8. Komplementaryzm i egalitaryzm – rola męża i żony
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Brak spójności w interpretacji Biblii doprowadził do powstania wielu odłamów kościoła i wielu różnych doktryn religijnych. Doktryny te różnią się od siebie także pod względem poglądu na „prawidłowy model rodziny”, szczególnie jeśli chodzi o rolę męża i żony w rodzinie. Ścierają się tu dwa nurty: komplementaryzm i egalitaryzm, przy czym poszczególne frakcje kościelne oscylują pomiędzy jednym a drugim ekstremum.
Komplementaryzm, czyli pogląd tradycyjny, uznaje zwierzchnictwo męża nad żoną podyktowane przez „prawo Boże”. Pogląd ten jest wewnętrznie sprzeczny ze względu na to, że z jednej strony głosi się równość obu płci pod względem samego stworzenia na podobieństwo Boże, z drugiej przypisuje małżonkom odrębne role: mężowi – przywódcy, obrońcy i strażnika rodziny, a żonie – podporządkowanej przywództwu i autorytetowi męża. Jedynym wyjątkiem, kiedy kobieta jest zwolniona z męskiego zwierzchnictwa jest sytuacja, w której podporządkowanie się mężowi mogłoby oznaczać „grzech”, czyli „złamanie prawa Bożego” widzianego jako prawo moralne. Niejako „w zamian” kobietę próbuje się dowartościować tym, że jej rolę uważa się za ważną, wręcz niezbędną, gdyż jest „dopełnieniem kompletności związku małżeńskiego”. Jak łatwo można wywnioskować, komplementaryzm z góry wyklucza związki homoseksualne (opisane w oddzielnym rozdziale) oraz nie dopuszcza kobiety do urzędu kapłana czy pastora, którego uznaje za przywódcę ludu zgromadzonego w kościele.
W duchowym przekazie Biblii nie istnieje podział ze względu na fizyczną płeć. Metaforycznie, zwykle przedstawia ona wybrańców Bożych, którymi są ludzie każdej płci, jako „kobietę” i to właśnie owej „kobiecie” Bóg przekazuje dar „prorokowania”, czyli głoszenia Słowa Bożego. Faktem jest, że Biblia zawiera stwierdzenie, że „kobiety mają milczeć na zgromadzeniach świętych” i mają być „poddane” (1Kor 14:34; Rdz 3:16), w sensie zakazu „przewodnictwa nad mężem” (1 Tm 2:11, 12). Problem polega na tym, że słowa te są metaforą, w której nie chodzi o fizyczny związek kobiety i mężczyzny! Chodzi wyłącznie o duchowy związek pomiędzy Bogiem a wybrańcem. „Kobieta”, czyli wybraniec, jest poddany Bogu i Jego woli poprzez Ducha Świętego. Zatem duchowo rzecz biorąc, przewodnictwo „kobiety” nad „mężem” jest wykluczone, oznacza bowiem własny program zbawienia, czyli fałszywą naukę, którą głoszą wszyscy niezbawieni. Mało tego, człowiek nie jest w stanie być podporządkowanym Bogu ani uznać Jego przewodnictwa, gdyż z natury każdy człowiek ma w sobie „ducha buntu” (Szatana). Fizycznie rzecz biorąc, możemy do woli głosić Boga jako naszego Pana i śpiewać mu Alleluja!, ale duchowo, ze względu na naszą naturę, próbujemy wywyższyć się ponad Boga, na wzór Szatana, na przykład dyktując Bogu warunki naszego zbawienia. To dlatego „kobietom” Słowo Boże nakazuje „milczenie na zgromadzeniach świętych”, na podobieństwo milczenia tego, kto otrzymał „dar języków” bez tłumacza (1 Kor 14:27-28), którym to „tłumaczem” jest Duch Święty. Zgodnie z Biblią zjawisko „mówienia językami”, popularne w kościołach charyzmatycznych, nie jest mową Ducha, czyli nie jest przekazem Bożym. Przypomnijmy sobie „mówienie językami” w dniu Święta Pięćdziesiątnicy, dotyczące tych, którzy zostali napełnieni Duchem Świętym (Dz 2:3-4) – w tamtej sytuacji języki te były zrozumiałe dla zgromadzonych.
Poddaństwo „kobiety” „mężowi”, zakładające, że „kobieta” jest słabym ogniwem w konfrontacji z Szatanem (jako ta „zwiedziona”), ukazuje nasz zniewolony stan ducha i niemożność wyzwolenia się spod władzy Szatana. Będąc pod przewodnictwem Szatana, nie możemy być równocześnie pod przewodnictwem Boga. Dlatego stwierdzenie, że „kobieta zostanie zbawiona przez rodzenie dzieci, jak i zbawionymi będą te dzieci, które wytrwają w wierze, miłości i uświęceniu” (1 Tm 2:14-15), nie może być rozumiane dosłownie. Żadna kobieta nie może zostać zbawiona przez poród fizyczny, bo oznaczałoby to zbawienie niemal wszystkich matek i potępienie wszystkich kobiet bezdzietnych, również tych, które dzieci mieć nie mogą ze względów medycznych. W języku biblijnej metafory „zbawienie przez rodzenie” oznacza poczęcie Ducha Bożego w duszy wybrańca, na wzór „narodzin Jezusa w łonie Marii”, które także należy rozumieć symbolicznie. „Narodzenie z Ducha”, podobnie jak „małżeństwo Boga i wybrańca” są wartością trwałą, duchowo nierozerwalną. Tymczasem kościół zrównuje fizyczne małżeństwo ludzkie z unią Chrystusa z instytucjonalnym kościołem, którego obrazem jest, według niego, „kobieta”. Stąd kościelny komplementaryzm narzuca fizycznej kobiecie podporządkowanie się fizycznemu mężczyźnie i porównuje ludzką miłość męża do żony do miłości Chrystusa do Kościoła Duchowego (wybrańców). To absurd. Na czym bowiem polegać ma podporządkowanie się fizycznego kościoła Chrystusowi? Nie może przecież chodzić o wyznanie wiary, deklarację miłości i uznanie Boga za Wszechmocnego Pana, bo sam człowiek, nawet w swojej fizyczności, dostrzega, że rządzi nim „grzech” (nie wiedząc jednak ani nie rozumiejąc, że chodzi tu o Szatana), choć nie zawsze się do tego przyznaje. W przeciwnym razie ludzie nie wymyśliliby sakramentu pokuty ani innych obrzędów „zadośćuczynienia”. A skoro człowiek popełnia „grzech”, to znaczy że „służy grzechowi”, czyli Szatanowi.
W naszym ludzkim mniemaniu pojęcie „grzech” utożsamiamy z przestępstwem, czyli „złamaniem prawa Bożego” (tak jak go dosłownie, i w zależności od przynależności denominacyjnej, rozumiemy), zwłaszcza złamaniem go w sposób „świadomy”. Dlatego zwykle dzieciom dajemy taryfę ulgową (ze względu na domniemany brak świadomości), a niemowlęta uważamy wręcz za „aniołki Boże”, niezdolne do popełnienia „grzechu”. Tymczasem „dzieckiem Bożym” staje się każdy człowiek zbawiony, niezależnie od wieku – zbawiony w wyniku działania Łaski Bożej. Stwierdzenie „zbawionymi będą te dzieci, które wytrwają w wierze, miłości i uświęceniu” oznacza, że zbawionymi będą Boży wybrańcy. Dar Ducha Świętego to dar, który zapewnia wytrwałość w „wierze”, „miłości” i „świętości Bożej”, z których wszystkie są synonimami Ducha Bożego. W każdym innym przypadku fizyczna religijność to wyłącznie nasza własna, bezowocna praca i stwarzanie pozorów.
W kościele powtarza się nieustannie, że rodzina jest fundamentalną jednostką społeczną, która powstaje za sprawą Boga. Jej trzonem jest instytucja małżeństwa, czyli zjednoczenie jednego mężczyzny i jednej kobiety na całe życie. Życie pokazuje jednak, że tego typu związki między ludźmi mogą odnosić się także do osób tej samej płci, a samo małżeństwo jako fizyczna i prawna unia jest nietrwałe. Coraz częściej małżonkowie rozchodzą się, bo często dokonują błędnego wyboru partnera lub partnerki, bo charakter człowieka i wyznawane przez niego wartości są zmienne, bo człowiek żyje chwilą. Małżeństwo forsowane „na siłę” okazuje się dużo bardziej szkodliwe i toksyczne nie tylko dla małżonków, ale i ich dzieci, a zakończenie związku rozwodem jest często „mniejszym złem”. Trauma u dzieci związana z rozstaniem rodziców najczęściej wynika nie tyle z samego rozstania, co z napiętnowania rozwodników przez otoczenie (zwłaszcza kościelne), które często negatywnie odbija się na psychice stygmatyzowanego czy nawet prześladowanego z tego powodu dziecka. Część dzieci wręcz wolałaby, żeby ich zwaśnieni rodzice się rozstali zamiast zatruwać im psychikę niekończącymi się awanturami i konfliktami, a nierzadko również fizyczną i seksualną przemocą. Argument, że „dziecko potrzebuje obydwoje rodziców do prawidłowego rozwoju” stracił na wartości, gdyż współcześnie wzorce społeczne dostępne są nie tyko w rodzinie. Podobnie przemija mit, że rodzicami muszą być osoby różnej płci, gdyż badania pokazują, że dzieci wychowywane przez rodziców tej samej płci w zdrowych związkach nie różnią się w rozwoju społecznym od dzieci wychowywanych w analogicznych związkach różnopłciowych. Należy też podkreślić, że fizyczne spłodzenie dziecka nie ma nic wspólnego z byciem rodzicem. Choć polskie słowo „rodzic” sugeruje konieczność pokrewieństwa krwi, znaczenia słów na szczęście zmieniają się. Rodzicielstwo polega więc na prawidłowym wychowaniu dziecka, a biologiczne więzy krwi w najmniejszym nawet stopniu nie gwarantują zdrowych relacji w rodzinie. Rodziny zastępcze czy rodzice przybrani mogą z powodzeniem zastąpić niedojrzałych, stosujących przemoc czy nieprzygotowanych do życia rodziców biologicznych.
W oczach kościoła tylko małżeństwo pozwala na „seksualną ekspresję mężczyzny i kobiety”, oczywiście zgodnie z kościelnymi nakazami i zakazami. Wszelkie inne relacje i związki to zło. Dlatego tak naprawdę kościół sprowadza małżeństwo do roli biologicznego rozpłodnika ludzkości. Jaki wpływ ma fizyczne rozmnażanie się ludzi na decyzje podejmowane przez Boga? Żaden. Nawet jeśli rodzice są zagorzałymi wyznawcami Boga, nie znaczy to, że ich dziecko urodzi się „święte”, albo że swoją postawą zdołają doprowadzić do jego zbawienia. Nie znaczy to również, że jeżeli rodzice są ateistami, to i dziecko pozostanie w ateizmie i w związku z tym zostanie potępione, nawet jeśli umrze we wczesnym dzieciństwie czy jako nienarodzony płód. Kompletnym kłamstwem jest przesłanie, że dzieci są błogosławieństwem Bożym od samego momentu „poczęcia”, czy raczej, używając terminu medycznego, zapłodnienia. Kłóci się to nawet z kościelną doktryną grzechu pierworodnego, a samo pokropienie dziecka fizyczna wodą niczego nie zmienia. Owszem, z etycznego punktu widzenia wskazane jest , by rodzice swoje dzieci wychowywali na dobrych, uczciwych obywateli, wpajali im altruistyczne wzorce społeczne takie jak miłość, szacunek, opiekuńczość czy wierność. Z kolei dobrze by się stało, gdyby dzieci szanowały swoich rodziców, słuchały ich rad i naśladowały ich dobre postawy, a w przyszłości opiekowały się nimi. Tego typu wzorce etyczne zawsze są wskazane, bo przestrzeganie ich sprawia, że wszystkim nam żyje się lepiej. Nie ma to jednak nic wspólnego ze zbawieniem czy „Bożym modelem rodziny”, tak jak moralność nie ma nic wspólnego z duchowymi wartościami Bożymi. „Wartości duchowe” to, oczywiście, dary Ducha Świętego.
Podział na role: „mężczyzna jako głowa żony” (w naszym rozumieniu „domu”) i „kobieta jako podległa mężowi” wynika z niewłaściwej, bo fizycznej, interpretacji Biblii (Ef 5:22-33; Kol 3:18-19; Tt 2:3-5; 1P 3:1-7). Słowa te nie dotyczą bowiem ludzkich relacji i związków rodzinnych czy społecznych. Dotyczą one duchowego „Mężczyzny” i duchowej „kobiety”. Tylko „kobieta duchowa”, czyli zbawiony wybraniec albo członek kościoła duchowego, podlega „Mężczyźnie duchowemu”, czyli Chrystusowi, bo to Chrystus wydał samego siebie – ofiarował własnego Ducha, za swoich wybrańców, „oczyściwszy ich Swoją świętością”. Innymi słowy, to duchowe „poddaństwo” nie jest poddaństwem dobrowolnym i świadomym. Bóg miłuje zbawionego wybrańca jak samego siebie, bo patrzy na tego wybrańca przez pryzmat samego siebie, przez pryzmat Bożej świętości. Oczywiście Boża „miłość” musi być rozumiana metaforycznie jako wyraz ścisłego duchowego związku pomiędzy Bogiem a wybrańcem i nie wolno jej rozumieć jako miłości emocjonalnej, romantycznej, przyjacielskiej lub rodzicielskiej w sensie ludzkim. Chrystus to Słowo, które stało się „Ciałem”. To Słowo Duchowe, które jest „Ciałem Duchowym” i duchowym pożywieniem wybrańców. Tak jak zbawiony wybraniec staje się duchowym „kamieniem Kościoła Chrystusowego”, tak też staje się duchowym „członkiem Ciała Chrystusa”. Pojęcie „miłowania żony przez męża” odnosi się do „miłości” Chrystusa do wybrańca oraz „miłości” wybrańca do Prawa Ducha, czyli do ścisłego duchowego związku pomiędzy nimi. Owa miłość do Prawa Ducha polega na nieuświadomionym wypełnianiu tego Prawa na skutek posiadania daru Ducha Świętego. To właśnie owo „posiadanie Ducha” jest wypełnieniem Prawa, byciem obdarzonym Łaską, miłością i wiarą. „Godna postawa” chrześcijanina to nie nienaganność w sensie społeczno-moralnym, a głoszenie Słowa Bożego zgodnie z przekazem Ducha, czyli w prawdzie, „aby nie bluźniono Słowu Bożemu”. Posłuszeństwo Słowu związane jest z „wnętrzem serca człowieka o niezachwianym spokoju i łagodności ducha”. To kolejna metafora, która nie ma związku z charakterem fizycznego człowieka. To obraz wnętrza człowieka, o którym stanowi obecność Ducha Świętego, który z kolei jest darem Bożym. Metaforą przeciwną jest „człowiek zewnętrzny”, czyli własny program zbawienia, przyozdobiony „zewnętrznie”, tworzący pozór widocznych, namacalnych błogosławieństw „Bożych”. Jest to oczywiście metafora również dlatego, że nie oznacza to, że człowiek fizycznie bogaty czy żyjący w luksusie jest niewybrańcem. Chodzi o to, że „zewnętrzne bogactwa” to język symboliczny oznaczający własny program zbawienia, który obiecuje dary Ducha Świętego, czyli daru duchowe, w zamian za własny wysiłek. Własny program zbawienia to dar człowieka dla człowieka, czyli „obwieszanie się” człowieka własnymi „bogactwami”, często porównywanymi do bogactw tego świata. W metaforycznym zestawieniu darów Bożych z darami ludzkimi widzimy kontrast pomiędzy „metalami szlachetnymi i drogimi kamieniami” a „drzewem, trawą czy słomą”, które nie przejdą „próby ognia” (nie przejdą przez sąd Boży), co oznacza, że zostaną od Boga na wieki odseparowani.
W dobie poparcia dla równości praw obu płci na popularności coraz bardziej zyskuje egalitaryzm, czyli pogląd wyznający równorzędne partnerstwo małżonków. Weźmy jednak pod uwagę, że komplementaryzm i egalitaryzm istnieją jako pewne spektrum, mieszając się wzajemnie, z przewagą jednego bądź drugiego poglądu, w zależności od wyznania. W pewnym sensie komplementaryści też głoszą równą wartość mężczyzny i kobiety, ale tylko w sensie stworzenia, egalitaryści natomiast kładą większy nacisk na równość jeśli chodzi o role obojga małżonków i to role zarówno w rodzinie, jak i w kościele. Stąd w niektórych wyznaniach mamy akceptację kobiet, przy czym kobiety mogą nie tylko obejmować urzędy jako duchowne, ale także pełnić rolę nadzorczyń czy liderek. Równość męża i żony traktuje się tu jako dopełnienie związku małżeńskiego. Krótko mówiąc, zwolennicy tego poglądu powołują się na biblijne zapisy o tym, że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni z „jednego ciała” oraz że „dwoje stali się jednym nierozłącznym ciałem” (Rdz 2:24; Mt 19:4-6; Mk 10:7-9; Ef 5:30-32). Skoro więc „dwoje są jednym ciałem”, to żadne z nich nie może być ważniejsze od drugiego. Problemem w tym przypadku wydaje się werset mówiący o „zwierzchności męża nad żoną”, w którym mąż przedstawiany jest w charakterze „głowy” (Ef 5:22-24). W sporze pomiędzy komplementarystami a egalitarystami rozchodzi się głównie o interpretację słowa „głowa”, przez pierwszych rozumianego jako „autorytet i przywództwo”, czyli zwierzchnictwo, a przez drugich jako „kolejność pochodzenia” (stworzenia) człowieka: mężczyzna, jako pierwszy, kobieta jako druga (Ewa z żebra Adama).
Egalitaryści interpretują zwierzchność męża nad żoną (Ef 5:22-24) tylko w sensie zwierzchności Chrystusa nad chrześcijanami, niezależnie od płci. Dopełnieniem ich tezy jest werset z Listu do Galatów (Gal 3:28), w którym mowa jest o tym, że „nie ma mężczyzny, ani kobiety, albowiem wszyscy są jednym w Jezusie Chrystusie”. W ramach uzupełnienia cytują wersety, w których Jezus występował jako Sługa Boży i których przekaz jest wyraźny: „ktokolwiek by chciał być między wami wielki, niech będzie sługą waszym” (Mt 10:42). To jednak nie kończy sporu, bo komplementaryści powołują się na pierworodność mężczyzny i związane z tym przywileje pierworodnego oraz na hierarchię ustanowioną w Biblii (diakonat, prezbiterium i episkopat, czyli diakon, kapłan, biskup) oraz na wersety, które opisują jak kobiety usługiwały Jezusowi i apostołom. Ponieważ wśród 12 apostołów wybranych przez Jezusa nie było żadnej kobiety, samo to niejako stanowi podstawę, by uznać wyższość mężczyzn. Problem polega na tym, że na bazie kryteriów fizycznych spór ten jest nie do rozstrzygnięcia, bo, jak widać, obie jego strony powołują się na Biblię, dowodząc „własnej prawdy”. Ów konflikt interesów, czyli sprzeczność poglądów między poszczególnymi odłamami chrześcijaństwa, dla ateistów stanowi pretekst, by Biblię uznać za niewiarygodną i w związku z tym podważać istnienie Boga.
Łatwo jest powiedzieć, że zarówno mężczyzna, jak i kobieta zostali „stworzeni na obraz Boży” i że to, kto ma rolę nadrzędną, ma znaczenie drugorzędne, bo obydwoje powinni służyć Bogu i walczyć z wszelką niesprawiedliwością na świecie. To jednak nie rozwiązuje problemu sposobu interpretacji Biblii. Role Jezusa jako „Głowy i Pana Najwyższego”, a zarazem jako „Sługi i Pasterza” odnoszą się do Jego niezawisłej roli w procesie zbawienia wybrańców – od początku do końca, od Alfy do Omegi (A do Z), od złożenia samego siebie w ofierze (Baranka Ofiarnego) do składającego ofiarę (Kapłana Najwyższego). Sytuacja z „obmyciem stóp apostołom”, z których jedenastu było „czystych”, a jeden nie (Judasz), to symboliczna ilustracja mechanizmu duchowego, która pokazuje, że fizyczne oczyszczenie nie ma żadnego znaczenia, podobnie jak fizyczne obrzędy chrztu czy obrzezania, którym poddawani byli i wciąż są zarówno niewybrańcy, jak i wybrańcy. „Fizyczne oczyszczenie” jest tylko obrazem („cieniem”) „duchowego oczyszczenia”, podobnie jak „wezwanie” i „wybranie” („wielu jest wezwanych, a mało wybranych”). „Duchowe oczyszczenie” to „usługa” ze strony Boga Najwyższego, która jest zarazem darem. Usługa ta wiąże się z wykonaniem pracy duchowej przez samego Jezusa Chrystusa. Natomiast „praca” czy „usługa” wykonywana przez człowieka to praca fizyczna. Owszem, Bóg nakazuje ludziom służyć innym ludziom, ale znowu, obrazuje w ten sposób jedynie mechanizm niesienia zbawienia innym wybrańcom; mechanizm, w którym sam Bóg wykorzystuje jednych ludzi (zbawionych wybrańców) do niesienia zbawienia („usługi”) innym wybrańcom (niezbawionym). Choć człowiek może być narzędziem w rękach Boga, zbawiającym jest wyłącznie Bóg. „Wykonywanie pracy przez Boga” to przekaz Ducha, a Duch to cząstka Boga. Bóg wykonuje swoją pracę poprzez zbawionego wybrańca, w którego duszy zamieszkuje w formie Ducha.
Biblijna metafora ukazująca „hierarchię wyższości” stanowi pretekst do kwestionowania Słowa Bożego nie tylko dla ateistów, ale także dla niektórych wyznań religijnych, szczególnie dla Świadków Jehowy. Na skutek wybiórczego traktowania Biblii uczynili oni z Jezusa „Boga podrzędnego”, sprowadzając Go do roli proroka i człowieka. Bazując na słowach Jezusa: „Ojciec jest większy ode Mnie” (J 14:28), które w rzeczywistości w tłumaczeniu powinny brzmieć: „Ojciec to największy Ja”, równocześnie pomijają inne fragmenty takie jak: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10:30).
Z fizycznego puntu widzenia, nie da się stwierdzić wyższości żadnej z płci – obydwie obdarzone są różnorodnymi talentami. Również hipoteza o „płci mózgu” okazała się mitem. Tak czy owak, funkcje i obowiązki, jakie spełniamy w tym świecie, oraz powszechność pracy zawodowej są pewnego rodzaju służbą w interesie doczesnego świata. Rola kobiety jako biologicznej matki wynika z jej cech fizycznych, ale już nie jej rola opiekunki, którą kobiecie przypisuje się kulturowo (mężczyzna potrafi opiekować się potomstwem równie dobrze jak kobieta). Podobnie jest w świecie zwierząt, w którym to samice wydają na świat potomstwo. Nie oznacza to jednak, że każda biologiczna kobieta ma jakiś przyrodzony obowiązek zostania matką, bo ta kwestia jest skomplikowana i uzależniona również od cech i potrzeb psychicznych, nie wspominając już o warunkach społecznych i ekonomicznych, które u zwierząt nie występują. Choć mężczyźni zwykle, choć nie zawsze, są fizycznie silniejsi niż kobiety, w dzisiejszym post-chrześcijańskim świecie ani siła, ani atrakcyjność (obecnie erotyzacja dotyczy zarówno ciał kobiet, jak i ciał mężczyzn) nie są już wyznacznikiem sukcesu, choć być może wciąż istnieją od tej reguły wyjątki, które z pewnością dotyczą niektórych zawodów. Świat wydaje się zdążać do równouprawnienia płci, także pod względem równouprawnienia małżeństw jednopłciowych. Jest to zjawisko, któremu obecnie w świecie zachodnim żadne wyznanie, ani żaden kościół, nie jest w stanie się przeciwstawić. Nowoczesny styl życia często nie służy zdrowiu, co sprawia, że rośnie odsetek mężczyzn zmagających się z impotencją, co z kolei sprzyja rozwojowi metod sztucznego zapłodnienia, przy aktywnym sprzeciwie niektórych kościołów, które ostrzegają przed nieuprawnioną ingerencją w życie i śmierć człowieka. Impotencja czy złe warunki ekonomiczne (ale i niechęć do posiadania dzieci w społeczeństwach bogatych) mogą stanowić poważny problem, przyczyniając się do zanikania niektórych kultur. Zatem nawet fizyczna interpretacja Biblii niczego nie zmienia, bo jej, rozumiany dosłownie, nakaz „rozmnażania się” najwyraźniej nie działa. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że impotencja jest skutkiem „klątwy Bożej” lub reakcją Boga na szerzący się w nowoczesnym świecie „grzech”. Znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że metoda in-vitro czy inne metody sztucznego zapłodnienia są darem Bożym, z którego człowiek powinien umieć korzystać. Stąd niektóre wyznania sprzeciwiają się jej w mniejszym stopniu a nawet ją popierają, twierdząc, że jest ona darem Boga dla człowieka, by mógł zapanować nad naturą, wykorzystując najnowsze zdobycze techniki i medycyny. Niektórzy nawet określają te zdobycze „cudami Bożymi”.
Zatem instytucja małżeńska odbierana jest w zależności od punktu widzenia, który z kolei zależy od środowiska czy kultury oraz wyznania. Dla jednych małżeństwo jest szukaniem bliskości czy wyrazem chęci założenia rodziny, dla innych czymś znacznie więcej – swego rodzaju świętym powołaniem zgodnie z „Bożym porządkiem” lub „realizacją Bożej miłości do bliźniego”. Zwykle unika się jednoznacznego wywyższenia mężczyzny nad kobietę, aby nie tworzyć podziału na „lepsze” i „gorsze” dzieło Boże. Co ciekawe, wśród chrześcijan panuje zadziwiający stereotyp, jakoby każde (również fizyczne) dzieło Boże musiało być doskonałe. Instytucjonalni wierni od fizyczności oczekują doskonałości, srogo osądzając, a nawet karząc tych, którzy nie spełniają ich nierealistycznych wymagań. Jednocześnie w duchowym Bożym dziele zbawienia widzą niedoskonałość i ułomność, usiłując Bogu „pomagać” w ukończeniu tego dzieła poprzez swoje fałszywe, fizyczne ewangelie i obrzędy. Zauważmy jednak, że według Biblii Bóg jest „Garncarzem”, którzy „lepi” jedne „naczynia” na chwałę Bożą, a inne „naczynia” na zniszczenie (Rz 9:22-23).
Nawet jeśli mężczyźnie przypisuje się rolę „głowy rodziny”, to zwykle robi się to subtelnie. Autorytetu męża nie sprowadza się do rządzenia czy przewodzenia w rodzinie, lecz wynika on bardziej z kulturowego stereotypu. Jest to jednak argument bezpodstawny. Równie dobrze można by dowodzić, że rola rozrodcza kobiety stawia ją w hierarchii wyżej niż mężczyznę, bo przecież to kobieta fizycznie zapewnia przedłużenie linii rodowej. Co ciekawe, często pojawia się pogląd, że relacje między małżonkami powinny odzwierciedlać „relację pomiędzy Bogiem, a Jego wiernymi”. Jakość tej relacji mierzy się posłuszeństwem względem traktowanego dosłownie prawa Bożego, które sprowadza się do roli kodeksu moralno-społecznego. Z drugiej strony próbuje się wyznawać doktrynę Łaski Bożej. Dowodzi się na przykład, że posłuszeństwo dzieci powinno wynikać nie z ich autorytetu prawnego, lecz raczej z szacunku do rodziców, którzy przez Boga zostali obdarowani zdolnością do przekazywania (biologicznego) życia. Pogląd ten kłóci się jednak z poglądem innych wyznań, które za jedynego dawcę życia uznają Boga. W rzeczywistości jednak, czyli w duchowym przekazie Biblii, chodzi o dar życia wiecznego, a nie życia biologicznego, bo przecież każdy człowiek fizycznie rodzi się tylko po to, by wkrótce fizycznie umrzeć. Dodatkowo tytuł „Boga Ojca” miesza się z funkcją ojca biologicznego, dającą mu jakoby władzę nad dziećmi. Pamiętajmy, że ten sam Bóg posługuje się także innym symbolicznym określeniem – „Syn”. Choć „Syn” działa z autorytetu „Ojca”, to Syn jest równocześnie Najwyższym Bogiem. Znów myli się tu władzę duchową z władzą prawną, gdyż w przypadku władzy duchowej „Ojca” i „Syna” panuje równorzędność. Kiedy Syn Boży „słucha” Boga Ojca, metaforycznie oznacza to, że Bóg działa wyłącznie na podstawie własnego autorytetu. Odwracając sytuację, Bóg Ojciec posługuje się Synem Bożym, czyli Słowem Bożym, poprzez Ducha Bożego. Zatem takie słowa jak „Ojciec”, „Syn” czy „Duch” odnoszą się bardziej do różnych funkcji, jakie Bóg spełnia we własnym planie zbawienia, niż do odrębnych „osób”. Autorytet Boga to duchowy przekaz Słowa Bożego. Prokreacja, antykoncepcja, prawo do panowania nad naturą, wspólna odpowiedzialność za dziecko i inne przepisy dotyczące życia małżeńsko-rodzinnego to tematy i zagadnienia społeczne, ziemskie, u wielu budzące kontrowersje, ale niemające nic wspólnego z właściwym, duchowym przekazem Biblii.
Rola mężczyzny i ojca jako „głowy ziemskiej rodziny” nie ma nic wspólnego ze służbą Bogu ani z braniem Boga za wzór. Biblijny Jezus nie wchodził w związki usankcjonowane przez religię, nie pełnił też żadnych nadrzędnych ról; wręcz przeciwnie – był utożsamiany ze „Sługą Bożym”. Koncepcja „troski Chrystusa” o fizyczną ludzką rodzinę także jest utopią. Instytucjonalni chrześcijanie nie mają żadnej gwarancji, że ich rodzina będzie wolna od doczesnych nieszczęść. „Troska”, o jakiej mówi Jezus (1 Tm 5:8), to „troska duchowa”, polegająca przede wszystkim na dzieleniu się „duchowym pokarmem” – Słowem Bożym. Również nazywanie chrześcijan „braćmi i siostrami” na wzór Jezusa nie ma nic wspólnego z relacjami pomiędzy członkami jakiejś instytucji religijnej (1 Tm 5:1-2). Braterstwo i siostrzeństwo jest w Biblii nawiązaniem do głoszenia Słowa Bożego „w Duchu i w prawdzie”. Jeżeli taka jest wola Boża, Bóg „nawraca” ludzi z „drogi kłamstwa” (od ducha Szatana) na „drogę prawdy” (do Ducha Bożego), z „królestwa Szatana” do „Królestwa Boga”. Jeśli kogoś to spotyka, oznacza to, że ów „nawrócony” był z góry wybrany do zbawienia, które przyszło do niego w określanym momencie jego tułaczki po tej ziemi.
Z fizycznego punktu widzenia, traktowanie ludzi jako równych sobie bez względu na płeć, rasę, pochodzenie, orientację seksualną czy wyznanie jest jak najbardziej pożądane. Często jednak niewłaściwa interpretacja Słowa Bożego sprawia, że dyskryminacja kobiet ma swoje źródło w naukach liderów religijnych, którzy obecnie próbują dostosować się do „ducha czasu”. Słowa Biblii o tym, że „mężczyzna będzie panował nad kobietą” (Rdz 3:16), próbuje się zniwelować rozbudowanymi teologicznymi wywodami o „równości stworzenia”. Doktryna o „doskonałości stworzenia człowieka”, zresztą fałszywa, prowadzi do wniosku, że „mężczyzna panuje na kobietą dopiero od momentu popełnienia grzechu przez Adama i Ewę”, podkreślając, że pierwotnym zamysłem Boga była „równość obu płci”.
Spór oparty na przesłankach fizycznych lub społecznych zawsze istniał i zawsze istniał będzie. Jednak w wymiarze duchowym widzimy, że Jezus pełni nadrzędną rolę w stosunku do wybrańców, czyli w stosunku do „wybranki”. Przekaz duchowy Biblii, źródło Prawdy, opiera się na autorytecie Jezusa, czyli Słowa Bożego pochodzącego od Ducha Świętego. Z drugiej strony, „kobieta” jako symbol „Prawa Ducha” to obraz równorzędności i Jedności Pełni Bożej.
Komplementaryzm, czyli pogląd tradycyjny, uznaje zwierzchnictwo męża nad żoną podyktowane przez „prawo Boże”. Pogląd ten jest wewnętrznie sprzeczny ze względu na to, że z jednej strony głosi się równość obu płci pod względem samego stworzenia na podobieństwo Boże, z drugiej przypisuje małżonkom odrębne role: mężowi – przywódcy, obrońcy i strażnika rodziny, a żonie – podporządkowanej przywództwu i autorytetowi męża. Jedynym wyjątkiem, kiedy kobieta jest zwolniona z męskiego zwierzchnictwa jest sytuacja, w której podporządkowanie się mężowi mogłoby oznaczać „grzech”, czyli „złamanie prawa Bożego” widzianego jako prawo moralne. Niejako „w zamian” kobietę próbuje się dowartościować tym, że jej rolę uważa się za ważną, wręcz niezbędną, gdyż jest „dopełnieniem kompletności związku małżeńskiego”. Jak łatwo można wywnioskować, komplementaryzm z góry wyklucza związki homoseksualne (opisane w oddzielnym rozdziale) oraz nie dopuszcza kobiety do urzędu kapłana czy pastora, którego uznaje za przywódcę ludu zgromadzonego w kościele.
W duchowym przekazie Biblii nie istnieje podział ze względu na fizyczną płeć. Metaforycznie, zwykle przedstawia ona wybrańców Bożych, którymi są ludzie każdej płci, jako „kobietę” i to właśnie owej „kobiecie” Bóg przekazuje dar „prorokowania”, czyli głoszenia Słowa Bożego. Faktem jest, że Biblia zawiera stwierdzenie, że „kobiety mają milczeć na zgromadzeniach świętych” i mają być „poddane” (1Kor 14:34; Rdz 3:16), w sensie zakazu „przewodnictwa nad mężem” (1 Tm 2:11, 12). Problem polega na tym, że słowa te są metaforą, w której nie chodzi o fizyczny związek kobiety i mężczyzny! Chodzi wyłącznie o duchowy związek pomiędzy Bogiem a wybrańcem. „Kobieta”, czyli wybraniec, jest poddany Bogu i Jego woli poprzez Ducha Świętego. Zatem duchowo rzecz biorąc, przewodnictwo „kobiety” nad „mężem” jest wykluczone, oznacza bowiem własny program zbawienia, czyli fałszywą naukę, którą głoszą wszyscy niezbawieni. Mało tego, człowiek nie jest w stanie być podporządkowanym Bogu ani uznać Jego przewodnictwa, gdyż z natury każdy człowiek ma w sobie „ducha buntu” (Szatana). Fizycznie rzecz biorąc, możemy do woli głosić Boga jako naszego Pana i śpiewać mu Alleluja!, ale duchowo, ze względu na naszą naturę, próbujemy wywyższyć się ponad Boga, na wzór Szatana, na przykład dyktując Bogu warunki naszego zbawienia. To dlatego „kobietom” Słowo Boże nakazuje „milczenie na zgromadzeniach świętych”, na podobieństwo milczenia tego, kto otrzymał „dar języków” bez tłumacza (1 Kor 14:27-28), którym to „tłumaczem” jest Duch Święty. Zgodnie z Biblią zjawisko „mówienia językami”, popularne w kościołach charyzmatycznych, nie jest mową Ducha, czyli nie jest przekazem Bożym. Przypomnijmy sobie „mówienie językami” w dniu Święta Pięćdziesiątnicy, dotyczące tych, którzy zostali napełnieni Duchem Świętym (Dz 2:3-4) – w tamtej sytuacji języki te były zrozumiałe dla zgromadzonych.
Poddaństwo „kobiety” „mężowi”, zakładające, że „kobieta” jest słabym ogniwem w konfrontacji z Szatanem (jako ta „zwiedziona”), ukazuje nasz zniewolony stan ducha i niemożność wyzwolenia się spod władzy Szatana. Będąc pod przewodnictwem Szatana, nie możemy być równocześnie pod przewodnictwem Boga. Dlatego stwierdzenie, że „kobieta zostanie zbawiona przez rodzenie dzieci, jak i zbawionymi będą te dzieci, które wytrwają w wierze, miłości i uświęceniu” (1 Tm 2:14-15), nie może być rozumiane dosłownie. Żadna kobieta nie może zostać zbawiona przez poród fizyczny, bo oznaczałoby to zbawienie niemal wszystkich matek i potępienie wszystkich kobiet bezdzietnych, również tych, które dzieci mieć nie mogą ze względów medycznych. W języku biblijnej metafory „zbawienie przez rodzenie” oznacza poczęcie Ducha Bożego w duszy wybrańca, na wzór „narodzin Jezusa w łonie Marii”, które także należy rozumieć symbolicznie. „Narodzenie z Ducha”, podobnie jak „małżeństwo Boga i wybrańca” są wartością trwałą, duchowo nierozerwalną. Tymczasem kościół zrównuje fizyczne małżeństwo ludzkie z unią Chrystusa z instytucjonalnym kościołem, którego obrazem jest, według niego, „kobieta”. Stąd kościelny komplementaryzm narzuca fizycznej kobiecie podporządkowanie się fizycznemu mężczyźnie i porównuje ludzką miłość męża do żony do miłości Chrystusa do Kościoła Duchowego (wybrańców). To absurd. Na czym bowiem polegać ma podporządkowanie się fizycznego kościoła Chrystusowi? Nie może przecież chodzić o wyznanie wiary, deklarację miłości i uznanie Boga za Wszechmocnego Pana, bo sam człowiek, nawet w swojej fizyczności, dostrzega, że rządzi nim „grzech” (nie wiedząc jednak ani nie rozumiejąc, że chodzi tu o Szatana), choć nie zawsze się do tego przyznaje. W przeciwnym razie ludzie nie wymyśliliby sakramentu pokuty ani innych obrzędów „zadośćuczynienia”. A skoro człowiek popełnia „grzech”, to znaczy że „służy grzechowi”, czyli Szatanowi.
W naszym ludzkim mniemaniu pojęcie „grzech” utożsamiamy z przestępstwem, czyli „złamaniem prawa Bożego” (tak jak go dosłownie, i w zależności od przynależności denominacyjnej, rozumiemy), zwłaszcza złamaniem go w sposób „świadomy”. Dlatego zwykle dzieciom dajemy taryfę ulgową (ze względu na domniemany brak świadomości), a niemowlęta uważamy wręcz za „aniołki Boże”, niezdolne do popełnienia „grzechu”. Tymczasem „dzieckiem Bożym” staje się każdy człowiek zbawiony, niezależnie od wieku – zbawiony w wyniku działania Łaski Bożej. Stwierdzenie „zbawionymi będą te dzieci, które wytrwają w wierze, miłości i uświęceniu” oznacza, że zbawionymi będą Boży wybrańcy. Dar Ducha Świętego to dar, który zapewnia wytrwałość w „wierze”, „miłości” i „świętości Bożej”, z których wszystkie są synonimami Ducha Bożego. W każdym innym przypadku fizyczna religijność to wyłącznie nasza własna, bezowocna praca i stwarzanie pozorów.
W kościele powtarza się nieustannie, że rodzina jest fundamentalną jednostką społeczną, która powstaje za sprawą Boga. Jej trzonem jest instytucja małżeństwa, czyli zjednoczenie jednego mężczyzny i jednej kobiety na całe życie. Życie pokazuje jednak, że tego typu związki między ludźmi mogą odnosić się także do osób tej samej płci, a samo małżeństwo jako fizyczna i prawna unia jest nietrwałe. Coraz częściej małżonkowie rozchodzą się, bo często dokonują błędnego wyboru partnera lub partnerki, bo charakter człowieka i wyznawane przez niego wartości są zmienne, bo człowiek żyje chwilą. Małżeństwo forsowane „na siłę” okazuje się dużo bardziej szkodliwe i toksyczne nie tylko dla małżonków, ale i ich dzieci, a zakończenie związku rozwodem jest często „mniejszym złem”. Trauma u dzieci związana z rozstaniem rodziców najczęściej wynika nie tyle z samego rozstania, co z napiętnowania rozwodników przez otoczenie (zwłaszcza kościelne), które często negatywnie odbija się na psychice stygmatyzowanego czy nawet prześladowanego z tego powodu dziecka. Część dzieci wręcz wolałaby, żeby ich zwaśnieni rodzice się rozstali zamiast zatruwać im psychikę niekończącymi się awanturami i konfliktami, a nierzadko również fizyczną i seksualną przemocą. Argument, że „dziecko potrzebuje obydwoje rodziców do prawidłowego rozwoju” stracił na wartości, gdyż współcześnie wzorce społeczne dostępne są nie tyko w rodzinie. Podobnie przemija mit, że rodzicami muszą być osoby różnej płci, gdyż badania pokazują, że dzieci wychowywane przez rodziców tej samej płci w zdrowych związkach nie różnią się w rozwoju społecznym od dzieci wychowywanych w analogicznych związkach różnopłciowych. Należy też podkreślić, że fizyczne spłodzenie dziecka nie ma nic wspólnego z byciem rodzicem. Choć polskie słowo „rodzic” sugeruje konieczność pokrewieństwa krwi, znaczenia słów na szczęście zmieniają się. Rodzicielstwo polega więc na prawidłowym wychowaniu dziecka, a biologiczne więzy krwi w najmniejszym nawet stopniu nie gwarantują zdrowych relacji w rodzinie. Rodziny zastępcze czy rodzice przybrani mogą z powodzeniem zastąpić niedojrzałych, stosujących przemoc czy nieprzygotowanych do życia rodziców biologicznych.
W oczach kościoła tylko małżeństwo pozwala na „seksualną ekspresję mężczyzny i kobiety”, oczywiście zgodnie z kościelnymi nakazami i zakazami. Wszelkie inne relacje i związki to zło. Dlatego tak naprawdę kościół sprowadza małżeństwo do roli biologicznego rozpłodnika ludzkości. Jaki wpływ ma fizyczne rozmnażanie się ludzi na decyzje podejmowane przez Boga? Żaden. Nawet jeśli rodzice są zagorzałymi wyznawcami Boga, nie znaczy to, że ich dziecko urodzi się „święte”, albo że swoją postawą zdołają doprowadzić do jego zbawienia. Nie znaczy to również, że jeżeli rodzice są ateistami, to i dziecko pozostanie w ateizmie i w związku z tym zostanie potępione, nawet jeśli umrze we wczesnym dzieciństwie czy jako nienarodzony płód. Kompletnym kłamstwem jest przesłanie, że dzieci są błogosławieństwem Bożym od samego momentu „poczęcia”, czy raczej, używając terminu medycznego, zapłodnienia. Kłóci się to nawet z kościelną doktryną grzechu pierworodnego, a samo pokropienie dziecka fizyczna wodą niczego nie zmienia. Owszem, z etycznego punktu widzenia wskazane jest , by rodzice swoje dzieci wychowywali na dobrych, uczciwych obywateli, wpajali im altruistyczne wzorce społeczne takie jak miłość, szacunek, opiekuńczość czy wierność. Z kolei dobrze by się stało, gdyby dzieci szanowały swoich rodziców, słuchały ich rad i naśladowały ich dobre postawy, a w przyszłości opiekowały się nimi. Tego typu wzorce etyczne zawsze są wskazane, bo przestrzeganie ich sprawia, że wszystkim nam żyje się lepiej. Nie ma to jednak nic wspólnego ze zbawieniem czy „Bożym modelem rodziny”, tak jak moralność nie ma nic wspólnego z duchowymi wartościami Bożymi. „Wartości duchowe” to, oczywiście, dary Ducha Świętego.
Podział na role: „mężczyzna jako głowa żony” (w naszym rozumieniu „domu”) i „kobieta jako podległa mężowi” wynika z niewłaściwej, bo fizycznej, interpretacji Biblii (Ef 5:22-33; Kol 3:18-19; Tt 2:3-5; 1P 3:1-7). Słowa te nie dotyczą bowiem ludzkich relacji i związków rodzinnych czy społecznych. Dotyczą one duchowego „Mężczyzny” i duchowej „kobiety”. Tylko „kobieta duchowa”, czyli zbawiony wybraniec albo członek kościoła duchowego, podlega „Mężczyźnie duchowemu”, czyli Chrystusowi, bo to Chrystus wydał samego siebie – ofiarował własnego Ducha, za swoich wybrańców, „oczyściwszy ich Swoją świętością”. Innymi słowy, to duchowe „poddaństwo” nie jest poddaństwem dobrowolnym i świadomym. Bóg miłuje zbawionego wybrańca jak samego siebie, bo patrzy na tego wybrańca przez pryzmat samego siebie, przez pryzmat Bożej świętości. Oczywiście Boża „miłość” musi być rozumiana metaforycznie jako wyraz ścisłego duchowego związku pomiędzy Bogiem a wybrańcem i nie wolno jej rozumieć jako miłości emocjonalnej, romantycznej, przyjacielskiej lub rodzicielskiej w sensie ludzkim. Chrystus to Słowo, które stało się „Ciałem”. To Słowo Duchowe, które jest „Ciałem Duchowym” i duchowym pożywieniem wybrańców. Tak jak zbawiony wybraniec staje się duchowym „kamieniem Kościoła Chrystusowego”, tak też staje się duchowym „członkiem Ciała Chrystusa”. Pojęcie „miłowania żony przez męża” odnosi się do „miłości” Chrystusa do wybrańca oraz „miłości” wybrańca do Prawa Ducha, czyli do ścisłego duchowego związku pomiędzy nimi. Owa miłość do Prawa Ducha polega na nieuświadomionym wypełnianiu tego Prawa na skutek posiadania daru Ducha Świętego. To właśnie owo „posiadanie Ducha” jest wypełnieniem Prawa, byciem obdarzonym Łaską, miłością i wiarą. „Godna postawa” chrześcijanina to nie nienaganność w sensie społeczno-moralnym, a głoszenie Słowa Bożego zgodnie z przekazem Ducha, czyli w prawdzie, „aby nie bluźniono Słowu Bożemu”. Posłuszeństwo Słowu związane jest z „wnętrzem serca człowieka o niezachwianym spokoju i łagodności ducha”. To kolejna metafora, która nie ma związku z charakterem fizycznego człowieka. To obraz wnętrza człowieka, o którym stanowi obecność Ducha Świętego, który z kolei jest darem Bożym. Metaforą przeciwną jest „człowiek zewnętrzny”, czyli własny program zbawienia, przyozdobiony „zewnętrznie”, tworzący pozór widocznych, namacalnych błogosławieństw „Bożych”. Jest to oczywiście metafora również dlatego, że nie oznacza to, że człowiek fizycznie bogaty czy żyjący w luksusie jest niewybrańcem. Chodzi o to, że „zewnętrzne bogactwa” to język symboliczny oznaczający własny program zbawienia, który obiecuje dary Ducha Świętego, czyli daru duchowe, w zamian za własny wysiłek. Własny program zbawienia to dar człowieka dla człowieka, czyli „obwieszanie się” człowieka własnymi „bogactwami”, często porównywanymi do bogactw tego świata. W metaforycznym zestawieniu darów Bożych z darami ludzkimi widzimy kontrast pomiędzy „metalami szlachetnymi i drogimi kamieniami” a „drzewem, trawą czy słomą”, które nie przejdą „próby ognia” (nie przejdą przez sąd Boży), co oznacza, że zostaną od Boga na wieki odseparowani.
W dobie poparcia dla równości praw obu płci na popularności coraz bardziej zyskuje egalitaryzm, czyli pogląd wyznający równorzędne partnerstwo małżonków. Weźmy jednak pod uwagę, że komplementaryzm i egalitaryzm istnieją jako pewne spektrum, mieszając się wzajemnie, z przewagą jednego bądź drugiego poglądu, w zależności od wyznania. W pewnym sensie komplementaryści też głoszą równą wartość mężczyzny i kobiety, ale tylko w sensie stworzenia, egalitaryści natomiast kładą większy nacisk na równość jeśli chodzi o role obojga małżonków i to role zarówno w rodzinie, jak i w kościele. Stąd w niektórych wyznaniach mamy akceptację kobiet, przy czym kobiety mogą nie tylko obejmować urzędy jako duchowne, ale także pełnić rolę nadzorczyń czy liderek. Równość męża i żony traktuje się tu jako dopełnienie związku małżeńskiego. Krótko mówiąc, zwolennicy tego poglądu powołują się na biblijne zapisy o tym, że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni z „jednego ciała” oraz że „dwoje stali się jednym nierozłącznym ciałem” (Rdz 2:24; Mt 19:4-6; Mk 10:7-9; Ef 5:30-32). Skoro więc „dwoje są jednym ciałem”, to żadne z nich nie może być ważniejsze od drugiego. Problemem w tym przypadku wydaje się werset mówiący o „zwierzchności męża nad żoną”, w którym mąż przedstawiany jest w charakterze „głowy” (Ef 5:22-24). W sporze pomiędzy komplementarystami a egalitarystami rozchodzi się głównie o interpretację słowa „głowa”, przez pierwszych rozumianego jako „autorytet i przywództwo”, czyli zwierzchnictwo, a przez drugich jako „kolejność pochodzenia” (stworzenia) człowieka: mężczyzna, jako pierwszy, kobieta jako druga (Ewa z żebra Adama).
Egalitaryści interpretują zwierzchność męża nad żoną (Ef 5:22-24) tylko w sensie zwierzchności Chrystusa nad chrześcijanami, niezależnie od płci. Dopełnieniem ich tezy jest werset z Listu do Galatów (Gal 3:28), w którym mowa jest o tym, że „nie ma mężczyzny, ani kobiety, albowiem wszyscy są jednym w Jezusie Chrystusie”. W ramach uzupełnienia cytują wersety, w których Jezus występował jako Sługa Boży i których przekaz jest wyraźny: „ktokolwiek by chciał być między wami wielki, niech będzie sługą waszym” (Mt 10:42). To jednak nie kończy sporu, bo komplementaryści powołują się na pierworodność mężczyzny i związane z tym przywileje pierworodnego oraz na hierarchię ustanowioną w Biblii (diakonat, prezbiterium i episkopat, czyli diakon, kapłan, biskup) oraz na wersety, które opisują jak kobiety usługiwały Jezusowi i apostołom. Ponieważ wśród 12 apostołów wybranych przez Jezusa nie było żadnej kobiety, samo to niejako stanowi podstawę, by uznać wyższość mężczyzn. Problem polega na tym, że na bazie kryteriów fizycznych spór ten jest nie do rozstrzygnięcia, bo, jak widać, obie jego strony powołują się na Biblię, dowodząc „własnej prawdy”. Ów konflikt interesów, czyli sprzeczność poglądów między poszczególnymi odłamami chrześcijaństwa, dla ateistów stanowi pretekst, by Biblię uznać za niewiarygodną i w związku z tym podważać istnienie Boga.
Łatwo jest powiedzieć, że zarówno mężczyzna, jak i kobieta zostali „stworzeni na obraz Boży” i że to, kto ma rolę nadrzędną, ma znaczenie drugorzędne, bo obydwoje powinni służyć Bogu i walczyć z wszelką niesprawiedliwością na świecie. To jednak nie rozwiązuje problemu sposobu interpretacji Biblii. Role Jezusa jako „Głowy i Pana Najwyższego”, a zarazem jako „Sługi i Pasterza” odnoszą się do Jego niezawisłej roli w procesie zbawienia wybrańców – od początku do końca, od Alfy do Omegi (A do Z), od złożenia samego siebie w ofierze (Baranka Ofiarnego) do składającego ofiarę (Kapłana Najwyższego). Sytuacja z „obmyciem stóp apostołom”, z których jedenastu było „czystych”, a jeden nie (Judasz), to symboliczna ilustracja mechanizmu duchowego, która pokazuje, że fizyczne oczyszczenie nie ma żadnego znaczenia, podobnie jak fizyczne obrzędy chrztu czy obrzezania, którym poddawani byli i wciąż są zarówno niewybrańcy, jak i wybrańcy. „Fizyczne oczyszczenie” jest tylko obrazem („cieniem”) „duchowego oczyszczenia”, podobnie jak „wezwanie” i „wybranie” („wielu jest wezwanych, a mało wybranych”). „Duchowe oczyszczenie” to „usługa” ze strony Boga Najwyższego, która jest zarazem darem. Usługa ta wiąże się z wykonaniem pracy duchowej przez samego Jezusa Chrystusa. Natomiast „praca” czy „usługa” wykonywana przez człowieka to praca fizyczna. Owszem, Bóg nakazuje ludziom służyć innym ludziom, ale znowu, obrazuje w ten sposób jedynie mechanizm niesienia zbawienia innym wybrańcom; mechanizm, w którym sam Bóg wykorzystuje jednych ludzi (zbawionych wybrańców) do niesienia zbawienia („usługi”) innym wybrańcom (niezbawionym). Choć człowiek może być narzędziem w rękach Boga, zbawiającym jest wyłącznie Bóg. „Wykonywanie pracy przez Boga” to przekaz Ducha, a Duch to cząstka Boga. Bóg wykonuje swoją pracę poprzez zbawionego wybrańca, w którego duszy zamieszkuje w formie Ducha.
Biblijna metafora ukazująca „hierarchię wyższości” stanowi pretekst do kwestionowania Słowa Bożego nie tylko dla ateistów, ale także dla niektórych wyznań religijnych, szczególnie dla Świadków Jehowy. Na skutek wybiórczego traktowania Biblii uczynili oni z Jezusa „Boga podrzędnego”, sprowadzając Go do roli proroka i człowieka. Bazując na słowach Jezusa: „Ojciec jest większy ode Mnie” (J 14:28), które w rzeczywistości w tłumaczeniu powinny brzmieć: „Ojciec to największy Ja”, równocześnie pomijają inne fragmenty takie jak: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10:30).
Z fizycznego puntu widzenia, nie da się stwierdzić wyższości żadnej z płci – obydwie obdarzone są różnorodnymi talentami. Również hipoteza o „płci mózgu” okazała się mitem. Tak czy owak, funkcje i obowiązki, jakie spełniamy w tym świecie, oraz powszechność pracy zawodowej są pewnego rodzaju służbą w interesie doczesnego świata. Rola kobiety jako biologicznej matki wynika z jej cech fizycznych, ale już nie jej rola opiekunki, którą kobiecie przypisuje się kulturowo (mężczyzna potrafi opiekować się potomstwem równie dobrze jak kobieta). Podobnie jest w świecie zwierząt, w którym to samice wydają na świat potomstwo. Nie oznacza to jednak, że każda biologiczna kobieta ma jakiś przyrodzony obowiązek zostania matką, bo ta kwestia jest skomplikowana i uzależniona również od cech i potrzeb psychicznych, nie wspominając już o warunkach społecznych i ekonomicznych, które u zwierząt nie występują. Choć mężczyźni zwykle, choć nie zawsze, są fizycznie silniejsi niż kobiety, w dzisiejszym post-chrześcijańskim świecie ani siła, ani atrakcyjność (obecnie erotyzacja dotyczy zarówno ciał kobiet, jak i ciał mężczyzn) nie są już wyznacznikiem sukcesu, choć być może wciąż istnieją od tej reguły wyjątki, które z pewnością dotyczą niektórych zawodów. Świat wydaje się zdążać do równouprawnienia płci, także pod względem równouprawnienia małżeństw jednopłciowych. Jest to zjawisko, któremu obecnie w świecie zachodnim żadne wyznanie, ani żaden kościół, nie jest w stanie się przeciwstawić. Nowoczesny styl życia często nie służy zdrowiu, co sprawia, że rośnie odsetek mężczyzn zmagających się z impotencją, co z kolei sprzyja rozwojowi metod sztucznego zapłodnienia, przy aktywnym sprzeciwie niektórych kościołów, które ostrzegają przed nieuprawnioną ingerencją w życie i śmierć człowieka. Impotencja czy złe warunki ekonomiczne (ale i niechęć do posiadania dzieci w społeczeństwach bogatych) mogą stanowić poważny problem, przyczyniając się do zanikania niektórych kultur. Zatem nawet fizyczna interpretacja Biblii niczego nie zmienia, bo jej, rozumiany dosłownie, nakaz „rozmnażania się” najwyraźniej nie działa. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że impotencja jest skutkiem „klątwy Bożej” lub reakcją Boga na szerzący się w nowoczesnym świecie „grzech”. Znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że metoda in-vitro czy inne metody sztucznego zapłodnienia są darem Bożym, z którego człowiek powinien umieć korzystać. Stąd niektóre wyznania sprzeciwiają się jej w mniejszym stopniu a nawet ją popierają, twierdząc, że jest ona darem Boga dla człowieka, by mógł zapanować nad naturą, wykorzystując najnowsze zdobycze techniki i medycyny. Niektórzy nawet określają te zdobycze „cudami Bożymi”.
Zatem instytucja małżeńska odbierana jest w zależności od punktu widzenia, który z kolei zależy od środowiska czy kultury oraz wyznania. Dla jednych małżeństwo jest szukaniem bliskości czy wyrazem chęci założenia rodziny, dla innych czymś znacznie więcej – swego rodzaju świętym powołaniem zgodnie z „Bożym porządkiem” lub „realizacją Bożej miłości do bliźniego”. Zwykle unika się jednoznacznego wywyższenia mężczyzny nad kobietę, aby nie tworzyć podziału na „lepsze” i „gorsze” dzieło Boże. Co ciekawe, wśród chrześcijan panuje zadziwiający stereotyp, jakoby każde (również fizyczne) dzieło Boże musiało być doskonałe. Instytucjonalni wierni od fizyczności oczekują doskonałości, srogo osądzając, a nawet karząc tych, którzy nie spełniają ich nierealistycznych wymagań. Jednocześnie w duchowym Bożym dziele zbawienia widzą niedoskonałość i ułomność, usiłując Bogu „pomagać” w ukończeniu tego dzieła poprzez swoje fałszywe, fizyczne ewangelie i obrzędy. Zauważmy jednak, że według Biblii Bóg jest „Garncarzem”, którzy „lepi” jedne „naczynia” na chwałę Bożą, a inne „naczynia” na zniszczenie (Rz 9:22-23).
Nawet jeśli mężczyźnie przypisuje się rolę „głowy rodziny”, to zwykle robi się to subtelnie. Autorytetu męża nie sprowadza się do rządzenia czy przewodzenia w rodzinie, lecz wynika on bardziej z kulturowego stereotypu. Jest to jednak argument bezpodstawny. Równie dobrze można by dowodzić, że rola rozrodcza kobiety stawia ją w hierarchii wyżej niż mężczyznę, bo przecież to kobieta fizycznie zapewnia przedłużenie linii rodowej. Co ciekawe, często pojawia się pogląd, że relacje między małżonkami powinny odzwierciedlać „relację pomiędzy Bogiem, a Jego wiernymi”. Jakość tej relacji mierzy się posłuszeństwem względem traktowanego dosłownie prawa Bożego, które sprowadza się do roli kodeksu moralno-społecznego. Z drugiej strony próbuje się wyznawać doktrynę Łaski Bożej. Dowodzi się na przykład, że posłuszeństwo dzieci powinno wynikać nie z ich autorytetu prawnego, lecz raczej z szacunku do rodziców, którzy przez Boga zostali obdarowani zdolnością do przekazywania (biologicznego) życia. Pogląd ten kłóci się jednak z poglądem innych wyznań, które za jedynego dawcę życia uznają Boga. W rzeczywistości jednak, czyli w duchowym przekazie Biblii, chodzi o dar życia wiecznego, a nie życia biologicznego, bo przecież każdy człowiek fizycznie rodzi się tylko po to, by wkrótce fizycznie umrzeć. Dodatkowo tytuł „Boga Ojca” miesza się z funkcją ojca biologicznego, dającą mu jakoby władzę nad dziećmi. Pamiętajmy, że ten sam Bóg posługuje się także innym symbolicznym określeniem – „Syn”. Choć „Syn” działa z autorytetu „Ojca”, to Syn jest równocześnie Najwyższym Bogiem. Znów myli się tu władzę duchową z władzą prawną, gdyż w przypadku władzy duchowej „Ojca” i „Syna” panuje równorzędność. Kiedy Syn Boży „słucha” Boga Ojca, metaforycznie oznacza to, że Bóg działa wyłącznie na podstawie własnego autorytetu. Odwracając sytuację, Bóg Ojciec posługuje się Synem Bożym, czyli Słowem Bożym, poprzez Ducha Bożego. Zatem takie słowa jak „Ojciec”, „Syn” czy „Duch” odnoszą się bardziej do różnych funkcji, jakie Bóg spełnia we własnym planie zbawienia, niż do odrębnych „osób”. Autorytet Boga to duchowy przekaz Słowa Bożego. Prokreacja, antykoncepcja, prawo do panowania nad naturą, wspólna odpowiedzialność za dziecko i inne przepisy dotyczące życia małżeńsko-rodzinnego to tematy i zagadnienia społeczne, ziemskie, u wielu budzące kontrowersje, ale niemające nic wspólnego z właściwym, duchowym przekazem Biblii.
Rola mężczyzny i ojca jako „głowy ziemskiej rodziny” nie ma nic wspólnego ze służbą Bogu ani z braniem Boga za wzór. Biblijny Jezus nie wchodził w związki usankcjonowane przez religię, nie pełnił też żadnych nadrzędnych ról; wręcz przeciwnie – był utożsamiany ze „Sługą Bożym”. Koncepcja „troski Chrystusa” o fizyczną ludzką rodzinę także jest utopią. Instytucjonalni chrześcijanie nie mają żadnej gwarancji, że ich rodzina będzie wolna od doczesnych nieszczęść. „Troska”, o jakiej mówi Jezus (1 Tm 5:8), to „troska duchowa”, polegająca przede wszystkim na dzieleniu się „duchowym pokarmem” – Słowem Bożym. Również nazywanie chrześcijan „braćmi i siostrami” na wzór Jezusa nie ma nic wspólnego z relacjami pomiędzy członkami jakiejś instytucji religijnej (1 Tm 5:1-2). Braterstwo i siostrzeństwo jest w Biblii nawiązaniem do głoszenia Słowa Bożego „w Duchu i w prawdzie”. Jeżeli taka jest wola Boża, Bóg „nawraca” ludzi z „drogi kłamstwa” (od ducha Szatana) na „drogę prawdy” (do Ducha Bożego), z „królestwa Szatana” do „Królestwa Boga”. Jeśli kogoś to spotyka, oznacza to, że ów „nawrócony” był z góry wybrany do zbawienia, które przyszło do niego w określanym momencie jego tułaczki po tej ziemi.
Z fizycznego punktu widzenia, traktowanie ludzi jako równych sobie bez względu na płeć, rasę, pochodzenie, orientację seksualną czy wyznanie jest jak najbardziej pożądane. Często jednak niewłaściwa interpretacja Słowa Bożego sprawia, że dyskryminacja kobiet ma swoje źródło w naukach liderów religijnych, którzy obecnie próbują dostosować się do „ducha czasu”. Słowa Biblii o tym, że „mężczyzna będzie panował nad kobietą” (Rdz 3:16), próbuje się zniwelować rozbudowanymi teologicznymi wywodami o „równości stworzenia”. Doktryna o „doskonałości stworzenia człowieka”, zresztą fałszywa, prowadzi do wniosku, że „mężczyzna panuje na kobietą dopiero od momentu popełnienia grzechu przez Adama i Ewę”, podkreślając, że pierwotnym zamysłem Boga była „równość obu płci”.
Spór oparty na przesłankach fizycznych lub społecznych zawsze istniał i zawsze istniał będzie. Jednak w wymiarze duchowym widzimy, że Jezus pełni nadrzędną rolę w stosunku do wybrańców, czyli w stosunku do „wybranki”. Przekaz duchowy Biblii, źródło Prawdy, opiera się na autorytecie Jezusa, czyli Słowa Bożego pochodzącego od Ducha Świętego. Z drugiej strony, „kobieta” jako symbol „Prawa Ducha” to obraz równorzędności i Jedności Pełni Bożej.