6. „Współpraca” człowieka z Bogiem. „Zabawa w pana Boga”
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Dla podkreślenia swoich racji, kościół nazywa początek życia ludzkiego „zamysłem Boga względem małżonków”. Zgodnie z tą filozofią w małżeństwie i rodzinie powstanie życia ludzkiego jest wynikiem aktu miłości ze strony męża w stosunku do żony. Najprościej więc mówiąc, prokreacja jest owocem małżeństwa. Ponieważ jednak dzieci rodzą się wszędzie, bez względu na kulturę czy wyznanie, stanowisko kościoła mówi, że „Bóg kocha każdego człowieka i daje mu wybór”.
W przypadku chrześcijan mówi się o prokreacji w kontekście „współpracy z Bogiem”. Jakże jednak ma owa współpraca wyglądać? Czy człowiek może w jakiś sposób brać udział w dawaniu życia? Jeżeli tak, to bez pomocy człowieka Bóg nie mógłby stworzyć Adama. Mało tego, Bóg musiałby „współpracować” także z niewiernymi. I w końcu: jeśli człowiek jest tu niezbędny, to dlaczego mielibyśmy potępiać metodę in vitro? Jak widać, kościół uwikłał się we własną pułapkę. Co ciekawe, fizyczny sposób myślenia o Biblii pozwala na wysunięcie kontrargumentu, że to właśnie metoda in vitro jest „współpracą człowieka z Bogiem w prokreacji”.
Czy owa „współpraca z Bogiem” ma polegać na wypełnianiu przykazań kościelnych, a więc ustanowionych przez człowieka? Przykazania te są nieraz absurdalne, określając nawet dopuszczalne pozycje, w których wolno uprawiać seks, o jakim więc „pełnym oddaniu” małżonków może tu być mowa? Przepisy te są tak groteskowe, że niektórzy śmieją się, że podczas seksu kontakt z Bogiem następuje wtedy, gdy jedno z małżonków wydaje okrzyk „O Boże!”, doznając rozkoszy. Nic więc dziwnego, że mało kto w ogóle wie, że kościół ustanawia takie zasady. Poza tym, jaki jest związek pomiędzy dzietnością a związkiem małżeńskim? Dzieci coraz częściej rodzą się w związkach nieformalnych. A co z parami, które nie mogą mieć dzieci? Czy brak płodności w małżeństwie należy uznać za brak akceptacji przez Boga „współpracy z Nim”, za wyraz Jego gniewu, czy za Boże przekleństwo? Skoro uważa się, że przekazywanie życia wpisane jest w ludzką naturę, a lansowane przez środowiska kościelne tak zwane „prawo naturalne” wyznacza relacje pomiędzy małżonkami, odpowiedzialnymi za prokreację, to czy naturalna bezpłodność oznacza złamanie tego prawa? Skoro problem bezpłodności dotyczy tak wielu osób i systematycznie wzrasta, to czy mamy się w związku z tym czuć jak istoty niepełnowartościowe? Czy takie twierdzenia nie uwłaczają właśnie ludzkiej godności?
Brak zrozumienia zamiaru Bożego sięga samej genezy i momentu stworzenia świata. Ogólnie uważa się, że Bóg określa stworzenie jako „bardzo dobre” (Rdz 1:31), a człowieka nazywa swoim obrazem (Rdz 1:26). Oczywiście mówiąc o działaniu Boga, wszystko należy uznać za bardzo dobre, gdyż wszystko doskonale spełnia Jego zamysł. Jednakże w tym kontekście chodzi o to, że „doskonałe” są te obrazy i metafory, które identyfikują samego Boga, na przykład Ducha Bożego unoszącego się nad wodami, światłość, dzień, gatunki roślin, zwierząt itp. Pamiętajmy, że wszystko to są symbole. Pamiętamy również, że w metaforycznym obrazie stworzenia pojawia się Drzewo Poznania Dobra (i) Zła, na którym znajdował się owoc, powszechnie nazywany „zakazanym”. Jest to zatem symbol „zła”! Pojawia się także Wąż, obraz Szatana, czyli kolejny symbol „zła”. Już samo to pokazuje, że nawet z fizycznego punktu widzenia Eden wcale nie był miejscem pozbawionym „zła”. Dochodzi do tego człowiek i jego „zły wybór”. Bóg zawsze dobrze wybiera, więc gdyby człowiek był prawdziwym obrazem Boga, czyli istotą Duchową, to nie byłby w stanie „wybrać zła”. „Zło” jest bowiem wynikiem „zła”. Dlatego biblijne stwierdzenie, że stworzenie zostało dokonane na „obraz Boga” pokazuje, że fizyczność, to znaczy człowiek i świat, jest obrazem duchowości, to znaczy istoty duchowej i duchowego świata, które z kolei podzielone są na kontrastujące ze sobą Dobro i Zło. Na tej zasadzie Izrael i późniejsze kościoły są obrazem i podobieństwem zarówno fizycznego, jak i duchowego Izraela i kościołów, przy czym słowo „fizyczny” reprezentuje Zło, a „duchowy” – Dobro. Powtórzmy dla porządku: wymiar fizyczny reprezentuje duchowe zło. Innymi słowy, kościół fizyczny, czyli kościół jako instytucja, to obraz duchowego zła, a co za tym idzie, błędnej interpretacji Biblii. Interpretacja Słowa Bożego przez pryzmat moralności czy etyki nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem Biblii. Kościół duchowy to obraz duchowego Dobra, czyli wybrańców Bożych zjednoczonych w Duchu Bożym.
Zdaniem kościoła Chrystus stał się dosłownym, fizycznym człowiekiem, gdyż twierdzi się, że Jezus „nie pogardził ludzką cielesnością”, co oczywiście rzutuje na opinię kościoła na temat metody in vitro. Biologiczne życie ludzkie stało się bowiem w oczach kościoła „świętością”. Sęk w tym, że Jezus nie został poczęty fizycznie, dlatego nie może być identyfikowany z fizycznym człowiekiem. Gdyby było inaczej, sprowadzilibyśmy Ducha Świętego do postaci fizycznego śmiertelnika. Tak postrzegali Jezusa Izraelici – nie jako Boga, lecz jako „syna cieśli”. Podobnie działa kościół – nazywa Jezusa Bogiem, równocześnie sprowadzając Go do fizycznego syna cieśli. Fizyczny cieśla to budowniczy konstrukcji z drewna (budynku, dachu czy okrętu), podczas gdy „Duchowy Cieśla” buduje „dom duchowy” i „okręt duchowy”, czyli niewidzialne Królestwo Niebieskie. Mówiąc przenośnie, fizyczna konstrukcja jest łatwopalna, a duchowa – niezniszczalna. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że przecież musiała istnieć postać historyczna o imieniu Jezus. Otóż fizycznie rzecz biorąc, choć dla wielu to wręcz nie do wiary, nie ma na to żadnych dowodów i nikt nie wie, czy rzeczywiście tak było. Do dziś zachowały się jedynie zapisy, które oryginalnie mogły powstać jako rozwinięcie opisów zawartych w Nowym Testamencie albo ustnie przekazywanych opowieści o Jezusie. Nie chodzi jednak o spór, czy Chrystus przybrał jakąś fizyczną postać, czy nie, i czy wszystkie wydarzenia opisane w Nowym Testamencie miały swoje fizyczne odzwierciedlenie. To zawsze będzie przedmiotem sporu, i to nierozwiązywalnego. Chodzi przede wszystkim o to, że Chrystus-Słowo Boże postrzegany jest przez ludzi fizycznie. Tymczasem jedyny przekaz, jaki powinniśmy czerpać z Biblii, to przekaz duchowy. Dlatego stwierdzenie, że „Jezus stał się jednym z nas” i że my stajemy się „dziećmi Bożymi”, odnosi się nie do członków instytucji kościelnych, a do duchowych wybrańców Jezusa, którzy tworzą kościół niewidzialny. Łącząc się Duchem ze swoim wybrańcem, Jezus „tworzy (konstruuje) go na nowo”, na swoje duchowe podobieństwo, dzięki czemu wybrańcy stają się „bogami”, przy czym Bóg jest Wybrańcem pierwszym i ostatnim. Dlatego także Jezus nazywany jest Wybrańcem i Synem, co nie ma nic wspólnego z biologią czy fizycznością. Naturą Boga jest bowiem Duch, a raczej „Pełnia Boża”, a wybrańcy stają się uczestnikami tej Natury (2 P 1:4).
Kościół próbuje wmówić ludziom, że biologiczne życie ich oraz ich dzieci ma jakąś sakralną moc i nadzwyczajną wartość, nad którą pieczę sprawuje Bóg. Owa „moc” ma przejawiać się między innymi w tym, że każdy człowiek, na podobieństwo Chrystusa, ma dwa wymiary, to znaczy ludzki i boski. Stąd bierze się kościelne przekonanie o wartości i godności ludzkiego życia biologicznego, które to przymioty powinny być nienaruszalne, będąc wynikiem odwiecznego powołania. Idąc dalej, na tej podstawie, umiejętnie manipulując Biblią, głosi się, że każdej ludzkiej istocie należy się szacunek, przy czym za istotę ludzką uważa się już embrion.
Tymczasem, jeśli chodzi o ludzką godność, nie powinno się stosować żadnych kryteriów wartościujących takich jak rozwój biologiczny czy psychiczny, albo czynniki kulturowe czy społeczne. A jeżeli nie powinno, to czym jest ekskomunika, jeśli nie brakiem poszanowania ludzkiej godności? Z definicji ludzka godność wymaga szacunku do ludzi, którzy tworzą społeczność, a w przypadku kościoła, szacunku okazywanego przez liderów danego wyznania. Problem pojawia się, kiedy ludzie nauczający o miłości, łasce i przebaczeniu stają się egzekutorami, szerzącymi nienawiść, wykluczenie i potępienie. Jak więc można z jednej strony nauczać, że życie ludzkie jest dobrem, będąc dowodem obecności Boga i Jego chwały, a z drugiej straszyć innych piekłem i wiecznym potępieniem, życząc wszystkim, którzy nie spełniają naszych subiektywnych kryteriów, żeby „szli do diabła”?
Mieszanie pojęć „naturalny” i „nadprzyrodzony”, „fizyczny” i „duchowy” jako określeń wymiarów życia, to nic innego jak mieszanie pojęć „praca” i „Łaska”. Tak jak Izraelici widzieli w Chrystusie tylko postać fizyczną, tak kościoły, nauczając, że Chrystus to jednocześnie fizyczny człowiek i duchowy Bóg, albo Bóg, który stał się fizycznym człowiekiem, także sprowadzają Boga do wymiaru fizyczności. Zatem nic się nie zmieniło. Izraelici nauczali, że człowiek uzyskuje zbawienie poprzez własną pracę, a kościoły, że poprzez własną pracę przy „współudziale łaski Bożej”, także uzależniając zbawienie od działania człowieka.
Fizyczny punkt widzenia sprawia, że kościelni „wierzący” widzą w Bogu jedynie dawcę błogosławieństw fizycznych i wymagają od Niego darów takich jak dobre zdrowie, sukces zawodowy czy dobrobyt ekonomiczny. Dlatego dla jednych bezpłodność będzie problemem natury fizycznej czy medycznej, który przeszkadza w chęci posiadania potomka, dla drugich będzie wystawieniem przez Boga na próbę, dla innych możliwością zaakceptowania woli Bożej – jeżeli Bóg tak chciał, widocznie tak ma być – a dla jeszcze innych możliwością skorzystania z metody in vitro – skoro Bóg na nią pozwala, to dlaczego jej nie wykorzystać? Niewłaściwa interpretacja Biblii prowadzi do takich właśnie rozterek, które sprawiają, że Boga próbuje się pozycjonować raz po jednej, raz po drugiej stronie tego dylematu. Całą sytuację pogarsza to, że kościół ustawia się w tym wszystkim w opozycji do sztucznego zapłodnienia. Zatem, siłą rzeczy, ci, którzy w metodzie in vitro próbują dostrzec „błogosławieństwo Boże”, zderzą się z przekleństwem kościoła.
To, że „Bóg we wszystkim współdziała dla dobra tych, którzy Go miłują” (Rz 8:28), nie oznacza, że „dobro” należy interpretować według naszych fizycznych czy moralnych kryteriów. Jeżeli wczytamy się w przekaz Biblii, zauważymy, że owo „współdziałanie” występuje w kontekście „przeznaczenia do chwały”, „uczynienia wybrańców świętymi zgodnie z wolą Bożą” oraz w kontekście planu przeznaczenia z góry (Rz 8:26-30).
Zatem wszelkie „narodziny”, o jakich Biblia mówi w kontekście radości z tego, że miały miejsce, z narodzinami Chrystusa jako wydarzeniem centralnym włącznie, to narodziny z Ducha Bożego, a nie narodziny biologiczne. Nie ma znaczenia, kto i ile będzie miał biologicznych dzieci, ani jaką metodą – naturalną, czy sztuczną – się to odbędzie. Liczy się tylko to, kogo Bóg powoła do zbawienia i kogo uczyni swoim duchowym „dzieckiem” i „apostołem”. „Dzieci Boże” czy „Synowie Boga” to inaczej zbawieni wybrańcy, którzy są tak nazywani na podobieństwo „Syna Pierworodnego”, Jezusa Chrystusa.
Czy możemy zatem stwierdzić, że stosowanie metody in vitro to „zabawa w Pana Boga”? Czy zabawą w Pana Boga nie jest raczej selekcja dokonywana przez instytucję kościelną, która dzieli ludzi na tych, którzy mogą zostać zbawieni i na tych, którzy nie mogą (np. osądzając tych, którzy popierają metodę in vitro)? Czy nie prościej jest uznać, że zarówno dziecko urodzone naturalnie, jak i za pomocą metody in vitro, rodzi się, bo Bóg po prostu na to pozwolił? W ten sam sposób można uznać, że naturalne poronienia czy obumieranie zarodków to wola Boża. Jeżeli Bóg chce wykorzystać więcej niż jeden zarodek, albo zniszczyć więcej niż jeden, to czyż nie taka jest Jego wola? Poza tym, jak ma się zniszczenie jednego, czy nawet kilku zarodków do masowych mordów, których ludzie bezkarnie dokonują podczas wojny, i do katastrof pochłaniających całe masy? Czyż nie dzieje się to za pozwoleniem Boga? Ponadto, jeśli chcemy Boga postrzegać fizycznie, to czyż nie nakazywał On zabijać ludzi? Wystarczy tylko otworzyć Stary Testament i poczytać historię narodu izraelskiego, jak choćby podbój ziemi obiecanej. Właśnie dlatego nie wolno nam Bogać postrzegać fizycznie, ani łączyć Go z fizycznymi zdarzeniami i zjawiskami.
W przypadku chrześcijan mówi się o prokreacji w kontekście „współpracy z Bogiem”. Jakże jednak ma owa współpraca wyglądać? Czy człowiek może w jakiś sposób brać udział w dawaniu życia? Jeżeli tak, to bez pomocy człowieka Bóg nie mógłby stworzyć Adama. Mało tego, Bóg musiałby „współpracować” także z niewiernymi. I w końcu: jeśli człowiek jest tu niezbędny, to dlaczego mielibyśmy potępiać metodę in vitro? Jak widać, kościół uwikłał się we własną pułapkę. Co ciekawe, fizyczny sposób myślenia o Biblii pozwala na wysunięcie kontrargumentu, że to właśnie metoda in vitro jest „współpracą człowieka z Bogiem w prokreacji”.
Czy owa „współpraca z Bogiem” ma polegać na wypełnianiu przykazań kościelnych, a więc ustanowionych przez człowieka? Przykazania te są nieraz absurdalne, określając nawet dopuszczalne pozycje, w których wolno uprawiać seks, o jakim więc „pełnym oddaniu” małżonków może tu być mowa? Przepisy te są tak groteskowe, że niektórzy śmieją się, że podczas seksu kontakt z Bogiem następuje wtedy, gdy jedno z małżonków wydaje okrzyk „O Boże!”, doznając rozkoszy. Nic więc dziwnego, że mało kto w ogóle wie, że kościół ustanawia takie zasady. Poza tym, jaki jest związek pomiędzy dzietnością a związkiem małżeńskim? Dzieci coraz częściej rodzą się w związkach nieformalnych. A co z parami, które nie mogą mieć dzieci? Czy brak płodności w małżeństwie należy uznać za brak akceptacji przez Boga „współpracy z Nim”, za wyraz Jego gniewu, czy za Boże przekleństwo? Skoro uważa się, że przekazywanie życia wpisane jest w ludzką naturę, a lansowane przez środowiska kościelne tak zwane „prawo naturalne” wyznacza relacje pomiędzy małżonkami, odpowiedzialnymi za prokreację, to czy naturalna bezpłodność oznacza złamanie tego prawa? Skoro problem bezpłodności dotyczy tak wielu osób i systematycznie wzrasta, to czy mamy się w związku z tym czuć jak istoty niepełnowartościowe? Czy takie twierdzenia nie uwłaczają właśnie ludzkiej godności?
Brak zrozumienia zamiaru Bożego sięga samej genezy i momentu stworzenia świata. Ogólnie uważa się, że Bóg określa stworzenie jako „bardzo dobre” (Rdz 1:31), a człowieka nazywa swoim obrazem (Rdz 1:26). Oczywiście mówiąc o działaniu Boga, wszystko należy uznać za bardzo dobre, gdyż wszystko doskonale spełnia Jego zamysł. Jednakże w tym kontekście chodzi o to, że „doskonałe” są te obrazy i metafory, które identyfikują samego Boga, na przykład Ducha Bożego unoszącego się nad wodami, światłość, dzień, gatunki roślin, zwierząt itp. Pamiętajmy, że wszystko to są symbole. Pamiętamy również, że w metaforycznym obrazie stworzenia pojawia się Drzewo Poznania Dobra (i) Zła, na którym znajdował się owoc, powszechnie nazywany „zakazanym”. Jest to zatem symbol „zła”! Pojawia się także Wąż, obraz Szatana, czyli kolejny symbol „zła”. Już samo to pokazuje, że nawet z fizycznego punktu widzenia Eden wcale nie był miejscem pozbawionym „zła”. Dochodzi do tego człowiek i jego „zły wybór”. Bóg zawsze dobrze wybiera, więc gdyby człowiek był prawdziwym obrazem Boga, czyli istotą Duchową, to nie byłby w stanie „wybrać zła”. „Zło” jest bowiem wynikiem „zła”. Dlatego biblijne stwierdzenie, że stworzenie zostało dokonane na „obraz Boga” pokazuje, że fizyczność, to znaczy człowiek i świat, jest obrazem duchowości, to znaczy istoty duchowej i duchowego świata, które z kolei podzielone są na kontrastujące ze sobą Dobro i Zło. Na tej zasadzie Izrael i późniejsze kościoły są obrazem i podobieństwem zarówno fizycznego, jak i duchowego Izraela i kościołów, przy czym słowo „fizyczny” reprezentuje Zło, a „duchowy” – Dobro. Powtórzmy dla porządku: wymiar fizyczny reprezentuje duchowe zło. Innymi słowy, kościół fizyczny, czyli kościół jako instytucja, to obraz duchowego zła, a co za tym idzie, błędnej interpretacji Biblii. Interpretacja Słowa Bożego przez pryzmat moralności czy etyki nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem Biblii. Kościół duchowy to obraz duchowego Dobra, czyli wybrańców Bożych zjednoczonych w Duchu Bożym.
Zdaniem kościoła Chrystus stał się dosłownym, fizycznym człowiekiem, gdyż twierdzi się, że Jezus „nie pogardził ludzką cielesnością”, co oczywiście rzutuje na opinię kościoła na temat metody in vitro. Biologiczne życie ludzkie stało się bowiem w oczach kościoła „świętością”. Sęk w tym, że Jezus nie został poczęty fizycznie, dlatego nie może być identyfikowany z fizycznym człowiekiem. Gdyby było inaczej, sprowadzilibyśmy Ducha Świętego do postaci fizycznego śmiertelnika. Tak postrzegali Jezusa Izraelici – nie jako Boga, lecz jako „syna cieśli”. Podobnie działa kościół – nazywa Jezusa Bogiem, równocześnie sprowadzając Go do fizycznego syna cieśli. Fizyczny cieśla to budowniczy konstrukcji z drewna (budynku, dachu czy okrętu), podczas gdy „Duchowy Cieśla” buduje „dom duchowy” i „okręt duchowy”, czyli niewidzialne Królestwo Niebieskie. Mówiąc przenośnie, fizyczna konstrukcja jest łatwopalna, a duchowa – niezniszczalna. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że przecież musiała istnieć postać historyczna o imieniu Jezus. Otóż fizycznie rzecz biorąc, choć dla wielu to wręcz nie do wiary, nie ma na to żadnych dowodów i nikt nie wie, czy rzeczywiście tak było. Do dziś zachowały się jedynie zapisy, które oryginalnie mogły powstać jako rozwinięcie opisów zawartych w Nowym Testamencie albo ustnie przekazywanych opowieści o Jezusie. Nie chodzi jednak o spór, czy Chrystus przybrał jakąś fizyczną postać, czy nie, i czy wszystkie wydarzenia opisane w Nowym Testamencie miały swoje fizyczne odzwierciedlenie. To zawsze będzie przedmiotem sporu, i to nierozwiązywalnego. Chodzi przede wszystkim o to, że Chrystus-Słowo Boże postrzegany jest przez ludzi fizycznie. Tymczasem jedyny przekaz, jaki powinniśmy czerpać z Biblii, to przekaz duchowy. Dlatego stwierdzenie, że „Jezus stał się jednym z nas” i że my stajemy się „dziećmi Bożymi”, odnosi się nie do członków instytucji kościelnych, a do duchowych wybrańców Jezusa, którzy tworzą kościół niewidzialny. Łącząc się Duchem ze swoim wybrańcem, Jezus „tworzy (konstruuje) go na nowo”, na swoje duchowe podobieństwo, dzięki czemu wybrańcy stają się „bogami”, przy czym Bóg jest Wybrańcem pierwszym i ostatnim. Dlatego także Jezus nazywany jest Wybrańcem i Synem, co nie ma nic wspólnego z biologią czy fizycznością. Naturą Boga jest bowiem Duch, a raczej „Pełnia Boża”, a wybrańcy stają się uczestnikami tej Natury (2 P 1:4).
Kościół próbuje wmówić ludziom, że biologiczne życie ich oraz ich dzieci ma jakąś sakralną moc i nadzwyczajną wartość, nad którą pieczę sprawuje Bóg. Owa „moc” ma przejawiać się między innymi w tym, że każdy człowiek, na podobieństwo Chrystusa, ma dwa wymiary, to znaczy ludzki i boski. Stąd bierze się kościelne przekonanie o wartości i godności ludzkiego życia biologicznego, które to przymioty powinny być nienaruszalne, będąc wynikiem odwiecznego powołania. Idąc dalej, na tej podstawie, umiejętnie manipulując Biblią, głosi się, że każdej ludzkiej istocie należy się szacunek, przy czym za istotę ludzką uważa się już embrion.
Tymczasem, jeśli chodzi o ludzką godność, nie powinno się stosować żadnych kryteriów wartościujących takich jak rozwój biologiczny czy psychiczny, albo czynniki kulturowe czy społeczne. A jeżeli nie powinno, to czym jest ekskomunika, jeśli nie brakiem poszanowania ludzkiej godności? Z definicji ludzka godność wymaga szacunku do ludzi, którzy tworzą społeczność, a w przypadku kościoła, szacunku okazywanego przez liderów danego wyznania. Problem pojawia się, kiedy ludzie nauczający o miłości, łasce i przebaczeniu stają się egzekutorami, szerzącymi nienawiść, wykluczenie i potępienie. Jak więc można z jednej strony nauczać, że życie ludzkie jest dobrem, będąc dowodem obecności Boga i Jego chwały, a z drugiej straszyć innych piekłem i wiecznym potępieniem, życząc wszystkim, którzy nie spełniają naszych subiektywnych kryteriów, żeby „szli do diabła”?
Mieszanie pojęć „naturalny” i „nadprzyrodzony”, „fizyczny” i „duchowy” jako określeń wymiarów życia, to nic innego jak mieszanie pojęć „praca” i „Łaska”. Tak jak Izraelici widzieli w Chrystusie tylko postać fizyczną, tak kościoły, nauczając, że Chrystus to jednocześnie fizyczny człowiek i duchowy Bóg, albo Bóg, który stał się fizycznym człowiekiem, także sprowadzają Boga do wymiaru fizyczności. Zatem nic się nie zmieniło. Izraelici nauczali, że człowiek uzyskuje zbawienie poprzez własną pracę, a kościoły, że poprzez własną pracę przy „współudziale łaski Bożej”, także uzależniając zbawienie od działania człowieka.
Fizyczny punkt widzenia sprawia, że kościelni „wierzący” widzą w Bogu jedynie dawcę błogosławieństw fizycznych i wymagają od Niego darów takich jak dobre zdrowie, sukces zawodowy czy dobrobyt ekonomiczny. Dlatego dla jednych bezpłodność będzie problemem natury fizycznej czy medycznej, który przeszkadza w chęci posiadania potomka, dla drugich będzie wystawieniem przez Boga na próbę, dla innych możliwością zaakceptowania woli Bożej – jeżeli Bóg tak chciał, widocznie tak ma być – a dla jeszcze innych możliwością skorzystania z metody in vitro – skoro Bóg na nią pozwala, to dlaczego jej nie wykorzystać? Niewłaściwa interpretacja Biblii prowadzi do takich właśnie rozterek, które sprawiają, że Boga próbuje się pozycjonować raz po jednej, raz po drugiej stronie tego dylematu. Całą sytuację pogarsza to, że kościół ustawia się w tym wszystkim w opozycji do sztucznego zapłodnienia. Zatem, siłą rzeczy, ci, którzy w metodzie in vitro próbują dostrzec „błogosławieństwo Boże”, zderzą się z przekleństwem kościoła.
To, że „Bóg we wszystkim współdziała dla dobra tych, którzy Go miłują” (Rz 8:28), nie oznacza, że „dobro” należy interpretować według naszych fizycznych czy moralnych kryteriów. Jeżeli wczytamy się w przekaz Biblii, zauważymy, że owo „współdziałanie” występuje w kontekście „przeznaczenia do chwały”, „uczynienia wybrańców świętymi zgodnie z wolą Bożą” oraz w kontekście planu przeznaczenia z góry (Rz 8:26-30).
Zatem wszelkie „narodziny”, o jakich Biblia mówi w kontekście radości z tego, że miały miejsce, z narodzinami Chrystusa jako wydarzeniem centralnym włącznie, to narodziny z Ducha Bożego, a nie narodziny biologiczne. Nie ma znaczenia, kto i ile będzie miał biologicznych dzieci, ani jaką metodą – naturalną, czy sztuczną – się to odbędzie. Liczy się tylko to, kogo Bóg powoła do zbawienia i kogo uczyni swoim duchowym „dzieckiem” i „apostołem”. „Dzieci Boże” czy „Synowie Boga” to inaczej zbawieni wybrańcy, którzy są tak nazywani na podobieństwo „Syna Pierworodnego”, Jezusa Chrystusa.
Czy możemy zatem stwierdzić, że stosowanie metody in vitro to „zabawa w Pana Boga”? Czy zabawą w Pana Boga nie jest raczej selekcja dokonywana przez instytucję kościelną, która dzieli ludzi na tych, którzy mogą zostać zbawieni i na tych, którzy nie mogą (np. osądzając tych, którzy popierają metodę in vitro)? Czy nie prościej jest uznać, że zarówno dziecko urodzone naturalnie, jak i za pomocą metody in vitro, rodzi się, bo Bóg po prostu na to pozwolił? W ten sam sposób można uznać, że naturalne poronienia czy obumieranie zarodków to wola Boża. Jeżeli Bóg chce wykorzystać więcej niż jeden zarodek, albo zniszczyć więcej niż jeden, to czyż nie taka jest Jego wola? Poza tym, jak ma się zniszczenie jednego, czy nawet kilku zarodków do masowych mordów, których ludzie bezkarnie dokonują podczas wojny, i do katastrof pochłaniających całe masy? Czyż nie dzieje się to za pozwoleniem Boga? Ponadto, jeśli chcemy Boga postrzegać fizycznie, to czyż nie nakazywał On zabijać ludzi? Wystarczy tylko otworzyć Stary Testament i poczytać historię narodu izraelskiego, jak choćby podbój ziemi obiecanej. Właśnie dlatego nie wolno nam Bogać postrzegać fizycznie, ani łączyć Go z fizycznymi zdarzeniami i zjawiskami.