17. Kościół a nauka
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Stworzenie człowieka i świata nie jest wynikiem działania przypadkowych mutacji czy sił natury. Ani mutacje, ani siły natury nie są w stanie sterować ewolucją, której domniemane mechanizmy sprzeciwiają się zasadzie entropii, która mówi, że pozostawione samo sobie, wszystko się rozpada i że żaden układ mniej złożony sam z siebie nie przekształci się w układ bardziej złożony. Innymi słowy, żaden organizm jednokomórkowy sam z siebie nie przekształci się po jakimś czasie w organizm człowieka ani nawet w skomplikowaną roślinę. Złożoność tych procesów i próba ich wytłumaczenia pozostają poza wszelkimi możliwościami ludzkiej inteligencji. To próba konkurowania z Bogiem, czysta abstrakcja i bezsens. Sama nauka przyznaje, że prawdopodobieństwo utworzenia się życia z materii nieożywionej to jeden do jednego z czterdziestoma tysiącami zer (ponad 40 tysięcy zer po jedynce), prawdopodobieństwo powstania we wszechświecie jednej żywej komórki w sposób przypadkowy to jeden do jednego z ponad czterema milionami zer, a prawdopodobieństwo powstania najprostszego żywego organizmu to jeden do liczby dziesięć podniesionej do potęgi 340. Sami ewolucjoniści przyznają, że nie wiedzą, w jaki sposób nastąpił przeskok z materii nieożywionej do ożywionej. Nowoczesne podejście do ewolucjonizmu potwierdza również, że teoria darwinowska jest konstruktem zbyt uproszczonym i przestarzałym. Nic w tej materii nie jest oczywiste ani udowodnione.
Człowiek nie jest w stanie zgłębić fizycznych zjawisk dotyczących tego świata ani samego siebie, a co dopiero zjawisk duchowych, na których opiera się biblijny przekaz Boga. Pozostaje nam jedynie podziw dla „geniuszu”, który to wszystko skonstruował, bez względu na to, czy ów „geniusz” nazwiemy Bogiem, czy jakąś Siłą, Stwórcą czy Superinteligencją. Ludzkie DNA, które zawiera „wzór na ludzkie życie”, i które jedni nazywają „językiem komórki” a inni „językiem” lub „wzorem Boga”, jest czymś, czego nie da się zgłębić. Ten „inteligentny program” w najprostszej komórce zawiera informacje, które zajęłyby miliony, a nawet setki milionów stron książki. Gdyby ze stron książki zwierającej informacje DNA o objętości główki szpilki zbudować wierzę, to jej wysokość odpowiadałaby dystansowi pięćset razy dłuższemu niż odległość z ziemi do księżyca. Porównanie to pozwala nam dostrzec fenomen tego konstruktu i wyeliminować możliwość stworzenia przez człowieka programu na tyle skomplikowanego, żeby mógł tłumaczyć cud powstania ludzkiego życia. Człowiek nie jest w stanie poskładać i ożywić nawet pojedynczej komórki, podczas gdy Siła czy Inteligencja, która jest odpowiedzialna za powstanie organizmu człowieka, jest w stanie wygenerować około 600 miliardów takich komórek, zgodnie z określonym i indywidualnym kodem genetycznym, doprowadzając do ukształtowania ciała człowieka w czasie około 280 dni! Owszem, człowiek jest w stanie połączyć (gotową) komórkę jajową z (gotowym) plemnikiem (metoda in vitro), ale twierdzenie, że w ten sposób człowiek „konstruuje życie”, jest nie tyle nadużyciem, co absurdem.
Człowiek nie ma pojęcia, jak powstaje życie. Może on rozpoznać warunki czy środowisko, które sprzyjają powstaniu i funkcjonowaniu życia, ale nie może być uczestnikiem samego dzieła jego stworzenia. Początek życia wciąż pozostaje nieodgadniony i niepojęty. Rozmowa o tym, czy zarodek to życie, jest niekonstruktywna, bo to rozmowa ludzi niekompetentnych na temat dla nich niezrozumiały. Powoływanie się na naukowców, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, jest próbą zniekształcenia rzeczywistości. Stąd nazywanie powstania życia „cudem” odzwierciedla naszą bezradność – z jednej strony brak nam na to dowodów naukowych, a z drugiej odczuwamy niechęć, powodowaną strachem lub dumą, by przyznać, że życie jest dziełem Boga.
Każdy człowiek jest stworzeniem indywidualnym i niepowtarzalnym. Oprócz różnego wyglądu, każdy ma różne odciski palców i niepowtarzalny kod DNA, a także różną osobowość, temperament, głos, różne odczucia smakowe, co podważa założenia gatunkowej teorii ewolucji. Największym fenomenem w przypadku człowieka jest jego mózg, umysł i intelekt, jego klasyfikacja wartości moralnych, a także możliwość odbioru przekazu duchowego, przy czym przekaz ten jest darem Bożym.
Samo zapłodnienie zaprzecza procesowi ewolucji, gdyż zanim dochodzi do przekazania człowiekowi życia i duszy przez Boga, muszą zostać spełnione ściśle określone kryteria fizyczne: interakcja narządów rozrodczych osobnika męskiego i osobnika żeńskiego, w określonym czasie i w określonych warunkach. Obecnie warunki te można odtworzyć laboratoryjnie, poza układem rozrodczym przyszłej matki. Te uwarunkowania fizyczne są tak skomplikowane, że człowiekowi zajęło wiele lat, by móc je odtworzyć w sposób sztuczny, na przykład w przypadku metody in vitro. Natomiast w kwestii powstania życia, nauka poddaje się. Zrozumienie istnienia w człowieku samoświadomości jest czymś niewyobrażalnym, zwłaszcza niejako „zakodowany” w nim system fizycznej interpretacji „dobra” i „zła”. Należy, oczywiście, podkreślić, że ludzki system moralny nie ma nic wspólnego z identyfikacją „dobra” i „zła” w wymiarze duchowym.
Nie żyjemy już w średniowieczu, dlatego kalendarzyk czy naprotechnologia mogą pomóc w diagnozie problemu, ale nie wyleczą cięższych przyczyn niepłodności, które, statycznie rzecz biorąc, przeważają. In vitro to ostateczna metoda leczenia, kiedy wszystkie inne zawodzą. Trzeba być naiwnym, żeby wierzyć, że modlitwa lub błogosławieństwo księdza zdziała cud i uleczy kogoś fizycznie; naiwnym lub nierozumiejącym, jak działa Łaska Boża, bowiem prawdziwym cudem jest życie wieczne. Wiara w cuda dosłowne, fizyczne charakteryzuje niewierzących i bezbożników, choć oni sami nie są tego świadomi i nalegają, że jest wręcz odwrotnie.
Kościół instytucjonalny to tylko budynki i masy ludzkie. Tak jest, było i będzie. Twierdzenie, że jakaś ludzka instytucja posiada autorytet Boży jest tak samo bezsensowne, jak twierdzenie, że wytrysk nasienia czy miesiączka to formy „zabójstwa”, a in vitro to „hodowla”. Kościół wypowiada się na temat życia i człowieczeństwa (duszy), nie znając nawet fizycznych aspektów Biblii, a co dopiero zamiar Boga, zawarty w jej przekazie duchowym. Owszem, kościół ma rację, że samo w sobie in vitro nie leczy niepłodności. Nikt tak jednak nie twierdzi. In vitro omija problem niepłodności, bo daje duże prawdopodobieństwo narodzin dziecka.
Celem płodności jest poczęcie nowego życia. Absurdem jest nazywanie momentu powstania nowego życia „pięknym i czystym”, bo kościół samo zbliżenie małżonków obwarowuje takimi restrykcjami „moralnymi” (włącznie z dopuszczalnymi technikami seksualnymi), że w jego oczach praktycznie każde poczęcie jest „grzechem”, nawet z fizycznego punktu widzenia. Owszem, liczba obumierających zarodków przewyższa procentowo liczbę poronień przy zastosowaniu metody naturalnej, skoro jednak nikt nie potrafi określić momentu powstania życia, to można by wysnuć wniosek, że in vitro jest działaniem w kierunku „ochrony życia”. Ponieważ nie można udowodnić, że zarodek posiada duszę (niektóre religie w ogóle nie uznają istnienia duszy), a pojawiają się teorie, że życie powstaje w którymś tygodniu życia, to z tego punktu widzenia poronienie kilkutygodniowego płodu należałoby uznać za „zabójstwo” (włącznie z poronieniem naturalnym). W metodzie in vitro zarodki zamraża się zaraz po połączeniu plemnika z komórką jajową, a więc zanim nastąpi ich dalszy rozwój. Dlatego nazywanie tej metody „hodowlą” czy „produkcją” jest manipulacją, podobnie jak nazywanie jej „zabójstwem”, ale nieuprawnionym jest także nazywanie in vitro „ochroną życia”. To argument czysto fizyczny. Już prędzej „hodowlą” czy „produkcją” można by nazwać nakaz ludzkiej prokreacji wydany przez Boga. W pewnych grupach o określonych interesach społeczno-kulturowych jeszcze do niedawna ludzie łączyli się głównie w celu podtrzymania rodu. Do dzisiaj niektórzy kierują się głównie względami finansowymi, prestiżowymi itp. Paradoksalnie jednak ci, którzy namawiają innych do prokreacji naturalnej i najbardziej krytykują metody sztuczne, sami oddają się celibatowi, twierdząc, że działają w „imię Boga”. Krytykując naukę i „doświadczenia w próbówkach”, należałoby odrzucić wszelkie formy leczenia i stosować tylko nieskuteczne metody „naturalne”, przez naukowców uważane za szarlatańskie, podczas gdy kościół za szarlatańskie, a nawet szatańskie, uważa metody takie jak in vitro. Fizyczna natura ludzka jest skonstruowana tak, że sama dokonuje selekcji zarodków, bez względu na to, czy mowa jest o metodzie naturalnej, czy sztucznej. Owszem, metoda naturalna jest na tym etapie bardziej doskonała, jednak nie wiemy, co będzie za sto czy kilkaset lat. Być może metoda naturalna zostanie uznana za bardziej szkodliwą i niedoskonałą, a większość zapłodnień będzie się odbywać metodą sztuczną. Kiedyś „naturalną” metodą podróżowania było przemieszczanie się pieszo. Obecnie, z pomocą techniki, podróżujemy samochodami czy samolotami, a kwestią czasu pozostaje latanie na duże odległości z wykorzystaniem bardzo lekkich konstrukcji, czy z szybkościami dzisiaj niewyobrażalnymi. Nauka to nie zło. To postęp techniczny, który może sprzyjać i rzeczywiście sprzyja także religiom. Ewangelia może być przecież przekazywana za pomocą Internetu, zarówno ta prawdziwa, jak i fałszywa.
Powołując się na Biblię w każdej kwestii, aktualnie w temacie in vitro, musimy zachować szczególną ostrożność, a przede wszystkim nie odnosić zawartych w niej obrazów i metafor duchowych do wymiaru ziemskiego, czyli fizycznego, bo interpretacja fizyczna Biblii to „kij, który ma dwa końce”. Może przynieść doraźne korzyści głoszącym taki punkt widzenia, ale ostatecznie zwróci się przeciwko nim i ich słuchaczom.
Głównym argumentem kościoła, który ma udowodnić jego „rację” co do naturalnej metody rozmnażania się, jest następujący werset:
Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich Bóg: bądźcie płodni i rozmnażajcie się abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (Rdz 1:28)
Już na pierwszy rzut oka widać, że coś tu przeoczono. Przecież Bóg nie określił żadnej metody rozmnażania się!
Gdyby się postarać, w Biblii można by znaleźć jakieś argumenty sprzeciwiające się nauce, ale są w niej także wersety naukę popierające, przez co przerzucanie się argumentami fizycznymi wydaje się bezsensowne, gdyż każdy może obstawać przy swojej racji.
Abstrahując od kreowanego przez kościół „problemu moralnego” związanego z in vitro, to znaczy od „zabijania zarodków”, to gdyby na moment ten wątek pominąć, metodę tę można by uznać za nawet bardziej etyczną niż zapłodnienie naturalne, które często jest przypadkowe, następuje w wyniku gwałtu itp. W przypadku in vitro nie ma niechcianych ciąż, aborcji z powikłaniami, ryzyka utraty zdrowia czy życia nosicielki. Na zapłodnienie in vitro zwykle decydują się pary bardzo pragnące dzieci. Metoda ta to pomocna dłoń nauki tam, gdzie natura zawodzi. Bez nauki nie byłoby protez, rekonstrukcji stawów, przywracania mobilności, funkcji życiowych czy leczenia chorób, na które kiedyś masowo umierano. Do niedawna makijaż, a później operacje plastyczne, przedstawiano jako „demona” współczesności. Dziś są to czynności i zabiegi wykonywane wręcz rutynowo. Niepłodność to także choroba, z którą należy walczyć w celu zapewnienia nieprzerwanej prokreacji. To kościół podjudza swoich wyznawców, by podporządkowali się zasadzie „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, tak jak podporządkowują się doktrynie o „wolnej woli”, dzięki której mogą wierzyć, że to oni są w stanie samodzielnie wybrać Boga. Tymczasem to Bóg wybiera, nie człowiek, a ów wybór dotyczy dóbr duchowych, których wspólnym mianownikiem jest zbawienie. Jeszcze niedawno kościół sprzeciwiał się przeszczepom. Ostatecznie odpuścił, bo zabrakło mu argumentów. Trzeba podkreślić, że kościół nie tylko nie ma prawa mieszać Boga w ocenianie drugiego człowieka, ale nie ma w ogóle prawa takiej oceny dokonywać, pomimo że jest to tylko ocena moralna, która nie ma nic wspólnego z duchowym przekazem Biblii. Przy okazji, mówiąc o moralności, to za pojedyncze przypadki naruszenia prawa moralnego należałoby potępić cały kościół. Dziś nie ma chyba moralnie nic bardziej odrażającego, niż pedofilia, szczególnie wśród kleru.
Walcząc na argumenty fizyczne, co samo w sobie jest bezsensowne i niezgodne z Bożym zamysłem, możemy się nawzajem przekonywać, że in vitro jest metodą będącą wypełnieniem Bożego nakazu, by się rozmnażać. Adopcja nie spełnia tego warunku, bo nie zwiększa liczby ludzi. Paradoks polega na tym, że ludzie są przez kler krytykowani za brak potomstwa, a z drugiej strony krytykowani są również wtedy, gdy sięgają po pomoc w formie sztucznego zapłodnienia. Koło się więc zamyka.
Jeśli chodzi o nauki medyczne, kościół wykazuje swoistą schizofrenię, oceniając je dwojako. Z jednej strony jest to ocena pozytywna, kiedy leczenie odbywa się, według kościoła, „naturalnie”, z drugiej strony negatywnie, kiedy nauka „ingeruje w godność ludzką”, co kościół zarzuca metodzie in vitro. Co jednak można uznać za „leczenie naturalne”? Kiedyś przeszczep organów, zwłaszcza serca, uważany był za uwłaczanie ludzkiej godności, dziś jest to naturalny sposób leczenia czy ratowania ludzkiego życia. Mówi się o już możliwości przeszczepu ludzkiej głowy, co na obecnym etapie jest jeszcze niewyobrażalne. Niewiele jest metod leczenia uznawanych za doskonałe, przecież nawet zażycie tabletki przeciwbólowej nie jest leczeniem naturalnym, a często lekarstwa pomagające na jedną chorobę mają tak silne skutki uboczne, że wywołują inne schorzenia. Czasem, dla ratowania życia, pozbawia się się pacjenta jakiegoś organu albo dokonuje amputacji. Czy metody te można zatem uznać za „naturalne” i czy na pewno nie „uwłaczają godności” pacjentów?
W języku nauki często pojawiają się stwierdzenia takie jak „zaplanowany” czy „zaprogramowany” rozwój człowieka. Kościół próbuje przejąć ten język i użyć go jako terminów etycznych, dowodząc, że już od momentu zapłodnienia embrion jest człowiekiem w całej swej istocie – cielesnej i duchowej. Stąd, jak dowodzi kościół, w przypadku embrionów powinny obowiązywać takie same prawa dotyczące poszanowania godności ludzkiej jak w przypadku osoby, która już się narodziła. Taktyka kościoła polega na tym, by wmówić wszystkim, że stanowisko kościoła wobec in vitro opiera się na analizie osiągnięć naukowych, które wskazują na ciągłość rozwoju istoty ludzkiej. Chodzi więc o to, aby naukę wpędzić we własne sidła. Problem polega jednak na tym, że język nauki nie twierdzi, że embrion jest człowiekiem. Dlatego kościołowi nie wolno tego jednoznacznie stwierdzać. Będzie on jednak manipulował opinią społeczną tak, aby wyciągnęła ona właśnie taki wniosek: embrion jest człowiekiem. Dodatkowo kościół będzie wykorzystywał naukę, posługując się obrazami wyrwanymi z różnych kontekstów. Działa to między innymi na takiej zasadzie, że skoro nauka wskazuje na ciągłość istoty ludzkiej, a człowiek powstaje z embrionu, to wniosek może być tylko być jeden – embrion musi być człowiekiem. Powołując się na badania naukowe prowadzone na embrionach, kościół sugeruje, że skoro nie następuje żadna zmiana embriona, w sensie jego natury, osobowości ludzkiej nie można rozdzielać na żadnym etapie rozwoju. A skoro nie występuje żadna zmiana w naturze, nie może być też zmiany wartości moralnych, zatem embrion zachowuje pełną godność osobową.
Podstawą ataku na metodę in vitro jest niszczenie embrionów, które nazywa się zamierzonym, a często planowanym („produkcja selektywna”). Chodzi bowiem o to, że embriony, w których występują wady, a także te „podejrzane o wady”, przeznacza się na zniszczenie. To sprawia, że metoda ta może być atrakcyjna także dla par płodnych w celu dokonania genetycznej selekcji i uzyskania wysokiej gwarancji, że dziecko będzie zdrowe. Ponadto, często zabiega się o wysoką liczbę owocytów, które zostają zapłodnione i trafiają do zamrażarki (gdzie poddawane są kriokonserwacji) na wypadek przyszłych zabiegów, jeśli te wcześniejsze okażą się nieudane, albo jeśli rodzice wyrażą chęć posiadania większej liczby dzieci. Większa liczba embrionów i projekt redukcji embrionów pomagają także w uniknięciu ciąży mnogiej. Tego typu działanie nazywane jest „instrumentalnym” i uznawane za odbieranie komuś życia, by dać je innej osobie („życie za życie”). Tak czy inaczej, w każdej sytuacji spotyka się z potępieniem kościoła. Nawet jeśli zamrożony zarodek zostanie później wykorzystany, mówi się, że został czasowo pozbawiony godności ludzkiej lub integralności fizycznej. Dodatkowe zagrożenie, jakie widzi kościół, to tworzenie tak zwanych „banków zarodków” w ośrodkach kriokonserwacji, gdzie zarodki mogą nie tylko służyć szczęściu par, ale także stać się przedmiotem eksperymentów naukowych. In vitro, a szczególnie zabieg redukcji embrionów, nazywane jest „aborcją selektywną”. Kościół mówi więc o paradoksie unicestwiania ludzkich istot w celu pozyskania jednego życia, dodając, że zabiegi tego typu mogą u rodziców wyzwolić długotrwałe poczucie winy, być może nawet nieuleczalne.
Krytyka kościoła dotyczy także metody Intra Cytoplasmic Sperm Injection (ICSI), czyli docytoplazmatycznego wstrzyknięcia nasienia (w odpowiedzi na niepłodność mężczyzn), diagnozy przedimplantacyjnej (która przewiduje genetyczną diagnozę embrionów, czyli tak zwaną selekcję zarodków pod kątem wad, być może także pod kątem płci czy wybranych cech), a także innych technik „przechwytywania” (przed zagnieżdżeniem się embrionu w macicy) i „zapobiegania ciąży” już po zapłodnieniu (zniszczenie embrionu zagnieżdżonego, głównie za sprawą środków farmakologicznych). Ponieważ krytyka ta nie ma podstaw biblijnych, opiera się ją na niebiblijnym oddzieleniu prokreacji od „aktu małżeńskiego”, chociaż kościół nie potrafi wytłumaczyć, jak jego stanowisko ma się do przykładów cudownych, a zatem oddzielonych od aktu małżeńskiego, narodzin opisanych w Biblii, na czele z narodzinami Jezusa Chrystusa. Podstawą tego stanowiska jest zatem niemożność oddzielenia zapłodnienia od zbliżenia współmałżonków oraz niedopuszczalny udział osób trzecich. W swej krytyce kościół idzie tak daleko, że przestrzega, że życie ludzkie oddawane jest w ręce lekarzy czy naukowców. Należy jednak pamiętać, że ludzkie życie jest „w rękach lekarzy” podczas wielu różnych zabiegów, w tym także przy porodzie, kiedy zawsze istnieje ryzyko powikłań. Selekcja embrionów i diagnoza przedimplantacyjna nazywane są przez kościół nie tylko aborcją, ale także dyskryminacją, gdyż uważa on, że człowieka ocenia się na podstawie stanu jego zdrowia i sprawności fizycznej. To daje kościołowi podstawę do twierdzenia, że in vitro otwiera drogę do legalnej aborcji, dzieciobójstwa i eutanazji. Każdą formę in vitro określa się jako „grzech aborcji”, który uważany jest za śmiertelny. Stanowisko kościoła jest więc takie, że nie można przedkładać pragnienia rodziców, by posiadać dziecko, nad godność życia ludzkiego, dodając, że na podobnej zasadzie niechęć do dziecka już poczętego nie może stać się przyczyną jego uśmiercenia. W każdym przypadku chodzi o nienaruszalność życia ludzkiego od zapłodnienia do naturalnej śmierci. Wszystko to brzmi atrakcyjnie z moralnego punktu widzenia, ale pamiętajmy, że na ów punkt widzenia wpływ ma wiele czynników. Kiedyś chrześcijan zabijano za sprzeciwianie się rządzącym, później, w obronie własnej wiary i wpływów, to chrześcijanie zabijali każdego, kto im się sprzeciwił, a morderstwa te były nie tylko usprawiedliwiane, ale również uznawane za chwalebne. Sama negatywna ocena drugiego człowieka za jego poglądy czy wykluczanie kogoś ze wspólnoty religijnej za odmienną opinię na jakiś temat jest „zabijaniem duchowym” (J 16:1-4).
Dla kościoła nauka z założenia jest zła, dopóki nie da się udowodnić, że przynosi korzyści dla kościoła i nie działa przeciwko jego interesom. Stąd wszelkie zabiegi na embrionach, czy to na polu terapii genowej, klonowania czy wykorzystania komórek macierzystych, z góry uznawane są za manipulację embrionami i dziedzictwem genetycznym człowieka. Terapia genowa, stosowana w przypadku komórek somatycznych i zarodkowych, właśnie z powodu komórek zarodkowych została uznana za nieetyczną, bo kiedy stosowana jest na embrionach, siłą rzeczy dotyczy zapłodnienia in vitro. Założenie leżące u podstaw tej terapii jest trudne do skrytykowania, gdyż zakłada ona korygowanie wad genetycznych, ich eliminację lub przynajmniej ograniczenie, przy czym w przypadku komórek zarodkowych efekt terapii miałby wpływ także na ewentualne potomstwo. Oczywiście, krytycy będą uwypuklać wyłącznie potencjalne przenoszenie szkód genetycznych, nie zważając na to, że korzyści mogą być daleko większe. Innymi słowy, krytycy, w tym głównie kościół, będą podkreślać, że wszelkie metody inżynierii genetycznej, które nie są bezpośrednio związane z leczeniem, kwestionują wartość człowieka jako istoty skończonej oraz wielkość Boga jako Stwórcy, a przynajmniej Jego dzieło, w tym sensie, że sugerują one, że dziełu temu brak doskonałości. Owszem, ocena wartości człowieka na podstawie pojęcia doskonałości i tego, co się na nią składa, jest dyskusyjna, ale tak samo dyskusyjna jest ocena wartości człowieka na podstawie jego wiary czy osobistych przekonań. Jeżeli w kwestii wiary kościół głosi wolną wolę człowieka, to dlaczego ogranicza ją w kwestii jego życiowych wyborów? Argument, że człowiek nienarodzony nie ma możliwości podejmować decyzji dotyczących swojej osoby, można zbić stwierdzeniem, że niemowlę poddane obrzędowi chrztu również nie ma możliwości, by wyrazić własne zdanie na temat samego obrzędu, a przede wszystkim na temat przynależności do kościoła.
Nie ma jednak mocniejszego argumentu niż kościelna „armata” wycelowana w klonowanie ludzi. Choć wiadomo, że jest to praktyka powszechnie zakazana, kościół ma tu ogromne pole do popisu. Każdy argument, czy to reprodukcyjny, terapeutyczny, czy badawczy, jest z góry potępiany, bo, według kościoła, efektem końcowym jest „produkt”, a nie człowiek, a cała procedura to „niewolnictwo biologiczne”. Ponadto, „kopia” człowieka jest, znowu, pogwałceniem ludzkiej godności, wyjątkowości, integralności, równości, potomstwa jako owocu miłości małżonków i zamysłu Boga, a rzekome leczenie odbywa się za cenę zabójstwa. Z kolei wykorzystanie komórek macierzystych, które mają zdolność do odnawiania się i namnażania, nie budzi sprzeciwu, jeżeli nie idzie w parze z poważnymi skutkami ubocznymi dla danego człowieka. Dlatego wszystko jest w porządku, jeżeli komórki te pobierane są z tkanek dorosłych osobników, z krwi pępowinowej podczas porodu czy z tkanki płodu zmarłego śmiercią naturalną. Oczywiście pobieranie komórek macierzystych z żywego zarodka, przyczyniające się do śmierci embriona, jest niedopuszczalne i nazywane przez kościół „zabójstwem”. Jeszcze większym straszakiem jest klonowanie hybrydowe, czyli wykorzystanie owocytów zwierzęcych w komórkach somatycznych człowieka, co mogłoby oznaczać zmiany genetyczne i wystąpienie cech pochodzących od zwierzęcia, a przez to zaburzenie tożsamości człowieka. Pamiętajmy jednak, że na klonowanie człowieka, szczególnie hybrydowe, nie ma oficjalnego przyzwolenia, a eksperymentowanie z komórkami macierzystymi embrionów („materiałem biologicznym”) w większości przypadków również jest zakazane. Jednocześnie panuje przekonanie, że klonowanie roślin czy zagrożonych wymarciem zwierząt jest praktyką pożądaną. Jednak w obliczu śmiercionośnych wirusów czy innych czynników prowadzących do przedwczesnej śmierci człowieka nie wiemy, czy w przyszłości klonowanie ludzi, lub przynajmniej genetyczna modyfikacja człowieka, nie będzie zabiegiem koniecznym do przetrwania ludzkości.
Człowiek nie jest w stanie zgłębić fizycznych zjawisk dotyczących tego świata ani samego siebie, a co dopiero zjawisk duchowych, na których opiera się biblijny przekaz Boga. Pozostaje nam jedynie podziw dla „geniuszu”, który to wszystko skonstruował, bez względu na to, czy ów „geniusz” nazwiemy Bogiem, czy jakąś Siłą, Stwórcą czy Superinteligencją. Ludzkie DNA, które zawiera „wzór na ludzkie życie”, i które jedni nazywają „językiem komórki” a inni „językiem” lub „wzorem Boga”, jest czymś, czego nie da się zgłębić. Ten „inteligentny program” w najprostszej komórce zawiera informacje, które zajęłyby miliony, a nawet setki milionów stron książki. Gdyby ze stron książki zwierającej informacje DNA o objętości główki szpilki zbudować wierzę, to jej wysokość odpowiadałaby dystansowi pięćset razy dłuższemu niż odległość z ziemi do księżyca. Porównanie to pozwala nam dostrzec fenomen tego konstruktu i wyeliminować możliwość stworzenia przez człowieka programu na tyle skomplikowanego, żeby mógł tłumaczyć cud powstania ludzkiego życia. Człowiek nie jest w stanie poskładać i ożywić nawet pojedynczej komórki, podczas gdy Siła czy Inteligencja, która jest odpowiedzialna za powstanie organizmu człowieka, jest w stanie wygenerować około 600 miliardów takich komórek, zgodnie z określonym i indywidualnym kodem genetycznym, doprowadzając do ukształtowania ciała człowieka w czasie około 280 dni! Owszem, człowiek jest w stanie połączyć (gotową) komórkę jajową z (gotowym) plemnikiem (metoda in vitro), ale twierdzenie, że w ten sposób człowiek „konstruuje życie”, jest nie tyle nadużyciem, co absurdem.
Człowiek nie ma pojęcia, jak powstaje życie. Może on rozpoznać warunki czy środowisko, które sprzyjają powstaniu i funkcjonowaniu życia, ale nie może być uczestnikiem samego dzieła jego stworzenia. Początek życia wciąż pozostaje nieodgadniony i niepojęty. Rozmowa o tym, czy zarodek to życie, jest niekonstruktywna, bo to rozmowa ludzi niekompetentnych na temat dla nich niezrozumiały. Powoływanie się na naukowców, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, jest próbą zniekształcenia rzeczywistości. Stąd nazywanie powstania życia „cudem” odzwierciedla naszą bezradność – z jednej strony brak nam na to dowodów naukowych, a z drugiej odczuwamy niechęć, powodowaną strachem lub dumą, by przyznać, że życie jest dziełem Boga.
Każdy człowiek jest stworzeniem indywidualnym i niepowtarzalnym. Oprócz różnego wyglądu, każdy ma różne odciski palców i niepowtarzalny kod DNA, a także różną osobowość, temperament, głos, różne odczucia smakowe, co podważa założenia gatunkowej teorii ewolucji. Największym fenomenem w przypadku człowieka jest jego mózg, umysł i intelekt, jego klasyfikacja wartości moralnych, a także możliwość odbioru przekazu duchowego, przy czym przekaz ten jest darem Bożym.
Samo zapłodnienie zaprzecza procesowi ewolucji, gdyż zanim dochodzi do przekazania człowiekowi życia i duszy przez Boga, muszą zostać spełnione ściśle określone kryteria fizyczne: interakcja narządów rozrodczych osobnika męskiego i osobnika żeńskiego, w określonym czasie i w określonych warunkach. Obecnie warunki te można odtworzyć laboratoryjnie, poza układem rozrodczym przyszłej matki. Te uwarunkowania fizyczne są tak skomplikowane, że człowiekowi zajęło wiele lat, by móc je odtworzyć w sposób sztuczny, na przykład w przypadku metody in vitro. Natomiast w kwestii powstania życia, nauka poddaje się. Zrozumienie istnienia w człowieku samoświadomości jest czymś niewyobrażalnym, zwłaszcza niejako „zakodowany” w nim system fizycznej interpretacji „dobra” i „zła”. Należy, oczywiście, podkreślić, że ludzki system moralny nie ma nic wspólnego z identyfikacją „dobra” i „zła” w wymiarze duchowym.
Nie żyjemy już w średniowieczu, dlatego kalendarzyk czy naprotechnologia mogą pomóc w diagnozie problemu, ale nie wyleczą cięższych przyczyn niepłodności, które, statycznie rzecz biorąc, przeważają. In vitro to ostateczna metoda leczenia, kiedy wszystkie inne zawodzą. Trzeba być naiwnym, żeby wierzyć, że modlitwa lub błogosławieństwo księdza zdziała cud i uleczy kogoś fizycznie; naiwnym lub nierozumiejącym, jak działa Łaska Boża, bowiem prawdziwym cudem jest życie wieczne. Wiara w cuda dosłowne, fizyczne charakteryzuje niewierzących i bezbożników, choć oni sami nie są tego świadomi i nalegają, że jest wręcz odwrotnie.
Kościół instytucjonalny to tylko budynki i masy ludzkie. Tak jest, było i będzie. Twierdzenie, że jakaś ludzka instytucja posiada autorytet Boży jest tak samo bezsensowne, jak twierdzenie, że wytrysk nasienia czy miesiączka to formy „zabójstwa”, a in vitro to „hodowla”. Kościół wypowiada się na temat życia i człowieczeństwa (duszy), nie znając nawet fizycznych aspektów Biblii, a co dopiero zamiar Boga, zawarty w jej przekazie duchowym. Owszem, kościół ma rację, że samo w sobie in vitro nie leczy niepłodności. Nikt tak jednak nie twierdzi. In vitro omija problem niepłodności, bo daje duże prawdopodobieństwo narodzin dziecka.
Celem płodności jest poczęcie nowego życia. Absurdem jest nazywanie momentu powstania nowego życia „pięknym i czystym”, bo kościół samo zbliżenie małżonków obwarowuje takimi restrykcjami „moralnymi” (włącznie z dopuszczalnymi technikami seksualnymi), że w jego oczach praktycznie każde poczęcie jest „grzechem”, nawet z fizycznego punktu widzenia. Owszem, liczba obumierających zarodków przewyższa procentowo liczbę poronień przy zastosowaniu metody naturalnej, skoro jednak nikt nie potrafi określić momentu powstania życia, to można by wysnuć wniosek, że in vitro jest działaniem w kierunku „ochrony życia”. Ponieważ nie można udowodnić, że zarodek posiada duszę (niektóre religie w ogóle nie uznają istnienia duszy), a pojawiają się teorie, że życie powstaje w którymś tygodniu życia, to z tego punktu widzenia poronienie kilkutygodniowego płodu należałoby uznać za „zabójstwo” (włącznie z poronieniem naturalnym). W metodzie in vitro zarodki zamraża się zaraz po połączeniu plemnika z komórką jajową, a więc zanim nastąpi ich dalszy rozwój. Dlatego nazywanie tej metody „hodowlą” czy „produkcją” jest manipulacją, podobnie jak nazywanie jej „zabójstwem”, ale nieuprawnionym jest także nazywanie in vitro „ochroną życia”. To argument czysto fizyczny. Już prędzej „hodowlą” czy „produkcją” można by nazwać nakaz ludzkiej prokreacji wydany przez Boga. W pewnych grupach o określonych interesach społeczno-kulturowych jeszcze do niedawna ludzie łączyli się głównie w celu podtrzymania rodu. Do dzisiaj niektórzy kierują się głównie względami finansowymi, prestiżowymi itp. Paradoksalnie jednak ci, którzy namawiają innych do prokreacji naturalnej i najbardziej krytykują metody sztuczne, sami oddają się celibatowi, twierdząc, że działają w „imię Boga”. Krytykując naukę i „doświadczenia w próbówkach”, należałoby odrzucić wszelkie formy leczenia i stosować tylko nieskuteczne metody „naturalne”, przez naukowców uważane za szarlatańskie, podczas gdy kościół za szarlatańskie, a nawet szatańskie, uważa metody takie jak in vitro. Fizyczna natura ludzka jest skonstruowana tak, że sama dokonuje selekcji zarodków, bez względu na to, czy mowa jest o metodzie naturalnej, czy sztucznej. Owszem, metoda naturalna jest na tym etapie bardziej doskonała, jednak nie wiemy, co będzie za sto czy kilkaset lat. Być może metoda naturalna zostanie uznana za bardziej szkodliwą i niedoskonałą, a większość zapłodnień będzie się odbywać metodą sztuczną. Kiedyś „naturalną” metodą podróżowania było przemieszczanie się pieszo. Obecnie, z pomocą techniki, podróżujemy samochodami czy samolotami, a kwestią czasu pozostaje latanie na duże odległości z wykorzystaniem bardzo lekkich konstrukcji, czy z szybkościami dzisiaj niewyobrażalnymi. Nauka to nie zło. To postęp techniczny, który może sprzyjać i rzeczywiście sprzyja także religiom. Ewangelia może być przecież przekazywana za pomocą Internetu, zarówno ta prawdziwa, jak i fałszywa.
Powołując się na Biblię w każdej kwestii, aktualnie w temacie in vitro, musimy zachować szczególną ostrożność, a przede wszystkim nie odnosić zawartych w niej obrazów i metafor duchowych do wymiaru ziemskiego, czyli fizycznego, bo interpretacja fizyczna Biblii to „kij, który ma dwa końce”. Może przynieść doraźne korzyści głoszącym taki punkt widzenia, ale ostatecznie zwróci się przeciwko nim i ich słuchaczom.
Głównym argumentem kościoła, który ma udowodnić jego „rację” co do naturalnej metody rozmnażania się, jest następujący werset:
Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich Bóg: bądźcie płodni i rozmnażajcie się abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (Rdz 1:28)
Już na pierwszy rzut oka widać, że coś tu przeoczono. Przecież Bóg nie określił żadnej metody rozmnażania się!
Gdyby się postarać, w Biblii można by znaleźć jakieś argumenty sprzeciwiające się nauce, ale są w niej także wersety naukę popierające, przez co przerzucanie się argumentami fizycznymi wydaje się bezsensowne, gdyż każdy może obstawać przy swojej racji.
Abstrahując od kreowanego przez kościół „problemu moralnego” związanego z in vitro, to znaczy od „zabijania zarodków”, to gdyby na moment ten wątek pominąć, metodę tę można by uznać za nawet bardziej etyczną niż zapłodnienie naturalne, które często jest przypadkowe, następuje w wyniku gwałtu itp. W przypadku in vitro nie ma niechcianych ciąż, aborcji z powikłaniami, ryzyka utraty zdrowia czy życia nosicielki. Na zapłodnienie in vitro zwykle decydują się pary bardzo pragnące dzieci. Metoda ta to pomocna dłoń nauki tam, gdzie natura zawodzi. Bez nauki nie byłoby protez, rekonstrukcji stawów, przywracania mobilności, funkcji życiowych czy leczenia chorób, na które kiedyś masowo umierano. Do niedawna makijaż, a później operacje plastyczne, przedstawiano jako „demona” współczesności. Dziś są to czynności i zabiegi wykonywane wręcz rutynowo. Niepłodność to także choroba, z którą należy walczyć w celu zapewnienia nieprzerwanej prokreacji. To kościół podjudza swoich wyznawców, by podporządkowali się zasadzie „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, tak jak podporządkowują się doktrynie o „wolnej woli”, dzięki której mogą wierzyć, że to oni są w stanie samodzielnie wybrać Boga. Tymczasem to Bóg wybiera, nie człowiek, a ów wybór dotyczy dóbr duchowych, których wspólnym mianownikiem jest zbawienie. Jeszcze niedawno kościół sprzeciwiał się przeszczepom. Ostatecznie odpuścił, bo zabrakło mu argumentów. Trzeba podkreślić, że kościół nie tylko nie ma prawa mieszać Boga w ocenianie drugiego człowieka, ale nie ma w ogóle prawa takiej oceny dokonywać, pomimo że jest to tylko ocena moralna, która nie ma nic wspólnego z duchowym przekazem Biblii. Przy okazji, mówiąc o moralności, to za pojedyncze przypadki naruszenia prawa moralnego należałoby potępić cały kościół. Dziś nie ma chyba moralnie nic bardziej odrażającego, niż pedofilia, szczególnie wśród kleru.
Walcząc na argumenty fizyczne, co samo w sobie jest bezsensowne i niezgodne z Bożym zamysłem, możemy się nawzajem przekonywać, że in vitro jest metodą będącą wypełnieniem Bożego nakazu, by się rozmnażać. Adopcja nie spełnia tego warunku, bo nie zwiększa liczby ludzi. Paradoks polega na tym, że ludzie są przez kler krytykowani za brak potomstwa, a z drugiej strony krytykowani są również wtedy, gdy sięgają po pomoc w formie sztucznego zapłodnienia. Koło się więc zamyka.
Jeśli chodzi o nauki medyczne, kościół wykazuje swoistą schizofrenię, oceniając je dwojako. Z jednej strony jest to ocena pozytywna, kiedy leczenie odbywa się, według kościoła, „naturalnie”, z drugiej strony negatywnie, kiedy nauka „ingeruje w godność ludzką”, co kościół zarzuca metodzie in vitro. Co jednak można uznać za „leczenie naturalne”? Kiedyś przeszczep organów, zwłaszcza serca, uważany był za uwłaczanie ludzkiej godności, dziś jest to naturalny sposób leczenia czy ratowania ludzkiego życia. Mówi się o już możliwości przeszczepu ludzkiej głowy, co na obecnym etapie jest jeszcze niewyobrażalne. Niewiele jest metod leczenia uznawanych za doskonałe, przecież nawet zażycie tabletki przeciwbólowej nie jest leczeniem naturalnym, a często lekarstwa pomagające na jedną chorobę mają tak silne skutki uboczne, że wywołują inne schorzenia. Czasem, dla ratowania życia, pozbawia się się pacjenta jakiegoś organu albo dokonuje amputacji. Czy metody te można zatem uznać za „naturalne” i czy na pewno nie „uwłaczają godności” pacjentów?
W języku nauki często pojawiają się stwierdzenia takie jak „zaplanowany” czy „zaprogramowany” rozwój człowieka. Kościół próbuje przejąć ten język i użyć go jako terminów etycznych, dowodząc, że już od momentu zapłodnienia embrion jest człowiekiem w całej swej istocie – cielesnej i duchowej. Stąd, jak dowodzi kościół, w przypadku embrionów powinny obowiązywać takie same prawa dotyczące poszanowania godności ludzkiej jak w przypadku osoby, która już się narodziła. Taktyka kościoła polega na tym, by wmówić wszystkim, że stanowisko kościoła wobec in vitro opiera się na analizie osiągnięć naukowych, które wskazują na ciągłość rozwoju istoty ludzkiej. Chodzi więc o to, aby naukę wpędzić we własne sidła. Problem polega jednak na tym, że język nauki nie twierdzi, że embrion jest człowiekiem. Dlatego kościołowi nie wolno tego jednoznacznie stwierdzać. Będzie on jednak manipulował opinią społeczną tak, aby wyciągnęła ona właśnie taki wniosek: embrion jest człowiekiem. Dodatkowo kościół będzie wykorzystywał naukę, posługując się obrazami wyrwanymi z różnych kontekstów. Działa to między innymi na takiej zasadzie, że skoro nauka wskazuje na ciągłość istoty ludzkiej, a człowiek powstaje z embrionu, to wniosek może być tylko być jeden – embrion musi być człowiekiem. Powołując się na badania naukowe prowadzone na embrionach, kościół sugeruje, że skoro nie następuje żadna zmiana embriona, w sensie jego natury, osobowości ludzkiej nie można rozdzielać na żadnym etapie rozwoju. A skoro nie występuje żadna zmiana w naturze, nie może być też zmiany wartości moralnych, zatem embrion zachowuje pełną godność osobową.
Podstawą ataku na metodę in vitro jest niszczenie embrionów, które nazywa się zamierzonym, a często planowanym („produkcja selektywna”). Chodzi bowiem o to, że embriony, w których występują wady, a także te „podejrzane o wady”, przeznacza się na zniszczenie. To sprawia, że metoda ta może być atrakcyjna także dla par płodnych w celu dokonania genetycznej selekcji i uzyskania wysokiej gwarancji, że dziecko będzie zdrowe. Ponadto, często zabiega się o wysoką liczbę owocytów, które zostają zapłodnione i trafiają do zamrażarki (gdzie poddawane są kriokonserwacji) na wypadek przyszłych zabiegów, jeśli te wcześniejsze okażą się nieudane, albo jeśli rodzice wyrażą chęć posiadania większej liczby dzieci. Większa liczba embrionów i projekt redukcji embrionów pomagają także w uniknięciu ciąży mnogiej. Tego typu działanie nazywane jest „instrumentalnym” i uznawane za odbieranie komuś życia, by dać je innej osobie („życie za życie”). Tak czy inaczej, w każdej sytuacji spotyka się z potępieniem kościoła. Nawet jeśli zamrożony zarodek zostanie później wykorzystany, mówi się, że został czasowo pozbawiony godności ludzkiej lub integralności fizycznej. Dodatkowe zagrożenie, jakie widzi kościół, to tworzenie tak zwanych „banków zarodków” w ośrodkach kriokonserwacji, gdzie zarodki mogą nie tylko służyć szczęściu par, ale także stać się przedmiotem eksperymentów naukowych. In vitro, a szczególnie zabieg redukcji embrionów, nazywane jest „aborcją selektywną”. Kościół mówi więc o paradoksie unicestwiania ludzkich istot w celu pozyskania jednego życia, dodając, że zabiegi tego typu mogą u rodziców wyzwolić długotrwałe poczucie winy, być może nawet nieuleczalne.
Krytyka kościoła dotyczy także metody Intra Cytoplasmic Sperm Injection (ICSI), czyli docytoplazmatycznego wstrzyknięcia nasienia (w odpowiedzi na niepłodność mężczyzn), diagnozy przedimplantacyjnej (która przewiduje genetyczną diagnozę embrionów, czyli tak zwaną selekcję zarodków pod kątem wad, być może także pod kątem płci czy wybranych cech), a także innych technik „przechwytywania” (przed zagnieżdżeniem się embrionu w macicy) i „zapobiegania ciąży” już po zapłodnieniu (zniszczenie embrionu zagnieżdżonego, głównie za sprawą środków farmakologicznych). Ponieważ krytyka ta nie ma podstaw biblijnych, opiera się ją na niebiblijnym oddzieleniu prokreacji od „aktu małżeńskiego”, chociaż kościół nie potrafi wytłumaczyć, jak jego stanowisko ma się do przykładów cudownych, a zatem oddzielonych od aktu małżeńskiego, narodzin opisanych w Biblii, na czele z narodzinami Jezusa Chrystusa. Podstawą tego stanowiska jest zatem niemożność oddzielenia zapłodnienia od zbliżenia współmałżonków oraz niedopuszczalny udział osób trzecich. W swej krytyce kościół idzie tak daleko, że przestrzega, że życie ludzkie oddawane jest w ręce lekarzy czy naukowców. Należy jednak pamiętać, że ludzkie życie jest „w rękach lekarzy” podczas wielu różnych zabiegów, w tym także przy porodzie, kiedy zawsze istnieje ryzyko powikłań. Selekcja embrionów i diagnoza przedimplantacyjna nazywane są przez kościół nie tylko aborcją, ale także dyskryminacją, gdyż uważa on, że człowieka ocenia się na podstawie stanu jego zdrowia i sprawności fizycznej. To daje kościołowi podstawę do twierdzenia, że in vitro otwiera drogę do legalnej aborcji, dzieciobójstwa i eutanazji. Każdą formę in vitro określa się jako „grzech aborcji”, który uważany jest za śmiertelny. Stanowisko kościoła jest więc takie, że nie można przedkładać pragnienia rodziców, by posiadać dziecko, nad godność życia ludzkiego, dodając, że na podobnej zasadzie niechęć do dziecka już poczętego nie może stać się przyczyną jego uśmiercenia. W każdym przypadku chodzi o nienaruszalność życia ludzkiego od zapłodnienia do naturalnej śmierci. Wszystko to brzmi atrakcyjnie z moralnego punktu widzenia, ale pamiętajmy, że na ów punkt widzenia wpływ ma wiele czynników. Kiedyś chrześcijan zabijano za sprzeciwianie się rządzącym, później, w obronie własnej wiary i wpływów, to chrześcijanie zabijali każdego, kto im się sprzeciwił, a morderstwa te były nie tylko usprawiedliwiane, ale również uznawane za chwalebne. Sama negatywna ocena drugiego człowieka za jego poglądy czy wykluczanie kogoś ze wspólnoty religijnej za odmienną opinię na jakiś temat jest „zabijaniem duchowym” (J 16:1-4).
Dla kościoła nauka z założenia jest zła, dopóki nie da się udowodnić, że przynosi korzyści dla kościoła i nie działa przeciwko jego interesom. Stąd wszelkie zabiegi na embrionach, czy to na polu terapii genowej, klonowania czy wykorzystania komórek macierzystych, z góry uznawane są za manipulację embrionami i dziedzictwem genetycznym człowieka. Terapia genowa, stosowana w przypadku komórek somatycznych i zarodkowych, właśnie z powodu komórek zarodkowych została uznana za nieetyczną, bo kiedy stosowana jest na embrionach, siłą rzeczy dotyczy zapłodnienia in vitro. Założenie leżące u podstaw tej terapii jest trudne do skrytykowania, gdyż zakłada ona korygowanie wad genetycznych, ich eliminację lub przynajmniej ograniczenie, przy czym w przypadku komórek zarodkowych efekt terapii miałby wpływ także na ewentualne potomstwo. Oczywiście, krytycy będą uwypuklać wyłącznie potencjalne przenoszenie szkód genetycznych, nie zważając na to, że korzyści mogą być daleko większe. Innymi słowy, krytycy, w tym głównie kościół, będą podkreślać, że wszelkie metody inżynierii genetycznej, które nie są bezpośrednio związane z leczeniem, kwestionują wartość człowieka jako istoty skończonej oraz wielkość Boga jako Stwórcy, a przynajmniej Jego dzieło, w tym sensie, że sugerują one, że dziełu temu brak doskonałości. Owszem, ocena wartości człowieka na podstawie pojęcia doskonałości i tego, co się na nią składa, jest dyskusyjna, ale tak samo dyskusyjna jest ocena wartości człowieka na podstawie jego wiary czy osobistych przekonań. Jeżeli w kwestii wiary kościół głosi wolną wolę człowieka, to dlaczego ogranicza ją w kwestii jego życiowych wyborów? Argument, że człowiek nienarodzony nie ma możliwości podejmować decyzji dotyczących swojej osoby, można zbić stwierdzeniem, że niemowlę poddane obrzędowi chrztu również nie ma możliwości, by wyrazić własne zdanie na temat samego obrzędu, a przede wszystkim na temat przynależności do kościoła.
Nie ma jednak mocniejszego argumentu niż kościelna „armata” wycelowana w klonowanie ludzi. Choć wiadomo, że jest to praktyka powszechnie zakazana, kościół ma tu ogromne pole do popisu. Każdy argument, czy to reprodukcyjny, terapeutyczny, czy badawczy, jest z góry potępiany, bo, według kościoła, efektem końcowym jest „produkt”, a nie człowiek, a cała procedura to „niewolnictwo biologiczne”. Ponadto, „kopia” człowieka jest, znowu, pogwałceniem ludzkiej godności, wyjątkowości, integralności, równości, potomstwa jako owocu miłości małżonków i zamysłu Boga, a rzekome leczenie odbywa się za cenę zabójstwa. Z kolei wykorzystanie komórek macierzystych, które mają zdolność do odnawiania się i namnażania, nie budzi sprzeciwu, jeżeli nie idzie w parze z poważnymi skutkami ubocznymi dla danego człowieka. Dlatego wszystko jest w porządku, jeżeli komórki te pobierane są z tkanek dorosłych osobników, z krwi pępowinowej podczas porodu czy z tkanki płodu zmarłego śmiercią naturalną. Oczywiście pobieranie komórek macierzystych z żywego zarodka, przyczyniające się do śmierci embriona, jest niedopuszczalne i nazywane przez kościół „zabójstwem”. Jeszcze większym straszakiem jest klonowanie hybrydowe, czyli wykorzystanie owocytów zwierzęcych w komórkach somatycznych człowieka, co mogłoby oznaczać zmiany genetyczne i wystąpienie cech pochodzących od zwierzęcia, a przez to zaburzenie tożsamości człowieka. Pamiętajmy jednak, że na klonowanie człowieka, szczególnie hybrydowe, nie ma oficjalnego przyzwolenia, a eksperymentowanie z komórkami macierzystymi embrionów („materiałem biologicznym”) w większości przypadków również jest zakazane. Jednocześnie panuje przekonanie, że klonowanie roślin czy zagrożonych wymarciem zwierząt jest praktyką pożądaną. Jednak w obliczu śmiercionośnych wirusów czy innych czynników prowadzących do przedwczesnej śmierci człowieka nie wiemy, czy w przyszłości klonowanie ludzi, lub przynajmniej genetyczna modyfikacja człowieka, nie będzie zabiegiem koniecznym do przetrwania ludzkości.