chrześcijan, a nawet księży, którzy, w rozumieniu swojego kościoła „uprawiają rozpustę”, ale za sprawą „spowiedzi” w każdej chwili mogą stać się „wolni od grzechu” i zresetować sobie konto. Szczególnie ciekawe są przypadki księży, którzy rozgrzeszenia udzielają sobie nawzajem, wierząc, na przykład, że lepiej jest popełniać „pojedyncze grzechy” (np. przygodnie współżyć z mężczyznami), niż żyć w „grzechu permanentnym” (np. w stałym związku z mężczyzną). Tymczasem, według prawa kościelnego, rozwodnik już na zawsze pozostaje „grzesznikiem”.
Cytowany fragment Biblii, w którym mowa o „życiu męża, jakby był nieżonaty”, pojawia się w kontekście „uciech tego świata”, świata, który został wydany Szatanowi. Innymi słowy, „życie męża, jakby był nieżonaty” duchowo odnosi się do życia wybrańca Bożego na tym świecie, przy czym słowo „żona” symbolizuje tu „prawo ziemskie” (fizyczną interpretację Biblii). Bycie „bezżennym” czy „wolnym od żony” w tym kontekście nawiązuje do tego, że Bóg wybawia wybrańca od „prawa grzechu i śmierci”, czyli od „ducha Szatana”. Wybraniec Boży, który otrzymuje dar „wiedzy duchowej”, „troszczy się o sprawy Pana i jakby się przypodobać Panu, bo Pan najpierw upodobał go sobie”. Kiedy ów duchowy „związek małżeński” idzie w parze z zabieganiem o sprawy świata, oznacza to podążanie za prawem fizycznym, czyli „unię duchową z Szatanem”. Dla przypomnienia, każdy człowiek przychodzi na świat jako „sługa i współmałżonek Szatana”, a poprzez tę duchową unię staje się z Szatanem „jednym ciałem”. Podobna zasada odnosi się do symbolicznych „kobiet” (wybrańcy mogą być w Biblii symbolizowani za pomocą wielu słów, jak choćby „kobieta” czy „mężczyzna”). W tym kontekście „unię z Jezusem” obrazują „kobiety niezamężne i dziewice”, określane jako „święte i ciałem i duchem” (1 Kor 7:34). Dla kontrastu, „kobieta zamężna” zabiega o sprawy świata i „przypodobanie się mężowi”, co oznacza, że każdy niezbawiony będzie służył swojemu bogu – Szatanowi.
Fizyczna interpretacja Biblii sprawia, że, w przeciwieństwie do swoich dumnych deklaracji, kościół wcale nie dba o rodziny, a często działa wręcz odwrotnie – głoszone przez niego kłamstwa prowadzą do wielu tragedii. Kojarzenie „stanu dziewictwa” z czystością duchową to utopia, gdyż symbolem „dziewictwa” opisywani są zarówno wybrańcy, jak i niewybrańcy (wystarczy wspomnieć dziesięć dziewic, z których pięć było głupich a pięć mądrych). Biblijne słowo „dziewictwo” w żadnym wypadku nie oznacza więc duchowej czystości, a tym bardziej wstrzymywania się od życia seksualnego! Jak już wykazaliśmy, również „stan małżeństwa” nie dotyczy fizyczności, bo Bóg nie może złączyć na wieczność czegoś, co wybrał człowiek. To, że nie dotyczy on fizyczności oznacza także, że fizyczny model związku, czyli jeden mężczyzna i jedna kobieta, to tylko model religijny. Ani kościół, ani chrześcijanie nie mają żadnej podstawy biblijnej, aby osądzać związki jednopłciowe jako „życie w grzechu”. Dlatego nazywanie fizycznego małżeństwa „stanem świętym” to świętokradztwo. „Świętym” jest wyłącznie duchowy związek Ducha Świętego, czyli Boga, z Jego wybrańcem, którego Bóg czyni „świętym”. Większość ludzi tego świata to niewybrańcy, a wybraniec może zostać przez Boga zbawiony w dowolnym momencie swojego życia (na przykład już po zawarciu fizycznego związku małżeńskiego). Ogólnie rzecz biorąc, fizyczne związki małżeńskie to związki ludzi z „duchami nieczystymi”, co wprost zaprzecza „świętości”. Chodzi tu, oczywiście, o duchowy symbol niewybrańców, a nie o ocenę aspektu moralnego samego związku.
Teologowie, bibliści i inni teoretycy kościelni opisują fizyczne małżeństwo i rodzinę czerpiąc przykłady z całych dziejów. Wmawia nam się, że małżeństwo jest pierwszym nakazem Bożym wydanym od momentu stworzenia, „by wszystkim było dobrze” oraz że małżeństwu i rodzinie Bóg poświęca dużo miejsca w Dekalogu (choć liczba przypisanych mu przykazań jest umowna). Nie bez powodu kwestie małżeństwa i rodziny stały się istotnym narzędziem, z pomocą którego kościół może łatwo docierać do ludzi, bo niemal każdy w sposób „naturalny” przechodzi podobny cykl: najpierw rodzimy się i jesteśmy wychowywani przez rodziców lub opiekunów, a następnie wiele z nas łączy się w pary i zakłada własne rodziny. Temat małżeństwa i rodziny dotyka więc wewnętrznych więzi międzyludzkich. Równocześnie jednak właśnie te więzi stały się narzędziem w rękach kościoła, które służy moralizowaniu i socjalizowaniu ludzi w ramach własnego, przez siebie zdefiniowanego systemu „dobra i zła”. Członkom kościołów wmawia się, że „świat ludzi niewierzących” sprzeniewierzył się kościołowi, prowadząc „kampanię przeciw życiu” (Karol Wojtyła, znany szerzej jako Jan Paweł II, nazywał to „cywilizacją śmierci”). W oczach kościoła jest to kampania przeciwko rodzinie i małżeństwu. Owszem, prawo kobiet do aborcji, in vitro czy eutanazja mogą stać się problemem społecznym. Powinien on być jednak dyskutowany przez wszelkie instytucje społeczne z wyjątkiem kościołów, które w tej kwestii nie są obiektywne, widząc ją przez pryzmat własnych uprzedzeń i nauk opartych na materialnym rozumieniu Biblii. Teologowie nie kierują się dobrem człowieka, lecz zaślepieniem, które wynika z fizycznej interpretacji Biblii. Wizja współczesnego małżeństwa i rodziny bazuje przede wszystkim na opinii religijnych zelotów. Jest to więc wizja teologiczna, która w dodatku fałszywie odczytuje objawienie Boże. Według niej rodzina jest „wzorem dobroci Bożej i miejscem błogosławieństwa Bożego”. Musimy jednak zrozumieć, że Biblia mówi o rodzinie i małżeństwie wyłącznie w sensie duchowym, czyli opisując w ten sposób relację duchową pomiędzy Bogiem a Bożym wybrańcem. Relacja ta to inaczej jedność w Duchu Bożym.
W wyobrażeniu wielu ludzi i religii chrześcijańskiej człowiek jest „istotą społeczną”, a rodzina „wspólnotą naturalną”. Problem polega na tym, że samowystarczalność człowieka została niewłaściwie zinterpretowana. Biblijny wątek „stworzenia człowieka” zamiast jako symbol, został potraktowany jako opis przeznaczenia człowieka do życia w fizycznej wspólnocie, która wewnątrz siebie tworzy rodziny. W ten sposób małżeństwo i rodzinę odbiera się jako naturalne instytucje narzucone i uwzględnione przez Boga w procesie stworzenia. Zwykle pomija się przy tym ocenę zachowania człowieka – bunt przeciwko Bogu. Jeżeli bowiem Bóg stworzył wspólnotę tak wspaniałą i tak obdarowaną „błogosławieństwem Bożym”, to dlaczego doszło do złamania Bożego nakazu?
„Grzech” z ogrodu Eden to opis działania Szatana, a nie osłabienia „relacji człowieka z Bogiem”, bo takiej relacji w ogóle nie było. Gdyby bowiem człowiek posiadał „Cząstkę Boga” (Ducha Bożego), która stanowi o „relacji z Bogiem”, to nigdy nie mógłby „zgrzeszyć”. Choć od wygnania ludzi z ogrodu Eden wszystko kręci się wokół rodziny, nie ma to nic wspólnego z „błogosławieństwem Bożym”, czyli „błogosławieństwem Ducha”. Jak pamiętamy, wśród pierwszych dwóch synów Adama pojawia się Kain, który jest obrazem niewybrańców, a więc obrazem „przekleństwa Bożego”. Nikt nie ma wątpliwości, że Kain – morderca – nie działał zgodnie z wolą Bożą. Jednak na pierwszy rzut oka odnosi się wrażenie, że Kain jest „darem Bożym”, bo podczas jego narodzin Ewa rzekła: „Otrzymałam mężczyznę od Boga” (Rdz 4:1). „Błogosławieństwo” czy „przekleństwo” nie zależą od założenia fizycznej rodziny, lecz związane są z naszym przeznaczeniem. Jednak w rodzinie, oczywiście wyłącznie chrześcijańskiej, kościół widzi tylko jedną stronę medalu, czyli „błogosławieństwo”.
W kościołach naucza się, że Chrystus wprowadził „nowy model” rodziny i małżeństwa. Wmawia się ludziom, że małżeństwo to „sakrament”, który powstał z woli Bożej, czyli z woli Chrystusa. Pamiętajmy jednak, że ludzie sami dobierają się w pary, jedni bardziej, inni mniej trafnie. Stąd tak duża liczba rozwodów, a wiele osób woli w ogóle nie zawierać oficjalnych związków, które zamiast ułatwiać, często jeszcze bardziej komplikują sprawy, na przykład zmuszając kogoś do przeprowadzenia procedury rozwodowej.
Filozofie chrześcijańskie, w tym także teologia katolicka, rozwijają się w kierunku uznania większej roli kobiet. Nie mówi się już tylko o rodzeniu czy opiekowaniu się domem, ale kobiety coraz częściej dopuszczane są do pełnienia ról kiedyś przeznaczonych wyłącznie dla mężczyzn, na przykład kapłaństwa. Stopniowo także seks przestaje być tematem tabu i owocem zakazanym. Tolerancja religijna, a raczej zmiany kulturowe w społeczeństwach, pozwalają mieć także nadzieję na szerszą akceptację osób nieheteronormatywnych, i to w niedalekiej przyszłości. Już teraz istnieją odłamy protestantyzmu, które ślubów kościelnych udzielają parom jednopłciowym. Problemem wciąż nierozwiązanym, który niezbyt dobrze rokuje jeśli chodzi o jakąkolwiek zmianę, jest jednoznacznie fizyczna interpretacja Słowa Bożego, czyli usilne próby bezpośredniego odniesienia zapisów Biblii do rzeczywistości fizyczno-społecznej tego świata, czynienie z Biblii księgi moralności, podręcznika nauki społecznej i uzależnianie duchowego życia wiecznego od moralnej postawy człowieka w rodzinie i społeczeństwie, co w praktyce oznacza stawianie posłuszeństwa prawu (dodajmy, że niemożliwemu do wykonania) ponad Łaską. Tymczasem zniesienie jednych ograniczeń prawa powoduje powstawanie innych. Choć niektóre wyznania twierdzą, że głoszą chwałę Bożą jedynie na przykładzie ludzkiego związku małżeńskiego, ukazując w ten sposób „miłość Bożą wobec kościoła”, już samo przedstawianie „miłości Bożej” w aspekcie fizyczności mija się z celem. Powtórzmy: przymierze małżeńskie między dwojgiem ludzi to nie „przymierze Boże”, a funkcjonowanie w małżeństwie nie ma nic wspólnego z powstrzymywaniem się od „niemoralności”, której granice wyznacza kościół.
Najważniejsze nie jest to, czy małżeństwo uzna się za sakrament, czy nie. Najgorsze jest to, że fizycznemu małżeństwu wciąż nadaje się cechy „duchowe” i przypisuje błogosławieństwa Boże. Obecnie małżeństwo jest bardziej formą kontraktu, który można dowolnie zawiązać i rozwiązać. To nie trwałe zespolenie małżonków, jak duchowa unia Boga z Jego wybrańcem. Zbawiony nie może utracić Ducha Świętego, dlatego wyłącznie unia z wiecznym Bogiem jest nierozerwalna i nieskończona.
Zakaz rozwodu w małżeństwie chrześcijańskim trafił do lamusa, choć oficjalnie kościół stoi na stanowisku, że rozwodów nie aprobuje. Kościoły muszą jednak przyjąć do wiadomości, że ludzkie małżeństwa się rozpadają. W świetle prawa cywilnego byli małżonkowie są wolni, dlatego często zakładają nowe rodziny. Gdyby kościół realnie odwrócił się od nich, to liczba wiernych spadłaby drastycznie, a na to kościół pozwolić sobie nie może. Stwarza się więc pozory zakazu rozwodów i pozory czystości przedmałżeńskiej, a wszelką małżeńską niewierność i przemoc domową starannie wypiera i tuszuje, ale każdy i tak wie, że zasady są łamane a patologie się mnożą, bo w realnym świecie życie według takich zasad jest niemożliwe. Każdy każdego oszukuje, każdy do każdego mruga okiem i nawarstwia pozory. W wielu odłamach protestanckich kościół nie ingeruje już we współżycie małżeńskie i metody zapobiegania ciąży, o ile życie seksualne ogranicza się do małżeństwa. Ponadto to, co niektóre denominacje uznają za nieczystość seksualną, inne nazywają „darem Bożym”, pod warunkiem, że oboje małżonkowie czerpią z tego przyjemność. Większy problem stanowią związki wierzących z niewierzącymi, bo wtedy próbuje się na siłę z niewierzącego zrobić wierzącego.
Partnerstwo małżonków chrześcijańskich zwykle opiera się na różnych wariantach modelu patriarchalnego, czyli z mężem jako głową rodziny, ale równolegle rozwija się model oparty na pełnej równości. Źródłem kontrowersji jest traktowanie małżeństwa albo jako odzwierciedlenie „stanu odkupienia” albo odzwierciedlenie „porządku stworzenia”, czyli jako sakrament lub jako instytucję zespolenia. Niektóre wyznania próbują szukać kompromisów, opowiadając się za jednym albo drugim podejściem, w zależności od potrzeb.
Jednym z ewidentnych objawów hipokryzji jest to, że małżeństwo uważa się za wypełnienie szóstego przykazania: „Nie cudzołóż!”. Niemal magicznie życie seksualne dwojga ludzi przed i po zawarciu małżeństwa kościelnego zmienia się diametralnie – z „nieczystości przedmałżeńskiej” na „czystość małżeńską”. Sam związek małżeński uważa się za „nakaz Boży”, chociaż dopuszcza się wyjątki, na przykład w ramach „powołania do bezżenności” (we współczesnym katolicyzmie – „powołania kapłańskiego lub zakonnego”). Małżeństwo ma więc pełnić rolę swego rodzaju lekarstwa na „grzech niemoralności”, zwłaszcza w obszarze zaspokajania biologicznego popędu seksualnego. Z kolei uznawanie małżeństwa za Boży „sakrament” to nadawanie fizycznemu związkowi dwojga ludzi cech duchowych, takich jak „odpuszczenie grzechów”. Tymczasem, jakby nie patrzeć, małżeństwo dotyczy życia cielesnego. Problemem nie jest to, czy małżeństwo jest nakazem zespolenia i prokreacji, czyli konsumpcji, lecz to, że każde wyznanie chrześcijańskie, w mniejszym lub większym stopniu, wciąga do tej gry Boga. Małżeństwu kościelnemu próbuje się bowiem nadać szczególne cechy, których rzekomo brak małżeństwu cywilnemu, czyli zawartemu w urzędzie. Obecnie w imię wiary i kościoła można nawet uzyskać błogosławieństwo i zgodę na rozwód oraz powtórne małżeństwo, jeżeli ktoś rozwodzi się z osobą innego wyznania (lub ateistą), a kolejne małżeństwo chce zawrzeć z osobą „właściwego” wyznania.
Podsumowując poglądy różnych odłamów chrześcijańskich można by stwierdzić, że Bóg ustanowił małżeństwo po to, by mężczyzna miał odpowiednią pomoc w postaci kobiety lub po to, by było ono związkiem osób równorzędnych (w zależności od wyznania lub punktu widzenia) służącym za wehikuł do prokreacji, do przestrzegania Prawa oraz do powstrzymywania się od niemoralności, zwłaszcza seksualnej. Ponadto, aby małżeństwo chrześcijańskie zostało przez Boga w pełni „uświęcone”, małżonkowie muszą dobierać się w ramach tego samego wyznania, a z pewnością takiego błogosławieństwa nie dostaną, jeżeli w parze znajdzie się choć jedna osoba niewierząca. Gdyby kościół był w stanie, to zakazałby także zawierania przyjaźni pomiędzy osobami wierzącymi i niewierzącymi albo prowadzącymi się „niemoralnie”. Wszystkie powyższe poglądy to kłamstwo, całkowicie fałszywy obraz małżeństwa. Fizyczność człowieka i jego kontekst społeczny nie mają żadnego znaczenia. Uczynki ludzkie nikogo do Boga nie zbliżą, bez względu na wyznanie i bez względu na to jak moralnie się prowadzimy. Ani moralność, ani niemoralność nie mają nic wspólnego z „grzechem”. Jak już wykazaliśmy, fizyczna Interpretacja małżeństwa prowadzi jedynie do wielu różnic poglądowych, często wzajemnie się wykluczających. Na przykład zdrada małżeńska dla jednych wyznań jest bodźcem do wybaczenia i poprawy, dla innych podstawą do rozwodu. Rozwód może być „ostatecznym rozwiązaniem” cudzołóstwa lub „uśmierceniem” cudzołóstwa. W tym drugim przypadku po rozwodzie dochodzi do ponownego małżeństwa i startu na nowo, „bez grzechu”. Jeżeli dochodzi do trwałego rozwodu, to strona niewinna ma prawo do zawarcia ponownego związku małżeńskiego „bez grzechu”. Nie ma to jak własny program zbawienia i gotowe rozwiązania problemu „grzechu”.
Co ciekawe, kościół traktuje małżeństwo w dwojaki sposób: jako „przymierze dwustronne, uświęcone przez Boga” lub jako „przymierze trójstronne pomiędzy mężem, żoną i Bogiem”. Wydźwięk nauki kościoła jest przy tym taki, jakby małżeństwo było „związkiem człowieka z Bogiem”, czyli „drogą do zbawienia”. Człowiek stawia się więc w roli Boga i tworzy własny program zbawienia. Tymczasem małżeństwo kościelne nie ma nic wspólnego z „małżeństwem Bożym”, tj. prawdziwym, duchowym małżeństwem, czyli unią Boga i wybrańca z woli Bożej.
Takim samym „związkiem człowieka z Bogiem” jest dla kościoła kapłaństwo, z tym że ten związek uważa się za pełniejszy, bo bezpośredni i niepodzielny. To kolejna odsłona własnego programu zbawienia, która ignoruje Boży program zbawienia, gdzie „Mężem” jest Bóg, który sam dokonuje wyboru „Panny Młodej”. Związek duchowy, czyli przelanie na wybrańca Ducha Świętego, to oczyszczenie tego wybrańca z grzechu. To na tym polega „świętość małżeńska”. Zbawiony wybraniec Boży to „kapłan duchowy”, który otrzymuje rzeczywisty mandat do głoszenia Słowa Bożego.
Kontrowersje wokół małżeństwa i rozwodu doprowadziły do wypracowania poglądu, że choć Prawo Mojżesza pozwala na rozwód, to nie jest on „zgodny z zamysłem Stwórcy”. Fundamentem doktryny kościelnej o „nierozerwalności” ludzkiego małżeństwa jest idea „jednego ciała”, rozumianego jako ciało fizyczne. Stała się ona źródłem przekonania, że ani żonie, ani mężowi nie wolno zerwać owej cielesnej jedności „ustanowionej przez Boga”. Innymi słowy, czysto ludzki wybór, do tego często podejmowany w okresie psychicznej niedojrzałości, pod wpływem chwilowego zauroczenia, a nieraz pod presją, na przykład z powodu chęci ukrycia niechcianej ciąży, uważa się za „jedność ustanowioną przez Boga”. W kontekście tego wyboru stroną poszkodowaną jest kobieta, gdyż Biblia nie wspomina o tym, żeby kobieta mogła oddalić mężczyznę za jego nieczystość (nierząd). Samo to powinno dać nam do zrozumienia, że chodzi tu nie o dwie istoty ludzkie a o Boga (jako „Mężczyznę”), który oddala niewybrańca (jako „kobietę”), pozującego na wybrańca (przypomnijmy sobie człowieka na uczcie weselnej bez weselnego stroju). Ponieważ jest to doktryna trudna do interpretacji, w kontekście rozwodu słowu „nierząd” i tak nadaje się jakiegoś rodzaju fizyczne znaczenie, od cudzołóstwa po związek kazirodczy. Również w tym przypadku interpretacja kościoła jest chybiona.
Kolejną kontrowersją wynikającą z fizycznej interpretacji Słowa Bożego jest uznanie, że bezżenność jest stanem nadrzędnym w stosunku do stanu małżeńskiego. „Błogosławieństwo” tego stanu ma mieć zwoje źródło raczej w „dobrowolnej rezygnacji z małżeństwa”, „dokonaniu wyboru drogi do Królestwa Niebieskiego” (co jest niczym innym jak własnym programem zbawienia), niż w przypadkowości, na przykład niezdatności do małżeństwa już od urodzenia lub wskutek interwencji z zewnątrz (Mt 19:11-12). Mamy tu jednak wewnętrzną sprzeczność, gdyż z jednej strony w zasadzie wszyscy powinni pójść za Chrystusem i „zrezygnować z małżeństwa”, a z drugiej „małżeństwo i prokreacja” powszechnie uznawane są za „błogosławieństwo Boże”. Tę sprzeczność tłumaczy się tym, że Bogu można służyć na wiele sposobów i że do zbawienia prowadzi wiele dróg, bez względu na to, że Biblia mówi tylko o „jednej drodze”, to znaczy, o Chrystusie, Duchu Bożym.
Wybiórcza interpretacja Biblii, która skutkuje takimi pomysłami jak „wyższość” Prawa Chrystusowego nad Prawem Mojżeszowym, pomimo że hołubiony przez kościoły Dekalog dosłownie pochodzi z Prawa Mojżeszowego, doprowadziła do powstania przekonania, że choć człowiekowi niedobrze być samemu, to jednak „jest dobrze dla mężczyzny nie łączyć się z kobietą”. „Małżeństwo” rozumiane jest jako swego rodzaju broń lub lekarstwo na „niebezpieczeństwo rozpusty” (1 Kor 7:1). Co ciekawe, jest ono rzeczywiście takim lekarstwem, ale nie na ziemi tylko w wymiarze duchowym. Zawarcie bowiem duchowego „małżeństwa” z Chrystusem gwarantuje czystość Ducha i zabezpieczenie przed Szatanem, duchem nieczystym („duchem rozpusty”). W żadnym razie nie chodzi tu o wstrzymywanie się od cielesnej przyjemności i ustanawianie zasad „czystości współżycia seksualnego”. Mając Chrystusa za „Męża”, wybraniec Boży (jako symboliczna „kobieta”) nie może już duchowo „cudzołożyć” z innym „mężczyzną” – Szatanem. Cudzołóstwo duchowe dotyczy więc tylko niewybrańców, którzy są „siedliskiem duchów nieczystych”.
Chrześcijański „stan małżeński” to wymysł kościoła. Biologiczne „dziewictwo” nie ma żadnej przewagi nad „małżeństwem”, a przede wszystkim nie ma najmniejszego znaczenia w relacji z Bogiem. Zasady etyki i moralnego prowadzenia się być może zasługują na pochwałę w życiu społecznym, ale zwykle pociągają za sobą nadmierne poświęcenie, niespełnienie albo są wypełniane nieszczerze lub „na pokaz”. Ani „dziewictwo”, ani „małżeństwo”, rozumiane fizycznie, nie mają nic wspólnego z „darem Bożym”. Podobna zasada dotyczy spożywania pokarmów. Żydzi wprowadzili do swojej tradycji pokarmy „koszerne”, a chrześcijanie „bezmięsne piątki” (muzułmanie mają „halal”). Obie kultury promują też „posty” (podobnie jak muzułmanie), czyli ograniczenia zarówno w spożyciu niektórych pokarmów, jak i ich ilości. Tymczasem „pokarm jest dla żołądka, a żołądek dla pokarmu. Bóg zaś unicestwi jedno i drugie. Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała”(1 Kor 6:13). I znowu nie chodzi tu o to, co spożywamy, ani jak traktujemy swoje ciało, lecz o to, że rzeczywisty „pokarm” to strawa duchowa, Słowo Boże przenoszone przez Ducha, dla „żołądka”, czyli dla duszy wybrańca. Wymienianym tu „Ciałem Pana” jest sam Jezus Chrystus, którego „członkami duchowymi” są zbawieni wybrańcy. Owo „Ciało” pozbawione jest „rozpusty”, czyli „ducha nieczystego”. Kto otrzymał „Ciało i Krew” Chrystusa (Ducha Bożego) posiądzie życie wieczne (J 6:54), kto zaś otrzymał „ciało i krew” Szatana (ducha Szatana), które są zniszczalne, przeznaczony jest na wieczne potępienie (1 Kor 15:50).
Kolejnym paradoksem i źródłem kontrowersji, wynikającym z fizycznego odczytu Biblii, jest z jednej strony obowiązek miłości do współmałżonka, obowiązek wychowania dzieci i odpowiedzialność rodzicielska, a z drugiej nakaz porzucenia bliskich dla Boga. Niektórzy dochodzą nawet do wniosku, że jeśli czuje się „powołanie”, to dla Boga należy porzucić wszystko, nawet pracę. Jako przykład podają apostołów, rybaków, którzy „pozostawili łodzie i podążyli za Jezusem”. Mało kto jednak pamięta, że zarówno podczas pobytu Jezusa na Ziemi, jak i po Jego zmartwychwstaniu, apostołowie wciąż łowili ryby, co służyło jako symbol „połowu innych wybrańców”, gdzie „sieć” jest obrazem Słowa Bożego, a sukces połowu zapewnia Duch Jezusa.
W kontekście „małżeństw” Biblia mówi, że „ci, którzy mają żony, powinni żyć tak, jakby byli nieżonaci” (1 Kor 7:29). Z fizycznego punktu widzenia, taka postawa oznaczałaby rozpad każdego małżeństwa, a w niektórych kulturach zaniedbanie czy porzucenie małżonka przez jakiś okres jest podstawą do automatycznego rozwodu. Mamy tu zatem kolejny konflikt interesów pomiędzy troską o rodzinę, w tym przypadku żonę, a „służbą” Bogu. Jeżeli bowiem mąż porzuci żonę dla służby Bogu, a żona wystąpi o rozwód z powodu zaniedbania, to, według prawa kościelnego, mężczyzna ten automatycznie staje się „grzesznikiem”. Co gorsza, nawet gdyby chciał swoją byłą żonę poślubić ponownie, to i w tym przypadku „popełnia grzech”. Oczywiście mężczyzna ten może mieć dobre intencje i żyć zgodnie z kościelną interpretacją przykazań Bożych, czyli zgodnie z zasadami etyki. Nie brak też żonatych chrześcijan, a nawet księży, którzy, w rozumieniu swojego kościoła „uprawiają rozpustę”, ale za sprawą „spowiedzi” w każdej chwili mogą stać się „wolni od grzechu” i zresetować sobie konto. Szczególnie ciekawe są przypadki księży, którzy rozgrzeszenia udzielają sobie nawzajem, wierząc, na przykład, że lepiej jest popełniać „pojedyncze grzechy” (np. przygodnie współżyć z mężczyznami), niż żyć w „grzechu permanentnym” (np. w stałym związku z mężczyzną). Tymczasem, według prawa kościelnego, rozwodnik już na zawsze pozostaje „grzesznikiem”.
Cytowany fragment Biblii, w którym mowa o „życiu męża, jakby był nieżonaty”, pojawia się w kontekście „uciech tego świata”, świata, który został wydany Szatanowi. Innymi słowy, „życie męża, jakby był nieżonaty” duchowo odnosi się do życia wybrańca Bożego na tym świecie, przy czym słowo „żona” symbolizuje tu „prawo ziemskie” (fizyczną interpretację Biblii). Bycie „bezżennym” czy „wolnym od żony” w tym kontekście nawiązuje do tego, że Bóg wybawia wybrańca od „prawa grzechu i śmierci”, czyli od „ducha Szatana”. Wybraniec Boży, który otrzymuje dar „wiedzy duchowej”, „troszczy się o sprawy Pana i jakby się przypodobać Panu, bo Pan najpierw upodobał go sobie”. Kiedy ów duchowy „związek małżeński” idzie w parze z zabieganiem o sprawy świata, oznacza to podążanie za prawem fizycznym, czyli „unię duchową z Szatanem”. Dla przypomnienia, każdy człowiek przychodzi na świat jako „sługa i współmałżonek Szatana”, a poprzez tę duchową unię staje się z Szatanem „jednym ciałem”. Podobna zasada odnosi się do symbolicznych „kobiet” (wybrańcy mogą być w Biblii symbolizowani za pomocą wielu słów, jak choćby „kobieta” czy „mężczyzna”). W tym kontekście „unię z Jezusem” obrazują „kobiety niezamężne i dziewice”, określane jako „święte i ciałem i duchem” (1 Kor 7:34). Dla kontrastu, „kobieta zamężna” zabiega o sprawy świata i „przypodobanie się mężowi”, co oznacza, że każdy niezbawiony będzie służył swojemu bogu – Szatanowi.
Fizyczna interpretacja Biblii sprawia, że, w przeciwieństwie do swoich dumnych deklaracji, kościół wcale nie dba o rodziny, a często działa wręcz odwrotnie – głoszone przez niego kłamstwa prowadzą do wielu tragedii. Kojarzenie „stanu dziewictwa” z czystością duchową to utopia, gdyż symbolem „dziewictwa” opisywani są zarówno wybrańcy, jak i niewybrańcy (wystarczy wspomnieć dziesięć dziewic, z których pięć było głupich a pięć mądrych). Biblijne słowo „dziewictwo” w żadnym wypadku nie oznacza więc duchowej czystości, a tym bardziej wstrzymywania się od życia seksualnego! Jak już wykazaliśmy, również „stan małżeństwa” nie dotyczy fizyczności, bo Bóg nie może złączyć na wieczność czegoś, co wybrał człowiek. To, że nie dotyczy on fizyczności oznacza także, że fizyczny model związku, czyli jeden mężczyzna i jedna kobieta, to tylko model religijny. Ani kościół, ani chrześcijanie nie mają żadnej podstawy biblijnej, aby osądzać związki jednopłciowe jako „życie w grzechu”. Dlatego nazywanie fizycznego małżeństwa „stanem świętym” to świętokradztwo. „Świętym” jest wyłącznie duchowy związek Ducha Świętego, czyli Boga, z Jego wybrańcem, którego Bóg czyni „świętym”. Większość ludzi tego świata to niewybrańcy, a wybraniec może zostać przez Boga zbawiony w dowolnym momencie swojego życia (na przykład już po zawarciu fizycznego związku małżeńskiego). Ogólnie rzecz biorąc, fizyczne związki małżeńskie to związki ludzi z „duchami nieczystymi”, co wprost zaprzecza „świętości”. Chodzi tu, oczywiście, o duchowy symbol niewybrańców, a nie o ocenę aspektu moralnego samego związku.
Teologowie, bibliści i inni teoretycy kościelni opisują fizyczne małżeństwo i rodzinę czerpiąc przykłady z całych dziejów. Wmawia nam się, że małżeństwo jest pierwszym nakazem Bożym wydanym od momentu stworzenia, „by wszystkim było dobrze” oraz że małżeństwu i rodzinie Bóg poświęca dużo miejsca w Dekalogu (choć liczba przypisanych mu przykazań jest umowna). Nie bez powodu kwestie małżeństwa i rodziny stały się istotnym narzędziem, z pomocą którego kościół może łatwo docierać do ludzi, bo niemal każdy w sposób „naturalny” przechodzi podobny cykl: najpierw rodzimy się i jesteśmy wychowywani przez rodziców lub opiekunów, a następnie wiele z nas łączy się w pary i zakłada własne rodziny. Temat małżeństwa i rodziny dotyka więc wewnętrznych więzi międzyludzkich. Równocześnie jednak właśnie te więzi stały się narzędziem w rękach kościoła, które służy moralizowaniu i socjalizowaniu ludzi w ramach własnego, przez siebie zdefiniowanego systemu „dobra i zła”. Członkom kościołów wmawia się, że „świat ludzi niewierzących” sprzeniewierzył się kościołowi, prowadząc „kampanię przeciw życiu” (Karol Wojtyła, znany szerzej jako Jan Paweł II, nazywał to „cywilizacją śmierci”). W oczach kościoła jest to kampania przeciwko rodzinie i małżeństwu. Owszem, prawo kobiet do aborcji, in vitro czy eutanazja mogą stać się problemem społecznym. Powinien on być jednak dyskutowany przez wszelkie instytucje społeczne z wyjątkiem kościołów, które w tej kwestii nie są obiektywne, widząc ją przez pryzmat własnych uprzedzeń i nauk opartych na materialnym rozumieniu Biblii. Teologowie nie kierują się dobrem człowieka, lecz zaślepieniem, które wynika z fizycznej interpretacji Biblii. Wizja współczesnego małżeństwa i rodziny bazuje przede wszystkim na opinii religijnych zelotów. Jest to więc wizja teologiczna, która w dodatku fałszywie odczytuje objawienie Boże. Według niej rodzina jest „wzorem dobroci Bożej i miejscem błogosławieństwa Bożego”. Musimy jednak zrozumieć, że Biblia mówi o rodzinie i małżeństwie wyłącznie w sensie duchowym, czyli opisując w ten sposób relację duchową pomiędzy Bogiem a Bożym wybrańcem. Relacja ta to inaczej jedność w Duchu Bożym.
W wyobrażeniu wielu ludzi i religii chrześcijańskiej człowiek jest „istotą społeczną”, a rodzina „wspólnotą naturalną”. Problem polega na tym, że samowystarczalność człowieka została niewłaściwie zinterpretowana. Biblijny wątek „stworzenia człowieka” zamiast jako symbol, został potraktowany jako opis przeznaczenia człowieka do życia w fizycznej wspólnocie, która wewnątrz siebie tworzy rodziny. W ten sposób małżeństwo i rodzinę odbiera się jako naturalne instytucje narzucone i uwzględnione przez Boga w procesie stworzenia. Zwykle pomija się przy tym ocenę zachowania człowieka – bunt przeciwko Bogu. Jeżeli bowiem Bóg stworzył wspólnotę tak wspaniałą i tak obdarowaną „błogosławieństwem Bożym”, to dlaczego doszło do złamania Bożego nakazu?
„Grzech” z ogrodu Eden to opis działania Szatana, a nie osłabienia „relacji człowieka z Bogiem”, bo takiej relacji w ogóle nie było. Gdyby bowiem człowiek posiadał „Cząstkę Boga” (Ducha Bożego), która stanowi o „relacji z Bogiem”, to nigdy nie mógłby „zgrzeszyć”. Choć od wygnania ludzi z ogrodu Eden wszystko kręci się wokół rodziny, nie ma to nic wspólnego z „błogosławieństwem Bożym”, czyli „błogosławieństwem Ducha”. Jak pamiętamy, wśród pierwszych dwóch synów Adama pojawia się Kain, który jest obrazem niewybrańców, a więc obrazem „przekleństwa Bożego”. Nikt nie ma wątpliwości, że Kain – morderca – nie działał zgodnie z wolą Bożą. Jednak na pierwszy rzut oka odnosi się wrażenie, że Kain jest „darem Bożym”, bo podczas jego narodzin Ewa rzekła: „Otrzymałam mężczyznę od Boga” (Rdz 4:1). „Błogosławieństwo” czy „przekleństwo” nie zależą od założenia fizycznej rodziny, lecz związane są z naszym przeznaczeniem. Jednak w rodzinie, oczywiście wyłącznie chrześcijańskiej, kościół widzi tylko jedną stronę medalu, czyli „błogosławieństwo”.
W kościołach naucza się, że Chrystus wprowadził „nowy model” rodziny i małżeństwa. Wmawia się ludziom, że małżeństwo to „sakrament”, który powstał z woli Bożej, czyli z woli Chrystusa. Pamiętajmy jednak, że ludzie sami dobierają się w pary, jedni bardziej, inni mniej trafnie. Stąd tak duża liczba rozwodów, a wiele osób woli w ogóle nie zawierać oficjalnych związków, które zamiast ułatwiać, często jeszcze bardziej komplikują sprawy, na przykład zmuszając kogoś do przeprowadzenia procedury rozwodowej.