3. Kiedy zaczyna się życie: płód czy człowiek?
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Z punktu widzenia instytucjonalnego chrześcijanina, każde życie i każde dziecko należy chronić już od chwili poczęcia. To jednak prowadzi do dalszej dyskusji o tym, kiedy zaczyna się ludzkie życie i czy zarodek to już życie? Jeśli zarodek nie rozwija się w jajowodzie i nie leżakuje jeszcze w macicy, nie ma wykształconych listków zarodkowych, z których powstają tkanki, a później szkielet, układ mięśniowy i nerwowy, to czy możemy już w tym momencie mówić o życiu i zabijaniu go? Fazy rozwoju człowieka nieustannie analizuje się i studiuje, jednak nikt jeszcze nie sprecyzował momentu, w którym tak naprawdę życie się zaczyna. Nie wiemy także, czy „tchnięcie duszy” następuje już z chwilą powstania zarodka, czy dopiero podczas jego rozwoju, a jeśli później, to na jakim etapie?
Poród przedwczesny i powikłania okołoporodowe są przyczyną wielu zgonów dzieci, ale także matek, na pewno statycznie częstszych w krajach mniej rozwiniętych. Czy ktoś zastanawia się, dlaczego Bóg na to pozwala? Czy taka jest wola Boża? Czy takie przypadki możemy nazwać „śmiercią naturalną”? Czy w przypadku matki chcącej za wszelką cenę urodzić dziecko decyzja „życie za życie” jest decyzją etyczną? A co, jeśli umrze matka i dziecko? Tak naprawdę, podczas zagrożonej ciąży zawsze będziemy mieli do czynienia z problemem moralnym, nie wspominając już o zdrowej ciąży, która jest wynikiem gwałtu albo niechcianego przypadku. Człowiek codziennie staje w obliczu licznych problemów moralnych, których nawet nie nazywa problemami, na przykład łamiąc przepisy ruchu drogowego, nie wywiązując się ze swoich służbowych obowiązków czy okłamując kogoś. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że metoda in vitro to kwestia „życia i śmierci”, ale tak samo można postrzegać całe prawo Boże, co robi właśnie kościół. Nie trzeba szukać daleko, bo zdaniem kościoła powtórne małżeństwo bez rozwodu kościelnego jest grzechem śmiertelnym, podobnie jak homoseksualność itd. A już para żyjąca w powtórnym małżeństwie, która stara się o dziecko z in vitro, według kościoła jest od samego początku na całkowicie straconej pozycji, nie ma zatem nic więcej do stracenia, bo i tak, niejako „z definicji”, jest na „drodze do wiecznego potępienia”.
Nie można powiedzieć, że na zdrowy rozsądek powinniśmy zdefiniować płód jako „życie”. Należy ustalić, czy poczęcie następuje w momencie powstania zygoty, czyli komórki powstającej w wyniku zapłodnienia, czy w którymś momencie po tym, jak komórka ta zaczyna się już dzielić. Do szesnastego tygodnia rozwoju płodu nie można w pełni ustalić jego płci biologicznej ze względu na nierozwinięte organy płciowe, choć ponoć istnieją badania krwi, które płeć pozwalają ustalić już w siódmym tygodniu życia. Metodę USG stosuje się dopiero w drugim trymestrze ciąży, natomiast wspomniane badanie krwi oparte jest na identyfikacji we krwi matki cząsteczek DNA płodu. Jeżeli występuje w nich chromosom Y, płód jest chłopcem. Trudno jednak wyobrazić sobie takie badania przy zastosowaniu metody in vitro, czyli przy zapłodnieniu poza żeńskim układem rozrodczym. Zapłodnienia dokonuje się bowiem w wyniku połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych. Jednak w kwestiach moralnych, a raczej w przypadku niepewności, powinna obowiązywać zasada domniemania, czyli wyboru realnie mniejszego zła. Innymi słowy, w przypadku metody in vitro powinno się założyć, że życie to płód od momentu zapłodnienia. Wciąż pozostaje jednak aspekt podjęcia decyzji o życiu i śmierci zarodków na tym etapie rozwoju i ewentualnej odpowiedzialności karnej.
Sam moment zapłodnienia jest praktycznie nie do ustalenia. Choć materiały genetyczne obu gamet łączą się (co nazywamy zapłodnieniem) w ciągu jednej doby, faktyczna ciąża zaczyna się później, kiedy zarodek dostanie się do macicy i osiądzie w jej błonie śluzowej. Szacuje się, że trwa to pełne 3 doby. Zatem moment zapłodnienia to jedna wielka niewiadoma, a jeszcze większą zagadką jest określenie momentu, w którym powstaje forma życia ludzkiego.
Różne wątki Biblijne stały się źródłem inspiracji dla wielu artystów. Takim często podejmowanym przez nich tematem są rzeźby Panien Mądrych i Panien Głupich z przypowieści Jezusa (Mt 25). Można je znaleźć w słynnych katedrach, na przykład w paryskiej Notre Dame oraz w Strasburgu, w Magdeburgu czy w Erfurcie. Pytanie, kiedy formy te stały się rzeczywistymi rzeźbami: w momencie wyboru kamienia czy innego materiału, na którymś etapie ich tworzenia, czy dopiero po i ich wyrzeźbieniu? Podobne rozważania można prowadzić na temat fizycznego życia człowieka i jego ukształtowania.
Inny pogląd na płód zakłada trzy opcje:
Ponieważ opcja trzecia całkowicie odrzuca embrion jako formę ludzkiej egzystencji na każdym etapie jego rozwoju, siłą rzeczy jest to wariant najczęściej odrzucany. Z kolei opcja druga jest przedmiotem najostrzejszego sporu. Najłatwiej więc wykazać „logikę”, powołując się na opcję pierwszą, twierdząc dodatkowo, że „takie stanowisko zajmuje Biblia”. Powołując się na ludzką logikę, a nie na dowody naukowe, stwierdza się, że embrion to forma życia, która w naturalnym procesie rozwoju staje się osobą ludzką. Stosując taką logikę, nie jesteśmy jednak w stanie wykazać, w jaki sposób na świat przyszedł Jezus Chrystus. Logika zawodzi bowiem w zderzeniu z duchową nauką Biblii.
Niektórzy sprowadzają spór o to, czy embrion jest człowiekiem, do kwestii powstania ciała i duszy – czy duszę człowiek otrzymuje z chwilą poczęcia, czy dopiero na późniejszym etapie rozwoju? Patrząc na Biblię z fizycznego punktu widzenia, można stwierdzić, że z człowiekiem mamy do czynienia już z chwilą poczęcia, na co wskazują przykłady proroka Izajasza, Jeremiasza, Ezawa i Jakuba (Iz 49:1; Jr 1:5; Rz 9:11-13). Wynika stąd, że nienarodzone dziecko z całą pewnością ma duszę (która nie jest jednoznaczna ze świadomą egzystencją). Oczywiście można by się spierać, czy człowiek otrzymuje duszę dokładnie w momencie poczęcia, bo przecież stwarzając Adama, Bóg najpierw ukształtował ciało, a później tchnął w nie duszę, w każdym razie nieco później.
Zwróćmy też uwagę, że odczytując ten opis dosłownie, Adam i Ewa zostali stworzeni nie jako płody czy niemowlęta, lecz jako ludzie dorośli, otrzymali bowiem Boży nakaz „rozmnażania się” oraz zakaz „jedzenia owocu z drzewa poznania dobrego i złego”, musieli więc rozumieć konsekwencje nieposłuszeństwa.
Twierdzenie Biblii, że człowiek jest „grzesznikiem od poczęcia” oraz że „grzech” – duch nieczysty – zamieszkuje w duszy człowieka, sugeruje, że człowiek posiada duszę od samego początku istnienia. Problem polega na tym, że nie każdy wierzy w obecność duszy w człowieku i w groźby Jezusa, że należy obawiać się tego, co może zniszczyć duszę i ciało w piekle (Mt 10:28), albo obawiać się utraty własnej duszy, nawet pozyskawszy cały świat (Mt 16:26). Według Biblii, własnej duszy nie można odkupić za żadne skarby tego świata. I tu jest prawdziwe sedno kwestii życia i śmierci. Tylko dzięki Łasce Bożej – Duchowi – możemy doświadczyć życia wiecznego. Rodzimy się w świecie, w którym niektórzy żyją sekundy a niektórzy lata, wszyscy jednak umieramy i prawie wszyscy jesteśmy przeznaczeni na wieczne potępienie. Tego problemu nie dostrzega nikt, a nawet gdyby został powszechnie zauważony, to i tak nie da się go rozwiązać. Wszyscy jesteśmy bowiem zdani na Łaskę Bożą. W naszej duchowej ślepocie będziemy zatem walczyć o życie fizyczne i uważać tę walkę za „czynienie dobra”.
Biblia mówi, że z natury, czyli z chwilą poczęcia, wszyscy jesteśmy „dziećmi gniewu” (Ef 2:3), wszyscy jesteśmy „martwi duchowo” (Ef 2:1). I to jest sedno jej nauki. Natomiast problematyka moralna dotycząca naszej fizyczności powinna być rozstrzygana przez system prawny danego społeczeństwa, w oderwaniu od opinii wszelkich związków wyznaniowych, biorąc pod uwagę ogólne dobro fizyczne i psychiczne, nawet jeżeli narusza ono sumienie mniejszości. Najważniejsze jednak, aby nie mieszać do tego Boga.
„Logika miłości”, którą lansuje się w kościele, uznaje, że wszystkie nienarodzone dzieci, do których zalicza się i te, które są „skutkiem ubocznym” metody in vitro, automatycznie otrzymują zbawienie i są pod opieką Bożą, bo „nie popełniły grzechu”. Cieniem na tej nauce kładzie się doktryna o „grzechu pierworodnym”, czyli kościelna doktryna, według której grzech przekazywany jest z pokolenia na pokolenie wskutek braku posłuszeństwa pierwszych rodziców – Adama i Ewy. Skoro jednak grzech pierworodny przekazywany jest z chwilą poczęcia, to jak dzieci nienarodzone mają trafić do nieba? Oczywiście nikt nie potrafi wyjaśnić tego paradoksu.
Nauka kościoła jest błędna. Nie istnieje coś takiego jak „grzech pierworodny”, jednakże twierdząc, że każdy człowiek zostaje „poczęty w grzechu”, kościół ma rację, choć błędnie wyłącza spod tej zasady Marię. Dla ścisłości należy dodać, że Adam i Ewa także zostali „poczęci w grzechu”. Nie ma bowiem możliwości, by ktoś został „poczęty bez grzechu”, bo gdyby tak było, mielibyśmy w takim przypadku do czynienia z naturą Boga, a nie człowieka. Ogólnie rzecz biorąc, należy stwierdzić, że nienarodzone dzieci to „dusze potępione”, dokładnie tak samo jak większość ludzi, bez względu na wiek. Nie wpływa to jednak na ich sytuację, bo człowiek może zostać zbawiony po poczęciu, a jeszcze przed fizycznym narodzeniem czy fizyczną śmiercią.
Rozważania na temat tego, czy istota ludzka powstaje dokładnie w momencie połączenia plemnika z komórką jajową, czy w sekundę, godzinę, dobę, tydzień, albo w miesiąc później, nie mają żadnego sensu i znaczenia. Gdyby Bóg nie pochwalał metody in vitro, nie dopuściłby do zaistnienia mechanizmów, które pozwalają na zapłodnienie tą metodą. Podobnie, gdyby Bóg chciał wyeliminować z naszego świata wszelkie moralne zło, żaden człowiek nigdy nie zostałby poczęty, a sama Ziemia nie nękałaby nas potwornymi katastrofami i chorobami. Plan Boży dopuszcza istnienie zła (duchowego), które zostanie osądzone (oddzielone od duchowego Dobra) w momencie zakończenia tego świata i stworzenia dwóch duchowych wymiarów, zwanych „potępieniem wiecznym” (dla ducha Złego i niewybrańców) oraz „życiem wiecznym” (dla Ducha Dobrego i wybrańców).
Spekulacja na temat życia fizycznego i łączenie tej spekulacji z „wolą Boga” wynika z faktu, że przez wszystkich instytucjonalnych chrześcijan Bóg postrzegany jest w sposób fizyczny. Dopiero po nawróceniu, przez nielicznych, czyli wybrańców, postrzegany jest w sposób duchowy, a więc właściwy. Można jednak śmiało stwierdzić, że pojmowanie Boga i nieskończoności przez przytłaczającą większość ludzi ogranicza się do sfery fizyczności, co prowadzi do tego, że dobro i zło interpretujemy jako fizyczne czyny i myśli, które w danym społeczeństwie i w danym momencie historii widzimy jako moralne lub niemoralne. Pojmowanie to jest błędne, a jest tak dlatego, że, w przeciwieństwie do tego, co nam się wydaje, moralność to subiektywny punkt widzenia. Stąd teologicznym rozważaniom na temat narodzin Chrystusa towarzyszy tyle kontrowersji – jeżeli Chrystus był Bogiem przed poczęciem, jak i po zmartwychwstaniu, to czy był Bogiem w momencie poczęcia? Czy był człowiekiem biologicznym? A może był Bogiem i człowiekiem jednocześnie? Albo Bogiem wcielonym, ale nie człowiekiem? Czy Jezus w momencie „wcielenia” otrzymał ludzką duszę? Jak wyglądało ciało Chrystusa?
Poszukiwanie ciała Chrystusa oraz wszelkie próby jego identyfikacji (np. za pomocą tzw. Całunu Turyńskiego), a także próby stworzenia fizycznego obrazu Chrystusa, to kompletny nonsens. To tak, jakby ktoś chciał namalować albo wyrzeźbić nieskończoność, o której nic nie wie. Wszystko to dowodzi tylko, że Boga postrzegamy fizycznie. Tymczasem Bóg jest w każdym wybrańcu w formie Ducha, zamieszkując duszę, która jest nieśmiertelną częścią każdego człowieka. Dlatego człowiek ostatecznie trafia do nieskończoności – odseparowany od Boga, bądź w obecności Boga. Nie da się „rozpoznać Boga” w bliźnim, bo widzimy tylko drugą osobę – człowieka. Dlatego czytamy, że kapłani i faryzeusze nie widzieli w Jezusie Boga, zwłaszcza że z fizycznego punktu widzenia Jezus nie był wielkim przywódcą, a nauka którą głosił, nie była zgodna z fizycznym – błędnym – rozumieniem Biblii. Żydzi czekali na przywódcę, który by ich naród poprowadził do politycznego zwycięstwa, a nie na Nauczyciela, który głosił wrogie im poglądy, sprzeczne z ich pojmowaniem Boga. Z fizycznego punktu widzenia, Jezus został zamordowany przez przedstawicieli kościoła, którzy współpracowali z władzami politycznymi, bo zaprzeczał nauce i władzy instytucjonalnego kościoła. Nic więc dziwnego, że współczesny kościół nie zna Boga i że głosi nauki sprzeczne z duchowym przekazem Biblii. Historia zatacza krąg.
Poród przedwczesny i powikłania okołoporodowe są przyczyną wielu zgonów dzieci, ale także matek, na pewno statycznie częstszych w krajach mniej rozwiniętych. Czy ktoś zastanawia się, dlaczego Bóg na to pozwala? Czy taka jest wola Boża? Czy takie przypadki możemy nazwać „śmiercią naturalną”? Czy w przypadku matki chcącej za wszelką cenę urodzić dziecko decyzja „życie za życie” jest decyzją etyczną? A co, jeśli umrze matka i dziecko? Tak naprawdę, podczas zagrożonej ciąży zawsze będziemy mieli do czynienia z problemem moralnym, nie wspominając już o zdrowej ciąży, która jest wynikiem gwałtu albo niechcianego przypadku. Człowiek codziennie staje w obliczu licznych problemów moralnych, których nawet nie nazywa problemami, na przykład łamiąc przepisy ruchu drogowego, nie wywiązując się ze swoich służbowych obowiązków czy okłamując kogoś. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że metoda in vitro to kwestia „życia i śmierci”, ale tak samo można postrzegać całe prawo Boże, co robi właśnie kościół. Nie trzeba szukać daleko, bo zdaniem kościoła powtórne małżeństwo bez rozwodu kościelnego jest grzechem śmiertelnym, podobnie jak homoseksualność itd. A już para żyjąca w powtórnym małżeństwie, która stara się o dziecko z in vitro, według kościoła jest od samego początku na całkowicie straconej pozycji, nie ma zatem nic więcej do stracenia, bo i tak, niejako „z definicji”, jest na „drodze do wiecznego potępienia”.
Nie można powiedzieć, że na zdrowy rozsądek powinniśmy zdefiniować płód jako „życie”. Należy ustalić, czy poczęcie następuje w momencie powstania zygoty, czyli komórki powstającej w wyniku zapłodnienia, czy w którymś momencie po tym, jak komórka ta zaczyna się już dzielić. Do szesnastego tygodnia rozwoju płodu nie można w pełni ustalić jego płci biologicznej ze względu na nierozwinięte organy płciowe, choć ponoć istnieją badania krwi, które płeć pozwalają ustalić już w siódmym tygodniu życia. Metodę USG stosuje się dopiero w drugim trymestrze ciąży, natomiast wspomniane badanie krwi oparte jest na identyfikacji we krwi matki cząsteczek DNA płodu. Jeżeli występuje w nich chromosom Y, płód jest chłopcem. Trudno jednak wyobrazić sobie takie badania przy zastosowaniu metody in vitro, czyli przy zapłodnieniu poza żeńskim układem rozrodczym. Zapłodnienia dokonuje się bowiem w wyniku połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych. Jednak w kwestiach moralnych, a raczej w przypadku niepewności, powinna obowiązywać zasada domniemania, czyli wyboru realnie mniejszego zła. Innymi słowy, w przypadku metody in vitro powinno się założyć, że życie to płód od momentu zapłodnienia. Wciąż pozostaje jednak aspekt podjęcia decyzji o życiu i śmierci zarodków na tym etapie rozwoju i ewentualnej odpowiedzialności karnej.
Sam moment zapłodnienia jest praktycznie nie do ustalenia. Choć materiały genetyczne obu gamet łączą się (co nazywamy zapłodnieniem) w ciągu jednej doby, faktyczna ciąża zaczyna się później, kiedy zarodek dostanie się do macicy i osiądzie w jej błonie śluzowej. Szacuje się, że trwa to pełne 3 doby. Zatem moment zapłodnienia to jedna wielka niewiadoma, a jeszcze większą zagadką jest określenie momentu, w którym powstaje forma życia ludzkiego.
Różne wątki Biblijne stały się źródłem inspiracji dla wielu artystów. Takim często podejmowanym przez nich tematem są rzeźby Panien Mądrych i Panien Głupich z przypowieści Jezusa (Mt 25). Można je znaleźć w słynnych katedrach, na przykład w paryskiej Notre Dame oraz w Strasburgu, w Magdeburgu czy w Erfurcie. Pytanie, kiedy formy te stały się rzeczywistymi rzeźbami: w momencie wyboru kamienia czy innego materiału, na którymś etapie ich tworzenia, czy dopiero po i ich wyrzeźbieniu? Podobne rozważania można prowadzić na temat fizycznego życia człowieka i jego ukształtowania.
Inny pogląd na płód zakłada trzy opcje:
- pełna osobowość – forma ludzka już od chwili zapłodnienia;
- potencjalna osobowość – płód staje się osobą na którymś etapie naturalnego procesu rozwoju;
- osobowość inteligentna – człowiek powstaje, kiedy rozwinie się świadoma, autorefleksyjna inteligencja.
Ponieważ opcja trzecia całkowicie odrzuca embrion jako formę ludzkiej egzystencji na każdym etapie jego rozwoju, siłą rzeczy jest to wariant najczęściej odrzucany. Z kolei opcja druga jest przedmiotem najostrzejszego sporu. Najłatwiej więc wykazać „logikę”, powołując się na opcję pierwszą, twierdząc dodatkowo, że „takie stanowisko zajmuje Biblia”. Powołując się na ludzką logikę, a nie na dowody naukowe, stwierdza się, że embrion to forma życia, która w naturalnym procesie rozwoju staje się osobą ludzką. Stosując taką logikę, nie jesteśmy jednak w stanie wykazać, w jaki sposób na świat przyszedł Jezus Chrystus. Logika zawodzi bowiem w zderzeniu z duchową nauką Biblii.
Niektórzy sprowadzają spór o to, czy embrion jest człowiekiem, do kwestii powstania ciała i duszy – czy duszę człowiek otrzymuje z chwilą poczęcia, czy dopiero na późniejszym etapie rozwoju? Patrząc na Biblię z fizycznego punktu widzenia, można stwierdzić, że z człowiekiem mamy do czynienia już z chwilą poczęcia, na co wskazują przykłady proroka Izajasza, Jeremiasza, Ezawa i Jakuba (Iz 49:1; Jr 1:5; Rz 9:11-13). Wynika stąd, że nienarodzone dziecko z całą pewnością ma duszę (która nie jest jednoznaczna ze świadomą egzystencją). Oczywiście można by się spierać, czy człowiek otrzymuje duszę dokładnie w momencie poczęcia, bo przecież stwarzając Adama, Bóg najpierw ukształtował ciało, a później tchnął w nie duszę, w każdym razie nieco później.
Zwróćmy też uwagę, że odczytując ten opis dosłownie, Adam i Ewa zostali stworzeni nie jako płody czy niemowlęta, lecz jako ludzie dorośli, otrzymali bowiem Boży nakaz „rozmnażania się” oraz zakaz „jedzenia owocu z drzewa poznania dobrego i złego”, musieli więc rozumieć konsekwencje nieposłuszeństwa.
Twierdzenie Biblii, że człowiek jest „grzesznikiem od poczęcia” oraz że „grzech” – duch nieczysty – zamieszkuje w duszy człowieka, sugeruje, że człowiek posiada duszę od samego początku istnienia. Problem polega na tym, że nie każdy wierzy w obecność duszy w człowieku i w groźby Jezusa, że należy obawiać się tego, co może zniszczyć duszę i ciało w piekle (Mt 10:28), albo obawiać się utraty własnej duszy, nawet pozyskawszy cały świat (Mt 16:26). Według Biblii, własnej duszy nie można odkupić za żadne skarby tego świata. I tu jest prawdziwe sedno kwestii życia i śmierci. Tylko dzięki Łasce Bożej – Duchowi – możemy doświadczyć życia wiecznego. Rodzimy się w świecie, w którym niektórzy żyją sekundy a niektórzy lata, wszyscy jednak umieramy i prawie wszyscy jesteśmy przeznaczeni na wieczne potępienie. Tego problemu nie dostrzega nikt, a nawet gdyby został powszechnie zauważony, to i tak nie da się go rozwiązać. Wszyscy jesteśmy bowiem zdani na Łaskę Bożą. W naszej duchowej ślepocie będziemy zatem walczyć o życie fizyczne i uważać tę walkę za „czynienie dobra”.
Biblia mówi, że z natury, czyli z chwilą poczęcia, wszyscy jesteśmy „dziećmi gniewu” (Ef 2:3), wszyscy jesteśmy „martwi duchowo” (Ef 2:1). I to jest sedno jej nauki. Natomiast problematyka moralna dotycząca naszej fizyczności powinna być rozstrzygana przez system prawny danego społeczeństwa, w oderwaniu od opinii wszelkich związków wyznaniowych, biorąc pod uwagę ogólne dobro fizyczne i psychiczne, nawet jeżeli narusza ono sumienie mniejszości. Najważniejsze jednak, aby nie mieszać do tego Boga.
„Logika miłości”, którą lansuje się w kościele, uznaje, że wszystkie nienarodzone dzieci, do których zalicza się i te, które są „skutkiem ubocznym” metody in vitro, automatycznie otrzymują zbawienie i są pod opieką Bożą, bo „nie popełniły grzechu”. Cieniem na tej nauce kładzie się doktryna o „grzechu pierworodnym”, czyli kościelna doktryna, według której grzech przekazywany jest z pokolenia na pokolenie wskutek braku posłuszeństwa pierwszych rodziców – Adama i Ewy. Skoro jednak grzech pierworodny przekazywany jest z chwilą poczęcia, to jak dzieci nienarodzone mają trafić do nieba? Oczywiście nikt nie potrafi wyjaśnić tego paradoksu.
Nauka kościoła jest błędna. Nie istnieje coś takiego jak „grzech pierworodny”, jednakże twierdząc, że każdy człowiek zostaje „poczęty w grzechu”, kościół ma rację, choć błędnie wyłącza spod tej zasady Marię. Dla ścisłości należy dodać, że Adam i Ewa także zostali „poczęci w grzechu”. Nie ma bowiem możliwości, by ktoś został „poczęty bez grzechu”, bo gdyby tak było, mielibyśmy w takim przypadku do czynienia z naturą Boga, a nie człowieka. Ogólnie rzecz biorąc, należy stwierdzić, że nienarodzone dzieci to „dusze potępione”, dokładnie tak samo jak większość ludzi, bez względu na wiek. Nie wpływa to jednak na ich sytuację, bo człowiek może zostać zbawiony po poczęciu, a jeszcze przed fizycznym narodzeniem czy fizyczną śmiercią.
Rozważania na temat tego, czy istota ludzka powstaje dokładnie w momencie połączenia plemnika z komórką jajową, czy w sekundę, godzinę, dobę, tydzień, albo w miesiąc później, nie mają żadnego sensu i znaczenia. Gdyby Bóg nie pochwalał metody in vitro, nie dopuściłby do zaistnienia mechanizmów, które pozwalają na zapłodnienie tą metodą. Podobnie, gdyby Bóg chciał wyeliminować z naszego świata wszelkie moralne zło, żaden człowiek nigdy nie zostałby poczęty, a sama Ziemia nie nękałaby nas potwornymi katastrofami i chorobami. Plan Boży dopuszcza istnienie zła (duchowego), które zostanie osądzone (oddzielone od duchowego Dobra) w momencie zakończenia tego świata i stworzenia dwóch duchowych wymiarów, zwanych „potępieniem wiecznym” (dla ducha Złego i niewybrańców) oraz „życiem wiecznym” (dla Ducha Dobrego i wybrańców).
Spekulacja na temat życia fizycznego i łączenie tej spekulacji z „wolą Boga” wynika z faktu, że przez wszystkich instytucjonalnych chrześcijan Bóg postrzegany jest w sposób fizyczny. Dopiero po nawróceniu, przez nielicznych, czyli wybrańców, postrzegany jest w sposób duchowy, a więc właściwy. Można jednak śmiało stwierdzić, że pojmowanie Boga i nieskończoności przez przytłaczającą większość ludzi ogranicza się do sfery fizyczności, co prowadzi do tego, że dobro i zło interpretujemy jako fizyczne czyny i myśli, które w danym społeczeństwie i w danym momencie historii widzimy jako moralne lub niemoralne. Pojmowanie to jest błędne, a jest tak dlatego, że, w przeciwieństwie do tego, co nam się wydaje, moralność to subiektywny punkt widzenia. Stąd teologicznym rozważaniom na temat narodzin Chrystusa towarzyszy tyle kontrowersji – jeżeli Chrystus był Bogiem przed poczęciem, jak i po zmartwychwstaniu, to czy był Bogiem w momencie poczęcia? Czy był człowiekiem biologicznym? A może był Bogiem i człowiekiem jednocześnie? Albo Bogiem wcielonym, ale nie człowiekiem? Czy Jezus w momencie „wcielenia” otrzymał ludzką duszę? Jak wyglądało ciało Chrystusa?
Poszukiwanie ciała Chrystusa oraz wszelkie próby jego identyfikacji (np. za pomocą tzw. Całunu Turyńskiego), a także próby stworzenia fizycznego obrazu Chrystusa, to kompletny nonsens. To tak, jakby ktoś chciał namalować albo wyrzeźbić nieskończoność, o której nic nie wie. Wszystko to dowodzi tylko, że Boga postrzegamy fizycznie. Tymczasem Bóg jest w każdym wybrańcu w formie Ducha, zamieszkując duszę, która jest nieśmiertelną częścią każdego człowieka. Dlatego człowiek ostatecznie trafia do nieskończoności – odseparowany od Boga, bądź w obecności Boga. Nie da się „rozpoznać Boga” w bliźnim, bo widzimy tylko drugą osobę – człowieka. Dlatego czytamy, że kapłani i faryzeusze nie widzieli w Jezusie Boga, zwłaszcza że z fizycznego punktu widzenia Jezus nie był wielkim przywódcą, a nauka którą głosił, nie była zgodna z fizycznym – błędnym – rozumieniem Biblii. Żydzi czekali na przywódcę, który by ich naród poprowadził do politycznego zwycięstwa, a nie na Nauczyciela, który głosił wrogie im poglądy, sprzeczne z ich pojmowaniem Boga. Z fizycznego punktu widzenia, Jezus został zamordowany przez przedstawicieli kościoła, którzy współpracowali z władzami politycznymi, bo zaprzeczał nauce i władzy instytucjonalnego kościoła. Nic więc dziwnego, że współczesny kościół nie zna Boga i że głosi nauki sprzeczne z duchowym przekazem Biblii. Historia zatacza krąg.