12. Filozofia i etyka katolicka
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Filozofia katolicka to obskurantyzm, czyli postawa kościoła podobna jak w oświeceniu, którą cechowało wrogie nastawienie do postępu, oświaty i kultury, później utożsamiane z „ciemnotą umysłową”.
Oprócz przypadków historycznych oraz niesławnego „polowania na czarownice”, o których wspominamy w innych rozdziałach, z nie tak odległych czasów wystarczy przypomnieć sprzeciw kościoła wobec szczepień, które uznawał on za „łamanie prawa Bożego”. Obłuda filozofii katolickiej polega na kryciu zabijania duchowego, wynikającego z fałszywych doktryn na temat zbawienia, pod płaszczykiem „szaty moralności” opartej na własnym systemie wartości, skonstruowanym w celu obrony własnych interesów. Problem polega na tym, że interesy teologii katolickiej zawsze będą w opozycji do nauki, a przez to także w opozycji do moralności ludzkiej. Kler katolicki systemowo narzuca rzekome „prawa Boże”, sformułowane według własnej, błędnej interpretacji Biblii, przedstawiając je jako jedyną drogę do posłuszeństwa Bogu, podczas gdy Duch Boży stworzył prawo w celu ujawnienia grzechu, czyli ducha Szatana. Prawo Boże ma na celu ukazanie niedoskonałości każdego człowieka, bez wyjątku, i wskazanie, że jedyną drogą do zbawienia jest Łaska Boża, czyli Boży dar, którym tak naprawdę jest sam Bóg. Owa niedoskonałość dotyczy także księży, którzy samych siebie próbują stawiać w lepszym świetle. Żaden ksiądz nie jest w stanie przestrzegać prawa Bożego, ale każdy z nich uparcie stawia się w roli sędziego innych ludzi. Powoływanie się na konieczność przestrzegania prawa Bożego, bez względu na interpretację tego prawa, jest największym błędem kościoła. Dodatkowo kościół wykorzystuje prawo Boże jako „straszak” w kwestiach dotyczących moralności tego świata. To igranie z ogniem.
Brak zrozumienia przez kościół duchowego przekazu Biblii prowadzi do bezsensownych konfrontacji kleru ze społeczeństwem, nie tylko w kwestii metody in vitro, ale i w każdej innej kwestii. Można by bowiem dojść do wniosku, że skoro Maria nie została zapłodniona przez Józefa, to została poddana zabiegowi „sztucznego zapłodnienia” przez samego Boga. Choć nie było to zapłodnienie pozaustrojowe, takie jak in vitro, z naukowego punktu widzenia Maria nie zaszła w ciążę w sposób naturalny. A jeżeli sposób pozanaturalny jest zaprzeczeniem naturalnego, to czy owo „błogosławieństwo Boże”dla Marii powinniśmy kwestionować ? Skoro Maria nie zaszła w ciążę drogą naturalną, to czy nie sprzeciwiła się w ten sposób Bogu, który nakazał się rozmnażać? Każdy czytelnik Biblii wie, że poczęcie Jezusa odbyło się za sprawą Boga. I nie należy tego odbierać dosłownie, gdyż mamy tu do czynienia z kolejnym duchowym obrazem, zilustrowanym jako „nadprzyrodzona” interwencja Boga. W obrazie tym Maria symbolizuje wybrańców Bożych, w których Bóg sam siebie „poczyna” w formie Ducha Świętego, zupełnie bez udziału człowieka. Od tego momentu Duch Święty zamieszkuje w duszy człowieka zbawionego.
Mieszanie zapłodnienia biologicznego (naturalnego czy sztucznego) z duchowym, jest tak samo absurdalne, jak próba fizycznego wyjaśnienia zapłodnienia Marii przez Ducha Świętego, bo z fizycznego punktu widzenia jest to niewytłumaczalne, a na dodatek w ogóle nie o to tutaj chodzi. To tak, jakby ktoś miał pretensje do autora powieści, że jej bohater podróżuje między planetami z prędkością światła, a to przecież fizycznie niemożliwe, więc jak ten autor może takie rzeczy wypisywać? Bóg jest Duchem i za pomocą biblijnych historii, pozornie osadzonych w fizycznej rzeczywistości i ludzkich relacjach, opowiada o relacjach duchowych, które rozgrywają się w rzeczywistości duchowej. Pomimo to, w doktrynach kościelnych wciąż słyszymy o Jezusie jako dosłownym, biologicznym człowieku, synu cieśli, a stare malowidła chrześcijańskie przedstawiają Ducha Świętego jako gołębia z boskim nasieniem w dziobie czy „zapładniającą lilię”, która wychodzi z ust Gabriela, wchodząc do ucha Marii. Absurdem jest szukanie odpowiedzi na to, w jaki sposób Syn Boży mógł zostać zrodzony przez „dziewicze łono”. Przecież nikt nie ma pretensji do pisarza, który opisuje narodziny jakiegoś księcia w sposób „nadprzyrodzony”. Z zasady każdy, kto jest obeznany z literaturą, dopatruje się raczej ukrytego znaczenia, „drugiego dna” takiego opisu. Dlaczego więc zasada ta nie działa w przypadku Biblii? Dlaczego w jej przypadku ludzie domagają się, by była ona fizycznie i historycznie spójna z rzeczywistością, w której obecnie żyjemy?
Nigdy nie wolno zapominać, że frazy takie jak „Człowiek Duchowy” czy „Syn Boży” to nie określenia biologicznego człowieka, a synonimy Ducha Świętego. Biblia jest księgą duchową, a słowo „łono” to nie ludzka „macica”, a biblijny symbol duszy wybrańca, czyli „dom” dla Ducha Bożego. Dusza wybrańca staje się „dziewicza”, a w tym kontekście „czysta lub święta”, kiedy zamieszka w niej Duch Święty. Dusza ludzka jest nieśmiertelna, dlatego obecność w niej Ducha Bożego gwarantuje życie wieczne, czyli życie duchowe w wymiarze pozaziemskim. Choć taki sposób interpretacji Biblii do wielu osób nie trafia, to niewiarygodne, że zamiast tę interpretację przyjąć, ludzie, na wzór „pogan”, wolą wierzyć w nadprzyrodzone zjawiska, bo skoro Dionizos narodził się z uda Zeusa (w którym zaszyty był płód), to dlaczego Jezus nie mógł narodzić się z dziewiczego łona Marii? Tak właśnie kiedyś wyglądało rozumowanie kościoła, które, niestety, do dziś niewiele się zmieniło. Sam fakt, że dogmat o „niepokalanym poczęciu Marii” został przez kościół uznany dopiero w XIX wieku świadczy o tym, że przez wiele lat był on przedmiotem fizycznego sporu. Tak czy owak, jakby nie patrzeć, z fizycznego punktu widzenia jest to zapłodnienie pozaustrojowe.
To nie do pomyślenia, że w XXI wieku kwestią ludzkiej seksualności wciąż steruje kościół, narzucając swoje nakazy i zakazy oraz sankcje z nich wynikające. Jakby tego było mało, instytucje kościelne często są finansowo wspierane także przez podatników w ogóle niezwiązanych z kościołem. Wsparcie to wynika z uprzywilejowania kościoła w wielu państwach. Powinien on służyć dobru człowieka, a służy obronie i dystrybucji fałszywych doktryn i nieznośnych zasad moralnych. Jeszcze mniej zrozumiałym jest, że w niektórych krajach kościół wspierany jest także przez władze państwowe, które dodatkowo zezwalają na ingerencję kościoła w politykę i narzucanie całości społeczeństwa jego własnego światopoglądu. Ów światopogląd jest mocno niespójny, gdyż kościół plącze się w sprzecznościach wynikających z jego fizycznej interpretacji Biblii. Jakże jednak na podstawie Biblii można moralizować i pouczać kogoś na temat rodziny, seksu czy metod zapłodnienia, skoro Biblia nakazuje, aby brat zapłodnił żonę brata czy aby kobieta, chcąc posiadać dziecko, udawała prostytutkę (Tamar), albo wykorzystała swojego teścia (Tamar i Juda), a nawet własnego ojca (córki Lota) lub, jeśli nie ma innego wyjścia, to własną niewolnicę (Sara)? Jeśli ktoś wysuwa argument, że powyższe przykłady mogły wynikać z prawa babilońskiego, to na takiej samej zasadzie można ten argument zbić, stwierdzając, że in vitro, aborcja czy eutanazja są przecież legalne w wielu krajach. Kościół nie powinien więc uzurpować sobie prawa do narzucania zasad w kwestii prokreacji czy godnej śmierci. To naprawdę tragedia, że własna interpretacja Biblii, stosowana przez kościół w wielu społecznościach, stała się wyznacznikiem powszechnie obowiązujących praw moralnych i to bez względu na to, że wyraźne nakazy Biblii dotyczące niewolnictwa, kazirodztwa czy zabijania dzieci i kobiet ciężarnych „ku chwale Boga”, są przez ten sam kościół całkowicie pomijane. Jest tak, oczywiście, dlatego, że, jak zawsze, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Oprócz problemu z interpretacją prawa Bożego, przekształconego przez kościół w prawo moralne, sednem sporu jest to, że kościół przypisuje sobie rolę wyroczni, czyli instytucji nieomylnej. Jak pokazuje historia, kościół był, jest i zawsze pozostanie omylny. Uprzedzenie kościoła do nauki sprawia, że wydał on urojoną wojnę nauce, która w propagandzie kościelnej „zwycięża” „wiarę w Boga”. Jest tak dlatego, że nauka dowodzi swojej słuszności, podczas gdy kościół głosi własną „słuszność”. Nie chodzi jednak o spór nauki z teologią kościoła, bo z punktu widzenia Boga taki spór w ogóle nie istnieje. Chodzi o oddzielenie tego, co fizyczne, od tego, co duchowe. We współczesnej medycynie większość metod leczenia opiera się na wprowadzaniu do organizmu sztucznych, opracowanych naukowo związków chemicznych, czy składników odżywczych podanych pod postacią syntetycznych tabletek czy w innej formie. Nie ma leków idealnych, a większość powoduje mniejsze lub większe skutki uboczne, czyli bardziej lub mniej skuteczne „zabijanie” ludzkiego organizmu. Tymczasem zgony powodowane przez leki, wcale nie odosobnione, lub wskutek zabiegów operacyjnych są powszechnie akceptowane i kwitowane wzruszeniem ramion jako „wkalkulowane ryzyko”. In vitro także nie jest metodą idealną. W tym przypadku chodzi o wybranie mniejszego zła. Tymczasem jej stosowanie niezmiennie budzi ekstremalne emocje. Chorób fizycznych czy niepłodności nie da się wyleczyć poprzez modlitwę, bo „cudowne uzdrowienia” opisane w Biblii to nie fakty, a obrazy, które mają charakter duchowy, ilustrując uleczenie z duchowej „infekcji”, jaką jest obecność ducha Szatana w duszy wybrańca. W dodatku „uleczenia” tego nie dokonuje człowiek na innym człowieku, lecz Bóg, który „leczy” swoich wybrańców ze śmiertelnej infekcji, jaką jest duch Szatana.
Wybiórcze cytowanie Biblii jest takim samym zniekształceniem przekazu Bożego jak jej interpretacja fizyczna. Mówiąc, że „Chrystus wypełnił prawo”, niektórzy ogłaszają, że Stary Testament przestał obowiązywać, a wraz z nim prymitywne nakazy prawne takie jak kamienowanie, dziedziczenie żon, wielożeństwo, kazirodztwo czy rodzenie dzieci przez matki zastępcze. Dziwnym jednak trafem nikt nie kwestionuje nakazu rozmnażania się czy samego „dekalogu”, który również pochodzi z epoki starotestamentowej. Na tym właśnie polega obłudna interpretacja Biblii, którą propaguje kościół. Symbolika Biblii porównuje złego człowieka do „nienarodzonego płodu”, przy czym owym „złym człowiekiem” jest dusza pozbawiona dobra, czyli dusza bez Ducha Świętego, taka w której zamieszkuje Szatan – zły duch (Koh 6:3).
Określając metodę in vitro jako „niezgodną z naturą”, musimy zadać sobie pytanie, co to jest owa „natura” i co oznacza, że coś jest „zgodne” lub „niezgodne z naturą”. Jeżeli za sprawą natury i wywoływanych przez nią kataklizmów takich jak tornada, trzęsienia ziemi czy powodzie giną ludzie, to czy nie należy zrobić czegoś „wbrew naturze” dla dobra ludzi? To dzięki naturze, jej zasobom i sprawności umysłu ludzkiego nie żyjemy już w erze kamienia łupanego. Jeżeli postęp technologiczny sprawił, że człowiek żyje dłużej, bezpieczniej i wygodniej, to chyba w tym przypadku możemy mówić o dobrym wpływie rzeczy „niezgodnych z naturą”. Wiadomo, że można wskazać wyjątki czy wybiórcze przykłady złego wykorzystania technologii (np. broń masowej zagłady), chodzi jednak o ogólny trend i trzeźwy punkt widzenia. Używając argumentu „moralnego zła”, kościół sam wpada w pułapkę, bo wystarczy przytoczyć z historii (i teraźniejszości) kościoła przypadki pedofilii, prania pieniędzy czy innych podłych praktyk przez niego stosowanych. „Niezgodność z naturą” to jednak argument, który jest tylko wierzchołkiem góry lodowej potępiania przez kościół metody in vitro. Wystarczy wspomnieć o samej stymulacji hormonalnej kobiety czy pobieraniu nasienia od mężczyzny, które budzą sprzeciw kościoła, który reaguje na te procedury jak na „grzech Onana” (pozapochwowy wytrysk nasienia), za który biblijny Onan został przez Boga zabity. Natomiast selekcja embrionów i ich zamrażanie są przez kościół traktowane jak grzech ludobójstwa.
Z naukowego punktu widzenia, wzrostu bezpłodności, szczególnie u mężczyzn, nie można ignorować. To naturalna kolej rzeczy, bo jego przyczyną jest wzrost liczby infekcji, chorób przenoszonych drogą płciową, chorób układowych, łatwiejszy dostęp do różnego rodzaju używek (papierosy, alkohol itp.), nadużywanie niektórych leków czy wzrost poziomu estrogenów (hormonów żeńskich). Owszem, niektóre problemy zdrowotne wynikają z naszej nieodpowiedzialności czy ignorancji, ale na większość nie mamy wpływu, bo są dziedziczne, bądź podyktowane warunkami ekonomicznymi albo kulturowymi. Niedożywienie czy złe odżywianie w epoce fast foodów oraz zatrucia środowiskowe to tylko niektóre przyczyniające się do tego czynniki. Stosowanie hormonów czy pigułek antykoncepcyjnych przez kobiety może mieć pośredni wpływ na wystąpienie chorób genetycznych, czyli zarówno bezpłodności u nich samych, jak i u ich przyszłych dzieci, w tym mężczyzn. Zauważmy jednak, że stosowanie hormonów najczęściej nie jest wynikiem własnego wyboru, ale częścią terapii medycznych. Nieoficjalnie wiadomo też, że wiele leków, które leczą określone schorzenia, może prowadzić do powstania innych problemów zdrowotnych, w tym do bezpłodności.
Z etycznego punktu widzenia, wiele osób wybiega daleko w przyszłość, widząc w in vitro „maszynkę do produkcji dzieci na zamówienie”, z możliwością określenia ich płci, koloru skóry, cech motorycznych i intelektualnych, a także sprawienia, że będą one „okazami zdrowia”. Należałoby się jednak zastanowić, czy gdyby rzeczywiście na pewne cechy dało się w przyszłości wpłynąć i doprowadzić do tego, że ludzie byliby wolni od chorób dziedzicznych czy pozbawieni skłonności do rozwoju niektórych chorób (choćby nowotworowych), to czy nie chcielibyśmy dla naszych dzieci takiej przyszłości? Dlatego nie należy przesadzać z wizjami „hodowli ludzkich maszyn”.
Najczęściej o bezpłodności dowiadujemy się w momencie bezskutecznego starania się o dziecko, jednak niektórzy, zanim podejmą decyzję o wspólnym zamieszkaniu i posiadaniu dzieci, sprawdzają, czy nie mają żadnych przeciwwskazań genetycznych. Z czasem praktyka ta może stać się powszechna. Metoda in vitro może doprowadzić do sytuacji, w której ludzie będą dobierać się bardziej na podstawie cech genetycznych niż ze względu na uczucia.
Nie zapominajmy, że bezpłodność lub niepłodność jest przyczyną wielu rozwodów. Brak płodności jest wystarczającym powodem do unieważnienia małżeństwa przez kościół. Co jest więc bardziej etyczne: aprobata rozbijania małżeństw, czy dezaprobata wybierania przez nie metody in vitro?
Z czasem selekcja embrionów i tak stanie się procedurą normalną, a przegląd materiału genetycznego może tylko sprzyjać „zdrowemu zapłodnieniu”. Czy naprawdę chcemy, aby rodziły się niezdrowe dzieci, które później często zdane są na pomoc innych już do końca życia? Łatwo jest nam oceniać rodziców, którzy nie wytrzymują takiej presji i oddają dzieci do zakładów opieki społecznej. Z kolei rodzice, którzy biorą na siebie ciężar wychowania niepełnosprawnego czy chorego dziecka, które wymaga stałej opieki, zadręczają się myślami, co się stanie z ich dzieckiem, kiedy oni sami odejdą z tego świata.
Metodzie in vitro, i każdej innej metodzie określanej mianem „sztucznej”, zawsze będzie towarzyszył problem etyczny. Dlatego należy określić przepisy regulujące stosowanie takich metod, żeby z jednej strony kierować się względami zdrowotnymi, a z drugiej nie dopuścić do procederu „składania zamówień” na określony typ dziecka. Nie można dopuścić do tego, aby metodą prób i błędów, a więc wybierając jedne zarodki, a niszcząc inne, tworzono „dzieci idealne”, według upodobania składających zamówienie. Podobne obawy dotyczą „produkcji nadludzi”, których można by na przykład wykorzystywać w armii czy służbach publicznych, takich jak policja lub straż pożarna. Także w tym przypadku jedni będą argumentować, że „armia na zamówienie” to produkcja „etatowych morderców” albo „maszyn do zabijania”, podczas gdy inni będą udowadniać, że „superpolicja” czy „superstraż pożarna” to gwarancja naszego bezpieczeństwa. To, oczywiście, tylko teoretyzowanie na temat niekontrolowanego użycia metod sztucznego zapłodnienia podobne do teoretyzowania na temat niekontrolowanego użycia broni jądrowej. Jednak brak działania może kiedyś doprowadzić do powstania innego rodzaju „mutantów” – ludzi bezpłodnych – a przez to do „naturalnego” wyginięcia gatunku ludzkiego.
Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego to właśnie etyka katolicka miałaby być powszechnym wykładnikiem w kwestiach moralnych dotyczących metody in vitro? Zwłaszcza, że kościół wykazuje w tym względzie swoistą ślepotę, która wynika przede wszystkim z niewłaściwej interpretacji Biblii i z tworzenia własnych praw moralnych. I nie chodzi jedynie o argumenty zaczerpnięte z Biblii, ale także o argumenty intelektualne, definiujące pojęcie moralności. Zabicie człowieka od wieków uważane jest przez kościół za grzech śmiertelny, jednak przykazanie „nie zabijaj” jakimś cudem nie działa w przypadku ani wojny politycznej ani religijnej. Nie działa również w przypadku kary śmierci, choć stanowisko kościoła jest tu niejednoznaczne. Jeśli chodzi o „piąte przykazanie”, to zawsze będzie ono wywoływać kontrowersje, bo to człowiek (poprzez różne instytucje) określa, co jest zabójstwem. Niektórzy twierdzą, że zabójca jest niebezpieczny dla otoczenia, zarówno w więzieniu, jak i po odbyciu kary, w związku z czym wyrok śmierci zapobiega kolejnym zabójstwom. Używając tego samego argumentu, można by stwierdzić, że aborcja powinna być legalna, jeśli ciąża zagraża życiu nosicielki. Tu jednakże kościół mówi stanowcze „nie”. Skoro jednak kościół dopuszcza masowe zabójstwo dla obrony suwerenności jakiegoś narodu politycznego, to czy błogosławiąc żołnierzy idących na wojnę, kościół nie powinien błogosławić także lekarzy, którzy walczą z wyniszczeniem narodu wskutek bezpłodności?
Analizując historię kościoła, można założyć, że, choć mało kto przyzna to głośno, to tylko kwestia czasu, kiedy metoda in vitro, i podobne metody sztucznego zapłodnienia, uzyska miano „Bożego błogosławieństwa” i zostanie potraktowana jako wyraz planu Bożego. Możemy być pewni, że kościół przytoczy wówczas szereg wersetów biblijnych potwierdzających jego nowe stanowisko. Kto wie, może wśród argumentów znajdą się i narodziny Jezusa?
Losu niewykorzystanych embrionów nie można analizować bazując jedynie na etyce i to w oparciu o jednostronną interpretację. To również domena medycyny. Owszem, można argumentować, że ratowanie jednego życia nie powinno się odbywać kosztem innego. Należy jednak rozpatrzyć, czy powstanie nowego życia za pośrednictwem metody in vitro, bez narażania życia matki, naprawdę odbywa się kosztem innego życia? Na tym etapie nikt nie jest w stanie udowodnić, że embrion oznacza „życie”. Nie można więc twierdzić, że mamy do czynienia z „mordowaniem embrionów”.
Z etycznego punktu widzenia, kwestia sztucznego zapłodnienia budzi wiele wątpliwości, które są przez kościół wyolbrzymiane do rozmiaru najwyższego zła. Dzieje się tak dlatego, że kościół, w szczególności katolicki, stworzył własny system oceny człowieka, dzieląc niemoralne uczynki człowieka, które nazwał „grzechami”, na kategorie: grzechy lekkie i ciężkie. Grzechy ciężkie określa się też jako „śmiertelne”, a niekiedy używa się trzech kategorii. Podział ten wynika z niewłaściwej interpretacji kilku wersetów Biblii. Jeden z nich mówi, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6:23), inny że złamanie jednego przykazania jest równoznaczne ze złamaniem całego prawa (Jkb 2:10), a jeszcze inny stwierdza, że „są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5:17). Podczas gdy Biblia mówi, że każdy z nas jest grzesznikiem i nikt z nas nie może zostać usprawiedliwiony przez własne uczynki, kościół ustanawia własny program zbawienia. Tymczasem zbawienie pochodzi tylko od Boga i dokonuje się wyłącznie poprzez Łaskę – dar Ducha Bożego. Z natury jesteśmy grzesznikami, co oznacza, że jest w nas „grzech”, to znaczy, duch Szatana. Prawo zostało natomiast ustanowione tylko po to, by nam to uświadomić i wskazać naszą grzeszność, czyli duchową naturę przeciwną Bogu. Mimo to kościół, dzieląc wyimaginowane grzechy na lekkie i ciężkie, czyli wyróżniając zło mniejsze i zło większe, za „mniejsze” usprawiedliwia automatycznie (nie ma konieczności spowiedzi), a za „większe” dopiero po spowiedzi. Istnieje jeszcze cały wachlarz grzechów, za które ksiądz nie może (lub nie powinien) udzielić rozgrzeszenia, na przykład wspólne zamieszkiwnie i współżycie przed ślubem, życie w powtórnym związku małżeńskim, formalne odstępstwo od wiary, aborcja, pobicie lub zabójstwo biskupa, usiłowanie odprawienia mszy lub udzielenia rozgrzeszenia przez osobę, która nie ma ważnych święceń, próba zawarcia małżeństwa przez księdza lub osobę zakonną czy przynależność do stowarzyszeń walczących z Kościołem. Zgodnie z klasyfikacją kościoła aborcja, in vitro oraz eutanazja pociągają za sobą dodatkowo karę ekskomuniki, czyli wykluczenia ze społeczności kościelnej, nie tylko bezpośrednich sprawców, ale i wszystkich wtajemniczonych lub popierających tego typu praktyki. Tymczasem jedynym „grzechem niewybaczalnym”, o którym mówi Biblia jest bluźnierstwo (zaparcie się) przeciw Duchowi Świętemu (Mk 3:28-29). Grzech ten jest całkowicie źle rozumiany przez teologów kościoła, a jest nim posiadanie ducha Szatana jako autorytetu duchowego i w związku z tym głoszenie fałszywych doktryn, których źródłem jest właśnie kościół.
Nic więc dziwnego, że dla kościoła in vitro stało się punktem zapalnym, bo oficjalna zmiana stanowiska w tej kwestii byłaby podważaniem wiarygodności i autorytetu tej instytucji. Kościół przyjął więc taktykę nazywania in vitro „wielkim złem” i robi wszystko, by podtrzymać ten efekt. Nie ma bardziej emocjonalnego argumentu, niż ochrona godności człowieka, zwłaszcza, kiedy powtarza się, że istota ludzka powstaje z chwilą poczęcia. Dziwne jednak, że in vitro i aborcja są przez kościół traktowane znacznie surowiej, niż wszystkie inne wykroczenia, łącznie z zabójstwem z premedytacją narodzonego już człowieka – w tym przypadku nie ma ekskomuniki. Rzekomym powodem jest to, że „dorosły może się bronić, a nienarodzone dziecko jest całkowicie bezbronne i nie ma żadnej możliwości ucieczki”. Trudno się z tym zgodzić, bo przecież w chwili zagrożenia życia niemowlęta, małe dzieci, seniorzy czy osoby z niepełnosprawnościami także nie będą w stanie się obronić.
Kościół próbuje odgrywać rolę eksperta w kwestii tego, które techniki wspomagające płodność są do przyjęcia, a które nie. Głównym kryterium, są tu metody promujące związek małżeński i zapłodnienie za pośrednictwem aktu seksualnego w jego ramach, a więc działania mające na celu przywrócenie naturalnej płodności (leczenie hormonalne lub chirurgiczne), niebędące ingerencją albo próbą „wyręczenia” aktu małżeńskiego. Siłą rzeczy metoda in vitro zawsze będzie wrogiem numer jeden, bo dziecko nie jest tu owocem aktu małżeńskiego, czy, jak się to efektownie nazywa, „owocem miłości między małżonkami”. Problem polega na tym, że metody dopuszczane przez kościół są w wielu przypadkach bezskuteczne, a samo namawianie do adopcji nie rozwiązuje problemu. W grę nie wchodzą także zmiany związane ze zdrowszym trybem życia, właściwym odżywianiem, odpowiednimi warunkami pracy i innymi czynnikami, które mogłyby poprawić płodność. Są to bowiem zmiany wymagające nie tylko zmiany świadomości ale także takie, które wydają się być poza naszą kontrolą. Niewiele da się bowiem poradzić na wzrost zanieczyszczenia środowiska, chemikalia w pożywieniu czy wszechobecny stres.
Oprócz przypadków historycznych oraz niesławnego „polowania na czarownice”, o których wspominamy w innych rozdziałach, z nie tak odległych czasów wystarczy przypomnieć sprzeciw kościoła wobec szczepień, które uznawał on za „łamanie prawa Bożego”. Obłuda filozofii katolickiej polega na kryciu zabijania duchowego, wynikającego z fałszywych doktryn na temat zbawienia, pod płaszczykiem „szaty moralności” opartej na własnym systemie wartości, skonstruowanym w celu obrony własnych interesów. Problem polega na tym, że interesy teologii katolickiej zawsze będą w opozycji do nauki, a przez to także w opozycji do moralności ludzkiej. Kler katolicki systemowo narzuca rzekome „prawa Boże”, sformułowane według własnej, błędnej interpretacji Biblii, przedstawiając je jako jedyną drogę do posłuszeństwa Bogu, podczas gdy Duch Boży stworzył prawo w celu ujawnienia grzechu, czyli ducha Szatana. Prawo Boże ma na celu ukazanie niedoskonałości każdego człowieka, bez wyjątku, i wskazanie, że jedyną drogą do zbawienia jest Łaska Boża, czyli Boży dar, którym tak naprawdę jest sam Bóg. Owa niedoskonałość dotyczy także księży, którzy samych siebie próbują stawiać w lepszym świetle. Żaden ksiądz nie jest w stanie przestrzegać prawa Bożego, ale każdy z nich uparcie stawia się w roli sędziego innych ludzi. Powoływanie się na konieczność przestrzegania prawa Bożego, bez względu na interpretację tego prawa, jest największym błędem kościoła. Dodatkowo kościół wykorzystuje prawo Boże jako „straszak” w kwestiach dotyczących moralności tego świata. To igranie z ogniem.
Brak zrozumienia przez kościół duchowego przekazu Biblii prowadzi do bezsensownych konfrontacji kleru ze społeczeństwem, nie tylko w kwestii metody in vitro, ale i w każdej innej kwestii. Można by bowiem dojść do wniosku, że skoro Maria nie została zapłodniona przez Józefa, to została poddana zabiegowi „sztucznego zapłodnienia” przez samego Boga. Choć nie było to zapłodnienie pozaustrojowe, takie jak in vitro, z naukowego punktu widzenia Maria nie zaszła w ciążę w sposób naturalny. A jeżeli sposób pozanaturalny jest zaprzeczeniem naturalnego, to czy owo „błogosławieństwo Boże”dla Marii powinniśmy kwestionować ? Skoro Maria nie zaszła w ciążę drogą naturalną, to czy nie sprzeciwiła się w ten sposób Bogu, który nakazał się rozmnażać? Każdy czytelnik Biblii wie, że poczęcie Jezusa odbyło się za sprawą Boga. I nie należy tego odbierać dosłownie, gdyż mamy tu do czynienia z kolejnym duchowym obrazem, zilustrowanym jako „nadprzyrodzona” interwencja Boga. W obrazie tym Maria symbolizuje wybrańców Bożych, w których Bóg sam siebie „poczyna” w formie Ducha Świętego, zupełnie bez udziału człowieka. Od tego momentu Duch Święty zamieszkuje w duszy człowieka zbawionego.
Mieszanie zapłodnienia biologicznego (naturalnego czy sztucznego) z duchowym, jest tak samo absurdalne, jak próba fizycznego wyjaśnienia zapłodnienia Marii przez Ducha Świętego, bo z fizycznego punktu widzenia jest to niewytłumaczalne, a na dodatek w ogóle nie o to tutaj chodzi. To tak, jakby ktoś miał pretensje do autora powieści, że jej bohater podróżuje między planetami z prędkością światła, a to przecież fizycznie niemożliwe, więc jak ten autor może takie rzeczy wypisywać? Bóg jest Duchem i za pomocą biblijnych historii, pozornie osadzonych w fizycznej rzeczywistości i ludzkich relacjach, opowiada o relacjach duchowych, które rozgrywają się w rzeczywistości duchowej. Pomimo to, w doktrynach kościelnych wciąż słyszymy o Jezusie jako dosłownym, biologicznym człowieku, synu cieśli, a stare malowidła chrześcijańskie przedstawiają Ducha Świętego jako gołębia z boskim nasieniem w dziobie czy „zapładniającą lilię”, która wychodzi z ust Gabriela, wchodząc do ucha Marii. Absurdem jest szukanie odpowiedzi na to, w jaki sposób Syn Boży mógł zostać zrodzony przez „dziewicze łono”. Przecież nikt nie ma pretensji do pisarza, który opisuje narodziny jakiegoś księcia w sposób „nadprzyrodzony”. Z zasady każdy, kto jest obeznany z literaturą, dopatruje się raczej ukrytego znaczenia, „drugiego dna” takiego opisu. Dlaczego więc zasada ta nie działa w przypadku Biblii? Dlaczego w jej przypadku ludzie domagają się, by była ona fizycznie i historycznie spójna z rzeczywistością, w której obecnie żyjemy?
Nigdy nie wolno zapominać, że frazy takie jak „Człowiek Duchowy” czy „Syn Boży” to nie określenia biologicznego człowieka, a synonimy Ducha Świętego. Biblia jest księgą duchową, a słowo „łono” to nie ludzka „macica”, a biblijny symbol duszy wybrańca, czyli „dom” dla Ducha Bożego. Dusza wybrańca staje się „dziewicza”, a w tym kontekście „czysta lub święta”, kiedy zamieszka w niej Duch Święty. Dusza ludzka jest nieśmiertelna, dlatego obecność w niej Ducha Bożego gwarantuje życie wieczne, czyli życie duchowe w wymiarze pozaziemskim. Choć taki sposób interpretacji Biblii do wielu osób nie trafia, to niewiarygodne, że zamiast tę interpretację przyjąć, ludzie, na wzór „pogan”, wolą wierzyć w nadprzyrodzone zjawiska, bo skoro Dionizos narodził się z uda Zeusa (w którym zaszyty był płód), to dlaczego Jezus nie mógł narodzić się z dziewiczego łona Marii? Tak właśnie kiedyś wyglądało rozumowanie kościoła, które, niestety, do dziś niewiele się zmieniło. Sam fakt, że dogmat o „niepokalanym poczęciu Marii” został przez kościół uznany dopiero w XIX wieku świadczy o tym, że przez wiele lat był on przedmiotem fizycznego sporu. Tak czy owak, jakby nie patrzeć, z fizycznego punktu widzenia jest to zapłodnienie pozaustrojowe.
To nie do pomyślenia, że w XXI wieku kwestią ludzkiej seksualności wciąż steruje kościół, narzucając swoje nakazy i zakazy oraz sankcje z nich wynikające. Jakby tego było mało, instytucje kościelne często są finansowo wspierane także przez podatników w ogóle niezwiązanych z kościołem. Wsparcie to wynika z uprzywilejowania kościoła w wielu państwach. Powinien on służyć dobru człowieka, a służy obronie i dystrybucji fałszywych doktryn i nieznośnych zasad moralnych. Jeszcze mniej zrozumiałym jest, że w niektórych krajach kościół wspierany jest także przez władze państwowe, które dodatkowo zezwalają na ingerencję kościoła w politykę i narzucanie całości społeczeństwa jego własnego światopoglądu. Ów światopogląd jest mocno niespójny, gdyż kościół plącze się w sprzecznościach wynikających z jego fizycznej interpretacji Biblii. Jakże jednak na podstawie Biblii można moralizować i pouczać kogoś na temat rodziny, seksu czy metod zapłodnienia, skoro Biblia nakazuje, aby brat zapłodnił żonę brata czy aby kobieta, chcąc posiadać dziecko, udawała prostytutkę (Tamar), albo wykorzystała swojego teścia (Tamar i Juda), a nawet własnego ojca (córki Lota) lub, jeśli nie ma innego wyjścia, to własną niewolnicę (Sara)? Jeśli ktoś wysuwa argument, że powyższe przykłady mogły wynikać z prawa babilońskiego, to na takiej samej zasadzie można ten argument zbić, stwierdzając, że in vitro, aborcja czy eutanazja są przecież legalne w wielu krajach. Kościół nie powinien więc uzurpować sobie prawa do narzucania zasad w kwestii prokreacji czy godnej śmierci. To naprawdę tragedia, że własna interpretacja Biblii, stosowana przez kościół w wielu społecznościach, stała się wyznacznikiem powszechnie obowiązujących praw moralnych i to bez względu na to, że wyraźne nakazy Biblii dotyczące niewolnictwa, kazirodztwa czy zabijania dzieci i kobiet ciężarnych „ku chwale Boga”, są przez ten sam kościół całkowicie pomijane. Jest tak, oczywiście, dlatego, że, jak zawsze, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Oprócz problemu z interpretacją prawa Bożego, przekształconego przez kościół w prawo moralne, sednem sporu jest to, że kościół przypisuje sobie rolę wyroczni, czyli instytucji nieomylnej. Jak pokazuje historia, kościół był, jest i zawsze pozostanie omylny. Uprzedzenie kościoła do nauki sprawia, że wydał on urojoną wojnę nauce, która w propagandzie kościelnej „zwycięża” „wiarę w Boga”. Jest tak dlatego, że nauka dowodzi swojej słuszności, podczas gdy kościół głosi własną „słuszność”. Nie chodzi jednak o spór nauki z teologią kościoła, bo z punktu widzenia Boga taki spór w ogóle nie istnieje. Chodzi o oddzielenie tego, co fizyczne, od tego, co duchowe. We współczesnej medycynie większość metod leczenia opiera się na wprowadzaniu do organizmu sztucznych, opracowanych naukowo związków chemicznych, czy składników odżywczych podanych pod postacią syntetycznych tabletek czy w innej formie. Nie ma leków idealnych, a większość powoduje mniejsze lub większe skutki uboczne, czyli bardziej lub mniej skuteczne „zabijanie” ludzkiego organizmu. Tymczasem zgony powodowane przez leki, wcale nie odosobnione, lub wskutek zabiegów operacyjnych są powszechnie akceptowane i kwitowane wzruszeniem ramion jako „wkalkulowane ryzyko”. In vitro także nie jest metodą idealną. W tym przypadku chodzi o wybranie mniejszego zła. Tymczasem jej stosowanie niezmiennie budzi ekstremalne emocje. Chorób fizycznych czy niepłodności nie da się wyleczyć poprzez modlitwę, bo „cudowne uzdrowienia” opisane w Biblii to nie fakty, a obrazy, które mają charakter duchowy, ilustrując uleczenie z duchowej „infekcji”, jaką jest obecność ducha Szatana w duszy wybrańca. W dodatku „uleczenia” tego nie dokonuje człowiek na innym człowieku, lecz Bóg, który „leczy” swoich wybrańców ze śmiertelnej infekcji, jaką jest duch Szatana.
Wybiórcze cytowanie Biblii jest takim samym zniekształceniem przekazu Bożego jak jej interpretacja fizyczna. Mówiąc, że „Chrystus wypełnił prawo”, niektórzy ogłaszają, że Stary Testament przestał obowiązywać, a wraz z nim prymitywne nakazy prawne takie jak kamienowanie, dziedziczenie żon, wielożeństwo, kazirodztwo czy rodzenie dzieci przez matki zastępcze. Dziwnym jednak trafem nikt nie kwestionuje nakazu rozmnażania się czy samego „dekalogu”, który również pochodzi z epoki starotestamentowej. Na tym właśnie polega obłudna interpretacja Biblii, którą propaguje kościół. Symbolika Biblii porównuje złego człowieka do „nienarodzonego płodu”, przy czym owym „złym człowiekiem” jest dusza pozbawiona dobra, czyli dusza bez Ducha Świętego, taka w której zamieszkuje Szatan – zły duch (Koh 6:3).
Określając metodę in vitro jako „niezgodną z naturą”, musimy zadać sobie pytanie, co to jest owa „natura” i co oznacza, że coś jest „zgodne” lub „niezgodne z naturą”. Jeżeli za sprawą natury i wywoływanych przez nią kataklizmów takich jak tornada, trzęsienia ziemi czy powodzie giną ludzie, to czy nie należy zrobić czegoś „wbrew naturze” dla dobra ludzi? To dzięki naturze, jej zasobom i sprawności umysłu ludzkiego nie żyjemy już w erze kamienia łupanego. Jeżeli postęp technologiczny sprawił, że człowiek żyje dłużej, bezpieczniej i wygodniej, to chyba w tym przypadku możemy mówić o dobrym wpływie rzeczy „niezgodnych z naturą”. Wiadomo, że można wskazać wyjątki czy wybiórcze przykłady złego wykorzystania technologii (np. broń masowej zagłady), chodzi jednak o ogólny trend i trzeźwy punkt widzenia. Używając argumentu „moralnego zła”, kościół sam wpada w pułapkę, bo wystarczy przytoczyć z historii (i teraźniejszości) kościoła przypadki pedofilii, prania pieniędzy czy innych podłych praktyk przez niego stosowanych. „Niezgodność z naturą” to jednak argument, który jest tylko wierzchołkiem góry lodowej potępiania przez kościół metody in vitro. Wystarczy wspomnieć o samej stymulacji hormonalnej kobiety czy pobieraniu nasienia od mężczyzny, które budzą sprzeciw kościoła, który reaguje na te procedury jak na „grzech Onana” (pozapochwowy wytrysk nasienia), za który biblijny Onan został przez Boga zabity. Natomiast selekcja embrionów i ich zamrażanie są przez kościół traktowane jak grzech ludobójstwa.
Z naukowego punktu widzenia, wzrostu bezpłodności, szczególnie u mężczyzn, nie można ignorować. To naturalna kolej rzeczy, bo jego przyczyną jest wzrost liczby infekcji, chorób przenoszonych drogą płciową, chorób układowych, łatwiejszy dostęp do różnego rodzaju używek (papierosy, alkohol itp.), nadużywanie niektórych leków czy wzrost poziomu estrogenów (hormonów żeńskich). Owszem, niektóre problemy zdrowotne wynikają z naszej nieodpowiedzialności czy ignorancji, ale na większość nie mamy wpływu, bo są dziedziczne, bądź podyktowane warunkami ekonomicznymi albo kulturowymi. Niedożywienie czy złe odżywianie w epoce fast foodów oraz zatrucia środowiskowe to tylko niektóre przyczyniające się do tego czynniki. Stosowanie hormonów czy pigułek antykoncepcyjnych przez kobiety może mieć pośredni wpływ na wystąpienie chorób genetycznych, czyli zarówno bezpłodności u nich samych, jak i u ich przyszłych dzieci, w tym mężczyzn. Zauważmy jednak, że stosowanie hormonów najczęściej nie jest wynikiem własnego wyboru, ale częścią terapii medycznych. Nieoficjalnie wiadomo też, że wiele leków, które leczą określone schorzenia, może prowadzić do powstania innych problemów zdrowotnych, w tym do bezpłodności.
Z etycznego punktu widzenia, wiele osób wybiega daleko w przyszłość, widząc w in vitro „maszynkę do produkcji dzieci na zamówienie”, z możliwością określenia ich płci, koloru skóry, cech motorycznych i intelektualnych, a także sprawienia, że będą one „okazami zdrowia”. Należałoby się jednak zastanowić, czy gdyby rzeczywiście na pewne cechy dało się w przyszłości wpłynąć i doprowadzić do tego, że ludzie byliby wolni od chorób dziedzicznych czy pozbawieni skłonności do rozwoju niektórych chorób (choćby nowotworowych), to czy nie chcielibyśmy dla naszych dzieci takiej przyszłości? Dlatego nie należy przesadzać z wizjami „hodowli ludzkich maszyn”.
Najczęściej o bezpłodności dowiadujemy się w momencie bezskutecznego starania się o dziecko, jednak niektórzy, zanim podejmą decyzję o wspólnym zamieszkaniu i posiadaniu dzieci, sprawdzają, czy nie mają żadnych przeciwwskazań genetycznych. Z czasem praktyka ta może stać się powszechna. Metoda in vitro może doprowadzić do sytuacji, w której ludzie będą dobierać się bardziej na podstawie cech genetycznych niż ze względu na uczucia.
Nie zapominajmy, że bezpłodność lub niepłodność jest przyczyną wielu rozwodów. Brak płodności jest wystarczającym powodem do unieważnienia małżeństwa przez kościół. Co jest więc bardziej etyczne: aprobata rozbijania małżeństw, czy dezaprobata wybierania przez nie metody in vitro?
Z czasem selekcja embrionów i tak stanie się procedurą normalną, a przegląd materiału genetycznego może tylko sprzyjać „zdrowemu zapłodnieniu”. Czy naprawdę chcemy, aby rodziły się niezdrowe dzieci, które później często zdane są na pomoc innych już do końca życia? Łatwo jest nam oceniać rodziców, którzy nie wytrzymują takiej presji i oddają dzieci do zakładów opieki społecznej. Z kolei rodzice, którzy biorą na siebie ciężar wychowania niepełnosprawnego czy chorego dziecka, które wymaga stałej opieki, zadręczają się myślami, co się stanie z ich dzieckiem, kiedy oni sami odejdą z tego świata.
Metodzie in vitro, i każdej innej metodzie określanej mianem „sztucznej”, zawsze będzie towarzyszył problem etyczny. Dlatego należy określić przepisy regulujące stosowanie takich metod, żeby z jednej strony kierować się względami zdrowotnymi, a z drugiej nie dopuścić do procederu „składania zamówień” na określony typ dziecka. Nie można dopuścić do tego, aby metodą prób i błędów, a więc wybierając jedne zarodki, a niszcząc inne, tworzono „dzieci idealne”, według upodobania składających zamówienie. Podobne obawy dotyczą „produkcji nadludzi”, których można by na przykład wykorzystywać w armii czy służbach publicznych, takich jak policja lub straż pożarna. Także w tym przypadku jedni będą argumentować, że „armia na zamówienie” to produkcja „etatowych morderców” albo „maszyn do zabijania”, podczas gdy inni będą udowadniać, że „superpolicja” czy „superstraż pożarna” to gwarancja naszego bezpieczeństwa. To, oczywiście, tylko teoretyzowanie na temat niekontrolowanego użycia metod sztucznego zapłodnienia podobne do teoretyzowania na temat niekontrolowanego użycia broni jądrowej. Jednak brak działania może kiedyś doprowadzić do powstania innego rodzaju „mutantów” – ludzi bezpłodnych – a przez to do „naturalnego” wyginięcia gatunku ludzkiego.
Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego to właśnie etyka katolicka miałaby być powszechnym wykładnikiem w kwestiach moralnych dotyczących metody in vitro? Zwłaszcza, że kościół wykazuje w tym względzie swoistą ślepotę, która wynika przede wszystkim z niewłaściwej interpretacji Biblii i z tworzenia własnych praw moralnych. I nie chodzi jedynie o argumenty zaczerpnięte z Biblii, ale także o argumenty intelektualne, definiujące pojęcie moralności. Zabicie człowieka od wieków uważane jest przez kościół za grzech śmiertelny, jednak przykazanie „nie zabijaj” jakimś cudem nie działa w przypadku ani wojny politycznej ani religijnej. Nie działa również w przypadku kary śmierci, choć stanowisko kościoła jest tu niejednoznaczne. Jeśli chodzi o „piąte przykazanie”, to zawsze będzie ono wywoływać kontrowersje, bo to człowiek (poprzez różne instytucje) określa, co jest zabójstwem. Niektórzy twierdzą, że zabójca jest niebezpieczny dla otoczenia, zarówno w więzieniu, jak i po odbyciu kary, w związku z czym wyrok śmierci zapobiega kolejnym zabójstwom. Używając tego samego argumentu, można by stwierdzić, że aborcja powinna być legalna, jeśli ciąża zagraża życiu nosicielki. Tu jednakże kościół mówi stanowcze „nie”. Skoro jednak kościół dopuszcza masowe zabójstwo dla obrony suwerenności jakiegoś narodu politycznego, to czy błogosławiąc żołnierzy idących na wojnę, kościół nie powinien błogosławić także lekarzy, którzy walczą z wyniszczeniem narodu wskutek bezpłodności?
Analizując historię kościoła, można założyć, że, choć mało kto przyzna to głośno, to tylko kwestia czasu, kiedy metoda in vitro, i podobne metody sztucznego zapłodnienia, uzyska miano „Bożego błogosławieństwa” i zostanie potraktowana jako wyraz planu Bożego. Możemy być pewni, że kościół przytoczy wówczas szereg wersetów biblijnych potwierdzających jego nowe stanowisko. Kto wie, może wśród argumentów znajdą się i narodziny Jezusa?
Losu niewykorzystanych embrionów nie można analizować bazując jedynie na etyce i to w oparciu o jednostronną interpretację. To również domena medycyny. Owszem, można argumentować, że ratowanie jednego życia nie powinno się odbywać kosztem innego. Należy jednak rozpatrzyć, czy powstanie nowego życia za pośrednictwem metody in vitro, bez narażania życia matki, naprawdę odbywa się kosztem innego życia? Na tym etapie nikt nie jest w stanie udowodnić, że embrion oznacza „życie”. Nie można więc twierdzić, że mamy do czynienia z „mordowaniem embrionów”.
Z etycznego punktu widzenia, kwestia sztucznego zapłodnienia budzi wiele wątpliwości, które są przez kościół wyolbrzymiane do rozmiaru najwyższego zła. Dzieje się tak dlatego, że kościół, w szczególności katolicki, stworzył własny system oceny człowieka, dzieląc niemoralne uczynki człowieka, które nazwał „grzechami”, na kategorie: grzechy lekkie i ciężkie. Grzechy ciężkie określa się też jako „śmiertelne”, a niekiedy używa się trzech kategorii. Podział ten wynika z niewłaściwej interpretacji kilku wersetów Biblii. Jeden z nich mówi, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6:23), inny że złamanie jednego przykazania jest równoznaczne ze złamaniem całego prawa (Jkb 2:10), a jeszcze inny stwierdza, że „są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5:17). Podczas gdy Biblia mówi, że każdy z nas jest grzesznikiem i nikt z nas nie może zostać usprawiedliwiony przez własne uczynki, kościół ustanawia własny program zbawienia. Tymczasem zbawienie pochodzi tylko od Boga i dokonuje się wyłącznie poprzez Łaskę – dar Ducha Bożego. Z natury jesteśmy grzesznikami, co oznacza, że jest w nas „grzech”, to znaczy, duch Szatana. Prawo zostało natomiast ustanowione tylko po to, by nam to uświadomić i wskazać naszą grzeszność, czyli duchową naturę przeciwną Bogu. Mimo to kościół, dzieląc wyimaginowane grzechy na lekkie i ciężkie, czyli wyróżniając zło mniejsze i zło większe, za „mniejsze” usprawiedliwia automatycznie (nie ma konieczności spowiedzi), a za „większe” dopiero po spowiedzi. Istnieje jeszcze cały wachlarz grzechów, za które ksiądz nie może (lub nie powinien) udzielić rozgrzeszenia, na przykład wspólne zamieszkiwnie i współżycie przed ślubem, życie w powtórnym związku małżeńskim, formalne odstępstwo od wiary, aborcja, pobicie lub zabójstwo biskupa, usiłowanie odprawienia mszy lub udzielenia rozgrzeszenia przez osobę, która nie ma ważnych święceń, próba zawarcia małżeństwa przez księdza lub osobę zakonną czy przynależność do stowarzyszeń walczących z Kościołem. Zgodnie z klasyfikacją kościoła aborcja, in vitro oraz eutanazja pociągają za sobą dodatkowo karę ekskomuniki, czyli wykluczenia ze społeczności kościelnej, nie tylko bezpośrednich sprawców, ale i wszystkich wtajemniczonych lub popierających tego typu praktyki. Tymczasem jedynym „grzechem niewybaczalnym”, o którym mówi Biblia jest bluźnierstwo (zaparcie się) przeciw Duchowi Świętemu (Mk 3:28-29). Grzech ten jest całkowicie źle rozumiany przez teologów kościoła, a jest nim posiadanie ducha Szatana jako autorytetu duchowego i w związku z tym głoszenie fałszywych doktryn, których źródłem jest właśnie kościół.
Nic więc dziwnego, że dla kościoła in vitro stało się punktem zapalnym, bo oficjalna zmiana stanowiska w tej kwestii byłaby podważaniem wiarygodności i autorytetu tej instytucji. Kościół przyjął więc taktykę nazywania in vitro „wielkim złem” i robi wszystko, by podtrzymać ten efekt. Nie ma bardziej emocjonalnego argumentu, niż ochrona godności człowieka, zwłaszcza, kiedy powtarza się, że istota ludzka powstaje z chwilą poczęcia. Dziwne jednak, że in vitro i aborcja są przez kościół traktowane znacznie surowiej, niż wszystkie inne wykroczenia, łącznie z zabójstwem z premedytacją narodzonego już człowieka – w tym przypadku nie ma ekskomuniki. Rzekomym powodem jest to, że „dorosły może się bronić, a nienarodzone dziecko jest całkowicie bezbronne i nie ma żadnej możliwości ucieczki”. Trudno się z tym zgodzić, bo przecież w chwili zagrożenia życia niemowlęta, małe dzieci, seniorzy czy osoby z niepełnosprawnościami także nie będą w stanie się obronić.
Kościół próbuje odgrywać rolę eksperta w kwestii tego, które techniki wspomagające płodność są do przyjęcia, a które nie. Głównym kryterium, są tu metody promujące związek małżeński i zapłodnienie za pośrednictwem aktu seksualnego w jego ramach, a więc działania mające na celu przywrócenie naturalnej płodności (leczenie hormonalne lub chirurgiczne), niebędące ingerencją albo próbą „wyręczenia” aktu małżeńskiego. Siłą rzeczy metoda in vitro zawsze będzie wrogiem numer jeden, bo dziecko nie jest tu owocem aktu małżeńskiego, czy, jak się to efektownie nazywa, „owocem miłości między małżonkami”. Problem polega na tym, że metody dopuszczane przez kościół są w wielu przypadkach bezskuteczne, a samo namawianie do adopcji nie rozwiązuje problemu. W grę nie wchodzą także zmiany związane ze zdrowszym trybem życia, właściwym odżywianiem, odpowiednimi warunkami pracy i innymi czynnikami, które mogłyby poprawić płodność. Są to bowiem zmiany wymagające nie tylko zmiany świadomości ale także takie, które wydają się być poza naszą kontrolą. Niewiele da się bowiem poradzić na wzrost zanieczyszczenia środowiska, chemikalia w pożywieniu czy wszechobecny stres.