11. In vitro a spór społeczny
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Jednym z argumentów kościoła przeciw metodzie in vitro jest zarzut „nienaturalności” tej metody. Kościół powinien jednak wyciągnąć wnioski z wcześniejszych doświadczeń i ewolucji swoich poglądów, która pozwoliła na akceptację np. transfuzji krwi czy przeszczepów. Najgorsze jest to, że z in vitro walczą żyjący w celibacie księża, a więc ci, których ten problem nie dotyczy, a którzy mimo to oceniają sumienia ludzi, których ten problem właśnie dotyczy. Kościół przy tym nie proponuje żadnych rzeczywistych rozwiązań alternatywnych. Mało tego, kościół błądzi w kwestii narodzin Chrystusa, który, z fizycznego punktu widzenia, także jest przedmiotem „nienaturalnego zapłodnienia”, bez udziału mężczyzny. Całe szczęście, że kościół nie uczynił się jeszcze egzekutorem prawa Mojżeszowego i wszystkich jego przepisów dotyczących nieczystości seksualnej, bo świat przestałby już dawno istnieć. Wszyscy wymordowaliby się nawzajem.
W żadnym państwie rząd czy instytucje państwowe nie mogą działać pod naciskiem kościoła katolickiego, ani żadnego innego związku wyznaniowego. Jeżeli ktoś liczy się ze zdaniem kościoła, to bez względu na wywieraną przezeń presję, ma prawo postępować zgodnie z własnym systemem moralnym, czyli zgodnie z własnym sumieniem. Katolicy nie muszą stosować metody in vitro (choć praktyka temu przeczy), jednocześnie nie powinni jednak oceniać innych ludzi. Przecież zarówno katolicy, jak i Świadkowie Jehowy, mają równy dostęp do medycyny. Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną, gdyby niewierzący bądź niekatolicy zakazywali katolikom dostępu do in vitro. Prawo wyboru metody in vitro powinno zostać uznane za dobro obywateli i rozpatrywane bez względu na preferencje wyznaniowe. Prywatnych spraw ludzi, takich jak stosowanie metody in vitro, preferencje seksualne czy stosowanie antykoncepcji, nie można oceniać w kategoriach moralnych, bo jest to naruszeniem prywatności i przyzwoitości. Metoda in vitro to zdobycz nauki, na równi z wynalezieniem szczepionki na nieuleczalną chorobę.
Argument światopoglądowy, że metoda in vitro sprzeciwia się woli Bożej, bo jest sprzeczna z prawem naturalnym, już nie działa. Gdyby rzeczywiście tak było, Bóg nie dopuściłby do zapłodnienia. Problemem jest jednak aspekt społeczny, którego nie należy ignorować i który należy uregulować. In vitro otwiera bowiem furtkę dla przypadków, kiedy kobieta nie musi być matką biologiczną lub kiedy potomka może mieć mężczyzna bez współżycia z kobietą, bo matką biologiczną może być tzw. surogatka (matka zastępcza). Innymi słowy, przyszły potomek może mieć wielu rodziców – genetycznych, społecznych, biologicznych – a rodzicami mogą być także pary homoseksualne. Dochodzi do tego problem ewentualnego przywiązania się matki zastępczej – biologicznej – do narodzonego dziecka, czy wiek matki biologicznej, który jest praktycznie nieograniczony, bo wiadomo, że wiek 50 czy 60 lat nie stanowi tu granicy. Rodzi się także pytanie, co stanie się z dzieckiem, jeśli narodzi się niepełnosprawne czy kalekie, albo zostanie odrzucone? Aspekt społeczny jest o tyle kontrowersyjny, że zaburza strukturę tzw. „tradycyjnej rodziny”. Strukturę tę „zaburzają” także związki homoseksualne, legalizowane w jednych krajach, w innych uważane za wypaczenie, a nawet za przekleństwo Boże. Nie ignorując problemu społecznego, który powinien zostać rozwiązany ustawowo, należy pamiętać, że nic nie powinno stanąć na drodze dopuszczenia do stosowania samej metody in vitro. Należy też pamiętać, że świat i zasady społeczne nieustannie się zmieniają, korzystanie z usług matek zastępczych znane jest od dawna (czego biblijnym przykładem są Sara i Lea), a związki jednopłciowe i nadawane im prawa rodzicielskie stają się na świecie coraz powszechniejsze. Z czasem będą to społeczne normy. W krajach o tradycjach chrześcijańskich dziś już nie kamienuje się kobiet, które zaszły w ciążę z partnerem innym niż mąż, nie skazuje się na śmierć (także mężczyzn) za „zdradę małżeńską”, choć tego typu przypadki zdarzają się w niektórych krajach islamskich, ze względu na prawo szariatu, które bazuje na fizycznej interpretacji Koranu. Kościół jednak próbuje „odwrócić kota ogonem”, twierdząc, że wracamy do czasów starożytnych, kiedy prawo rzymskie zezwalało na aborcję i eutanazję.
Etyka katolicka uważa powstanie życia ludzkiego poza małżeńskim aktem seksualnym za coś wielce niemoralnego, a metodę in vitro utożsamia z decydowaniem o tym, „które życie ludzkie warte jest zachowania, a które nie”. Do tego dochodzi straszenie genetyczną modyfikacją zarodka i programowaniem człowieka na wzór maszyny. Kościół stawia metodę in vitro na równi z aborcją, w sensie uśmiercania zarodków. Nie ważne są dla niego intencje rodziców, których celem jest posiadanie dziecka. Powołując się na Biblię i na własne przekonania, księża próbują nam wmówić, że Bóg „współdziała z rodzicami w tworzeniu człowieka”, który jest nie tylko bytem biologicznym, ale także istotą fizyczno-duchową. Tymczasem w Biblijnym obrazie stworzenia człowieka nie widać żadnej roli człowieka w jego powstaniu, a idea „współdziałania” człowieka z Bogiem to nic innego jak podważanie wielkości Boga. Twierdzenie, że Bóg stwarza człowieka z miłości w akcie miłosnym rodziców, jest czystym absurdem i wymysłem kleru. Jak już wspominaliśmy, rodzi się wiele dzieci niechcianych, wiele z nich jest owocem gwałtu, również małżeńskiego. Czy taki był zamysł Miłosiernego Boga? Przykre, że manipulacji dokonuje się powołując się na Biblię. Kościół manipuluje także w tym sensie, że twierdzi, że naprotechnologia jest skuteczniejsza niż in vitro, podczas gdy w rzeczywistości naprotechnologia w wielu przypadkach niepłodności jest nieskuteczna, a już na pewno we wszystkich przypadkach ciężkich. Hipokryzja kościoła polega na tym, że szukając alternatywy w naprotechnologii, także opowiada się za sztuczną ingerencją w ludzki organizm. Wielu duchownych głosi tezę, że ludzkie życie zaczyna się w momencie poczęcia, twierdząc na domiar złego, że jest to niepodważalny fakt naukowy. Wynika z tego, że niektórzy księża są mądrzejsi od najwybitniejszych naukowców, a także od samego Boga.
Oczywiście, zawsze można wysunąć argument, że jeśli dopuści się możliwość eliminowania wad genetycznych, to czy aby ta metoda nie stanie się narzędziem do decydowania o ludzkim losie, wprowadzając podział na ludzi lepszych i gorszych? Czy jednak zakaz stosowania metody in vitro przez kościół pod pretekstem obłożenia klątwą Bożą nie jest właśnie takim podziałem? Owszem, skutki całkowitej swobody w stosowaniu metody in vitro mogą doprowadzić do różnych niekontrolowanych sytuacji, takich jak związki kazirodcze, ale gdyby państwo nie egzekwowało prawa społecznego, to do takich związków również mogłoby dochodzić, zresztą często do nich dochodzi, w niektórych kulturach nawet oficjalnie. Wszystko zależy od sposobu zapisania prawa: tak jak nie ma powszechnego przyzwolenia na niekontrolowane stosowanie metody in vitro, tak też nie powinno być powszechnego sprzeciwu wobec kontrolowanego stosowania tej metody. Oczywiście, zawsze powstaną problemy innej natury, takie jak ochrona dawcy nasienia przed płaceniem alimentów itp. Jeżeli jednak nasienie oddawane jest anonimowo, to dlaczego miałaby istnieć tego typu odpowiedzialność? Szukając „dziury w całym”, zawsze można coś znaleźć. Większy problem tożsamościowy niż osoby urodzone dzięki metodzie in vitro mają osoby, które wyznają zasady religii czy grupy społecznej, do której przynależą, bo w momencie zmiany ich stanowiska poczucie przynależności do tej grupy czy środowiska ulega zaburzeniu. Jeśli zaś chodzi o uwłaczanie ludzkiej godności ze względu na to, że nie wiadomo, kto jest ojcem lub dziecko odkrywa metodę, dzięki której przyszło na świat, to równie dobrze można by wskazać takie same dylematy w przypadku adopcji czy rodziców zastępczych. Trudno ocenić, co jest gorsze – dowiedzieć się, że narodziło się „z probówki,” czy odkryć, że ojcem był pijak, kryminalista, albo ktoś, kto nas porzucił. Mówienie o wyrządzaniu krzywdy dzieciom, które rodzą się dzięki metodzie in vitro jest co najmniej nieporozumieniem. Bo co należałoby odpowiedzieć dziecku, które rodzi się z defektem genetycznym i które pyta, dlaczego nie narodziło się przy użyciu metody in vitro (metoda in vitro mogłaby być również stosowana w przypadku rodziców płodnych)? W obecnych czasach metoda ta jest dla niektórych nas jeszcze tematem trudnym do zaakceptowania, podobnie jak kiedyś przeszczepy. Być może już w niedalekiej przyszłości stanie się normą. Będzie się wtedy o nas mówić jak o konserwatystach i nikogo nie będą obchodzić wywody na temat tożsamości poczętego życia.
Pogląd, że małżeństwo jest jedynym akceptowanym związkiem, dzięki któremu możemy się rozmnażać, zachowując wierność małżeńską i wypełniając nakaz Boży, jest stanowiskiem kościelnym, które nie ma pokrycia w praktyce. Porównywanie metody in vitro do „otwarcia puszki Pandory” czy do zła na wzór wynalezienia bomby atomowej to używanie języka nienawiści na wzór ideologii faszystowskiej. Jak już wielokrotnie wspominaliśmy, na obecnym etapie metoda in vitro nie jest nieskazitelnym dobrem moralnym, ale posługując się argumentami merytorycznymi, powinniśmy używać odpowiedniego słownictwa. W rzeczywistości wiele naturalnych porodów ma miejsce poza związkami małżeńskimi, a w niejednym przypadku okazuje się, że ojcem nie jest mąż. W wielu przypadkach jedno z rodziców, zwykle ojciec, nie chce wziąć odpowiedzialności za spłodzone dziecko. Patologie takie jak przemoc czy alkoholizm częściej występują w związkach małżeńskich niż u osób samodzielnie wychowujących dzieci (zwykle jest to matka), gdyż niejednokrotnie jedno z małżonków (najczęściej mężczyzna) odreagowuje na drugim. Nie mówmy więc, że „małżeństwo jest uświęceniem życia”. Nie mówmy też o godności prokreacji, bo małżonkowie często nawzajem się upokarzają. Liczba toksycznych związków rośnie, bo rośnie poziom stresu, rosną wymagania, rośnie żądza posiadania czy współzawodnictwa z innymi. Życie jest coraz mniej prorodzinne. Moment zawierania związków małżeńskich i posiadania dzieci opóźnia się, jednocześnie obniża się wiek współżycia seksualnego. Dziewictwo przedmałżeńskie jest praktycznie niespotykane, a antykoncepcja jest na porządku dziennym we wszystkich rodzinach, w tym także w rodzinach chrześcijańskich. „Czystość małżeńska” czy „czystość przedmałżeńska” to utopijne doktryny kościelne.
Spójrzmy na małżeństwa z innego punktu widzenia. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) poziom bezpłodności w świecie rośnie. Problemy z płodnością ma już niemal co dziesiąta para. Właśnie ten problem może być (i często jest) jednym z powodów rozpadu małżeństw. Nie wspominając o innych następstwach bezpłodności natury psychicznej takich jak cierpienie, brak pewności siebie czy złe samopoczucie, które znajdują ujście w innych sferach życia, takich jak praca. Człowiek nieszczęśliwy będzie zawodził siebie i innych. Niestety pewnych schorzeń nie da się leczyć, wbrew temu, co próbuje się przypisać tzw. naprotechnologii, a adopcja brana jest pod uwagę przez niewiele osób. Bezpłodność i niepłodność stają się chorobami XXI wieku i wygląda na to, że problem będzie tylko przybierał na sile. Choroba ta wywołuje przede wszystkim skutki natury psychicznej.
Patrząc z fizycznego punktu widzenia, przykazanie Boga „bądźcie płodni i rozmnażajcie się” interpretujemy jako potrzebę biologicznej reprodukcji w celu podtrzymania ludzkości jako ukoronowania Bożego stworzenia, albo, jak uważają ateiści, gatunku ludzkiego. Z drugiej jednak strony, presja społeczna (otoczenie, wspólnota kościelna, rodzina) jest szczególnie uciążliwa dla ludzi, którzy uważają się za wiernych kościołowi. Frustracja spowodowana bezpłodnością najmocniej dotyka małżonków, a metoda in vitro wywołuje wśród chrześcijan mieszane uczucia, bo tego typu zabiegi uważane są za ingerencję w Boży proces prokreacji, w życie człowieka, w więzy małżeńskie itp. Na dodatek rożne odłamy chrześcijaństwa mają podzielone zdania, o czym świadczy różnica chociażby w stanowiskach kościoła katolickiego i protestanckiego.
W żadnym państwie rząd czy instytucje państwowe nie mogą działać pod naciskiem kościoła katolickiego, ani żadnego innego związku wyznaniowego. Jeżeli ktoś liczy się ze zdaniem kościoła, to bez względu na wywieraną przezeń presję, ma prawo postępować zgodnie z własnym systemem moralnym, czyli zgodnie z własnym sumieniem. Katolicy nie muszą stosować metody in vitro (choć praktyka temu przeczy), jednocześnie nie powinni jednak oceniać innych ludzi. Przecież zarówno katolicy, jak i Świadkowie Jehowy, mają równy dostęp do medycyny. Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną, gdyby niewierzący bądź niekatolicy zakazywali katolikom dostępu do in vitro. Prawo wyboru metody in vitro powinno zostać uznane za dobro obywateli i rozpatrywane bez względu na preferencje wyznaniowe. Prywatnych spraw ludzi, takich jak stosowanie metody in vitro, preferencje seksualne czy stosowanie antykoncepcji, nie można oceniać w kategoriach moralnych, bo jest to naruszeniem prywatności i przyzwoitości. Metoda in vitro to zdobycz nauki, na równi z wynalezieniem szczepionki na nieuleczalną chorobę.
Argument światopoglądowy, że metoda in vitro sprzeciwia się woli Bożej, bo jest sprzeczna z prawem naturalnym, już nie działa. Gdyby rzeczywiście tak było, Bóg nie dopuściłby do zapłodnienia. Problemem jest jednak aspekt społeczny, którego nie należy ignorować i który należy uregulować. In vitro otwiera bowiem furtkę dla przypadków, kiedy kobieta nie musi być matką biologiczną lub kiedy potomka może mieć mężczyzna bez współżycia z kobietą, bo matką biologiczną może być tzw. surogatka (matka zastępcza). Innymi słowy, przyszły potomek może mieć wielu rodziców – genetycznych, społecznych, biologicznych – a rodzicami mogą być także pary homoseksualne. Dochodzi do tego problem ewentualnego przywiązania się matki zastępczej – biologicznej – do narodzonego dziecka, czy wiek matki biologicznej, który jest praktycznie nieograniczony, bo wiadomo, że wiek 50 czy 60 lat nie stanowi tu granicy. Rodzi się także pytanie, co stanie się z dzieckiem, jeśli narodzi się niepełnosprawne czy kalekie, albo zostanie odrzucone? Aspekt społeczny jest o tyle kontrowersyjny, że zaburza strukturę tzw. „tradycyjnej rodziny”. Strukturę tę „zaburzają” także związki homoseksualne, legalizowane w jednych krajach, w innych uważane za wypaczenie, a nawet za przekleństwo Boże. Nie ignorując problemu społecznego, który powinien zostać rozwiązany ustawowo, należy pamiętać, że nic nie powinno stanąć na drodze dopuszczenia do stosowania samej metody in vitro. Należy też pamiętać, że świat i zasady społeczne nieustannie się zmieniają, korzystanie z usług matek zastępczych znane jest od dawna (czego biblijnym przykładem są Sara i Lea), a związki jednopłciowe i nadawane im prawa rodzicielskie stają się na świecie coraz powszechniejsze. Z czasem będą to społeczne normy. W krajach o tradycjach chrześcijańskich dziś już nie kamienuje się kobiet, które zaszły w ciążę z partnerem innym niż mąż, nie skazuje się na śmierć (także mężczyzn) za „zdradę małżeńską”, choć tego typu przypadki zdarzają się w niektórych krajach islamskich, ze względu na prawo szariatu, które bazuje na fizycznej interpretacji Koranu. Kościół jednak próbuje „odwrócić kota ogonem”, twierdząc, że wracamy do czasów starożytnych, kiedy prawo rzymskie zezwalało na aborcję i eutanazję.
Etyka katolicka uważa powstanie życia ludzkiego poza małżeńskim aktem seksualnym za coś wielce niemoralnego, a metodę in vitro utożsamia z decydowaniem o tym, „które życie ludzkie warte jest zachowania, a które nie”. Do tego dochodzi straszenie genetyczną modyfikacją zarodka i programowaniem człowieka na wzór maszyny. Kościół stawia metodę in vitro na równi z aborcją, w sensie uśmiercania zarodków. Nie ważne są dla niego intencje rodziców, których celem jest posiadanie dziecka. Powołując się na Biblię i na własne przekonania, księża próbują nam wmówić, że Bóg „współdziała z rodzicami w tworzeniu człowieka”, który jest nie tylko bytem biologicznym, ale także istotą fizyczno-duchową. Tymczasem w Biblijnym obrazie stworzenia człowieka nie widać żadnej roli człowieka w jego powstaniu, a idea „współdziałania” człowieka z Bogiem to nic innego jak podważanie wielkości Boga. Twierdzenie, że Bóg stwarza człowieka z miłości w akcie miłosnym rodziców, jest czystym absurdem i wymysłem kleru. Jak już wspominaliśmy, rodzi się wiele dzieci niechcianych, wiele z nich jest owocem gwałtu, również małżeńskiego. Czy taki był zamysł Miłosiernego Boga? Przykre, że manipulacji dokonuje się powołując się na Biblię. Kościół manipuluje także w tym sensie, że twierdzi, że naprotechnologia jest skuteczniejsza niż in vitro, podczas gdy w rzeczywistości naprotechnologia w wielu przypadkach niepłodności jest nieskuteczna, a już na pewno we wszystkich przypadkach ciężkich. Hipokryzja kościoła polega na tym, że szukając alternatywy w naprotechnologii, także opowiada się za sztuczną ingerencją w ludzki organizm. Wielu duchownych głosi tezę, że ludzkie życie zaczyna się w momencie poczęcia, twierdząc na domiar złego, że jest to niepodważalny fakt naukowy. Wynika z tego, że niektórzy księża są mądrzejsi od najwybitniejszych naukowców, a także od samego Boga.
Oczywiście, zawsze można wysunąć argument, że jeśli dopuści się możliwość eliminowania wad genetycznych, to czy aby ta metoda nie stanie się narzędziem do decydowania o ludzkim losie, wprowadzając podział na ludzi lepszych i gorszych? Czy jednak zakaz stosowania metody in vitro przez kościół pod pretekstem obłożenia klątwą Bożą nie jest właśnie takim podziałem? Owszem, skutki całkowitej swobody w stosowaniu metody in vitro mogą doprowadzić do różnych niekontrolowanych sytuacji, takich jak związki kazirodcze, ale gdyby państwo nie egzekwowało prawa społecznego, to do takich związków również mogłoby dochodzić, zresztą często do nich dochodzi, w niektórych kulturach nawet oficjalnie. Wszystko zależy od sposobu zapisania prawa: tak jak nie ma powszechnego przyzwolenia na niekontrolowane stosowanie metody in vitro, tak też nie powinno być powszechnego sprzeciwu wobec kontrolowanego stosowania tej metody. Oczywiście, zawsze powstaną problemy innej natury, takie jak ochrona dawcy nasienia przed płaceniem alimentów itp. Jeżeli jednak nasienie oddawane jest anonimowo, to dlaczego miałaby istnieć tego typu odpowiedzialność? Szukając „dziury w całym”, zawsze można coś znaleźć. Większy problem tożsamościowy niż osoby urodzone dzięki metodzie in vitro mają osoby, które wyznają zasady religii czy grupy społecznej, do której przynależą, bo w momencie zmiany ich stanowiska poczucie przynależności do tej grupy czy środowiska ulega zaburzeniu. Jeśli zaś chodzi o uwłaczanie ludzkiej godności ze względu na to, że nie wiadomo, kto jest ojcem lub dziecko odkrywa metodę, dzięki której przyszło na świat, to równie dobrze można by wskazać takie same dylematy w przypadku adopcji czy rodziców zastępczych. Trudno ocenić, co jest gorsze – dowiedzieć się, że narodziło się „z probówki,” czy odkryć, że ojcem był pijak, kryminalista, albo ktoś, kto nas porzucił. Mówienie o wyrządzaniu krzywdy dzieciom, które rodzą się dzięki metodzie in vitro jest co najmniej nieporozumieniem. Bo co należałoby odpowiedzieć dziecku, które rodzi się z defektem genetycznym i które pyta, dlaczego nie narodziło się przy użyciu metody in vitro (metoda in vitro mogłaby być również stosowana w przypadku rodziców płodnych)? W obecnych czasach metoda ta jest dla niektórych nas jeszcze tematem trudnym do zaakceptowania, podobnie jak kiedyś przeszczepy. Być może już w niedalekiej przyszłości stanie się normą. Będzie się wtedy o nas mówić jak o konserwatystach i nikogo nie będą obchodzić wywody na temat tożsamości poczętego życia.
Pogląd, że małżeństwo jest jedynym akceptowanym związkiem, dzięki któremu możemy się rozmnażać, zachowując wierność małżeńską i wypełniając nakaz Boży, jest stanowiskiem kościelnym, które nie ma pokrycia w praktyce. Porównywanie metody in vitro do „otwarcia puszki Pandory” czy do zła na wzór wynalezienia bomby atomowej to używanie języka nienawiści na wzór ideologii faszystowskiej. Jak już wielokrotnie wspominaliśmy, na obecnym etapie metoda in vitro nie jest nieskazitelnym dobrem moralnym, ale posługując się argumentami merytorycznymi, powinniśmy używać odpowiedniego słownictwa. W rzeczywistości wiele naturalnych porodów ma miejsce poza związkami małżeńskimi, a w niejednym przypadku okazuje się, że ojcem nie jest mąż. W wielu przypadkach jedno z rodziców, zwykle ojciec, nie chce wziąć odpowiedzialności za spłodzone dziecko. Patologie takie jak przemoc czy alkoholizm częściej występują w związkach małżeńskich niż u osób samodzielnie wychowujących dzieci (zwykle jest to matka), gdyż niejednokrotnie jedno z małżonków (najczęściej mężczyzna) odreagowuje na drugim. Nie mówmy więc, że „małżeństwo jest uświęceniem życia”. Nie mówmy też o godności prokreacji, bo małżonkowie często nawzajem się upokarzają. Liczba toksycznych związków rośnie, bo rośnie poziom stresu, rosną wymagania, rośnie żądza posiadania czy współzawodnictwa z innymi. Życie jest coraz mniej prorodzinne. Moment zawierania związków małżeńskich i posiadania dzieci opóźnia się, jednocześnie obniża się wiek współżycia seksualnego. Dziewictwo przedmałżeńskie jest praktycznie niespotykane, a antykoncepcja jest na porządku dziennym we wszystkich rodzinach, w tym także w rodzinach chrześcijańskich. „Czystość małżeńska” czy „czystość przedmałżeńska” to utopijne doktryny kościelne.
Spójrzmy na małżeństwa z innego punktu widzenia. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) poziom bezpłodności w świecie rośnie. Problemy z płodnością ma już niemal co dziesiąta para. Właśnie ten problem może być (i często jest) jednym z powodów rozpadu małżeństw. Nie wspominając o innych następstwach bezpłodności natury psychicznej takich jak cierpienie, brak pewności siebie czy złe samopoczucie, które znajdują ujście w innych sferach życia, takich jak praca. Człowiek nieszczęśliwy będzie zawodził siebie i innych. Niestety pewnych schorzeń nie da się leczyć, wbrew temu, co próbuje się przypisać tzw. naprotechnologii, a adopcja brana jest pod uwagę przez niewiele osób. Bezpłodność i niepłodność stają się chorobami XXI wieku i wygląda na to, że problem będzie tylko przybierał na sile. Choroba ta wywołuje przede wszystkim skutki natury psychicznej.
Patrząc z fizycznego punktu widzenia, przykazanie Boga „bądźcie płodni i rozmnażajcie się” interpretujemy jako potrzebę biologicznej reprodukcji w celu podtrzymania ludzkości jako ukoronowania Bożego stworzenia, albo, jak uważają ateiści, gatunku ludzkiego. Z drugiej jednak strony, presja społeczna (otoczenie, wspólnota kościelna, rodzina) jest szczególnie uciążliwa dla ludzi, którzy uważają się za wiernych kościołowi. Frustracja spowodowana bezpłodnością najmocniej dotyka małżonków, a metoda in vitro wywołuje wśród chrześcijan mieszane uczucia, bo tego typu zabiegi uważane są za ingerencję w Boży proces prokreacji, w życie człowieka, w więzy małżeńskie itp. Na dodatek rożne odłamy chrześcijaństwa mają podzielone zdania, o czym świadczy różnica chociażby w stanowiskach kościoła katolickiego i protestanckiego.