8. Adopcja a człowiek na zamówienie
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Wykorzystanie metody in vitro rozpowszechnia się i jest obecnie najbardziej popularną metodą wspomagania prokreacji – objawowego leczenia niepłodności (nie bezpłodności), bez względu na jej przyczynę. Niektórzy uważają ją za metodę „nieludzką”, za metodę „pozyskania dziecka”, a nie urodzenia dziecka. Podobnie jednak można powiedzieć o adopcji. Krytycy to zwykle osoby, które żyją w celibacie lub mają własne dzieci. Jak jednak wiadomo, punkt widzenia jest różny w zależności od czyjejś sytuacji. Szczególnie dotyczy to tych, którzy mają problem z niepłodnością. Od kościoła nie można spodziewać się innego stanowiska. Chodzi jednak o to, że kościół nie przedstawia rozwiązania problemu, bo niepłodności często nie da się wyleczyć, a metoda in vitro jest zwykle oferowana tym, którzy wyczerpali inne możliwości leczenia. Adopcja też nie wydaje się „złotym środkiem”, choć w jej przypadku kościół nie mówi już o „pozyskaniu dziecka”, natomiast metodę in vitro nazywa dodatkowo „hodowaniem dziecka”.
Bawiąc się, wzorem kościoła, w „filozofię moralności”, można by zbić kościelny argument o „hodowli z in vitro” stwierdzeniem, że adopcja dziecka jest podobna do zaadoptowania zwierzęcia ze schroniska. Przecież przysposabiający dziecko również nie są jego biologicznymi rodzicami, a skoro według kościoła zostali przez Boga „przeklęci” brakiem dzieci, to czy adopcja nie jest próbą ominięcia tego „przekleństwa”? Z pewnego punktu widzenia metoda in vitro także jest rodzajem „adopcji”, przysposobieniem dziecka z „ominięciem” naturalnego zapłodnienia. Różnica polega na tym, ze kościół pochwala pierwsze rozwiązanie, jednocześnie ekskomunikując tych, którzy opowiadają się za drugim. Nic jednak nie uzasadnia tego, że kościół nawołuje do adopcji dzieci, natomiast sam kler ich nie adoptuje. Nawet jeżeli księży ogranicza celibat, nie składali oni przysięgi zabraniającej adopcji.
Wybiórcza interpretacja i analiza Biblii sprawia, że kościół nawołuje do jednych wzorców zachowań, na przykład adopcji, a potępia inne, na przykład tak zwane „współżycie pozamałżeńskie”. Stosując wobec Biblii kościelną metodę jej interpretacji, powinniśmy dojść do wniosku, że jeżeli jedno z małżonków jest bezpłodne, to para ta powinna szukać partnera zastępczego, tak jak to było w przypadku Sary i jej służącej Hagar, albo nadal stosować prawo lewiratu, czyli przekazywanie nasienia w rodzinie dla zachowania rodu. Przypadek Sary można by też interpretować tak, że jeżeli naturalne metody zapłodnienia zawodzą, należy szukać innych rozwiązań, w tym metody in vitro. Można by też uznać przypadki starej Sary i dziewicy Marii, które urodziły synów Izaaka i Jezusa bez udziału mężczyzny, za „sztuczną metodę zajścia w ciążę”. Na pewno nie była to metoda naturalna. Jednakże patrząc na te opisy z prawidłowego, duchowego punktu widzenia, wiemy, że rzeczywistym nasieniem Bożym jest Duch Święty. Mówiąc bardziej precyzyjnie, takie przypadki to obrazy lub metafory „zapłodnienia duchowego”, czyli zbawienia. Anioł Pański, zwiastujący nowinę Sarze i Maryi, to nikt inny jak Duch Święty, bo słowo „anioł” symbolizuje ducha. Przypadki Sary i Marii niosą dodatkową naukę – obie kobiety nie prosiły o dziecko. Sara sprawia wrażenie zakłopotanej, a nawet poniżonej lub ośmieszonej. Z kolei Maria mogła zostać oskarżona o cudzołóstwo i skazana na śmierć, bo społecznie rzecz biorąc, jej ciąża była dla niej wyrokiem.
Metoda in vitro jest zwykle ostatnią deską ratunku, kiedy zawodzą naprotechnologia i inne metody leczenia. W in vitro nie chodzi o pójście na łatwiznę i stworzenie systemu umożliwiającego posiadanie „dziecka na zamówienie”, lecz o wcześniejsze wykorzystanie wszystkich metod naturalnych. Taki przynajmniej powinien być zapis prawny na obecnym etapie rozwoju naszej wiedzy. Tymczasem szkalowanie kobiet, które zdecydowały się na wykorzystanie metody in vitro, i oskarżanie ich o rozwiązły tryb życia, za który spotkała je „ta kara”, jest niedopuszczalne, a przecież często takie słowa padają z ust członków kleru. Podobnie zresztą, jak nazywanie rodziców mordercami! Ekskomunika rodziców to dzielenie ludzi na gorszych i lepszych, na niewierzących i wierzących, na bezbożników i dzieci Boże, czyli potępionych i zbawionych, co w przypadku „grzeszników” oznacza skazanie na śmierć wieczną. Czy człowiek ma prawo oceniać albo potępiać innego człowieka? Czy nie jest to właśnie zaprzeczeniem miłości Bożej, nawet tej rozumianej fizycznie? Fałszywa nauka to „zabijanie duchowe”.
Czy adopcja faktycznie jest „złotym środkiem” na bezpłodność? Sama skomplikowana i nieprzyjemna, żeby nie rzec nieludzka, procedura formalna zraża niejedną parę czy osobę, bo oprócz tego, że to ktoś inny decyduje, czy spełniamy ustalone przez kogoś innego warunki, by być dobrym rodzicem.
Zauważmy, że aby zostać rodzicem naturalnym, nie ma absolutnie żadnych wymagań prawnych, a nawet społecznych. Ojcem i matką może zostać absolutnie każdy i w dowolnych warunkach. Para, która spłodziła dziecko, może być niepełnoletnia, bezrobotna, pochodzić z dowolnego środowiska, może nawet nie być parą, a już na pewno nie musi być w związku małżeńskim. Nie musi udowadniać, że jest w stanie dziecko wychować, utrzymać i wykształcić. To jedno z kuriozów życia społecznego i podejścia społeczeństwa do kontroli życia innych ludzi.
Czas oczekiwania na finalizację procedury może rozciągnąć się na lata. Żeby starać się o adopcję, trzeba spełniać także warunki, które pozwalają ubiegać się o niemały kredyt. Do tego dochodzą indywidualne okoliczności związane z sytuacją dzieci. Często po jakimś czasie okazuje się, że o dziecko upomina się biologiczny rodzic, albo samo dziecko, świadome adopcji, może starać się odszukać biologicznych rodziców na własną rękę. Często o takich dzieciach nie mamy ważnych informacji, na przykład o ukrytych wadach genetycznych czy historii chorób biologicznych rodziców.
Przeciwnicy in vitro w metodzie sztucznego zapłodnienia widzą „machinę do tworzenia człowieka na zamówienie”, a przez to niebezpieczeństwo, że rozwinie się przemysł adopcyjny. W swych wyobrażeniach wybiegają nieraz daleko, ostrzegając przed możliwą ingerencją genetyczną, wyborem płci, preferencjami co do cech zewnętrznych, takich jak wygląd, i predyspozycji motorycznych, a nawet cech wewnętrznych, takich jak cechy charakteru czy organizm odporny na choroby. Myśląc w ten sposób, nie powinniśmy produkować komputerów ani robotów, bo wkrótce mogą one opanować świat.
Czy zatem adopcja to naprawdę dobre rozwiązanie? W pewnym sensie biblijny Mojżesz i Jezus zostali zaadoptowani, w pewnym sensie, bo stało się to ze względu na plan Boży. Jak pamiętamy, Mojżesz wyrzekł się swojej przybranej rodziny, kiedy osiągnął pełnoletność. Józef przygarnął brzemienną Marię z nakazu Bożego przekazanego przez Anioła (Ducha). Duchowo rzecz biorąc, wszyscy wybrańcy „adoptują” Jezusa w duszy za sprawą Ducha Świętego i równocześnie, z chwilą zbawienia, sami zostają „zaadoptowani” jako „dzieci Boże”.
Kto przeszedł przez proces adopcji dziecka, ten wie, ile pociąga on za sobą trudu i biurokracji. W niektórych krajach jest łatwiejszy, w innych na dziecko czeka się latami. Dotyczy go również ten sam problem społeczny jak w przypadku każdego innego dziecka, to znaczy, wszelkie problemy natury wychowawczej, ekonomicznej czy wewnątrzrodzinnej. Rozwody są dzisiaj coraz bardziej popularne. Niektórzy uważają, że pogorszenie się ich sytuacji upoważnia ich do zwrotu zaadoptowanego dziecka, jak psa do schroniska. Natomiast posiadanie własnego dziecka, w tym za pomocą metody in vitro, wzbudza bardziej namacalną odpowiedzialność. Z ekonomicznego punktu widzenia, mówi się o in vitro, że jest biznesem i fanaberią dla bogatych, która wyklucza uboższych. Dyskryminacji tej mogłyby, oczywiście, zapobiec państwowe programy. Jenak również w przypadku adopcji rodzice ubożsi są wykluczani.
Czy chęć posiadania dziecka zawsze motywowana jest dobrem samego dziecka? W wielu przypadkach dziecko traktowane jest jak symbol statusu, kolejny gadżet do kolekcji gadżetów, które mają decydować o społecznej wartości osoby lub pary – „Ja też mam, więc należę do klubu”. Niektórzy rodzice traktują dzieci jak lalki, które ubierają, karmią i którymi mogą się pochwalić przed innymi. Z kolei inni widzą w nich możliwość zrealizowania własnych ambicji, których im samym nie udało się spełnić. Często próbują wtedy dziecko na siłę wtłoczyć we własne wyobrażenia na temat tego, jak powinno żyć. Czasem staje się ono przedmiotem miłości zastępczej, kiedy jego matka lub ojciec czują się niekochani przez swoich partnerów. Przelewają wtedy uczucia na dziecko, które często dotkliwie odczuwa ich nadopiekuńczość, chęć kontroli i toksyczną miłość. Dla niektórych mężczyzn dziecko jest jedynie dowodem na to, że są, no cóż, „męscy”, że ich płodne nasienie czyni z nich „prawdziwych samców”. Samym wychowaniem potomka nie są już zainteresowani. U wielu osób istnieje podświadomy lęk przed niepłodnością, gdyż, pod wpływem społecznego osądu, odbierają ją jako wadę, upośledzenie lub niepełnowartościowość jako członek społeczeństwa. U niektórych chęć posiadania dziecka jest silniejsza od świadomości, że nie będą w stanie zapewnić mu godziwych warunków życia i skażą je na życie w nędzy lub cierpieniu. Czasem dziecko jest jedynie skutkiem ubocznym zbliżenia, gwałtu czy niechcianego seksu, nawet w zalegalizowanym związku, odczuwanym jako niepożądany ciężar, który się jedynie „toleruje”, no bo cóż można zrobić? To z kolei odbija się negatywnie na emocjonalnym i fizycznym rozwoju dziecka, gdyż rodzice mogą uciekać się wobec niego do przemocy, widząc w nim, czasem w sposób nieuświadomiony, uosobienie własnego „przegranego życia”. U niektórych osób, które Biblię rozumieją dosłownie, chęć posiadania potomstwa może być wynikiem obawy, że ludzie go pozbawieni, zwłaszcza w społecznościach religijnych, są widziani jako „potępieni przez Boga”. Dziecko może być więc dla nich próbą „zdjęcia klątwy” z samego siebie i pojednania z Bogiem na własnych warunkach. Są też tacy, którzy zgromadzili ogromny majątek i potrzebują potomka, który stanie się jego dziedzicem.
Tymczasem decyzja o posiadaniu dziecka jest decyzją trudną i złożoną, wymagającą bardzo dokładnego rozważenia. Decydujemy bowiem o losie innej osoby, która nie ma nic do powiedzenia w kwestii swojego istnienia i okoliczności czy sytuacji społecznej, rodzinnej, zdrowotnej czy politycznej, w której znajdzie się za sprawą decyzji swoich rodziców. Dziecko nie jest zabawką, sposobem na uśmierzenie naszych frustracji ani inwestycją na przyszłość. Posiadanie dziecka nie gwarantuje, że spełni ono nasze ambicje, odwzajemni naszą miłość i będzie wdzięczne za nasz trud i poświęcenie. Z posiadaniem dziecka często wiąże się bowiem ogromne rozczarowanie, które jest skutkiem wiary w to, że genetyczne pokrewieństwo gwarantuje zgodność celów i charakterów pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Czasem słychać pytanie zadawane przez sfrustrowanych rodziców: „Na kogoś ty się podał czy podała?” Tymczasem genetyka i biologia, potocznie zwane „więzami krwi”, nie gwarantują, że dziecko spełni nasze oczekiwania ani tym bardziej, że odwzajemni naszą miłość. Nie ma też gwarancji, że dziecko podzieli nasze przekonania, światopogląd, czy przejmie naszą religię, ani jaką będzie miało orientację psychoseksualną czy tożsamość płciową. To, oczywiście, niejednokrotnie staje się przyczyną konfliktów nie do rozwiązania, których skrajnym skutkiem może być przemoc psychiczna lub fizyczna, a nawet wyrzucenie dziecka z domu przez rozgoryczonych rodziców.
Stąd też nierzadko obserwujemy, że dorosłe dzieci budują tak zwane „rodziny z wyboru”, to znaczy, otaczają się osobami, z którymi czują intelektualną i emocjonalną wspólnotę, co często oznacza, że w grupie tej nie ma członków ich biologicznych rodzin a rodzice zostają zepchnięci na margines lub zupełnie z ich życia wyrugowani.
Kościół odnosi się do kwestii małżeństwa i narodzin dzieci jako rzekomej „woli Boga”, rzekomej, bo wynikającej z ich – fizycznego – punktu widzenia. Choć kościół zwraca się do wierzących o to, by czekali na dziecko poczęte w sposób naturalny, mało kto wierzy, że za sprawą modlitw czy wody święconej z ręki biskupa, albo nawet papieża, taki cud się wydarzy, jeżeli lekarze nie dają żadnych szans. Czy metoda in vitro to pomoc medyczna, mająca sprawić, że wyczekiwany „cud” się ziści? Oczywiście nie ma mowy, że metoda ta wyleczy niepłodność, ale pomoc medyczna to nie tylko leczenie, ale znalezienie rozwiązania alternatywnego. Jeśli nie da się wyleczyć serca, nerki czy innego organu, można dokonać przeszczepu i w ten sposób „wyleczyć” pacjenta. Chodzi o to, by pomóc człowiekowi.
Kolejne argumenty kościoła przeciwko metodzie in vitro to konieczność stosowania „nieczystych” praktyk takich jak masturbacja czy ingerencja osób trzecich w związek małżeński. Obie rzeczy są moralnym złem wyłącznie w ocenie kościoła, bo Biblia nie odnosi się do nich, choć „dla chcącego nie ma nic trudnego”. Fizycznie każdy może interpretować Biblię na własny sposób i dla własnych korzyści. Brakuje jeszcze, aby dawców nasienia czy dawczynie komórek jajowych nazywać cudzołożnikami.
Jeśli chodzi o udział osób trzecich, to czymże jest adopcja, czym jest rodzina zastępcza i kim są ojczym i macocha? Czy adopcja, tak chwalona przez kościół, to nie udział osób trzecich? W rzeczywistości fizycznej nie możemy oczekiwać idealnego modelu rodziny, bo taki nie istnieje i w praktyce nigdy nie istniał. Nawet „grzeszna” antykoncepcja jest powszechna wśród katolików. W każdej rodzinie mogą wystąpić różne komplikacje i to na każdym gruncie: genetycznym, emocjonalnym, społecznym i prawnym. Taka jest obecna rzeczywistość.
Lansowanie adopcji jako cudownej alternatywy dla bezdzietności nie jest wcale rozwiązaniem doskonałym. Podobnie jak w przypadku adopcji zwierząt, ludzie mogą zmienić zdanie i odesłać dziecko, a biologiczni rodzice mogą nagle zmienić zdanie albo wystąpić z jakimiś roszczeniami. Rodzice, którzy adoptują dzieci, często określają wytyczne takie jak płeć, wiek (niektórzy nie chcą niemowląt), cechy fizyczne (np. kolor skóry) czy psychiczne, a dzieci chore czy z wadami genetycznymi są najmniej pożądane, żeby nie rzec niechciane. To nic innego jak zalegalizowana selekcja (dyskryminacja).
Podsumowując, biblijne „przykłady adopcji”, takie jak Mojżesz, Estera czy sam Jezus, wcale nie są alternatywą sugerowaną przez Boga. Przecież myśląc tymi kategoriami, narodzenie Jezusa można by podciągnąć pod metodę in vitro. Biblijna „adopcja” to metafora, to obraz jedności w duchu. Jak pamiętamy, przypadek Mojżesza i jego adopcji przez córkę faraona, był „adopcją” jednostronną, bo z czasem Mojżesz stał się wrogiem całego Egiptu, w tym faraona i jego córki. W tym obrazie faraon jest symbolem Szatana, który dominuje nad każdym wybrańcem Bożym aż do momentu jego zbawienia (wówczas wybraniec staje się jego wrogiem). „Adopcja” dokonywana przez Boga to „adopcja duchowa”, czyli zbawienie – przyjęcie do Królestwa Bożego. Jednocześnie każdy zbawiony wybraniec „adoptuje Boga” we własnej duszy, w której mieszka cząstka Boga w postaci Ducha Świętego.
Ci, którzy sami siebie nazywają chrześcijanami, proponują adopcję jako „Boży”sposób na posiadanie dzieci w przypadku niepłodności, powołując się na różne wersety Biblii. Poniższy należy do ich ulubionych:
Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca jest taka: opiekować się sierotami i wdowami w ich utrapieniach i zachować siebie samego nieskażonym wpływami świata. (Jkb 1:27)
Werset ten pozwala „upiec kilka pieczeni na jednym ogniu”, bo z jednej strony jego kościelna interpretacja uwypukla Boży nakaz „opieki nad sierotami” (podciąga się więc pod nią adopcję), a z drugiej ukazuje kościół jako „religię czystą i bez skazy”. Ponadto legitymizuje się nakaz „bycia nieskazitelnym w obliczu złych wpływów świata”, przedstawiając metodę in vitro jako jeden z czynników owego „skażenia”. Główny akcent kładzie się tutaj na „opiekę nad sierotami”, której najszlachetniejszą formą ma być adopcja, na której budowana jest doktryna „ludzkiego miłosierdzia”, miłego Bogu, które jest jednym z najwspanialszych przejawów naszych dobrych uczynków i naszej drogi do zbawienia. Tymczasem tego typu nauczanie to „zabijanie duchowe” i odbieranie chwały Bogu jako Jedynemu Zbawicielowi. Duchowo rzecz bowiem biorąc, „opieka nad sierotami czy wdowami” to opieka duchowa, obraz zbawienia wybrańców Bożych przez Ducha Bożego. Owymi „sierotami duchowymi” są ci, którzy czekają na „adopcję” przez Ojca z Nieba, a „wdowami” ci, których Bóg uwolnił od ich wcześniejszego „małżonka”, czyli Szatana. Opiekę nad wybrańcami może roztoczyć tylko Bóg i może to być opieka wyłącznie duchowa. Wszelkie uczynki fizyczne mogą być moralnie pożądane, ale ani nas nie oddalają, ani nie przybliżają do Boga. W sensie duchowym, po prostu nie mają żadnego znaczenia. Jeśli potrafimy, powinniśmy pomagać innym w każdej potrzebie, ale nie dlatego, żeby w ten sposób zasłużyć na zbawienie, leczy żeby wszystkim żyło się lepiej.
Nazywanie zwolenników metody in vitro „zabójcami” to narzucanie swojego światopoglądu. To tak, jakby ludzie nauki nazywali katolików „prymitywami”. Nagonka kościoła ma ogromny zasięg, bo kościół ma ogromny zasób zwolenników. Podążając trybem rozumowania niektórych duszpasterzy, należałoby z zawodu wykluczyć wszystkich lekarzy, którzy stosują metodę in vitro i wykonują aborcje. Według niektórych, lekarzy tych powinno się skazać za wielokrotne morderstwa, najlepiej od razu na karę śmierci. Należy jednak pamiętać, że gdyby nie postęp medycyny i sami lekarze, wielu z tych, którzy wyrażają takie opinie, nie byłoby już na tym świecie lub w ogóle by się nie urodzili.
1Zauważmy, że aby zostać rodzicem naturalnym, nie ma absolutnie żadnych wymagań prawnych, a nawet społecznych. Ojcem i matką może zostać absolutnie każdy i w dowolnych warunkach. Para, która spłodziła dziecko, może być niepełnoletnia, bezrobotna, pochodzić z dowolnego środowiska, może nawet nie być parą, a już na pewno nie musi być w związku małżeńskim. Nie musi udowadniać, że jest w stanie dziecko wychować, utrzymać i wykształcić. To jedno z kuriozów życia społecznego i podejścia społeczeństwa do kontroli życia innych ludzi.
Bawiąc się, wzorem kościoła, w „filozofię moralności”, można by zbić kościelny argument o „hodowli z in vitro” stwierdzeniem, że adopcja dziecka jest podobna do zaadoptowania zwierzęcia ze schroniska. Przecież przysposabiający dziecko również nie są jego biologicznymi rodzicami, a skoro według kościoła zostali przez Boga „przeklęci” brakiem dzieci, to czy adopcja nie jest próbą ominięcia tego „przekleństwa”? Z pewnego punktu widzenia metoda in vitro także jest rodzajem „adopcji”, przysposobieniem dziecka z „ominięciem” naturalnego zapłodnienia. Różnica polega na tym, ze kościół pochwala pierwsze rozwiązanie, jednocześnie ekskomunikując tych, którzy opowiadają się za drugim. Nic jednak nie uzasadnia tego, że kościół nawołuje do adopcji dzieci, natomiast sam kler ich nie adoptuje. Nawet jeżeli księży ogranicza celibat, nie składali oni przysięgi zabraniającej adopcji.
Wybiórcza interpretacja i analiza Biblii sprawia, że kościół nawołuje do jednych wzorców zachowań, na przykład adopcji, a potępia inne, na przykład tak zwane „współżycie pozamałżeńskie”. Stosując wobec Biblii kościelną metodę jej interpretacji, powinniśmy dojść do wniosku, że jeżeli jedno z małżonków jest bezpłodne, to para ta powinna szukać partnera zastępczego, tak jak to było w przypadku Sary i jej służącej Hagar, albo nadal stosować prawo lewiratu, czyli przekazywanie nasienia w rodzinie dla zachowania rodu. Przypadek Sary można by też interpretować tak, że jeżeli naturalne metody zapłodnienia zawodzą, należy szukać innych rozwiązań, w tym metody in vitro. Można by też uznać przypadki starej Sary i dziewicy Marii, które urodziły synów Izaaka i Jezusa bez udziału mężczyzny, za „sztuczną metodę zajścia w ciążę”. Na pewno nie była to metoda naturalna. Jednakże patrząc na te opisy z prawidłowego, duchowego punktu widzenia, wiemy, że rzeczywistym nasieniem Bożym jest Duch Święty. Mówiąc bardziej precyzyjnie, takie przypadki to obrazy lub metafory „zapłodnienia duchowego”, czyli zbawienia. Anioł Pański, zwiastujący nowinę Sarze i Maryi, to nikt inny jak Duch Święty, bo słowo „anioł” symbolizuje ducha. Przypadki Sary i Marii niosą dodatkową naukę – obie kobiety nie prosiły o dziecko. Sara sprawia wrażenie zakłopotanej, a nawet poniżonej lub ośmieszonej. Z kolei Maria mogła zostać oskarżona o cudzołóstwo i skazana na śmierć, bo społecznie rzecz biorąc, jej ciąża była dla niej wyrokiem.
Metoda in vitro jest zwykle ostatnią deską ratunku, kiedy zawodzą naprotechnologia i inne metody leczenia. W in vitro nie chodzi o pójście na łatwiznę i stworzenie systemu umożliwiającego posiadanie „dziecka na zamówienie”, lecz o wcześniejsze wykorzystanie wszystkich metod naturalnych. Taki przynajmniej powinien być zapis prawny na obecnym etapie rozwoju naszej wiedzy. Tymczasem szkalowanie kobiet, które zdecydowały się na wykorzystanie metody in vitro, i oskarżanie ich o rozwiązły tryb życia, za który spotkała je „ta kara”, jest niedopuszczalne, a przecież często takie słowa padają z ust członków kleru. Podobnie zresztą, jak nazywanie rodziców mordercami! Ekskomunika rodziców to dzielenie ludzi na gorszych i lepszych, na niewierzących i wierzących, na bezbożników i dzieci Boże, czyli potępionych i zbawionych, co w przypadku „grzeszników” oznacza skazanie na śmierć wieczną. Czy człowiek ma prawo oceniać albo potępiać innego człowieka? Czy nie jest to właśnie zaprzeczeniem miłości Bożej, nawet tej rozumianej fizycznie? Fałszywa nauka to „zabijanie duchowe”.
Czy adopcja faktycznie jest „złotym środkiem” na bezpłodność? Sama skomplikowana i nieprzyjemna, żeby nie rzec nieludzka, procedura formalna zraża niejedną parę czy osobę, bo oprócz tego, że to ktoś inny decyduje, czy spełniamy ustalone przez kogoś innego warunki, by być dobrym rodzicem.
Zauważmy, że aby zostać rodzicem naturalnym, nie ma absolutnie żadnych wymagań prawnych, a nawet społecznych. Ojcem i matką może zostać absolutnie każdy i w dowolnych warunkach. Para, która spłodziła dziecko, może być niepełnoletnia, bezrobotna, pochodzić z dowolnego środowiska, może nawet nie być parą, a już na pewno nie musi być w związku małżeńskim. Nie musi udowadniać, że jest w stanie dziecko wychować, utrzymać i wykształcić. To jedno z kuriozów życia społecznego i podejścia społeczeństwa do kontroli życia innych ludzi.
Czas oczekiwania na finalizację procedury może rozciągnąć się na lata. Żeby starać się o adopcję, trzeba spełniać także warunki, które pozwalają ubiegać się o niemały kredyt. Do tego dochodzą indywidualne okoliczności związane z sytuacją dzieci. Często po jakimś czasie okazuje się, że o dziecko upomina się biologiczny rodzic, albo samo dziecko, świadome adopcji, może starać się odszukać biologicznych rodziców na własną rękę. Często o takich dzieciach nie mamy ważnych informacji, na przykład o ukrytych wadach genetycznych czy historii chorób biologicznych rodziców.
Przeciwnicy in vitro w metodzie sztucznego zapłodnienia widzą „machinę do tworzenia człowieka na zamówienie”, a przez to niebezpieczeństwo, że rozwinie się przemysł adopcyjny. W swych wyobrażeniach wybiegają nieraz daleko, ostrzegając przed możliwą ingerencją genetyczną, wyborem płci, preferencjami co do cech zewnętrznych, takich jak wygląd, i predyspozycji motorycznych, a nawet cech wewnętrznych, takich jak cechy charakteru czy organizm odporny na choroby. Myśląc w ten sposób, nie powinniśmy produkować komputerów ani robotów, bo wkrótce mogą one opanować świat.
Czy zatem adopcja to naprawdę dobre rozwiązanie? W pewnym sensie biblijny Mojżesz i Jezus zostali zaadoptowani, w pewnym sensie, bo stało się to ze względu na plan Boży. Jak pamiętamy, Mojżesz wyrzekł się swojej przybranej rodziny, kiedy osiągnął pełnoletność. Józef przygarnął brzemienną Marię z nakazu Bożego przekazanego przez Anioła (Ducha). Duchowo rzecz biorąc, wszyscy wybrańcy „adoptują” Jezusa w duszy za sprawą Ducha Świętego i równocześnie, z chwilą zbawienia, sami zostają „zaadoptowani” jako „dzieci Boże”.
Kto przeszedł przez proces adopcji dziecka, ten wie, ile pociąga on za sobą trudu i biurokracji. W niektórych krajach jest łatwiejszy, w innych na dziecko czeka się latami. Dotyczy go również ten sam problem społeczny jak w przypadku każdego innego dziecka, to znaczy, wszelkie problemy natury wychowawczej, ekonomicznej czy wewnątrzrodzinnej. Rozwody są dzisiaj coraz bardziej popularne. Niektórzy uważają, że pogorszenie się ich sytuacji upoważnia ich do zwrotu zaadoptowanego dziecka, jak psa do schroniska. Natomiast posiadanie własnego dziecka, w tym za pomocą metody in vitro, wzbudza bardziej namacalną odpowiedzialność. Z ekonomicznego punktu widzenia, mówi się o in vitro, że jest biznesem i fanaberią dla bogatych, która wyklucza uboższych. Dyskryminacji tej mogłyby, oczywiście, zapobiec państwowe programy. Jenak również w przypadku adopcji rodzice ubożsi są wykluczani.
Czy chęć posiadania dziecka zawsze motywowana jest dobrem samego dziecka? W wielu przypadkach dziecko traktowane jest jak symbol statusu, kolejny gadżet do kolekcji gadżetów, które mają decydować o społecznej wartości osoby lub pary – „Ja też mam, więc należę do klubu”. Niektórzy rodzice traktują dzieci jak lalki, które ubierają, karmią i którymi mogą się pochwalić przed innymi. Z kolei inni widzą w nich możliwość zrealizowania własnych ambicji, których im samym nie udało się spełnić. Często próbują wtedy dziecko na siłę wtłoczyć we własne wyobrażenia na temat tego, jak powinno żyć. Czasem staje się ono przedmiotem miłości zastępczej, kiedy jego matka lub ojciec czują się niekochani przez swoich partnerów. Przelewają wtedy uczucia na dziecko, które często dotkliwie odczuwa ich nadopiekuńczość, chęć kontroli i toksyczną miłość. Dla niektórych mężczyzn dziecko jest jedynie dowodem na to, że są, no cóż, „męscy”, że ich płodne nasienie czyni z nich „prawdziwych samców”. Samym wychowaniem potomka nie są już zainteresowani. U wielu osób istnieje podświadomy lęk przed niepłodnością, gdyż, pod wpływem społecznego osądu, odbierają ją jako wadę, upośledzenie lub niepełnowartościowość jako członek społeczeństwa. U niektórych chęć posiadania dziecka jest silniejsza od świadomości, że nie będą w stanie zapewnić mu godziwych warunków życia i skażą je na życie w nędzy lub cierpieniu. Czasem dziecko jest jedynie skutkiem ubocznym zbliżenia, gwałtu czy niechcianego seksu, nawet w zalegalizowanym związku, odczuwanym jako niepożądany ciężar, który się jedynie „toleruje”, no bo cóż można zrobić? To z kolei odbija się negatywnie na emocjonalnym i fizycznym rozwoju dziecka, gdyż rodzice mogą uciekać się wobec niego do przemocy, widząc w nim, czasem w sposób nieuświadomiony, uosobienie własnego „przegranego życia”. U niektórych osób, które Biblię rozumieją dosłownie, chęć posiadania potomstwa może być wynikiem obawy, że ludzie go pozbawieni, zwłaszcza w społecznościach religijnych, są widziani jako „potępieni przez Boga”. Dziecko może być więc dla nich próbą „zdjęcia klątwy” z samego siebie i pojednania z Bogiem na własnych warunkach. Są też tacy, którzy zgromadzili ogromny majątek i potrzebują potomka, który stanie się jego dziedzicem.
Tymczasem decyzja o posiadaniu dziecka jest decyzją trudną i złożoną, wymagającą bardzo dokładnego rozważenia. Decydujemy bowiem o losie innej osoby, która nie ma nic do powiedzenia w kwestii swojego istnienia i okoliczności czy sytuacji społecznej, rodzinnej, zdrowotnej czy politycznej, w której znajdzie się za sprawą decyzji swoich rodziców. Dziecko nie jest zabawką, sposobem na uśmierzenie naszych frustracji ani inwestycją na przyszłość. Posiadanie dziecka nie gwarantuje, że spełni ono nasze ambicje, odwzajemni naszą miłość i będzie wdzięczne za nasz trud i poświęcenie. Z posiadaniem dziecka często wiąże się bowiem ogromne rozczarowanie, które jest skutkiem wiary w to, że genetyczne pokrewieństwo gwarantuje zgodność celów i charakterów pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Czasem słychać pytanie zadawane przez sfrustrowanych rodziców: „Na kogoś ty się podał czy podała?” Tymczasem genetyka i biologia, potocznie zwane „więzami krwi”, nie gwarantują, że dziecko spełni nasze oczekiwania ani tym bardziej, że odwzajemni naszą miłość. Nie ma też gwarancji, że dziecko podzieli nasze przekonania, światopogląd, czy przejmie naszą religię, ani jaką będzie miało orientację psychoseksualną czy tożsamość płciową. To, oczywiście, niejednokrotnie staje się przyczyną konfliktów nie do rozwiązania, których skrajnym skutkiem może być przemoc psychiczna lub fizyczna, a nawet wyrzucenie dziecka z domu przez rozgoryczonych rodziców.
Stąd też nierzadko obserwujemy, że dorosłe dzieci budują tak zwane „rodziny z wyboru”, to znaczy, otaczają się osobami, z którymi czują intelektualną i emocjonalną wspólnotę, co często oznacza, że w grupie tej nie ma członków ich biologicznych rodzin a rodzice zostają zepchnięci na margines lub zupełnie z ich życia wyrugowani.
Kościół odnosi się do kwestii małżeństwa i narodzin dzieci jako rzekomej „woli Boga”, rzekomej, bo wynikającej z ich – fizycznego – punktu widzenia. Choć kościół zwraca się do wierzących o to, by czekali na dziecko poczęte w sposób naturalny, mało kto wierzy, że za sprawą modlitw czy wody święconej z ręki biskupa, albo nawet papieża, taki cud się wydarzy, jeżeli lekarze nie dają żadnych szans. Czy metoda in vitro to pomoc medyczna, mająca sprawić, że wyczekiwany „cud” się ziści? Oczywiście nie ma mowy, że metoda ta wyleczy niepłodność, ale pomoc medyczna to nie tylko leczenie, ale znalezienie rozwiązania alternatywnego. Jeśli nie da się wyleczyć serca, nerki czy innego organu, można dokonać przeszczepu i w ten sposób „wyleczyć” pacjenta. Chodzi o to, by pomóc człowiekowi.
Kolejne argumenty kościoła przeciwko metodzie in vitro to konieczność stosowania „nieczystych” praktyk takich jak masturbacja czy ingerencja osób trzecich w związek małżeński. Obie rzeczy są moralnym złem wyłącznie w ocenie kościoła, bo Biblia nie odnosi się do nich, choć „dla chcącego nie ma nic trudnego”. Fizycznie każdy może interpretować Biblię na własny sposób i dla własnych korzyści. Brakuje jeszcze, aby dawców nasienia czy dawczynie komórek jajowych nazywać cudzołożnikami.
Jeśli chodzi o udział osób trzecich, to czymże jest adopcja, czym jest rodzina zastępcza i kim są ojczym i macocha? Czy adopcja, tak chwalona przez kościół, to nie udział osób trzecich? W rzeczywistości fizycznej nie możemy oczekiwać idealnego modelu rodziny, bo taki nie istnieje i w praktyce nigdy nie istniał. Nawet „grzeszna” antykoncepcja jest powszechna wśród katolików. W każdej rodzinie mogą wystąpić różne komplikacje i to na każdym gruncie: genetycznym, emocjonalnym, społecznym i prawnym. Taka jest obecna rzeczywistość.
Lansowanie adopcji jako cudownej alternatywy dla bezdzietności nie jest wcale rozwiązaniem doskonałym. Podobnie jak w przypadku adopcji zwierząt, ludzie mogą zmienić zdanie i odesłać dziecko, a biologiczni rodzice mogą nagle zmienić zdanie albo wystąpić z jakimiś roszczeniami. Rodzice, którzy adoptują dzieci, często określają wytyczne takie jak płeć, wiek (niektórzy nie chcą niemowląt), cechy fizyczne (np. kolor skóry) czy psychiczne, a dzieci chore czy z wadami genetycznymi są najmniej pożądane, żeby nie rzec niechciane. To nic innego jak zalegalizowana selekcja (dyskryminacja).
Podsumowując, biblijne „przykłady adopcji”, takie jak Mojżesz, Estera czy sam Jezus, wcale nie są alternatywą sugerowaną przez Boga. Przecież myśląc tymi kategoriami, narodzenie Jezusa można by podciągnąć pod metodę in vitro. Biblijna „adopcja” to metafora, to obraz jedności w duchu. Jak pamiętamy, przypadek Mojżesza i jego adopcji przez córkę faraona, był „adopcją” jednostronną, bo z czasem Mojżesz stał się wrogiem całego Egiptu, w tym faraona i jego córki. W tym obrazie faraon jest symbolem Szatana, który dominuje nad każdym wybrańcem Bożym aż do momentu jego zbawienia (wówczas wybraniec staje się jego wrogiem). „Adopcja” dokonywana przez Boga to „adopcja duchowa”, czyli zbawienie – przyjęcie do Królestwa Bożego. Jednocześnie każdy zbawiony wybraniec „adoptuje Boga” we własnej duszy, w której mieszka cząstka Boga w postaci Ducha Świętego.
Ci, którzy sami siebie nazywają chrześcijanami, proponują adopcję jako „Boży”sposób na posiadanie dzieci w przypadku niepłodności, powołując się na różne wersety Biblii. Poniższy należy do ich ulubionych:
Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca jest taka: opiekować się sierotami i wdowami w ich utrapieniach i zachować siebie samego nieskażonym wpływami świata. (Jkb 1:27)
Werset ten pozwala „upiec kilka pieczeni na jednym ogniu”, bo z jednej strony jego kościelna interpretacja uwypukla Boży nakaz „opieki nad sierotami” (podciąga się więc pod nią adopcję), a z drugiej ukazuje kościół jako „religię czystą i bez skazy”. Ponadto legitymizuje się nakaz „bycia nieskazitelnym w obliczu złych wpływów świata”, przedstawiając metodę in vitro jako jeden z czynników owego „skażenia”. Główny akcent kładzie się tutaj na „opiekę nad sierotami”, której najszlachetniejszą formą ma być adopcja, na której budowana jest doktryna „ludzkiego miłosierdzia”, miłego Bogu, które jest jednym z najwspanialszych przejawów naszych dobrych uczynków i naszej drogi do zbawienia. Tymczasem tego typu nauczanie to „zabijanie duchowe” i odbieranie chwały Bogu jako Jedynemu Zbawicielowi. Duchowo rzecz bowiem biorąc, „opieka nad sierotami czy wdowami” to opieka duchowa, obraz zbawienia wybrańców Bożych przez Ducha Bożego. Owymi „sierotami duchowymi” są ci, którzy czekają na „adopcję” przez Ojca z Nieba, a „wdowami” ci, których Bóg uwolnił od ich wcześniejszego „małżonka”, czyli Szatana. Opiekę nad wybrańcami może roztoczyć tylko Bóg i może to być opieka wyłącznie duchowa. Wszelkie uczynki fizyczne mogą być moralnie pożądane, ale ani nas nie oddalają, ani nie przybliżają do Boga. W sensie duchowym, po prostu nie mają żadnego znaczenia. Jeśli potrafimy, powinniśmy pomagać innym w każdej potrzebie, ale nie dlatego, żeby w ten sposób zasłużyć na zbawienie, leczy żeby wszystkim żyło się lepiej.
Nazywanie zwolenników metody in vitro „zabójcami” to narzucanie swojego światopoglądu. To tak, jakby ludzie nauki nazywali katolików „prymitywami”. Nagonka kościoła ma ogromny zasięg, bo kościół ma ogromny zasób zwolenników. Podążając trybem rozumowania niektórych duszpasterzy, należałoby z zawodu wykluczyć wszystkich lekarzy, którzy stosują metodę in vitro i wykonują aborcje. Według niektórych, lekarzy tych powinno się skazać za wielokrotne morderstwa, najlepiej od razu na karę śmierci. Należy jednak pamiętać, że gdyby nie postęp medycyny i sami lekarze, wielu z tych, którzy wyrażają takie opinie, nie byłoby już na tym świecie lub w ogóle by się nie urodzili.
1Zauważmy, że aby zostać rodzicem naturalnym, nie ma absolutnie żadnych wymagań prawnych, a nawet społecznych. Ojcem i matką może zostać absolutnie każdy i w dowolnych warunkach. Para, która spłodziła dziecko, może być niepełnoletnia, bezrobotna, pochodzić z dowolnego środowiska, może nawet nie być parą, a już na pewno nie musi być w związku małżeńskim. Nie musi udowadniać, że jest w stanie dziecko wychować, utrzymać i wykształcić. To jedno z kuriozów życia społecznego i podejścia społeczeństwa do kontroli życia innych ludzi.