21. Oczyszczenie z grzechów, chęć bycia lepszym
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Analizując doktryny kościelne, odkrywamy absurd za absurdem. Jeśli chodzi o „grzech”, liderzy kościoła twierdzą, że z jednej strony Bóg wymazał wszystkie nasze grzechy, a z drugiej, że spowiedź jest konieczna, bo człowiek wciąż grzeszy. Dają przy tym człowiekowi złudną nadzieję na zbawienie, nawet pośmiertne. Dodatkowo, według nauki kościoła, istnieje „stan pośredni” pomiędzy Niebem a piekłem, zwany „czyśćcem”. To takie same brednie, jak nauczanie, że człowiek ma „wolną wolę”. Dlaczego? Bo „wolna wola” człowieka stanowiłaby „trzecią siłę”, obok woli Bożej i woli Szatana. Mało tego, wola człowieka byłaby nadrzędna, gdyż w dowolnej chwili człowiek mógłby „wyrzekać się” Szatana i „zapraszać do swojego serca” Boga, dyktując obu tym duchom, jak mają się zachowywać – to znaczy, że mają wykonywać wolę człowieka. Tymczasem człowiek nie może istnieć w oderwaniu od tych dwóch sił duchowych, dlatego przeznaczeniem człowieka jest „piekło” lub „Niebo”, czyli wieczne potępienie lub wieczne zbawienie. Zatem pogląd kościoła, który można nazwać jego „własną wiarą”, nie ma najmniejszych podstaw biblijnych. To po prostu własny program zbawienia, dawanie złudnej nadziei potępionym przez Boga duszom.
Kościół od wieków ogłasza, że jest przedstawicielem Boga na ziemi i ma władzę decydować o ludzkim przeznaczeniu. Nie ma się więc co dziwić, że ci, którzy ustalają własne doktryny, sami czynią się „wybrańcami” i „świętymi”. Kościelna idea „czyśćca” to próba zmiany przeznaczenia Bożego, to okłamywanie wyznawców, gdyż „predestynacji” nie da się zmienić. W wyobrażeniu człowieka zadaniem „czyśćca” jest uwolnienie go od „grzechów” lub od następstw „grzechów” już po jego śmierci i otwarcie mu drogi do Nieba. W całej procedurze udział biorą również inni ludzie, którzy poprzez rozmaite modlitwy i obrzędy starają się wpłynąć na decyzję Boga. To ciągle ten sam wzorzec pracy na zbawienie. Za życia na ziemi człowiek pracuje, wykonując uczynki w ramach przykazań i obrzędów ustanowionych przez kościół, takich jak spowiedź, rachunek sumienia, postanowienie poprawy czy zabieganie o miłosierdzie Boże, a po śmierci robią to w jego imieniu inni ludzie! Ludzka zapobiegliwość mówi, że dobrze jest „zabezpieczyć się” na każdą ewentualność. Oczywiście w swojej „mądrości” kościół znajdzie wiele „dowodów” na istnienie „czyśćca”, bo fizyczna interpretacja Biblii nie zna granic. Niektórzy nawet twierdzą, że skoro za życia wszystkie grzechy mogą być człowiekowi odpuszczone, za wyjątkiem „grzechu przeciwko Duchowi Świętemu”, to ta sama zasada obowiązuje po śmierci, kiedy jeden człowiek lobbuje u Boga w intencji drugiego człowieka. Wniosek ten wyciąga się na podstawie słów: „nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12:32). Jakże daleko idąca interpretacja! Znajdą się i tacy, którzy będą powoływać się na modlitwę i ofiarę Chrystusa „za zmarłych”, ignorując fakt, że Biblia mówi o śmierci duchowej każdego człowieka, a nie o śmierci fizycznej. Niektórzy teolodzy, nie znajdując argumentów biblijnych, będą się powoływać na źródła pozabiblijne. Nieliczne denominacje kościelne uznają bowiem Księgi Machabejskie, w których taki wątek się pojawia. Przykład Judy Machabejskiego jest kościołowi jak najbardziej na rękę, bo obok modłów, składa się tam także ofiary pieniężne za zmarłych.
Mimo tego, że w Biblii nie ma słowa o „czyśćcu”, kościół nie tylko uczynił z niego trzecią lokalizację pośmiertną, ale stworzył do tego całą otoczkę, tak jakby ktoś stamtąd wrócił i zdał sprawę z warunków rzekomo tam panujących. Według kościoła jest to miejsce, gdzie dusze doznają udręk i zadośćuczynienia zanim „wejdą do Nieba”. To proces „pokutowania za grzechy”, a w następstwie „uwalniania” od nich. Nawet i tutaj kościół stawia pewne warunki. Odpuszczenia grzechów po śmierci może bowiem dostąpić tylko osoba „związana z Bogiem poprzez Łaskę”. Innymi słowy, dusze te rzekomo potrafią oczyścić się same, ze względu na otrzymaną za życia „łaskę uświęcającą”, czyli Ducha Świętego. Problem polega na tym, że w ten sposób stawia się Ducha Bożego w roli „grzechu” (Szatana). Nie można bowiem posiadać Ducha Świętego a równocześnie być w „stanie grzechu”. Według tej teorii „oczyścić się” mogą tylko ci, którzy „umarli w łasce”, ale nie zostali „całkowicie” oczyszczeni. Cóż to za oksymoron? Oznaczałoby to nieskuteczność Łaski, która oczyszcza lub nie, albo która oczyszcza w większym lub mniejszym stopniu, nie w pełni. Ten absurd kościół uzasadnia innym absurdem: podziałem na „grzechy lekkie” i „grzechy ciężkie”. Kościelna nauka wyjaśnia to tak, że „grzechy lekkie” nie powodują utraty łaski uświęcającej, która jest „ogniem miłości Bożej”. Człowiek, który w chwili śmierci kocha Boga „niedoskonale”, co oznacza, że nie zdążył się „wyspowiadać” czy wykonać innych „zabiegów rozgrzeszających” rekomendowanych przez kościół, wciąż ma szansę „odkupić” swoją winę po śmierci. Natomiast „grzechy ciężkie”, które zazwyczaj oznaczają brak przyjęcia wiary kościoła i łamanie przykazań kościelnych, powodują automatyczne „potępienie”. Z tego względu, zdaniem kościoła, niechrześcijanie nie mają żadnych szans na zbawienie, ani w „tym życiu”, ani w „przyszłym”. Tym samym członkowie wspólnot chrześcijańskich są na pozycji przez Boga niejako preferowanej, co by oznaczało, że Bóg ma zważanie na osobę i jej uczynki, a tak nie jest! To wszystko własny, zaprojektowany przez kościół program zbawienia, w ramach którego kler decyduje o tym, kto może zostać „zbawiony”, a kto będzie „potępiony”, stawiając się w ten sposób w roli Boga. Ofiara Chrystusa jest tu drugorzędna, bo nie ma wpływu na ostateczne zbawienie, ani potępienie danej osoby. Decyduje człowiek i jego „wolna wola”. To oczywisty fałsz.
Idea „czyśćca” jest czymś wręcz niepojętym! Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek daje temu wiarę. Słowo „wiara” jest tu nieprzypadkowe, bo tak właśnie wygląda nasza „wiara” w Boga. To jedno wielkie kłamstwo. Czysta iluzja.
Ponieważ „czyściec” opisywany jest przez kościół na podobieństwo wyobrażeń o „piekle”, czyli miejscu cierpienia dusz w ogniu Bożym, dokonano podziału „ognia Bożego” na dwa rodzaje: (1) „ogień oczyszczający”, rozpalony przez łaskę i miłość Bożą, który występuje w „czyśćcu”, oraz (2) „ogień potępiający”, rozpalony przez gniew Boży bądź ludzką pychę i nienawiść, który występuje w „piekle”. Te „ognie” nazywają się też „ogniem czyśćcowym” i „ogniem piekielnym”. Jedne i drugie dusze „doznają cierpienia”, z tym że dusze w „czyśćcu” cierpią tymczasowo, w wyniku ich miłości do Boga, zaś te w „piekle” cierpią wiecznie, nie mając już odwrotu. Czy ktoś zastanawia się, jak w tym świetle wytłumaczyć powrót Jezusa na końcu świata, kojarzony z sądem ostatecznym? Sąd ten oznacza bowiem potępienie dla jednych (większości świata) a wybawienie dla innych (wybrańców). Czy należy zatem przyjąć, że wtedy „czyściec” magicznie zniknie? A może „sąd ostateczny” nazwać właśnie „czyśćcem”? To jeden wielki chaos i kłamstwo, przy czym kłamstwem jest nie tylko sama idea „czyśćca”, ale i cały własny, kościelny program zbawienia. Według bowiem nauki kościoła dusze umarłych nie tylko mogą się same oczyszczać, ale mogą dodatkowo korzystać z pomocy żyjących osób trzecich. Owa „pomoc” polegać ma na „modlitwie”, „ofierze na rzecz kościoła”, „postach” i innych wyrzeczeniach, „dobrych uczynkach” oraz przestrzeganiu „prawa grzechu i śmierci” oraz „prawa kościelnego”, ze „spowiedzią” i „komunią” na czele. Do tego dochodzą rozmaite „odpusty”, które znów dzielą się na „częściowe” lub „zupełne”. Kościół ma do dyspozycji całą gamę narzędzi, które mają rzekomo doprowadzić człowieka do wyimaginowanego „zbawienia”. Wszystkie te rytuały i obrzędy, czyli „uczynki” człowieka wykonywane zgodne z nakazem danej religii, mają na celu nie tylko pomóc konkretnej duszy, ale mogą być także ofiarowywane za innych i dodawane do szali ich „plusów”, czyli zasług u Boga. Dotyczy to zarówno osób żyjących, jak i zmarłych. Kto wie, czy kiedyś nie doczekamy się kościelnej doktryny, która będzie umożliwiać ratowanie dusz, które po śmierci znalazły się w piekle?
Pojęcia takie jak oczyszczenie z grzechów w czyśćcu, grzech pierworodny, grzech pokoleniowy, podział grzechów na kategorie, zauważalne skutki grzechu (niepowodzenia, choroby, śmierć) wszystkie są iluzją, którą tworzy kościół. W rzeczywistości kościół nie jest w stanie zdefiniować wymiaru „grzechu”, tak samo jak nie rozróżnia Boga od Szatana, czyli Dobra od Zła. Wszelkie doktrynalne „korekty”, które wchodzą do nauki kościoła, są wynikiem ewolucji światopoglądu jego myślicieli, którzy swoje nauki dostosowują do aktualnych, ziemskich potrzeb człowieka. Nie ma to i nigdy nie miało nic wspólnego z nauką Chrystusa, czyli przekazem Ducha. Grzech pierworodny czy grzech pokoleniowy mogłyby mieć podstawy biblijne, gdyby wyraźnie wskazywano, że pojęcia te mają wyłącznie wymiar duchowy, w tym sensie, że każdy z nas przychodzi na ten świat jako „grzesznik” (opanowany duchem Szatana), a (duchowym) „pokoleniem”, które dziedziczy ducha Szatana na wieczność jest „pokolenie niewybrańców”.
W rzeczywistości „grzech” ma wymiar wyłącznie duchowy. Jest stanem duszy opanowanej przez ducha Szatana, który jest grzechem, i pociąga za sobą śmierć tej duszy. Tymczasem przez niezbawionych „grzech” postrzegany jest w wymiarze fizycznym jako jednostkowe przekroczenie aktualnie obowiązujących norm moralnych. Historycznie, także i dziś, teolodzy utożsamiali „grzech” z chorobami i kalectwem. Co ciekawe, tak wyobrażali go sobie sami apostołowie, co widać na przykład w konfrontacji z człowiekiem „ślepym od urodzenia” (J 9:1-3). Za hańbę uważano także „bezpłodność”, która miała być karą Bożą (tak było choćby w przypadku Elżbiety; Łk 1:24-25). W Biblii mamy też wiele przykładów odizolowania „trędowatych” od reszty społeczności w wyniku wiary, że trąd jest klątwą Bożą. Do tego kościół dokłada jeszcze inne zmyślone pojęcia, takie jak grzechy cudze, grzechy świadome i dobrowolne, przyczynianie się do grzechów innych, grzech milczenia (zatajenia grzechów), grzechy społeczne, gdzie winne jest całe społeczeństwo (np. pozwalając na wprowadzenie praw cywilnych, które występują przeciw prawu Bożemu) czy grzechy całych struktur, w wyniku koncentracji licznych grzechów osobistych lub społecznych. Za wyjątek uważa się „grzech Adama”, który, jak się uważa, przeniósł „grzech” na całą ludzkość. Jednocześnie nikt nie dostrzega, że pojęcie „Pierwszy Adam” to opis każdego z nas w naszej pierwszej duchowej naturze (dla większości także ostatniej), czyli w duchu Szatana.
Takie stanowisko kościoła buduje fałszywy obraz przekazu Słowa Bożego. Nie chodzi o spór o to, czy „grzech” przechodzi z pokolenia na pokolenie, albo czy każdy z nas zda sprawę Bogu (Rz 14:12), tylko o to, że Bóg powołuje do zbawienia wybrańców, a skazuje na potępienie niewybrańców. Kiedy to zrozumiemy, wówczas wszystkie te wersety nareszcie nabierają sensu i panuje pomiędzy nimi pełna zgodność. Demonstracja w postaci uzdrowienia niewidomego od urodzenia (J 9:3) wskazuje, że „obmycie z grzechów”, czyli z symbolicznej „ciemności duchowej” (z ducha ciemności, którym jest duch Szatana), dokonywane jest wyłącznie przez Jezusa, czyli przez Ducha Bożego. To działanie Łaski Bożej. Tymczasem Faryzeusze mieli dylemat, bo Jezus uleczał w szabat, czyli łamał ich własne „prawo grzechu i śmierci”, które jest zaprzeczeniem „Prawa Ducha”. Z kolei Jezus wypełniał „Prawo Ducha”, które łamali liderzy świątyni, w rewanżu oskarżając Jezusa o łamanie ich „prawa”. Oczywiście błędne spojrzenie na biblijny obraz Prawa jest efektem „ślepoty duchowej” przywódców religijnych.
Tak jak kapłani w czasach Starego Testamentu wierzyli, że poprzez ofiary sakralne nakazane przez prawo przyczyniają się do „zadośćuczynienia” i „wymazania grzechu”, tak w obecnych czasach kościół nadaje podobną moc „sakramentowi spowiedzi”. Jakże jednak grzesznik może rozgrzeszyć grzesznika? To tak jakby ślepy mógł przewodzić ślepemu. Jest to więc „ślepa wiara” i manipulacja Słowem Bożym.
W zaślepieniu duchowym kościół zrównuje złamanie Prawa Bożego (Prawa Ducha) ze złamaniem „prawa kościelnego”, nadając prawu kościelnemu moc równą Prawu Bożemu, a sobie przypisując autorytet równy autorytetowi Bożemu. Problem polega na tym, że w teologii kościelnej zarówno Prawo Boże, jak i prawo kościelne są wynikiem błędnej interpretacji Słowa Bożego. W Biblii Chrystus nieustannie powtarza, choć czyni to pod postacią języka metaforycznego, że właściwe Prawo Boże to Prawo Ducha, a łamie je każdy, kto nie otrzymał daru Ducha Bożego. Z natury każdy człowiek jest więc przestępcą względem Prawa.
„Zgładzenie grzechów” nie jest wynikiem naszej pracy, a „nawrócenie” to dar Boży (Dz 3:19). Bóg „wzywa do nawrócenia” (Ap 3: 19) tylko po to, by pokazać, że to jedynie On jest sprawcą zmiany stanu ducha („nawrócenia”) i że ma to miejsce wyłącznie w tych, których „ukochał” (wybrał). „Miłość Boża” to owoc Ducha. „Nawrócenie z grzechu” to nie kwestia własnego, emocjonalnego żalu, rachunku sumienia, publicznego wyznania złych, niemoralnych uczynków, rozumianych jako „grzechy”, ani innych metod samooczyszczenia. Wszystkie te rzeczy to własny program oczyszczenia (zbawienia), pod hasłem „pokuta i wyznanie”. W Starym Testamencie zadaniem ofiary składanej przez arcykapłana raz w roku na „przebaczenie” nigdy nie było „zgładzenie grzechu”, bo w przeciwnym wypadku nie powtarzano by jej corocznie. Był to tylko symbol przyjścia Chrystusa, Kapłana Najwyższego, który złożył w ofierze samego Siebie, i to raz na zawsze. Ofiara składana przez fizycznego arcykapłana nie miała żadnej mocy, tak jak żadnej mocy nie mają doktryny kościelne opracowane przez ludzi. Również „spowiedź” nie ma żadnej mocy, bo powtarzana jest raz za razem. Wmawianie sobie, że jesteśmy w stanie „oczyścić własne sumienie” i traktowanie tego na równi z „otrzymaniem Ducha Bożego” jest czystym bluźnierstwem. „Modlitwa o przebaczenie” samozwańczych chrześcijan także nie ma żadnej mocy. Jest tak dlatego, że w Biblii słowo „modlitwa” nie oznacza fizycznego dialogu (a właściwie monologu) człowieka z Bogiem. Oznacza ono deklarację, czyli głoszenie Słowa Bożego, a w rzeczywistym ujęciu oznacza duchową interpretację Biblii zgodnie z wolą Bożą i na mocy daru Ducha. W rzeczywistości nie chodzi więc o ludzką „modlitwę fizyczną”, lecz o moc Ducha w Słowie Bożym. Ową „moc” otrzymuje wybraniec w momencie zbawienia, a jest to moc duchowej jedności z Bogiem. Tymczasem kościół głosi fizyczną, werbalną modlitwę człowieka o przebaczenie grzechów, nakazując: „Proś Boga, a On ci na pewno przebaczy. A im więcej wysiłku włożysz w swoją prośbę, tym większą masz szansę”. Nauka kościoła głosi nawet, że najpierw należy sobie „wypracować” albo „wyprosić” przebaczenie grzechów, aby w efekcie otrzymać moc Ducha Świętego, a potem móc żyć z „czystym sumieniem”. Żeby tego dokonać, należy „naśladować Chrystusa” w życiu codziennym, czyli nosić przysłowiowy „krzyż”, rozumiany jako nieustanna walka z własnym ciałem, z jego potrzebami oraz z wszelkimi przeciwnościami losu. Wszystkie te kościelne nauki opierają się na uczynkach człowieka i nie mają nic wspólnego z darem Łaski Bożej, wręcz ją negując.
W kościele „odpuszczenie grzechów” tłumaczy się jako wykorzystanie szansy danej przez Boga – szansy, aby zmienić swoje życie i więcej nie grzeszyć, a ujmując to w ładnych słowach, żeby zacząć żyć na nowo z czystym kontem u Boga. Zatem w naukach kościelnych przemianę duchową człowieka zrównuje się ze zmianą jego charakteru i stylu życia. Kościół nie tylko zachęca do zmiany sposobu postępowania na bardziej „moralny”, nazywając ją przy tym „walką z grzechem”, ale wręcz namawia do „złożenia własnego życia w ofierze Chrystusowi”. Jakiż absurd! Brzmi to tak, jakby to człowiek miał złożyć ofiarę zapewniającą zbawienie, a nie Bóg, i jakby człowiek sam w sobie wyzwalał moc Ducha Świętego. Sprzeczność polega na tym, że z jednej strony kościół wiąże naszą naturę z „grzechem”, który w nas „mieszka”, a z drugiej głosi, że chrześcijanin jest „mieszkaniem dla Ducha Świętego”. Oznaczałoby to, że w duszy człowieka równocześnie zamieszkują dwa duchy: duch Szatana i Duch Boży! Według niektórych raz duszę ludzką zamieszkuje Duch Boży (np. tuż po „spowiedzi”), a raz duch Szatana (np. w momencie wykonywania jakiegoś niemoralnego uczynku zwanego „grzechem”). Taki tryb rozumowania to czysty absurd, który zaprzecza wszystkim naukom Biblii.
Zmiana własnego życia na moralnie lepsze i wejście na drogę chrześcijaństwa wcale nie oznacza żadnego „zbliżenia się do Boga”. To własny program zbawienia. Polega on na własnym przekonaniu i utwierdzaniu się w roli „wybrańca Bożego” oraz na chęci „przypodobania się Bogu”, chęci „wykonywania woli Bożej”. Tymczasem wykonanie woli Bożej nie jest naszą fizyczną pracą, lecz darem Bożym, darem Łaski. Człowiek może do woli prosić o dar Łaski czy modlić się do Boga, ale wszelkie własne zabiegi człowieka są bezużyteczne. Bóg wybiera bowiem według własnej woli. Z moralnego punktu widzenia człowieka, Boga można by ocenić jako „niesprawiedliwego”, bo przecież mógł On wybrać kogoś, kto w życiu ziemskim jest kimś „niemoralnym” i łamie ogólnie przyjęte zasady „dobrego wychowania” czy współżycia społecznego. Powyższa ocena opiera się na naszej identyfikacji „grzesznika” na podstawie jego fizycznego zachowania i w oparciu o aktualnie uznawany przez nas kodeks moralno-prawny. Ponieważ Słowo Boże dowodzi, że w odniesieniu do przekazu Ducha człowiek nie potrafi rozróżnić pomiędzy dobrem a złem oraz sprawiedliwością a niesprawiedliwością, nasza ocena drugiego człowieka jest fałszywa. Tym bardziej fałszywa jest nasza ocena samego siebie i naszych najbliższych, gdyż w naturze mamy samousprawiedliwienie i „wybielanie się”. Musimy zrozumieć, że „bycie nowym stworzeniem” jest zewnętrznie niezauważalne. Tymczasem człowiek rozumie to pojęcia jako fizyczny wysiłek, by stać się moralnie lepszym, by żyć „po Bożemu” i „dać świadectwo”, pokazując tę moralną przemianę innym. W języku potocznym nawet samo wyrażenie „po Bożemu” jest synonimem życia moralnie nienagannego. Do tego dochodzi własna wiara w przemianę w lepszego człowieka pod wpływem rzekomego działania Łaski Bożej. Człowiek ocenia samego siebie i jest oceniany z zewnątrz, tymczasem przemiana wewnętrzna nie polega na ciągłym „staraniu się”, „pracowaniu nad swoim charakterem” czy sumieniem. Przemiana wewnętrzna to niewidzialny dar Ducha Świętego, który nie skutkuje żadnymi zmianami zewnętrznymi. Biblia pokazuje, że wybrańcy Boży, a nawet sam Jezus, byli ciągle piętnowani przez innych, przede wszystkim przez władze religijne, za odmienne poglądy i za „łamanie Prawa Bożego”. Innymi słowy, wybrańców i Jezusa uważano za „grzeszników”. Różnica polega na tym, że Izrael i kościoły to tylko zewnętrzne reprezentacje Królestwa Bożego, a prawdziwe, niewidzialne, duchowe Królestwo Boże – Izrael duchowy i Kościół duchowy – tworzą wybrańcy Boży. Zatem fizyczny Izrael i kościoły to w rzeczywistości reprezentacje duchowego królestwa Szatana, czyli „grzechu”.
Ludzka definicja „grzechu” opiera się na fizycznej interpretacji zasad, sposobu postępowania, woli Bożej, więzi z Bogiem albo cech naszej fizycznej osobowości. Stąd w kościele mówi się o grzeszeniu słowem, czynem bądź umysłem. Jeśli ktoś odczuwa wątpliwości dotyczące Boga, a pojawiają się one także z powodu sprzeczności w przekazie Słowa Bożego, tak jak głosi je kościół, oskarża się kogoś takiego o „brak wiary” lub „słabą wiarę”. Już samo to nazywane jest „grzechem”, stąd takiego człowieka uważa się za „grzesznika”. W takim ujęciu „grzesznikiem” jest więc każdy, kto kwestionuje naukę kościoła.
Kościół od wieków ogłasza, że jest przedstawicielem Boga na ziemi i ma władzę decydować o ludzkim przeznaczeniu. Nie ma się więc co dziwić, że ci, którzy ustalają własne doktryny, sami czynią się „wybrańcami” i „świętymi”. Kościelna idea „czyśćca” to próba zmiany przeznaczenia Bożego, to okłamywanie wyznawców, gdyż „predestynacji” nie da się zmienić. W wyobrażeniu człowieka zadaniem „czyśćca” jest uwolnienie go od „grzechów” lub od następstw „grzechów” już po jego śmierci i otwarcie mu drogi do Nieba. W całej procedurze udział biorą również inni ludzie, którzy poprzez rozmaite modlitwy i obrzędy starają się wpłynąć na decyzję Boga. To ciągle ten sam wzorzec pracy na zbawienie. Za życia na ziemi człowiek pracuje, wykonując uczynki w ramach przykazań i obrzędów ustanowionych przez kościół, takich jak spowiedź, rachunek sumienia, postanowienie poprawy czy zabieganie o miłosierdzie Boże, a po śmierci robią to w jego imieniu inni ludzie! Ludzka zapobiegliwość mówi, że dobrze jest „zabezpieczyć się” na każdą ewentualność. Oczywiście w swojej „mądrości” kościół znajdzie wiele „dowodów” na istnienie „czyśćca”, bo fizyczna interpretacja Biblii nie zna granic. Niektórzy nawet twierdzą, że skoro za życia wszystkie grzechy mogą być człowiekowi odpuszczone, za wyjątkiem „grzechu przeciwko Duchowi Świętemu”, to ta sama zasada obowiązuje po śmierci, kiedy jeden człowiek lobbuje u Boga w intencji drugiego człowieka. Wniosek ten wyciąga się na podstawie słów: „nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12:32). Jakże daleko idąca interpretacja! Znajdą się i tacy, którzy będą powoływać się na modlitwę i ofiarę Chrystusa „za zmarłych”, ignorując fakt, że Biblia mówi o śmierci duchowej każdego człowieka, a nie o śmierci fizycznej. Niektórzy teolodzy, nie znajdując argumentów biblijnych, będą się powoływać na źródła pozabiblijne. Nieliczne denominacje kościelne uznają bowiem Księgi Machabejskie, w których taki wątek się pojawia. Przykład Judy Machabejskiego jest kościołowi jak najbardziej na rękę, bo obok modłów, składa się tam także ofiary pieniężne za zmarłych.
Mimo tego, że w Biblii nie ma słowa o „czyśćcu”, kościół nie tylko uczynił z niego trzecią lokalizację pośmiertną, ale stworzył do tego całą otoczkę, tak jakby ktoś stamtąd wrócił i zdał sprawę z warunków rzekomo tam panujących. Według kościoła jest to miejsce, gdzie dusze doznają udręk i zadośćuczynienia zanim „wejdą do Nieba”. To proces „pokutowania za grzechy”, a w następstwie „uwalniania” od nich. Nawet i tutaj kościół stawia pewne warunki. Odpuszczenia grzechów po śmierci może bowiem dostąpić tylko osoba „związana z Bogiem poprzez Łaskę”. Innymi słowy, dusze te rzekomo potrafią oczyścić się same, ze względu na otrzymaną za życia „łaskę uświęcającą”, czyli Ducha Świętego. Problem polega na tym, że w ten sposób stawia się Ducha Bożego w roli „grzechu” (Szatana). Nie można bowiem posiadać Ducha Świętego a równocześnie być w „stanie grzechu”. Według tej teorii „oczyścić się” mogą tylko ci, którzy „umarli w łasce”, ale nie zostali „całkowicie” oczyszczeni. Cóż to za oksymoron? Oznaczałoby to nieskuteczność Łaski, która oczyszcza lub nie, albo która oczyszcza w większym lub mniejszym stopniu, nie w pełni. Ten absurd kościół uzasadnia innym absurdem: podziałem na „grzechy lekkie” i „grzechy ciężkie”. Kościelna nauka wyjaśnia to tak, że „grzechy lekkie” nie powodują utraty łaski uświęcającej, która jest „ogniem miłości Bożej”. Człowiek, który w chwili śmierci kocha Boga „niedoskonale”, co oznacza, że nie zdążył się „wyspowiadać” czy wykonać innych „zabiegów rozgrzeszających” rekomendowanych przez kościół, wciąż ma szansę „odkupić” swoją winę po śmierci. Natomiast „grzechy ciężkie”, które zazwyczaj oznaczają brak przyjęcia wiary kościoła i łamanie przykazań kościelnych, powodują automatyczne „potępienie”. Z tego względu, zdaniem kościoła, niechrześcijanie nie mają żadnych szans na zbawienie, ani w „tym życiu”, ani w „przyszłym”. Tym samym członkowie wspólnot chrześcijańskich są na pozycji przez Boga niejako preferowanej, co by oznaczało, że Bóg ma zważanie na osobę i jej uczynki, a tak nie jest! To wszystko własny, zaprojektowany przez kościół program zbawienia, w ramach którego kler decyduje o tym, kto może zostać „zbawiony”, a kto będzie „potępiony”, stawiając się w ten sposób w roli Boga. Ofiara Chrystusa jest tu drugorzędna, bo nie ma wpływu na ostateczne zbawienie, ani potępienie danej osoby. Decyduje człowiek i jego „wolna wola”. To oczywisty fałsz.
Idea „czyśćca” jest czymś wręcz niepojętym! Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek daje temu wiarę. Słowo „wiara” jest tu nieprzypadkowe, bo tak właśnie wygląda nasza „wiara” w Boga. To jedno wielkie kłamstwo. Czysta iluzja.
Ponieważ „czyściec” opisywany jest przez kościół na podobieństwo wyobrażeń o „piekle”, czyli miejscu cierpienia dusz w ogniu Bożym, dokonano podziału „ognia Bożego” na dwa rodzaje: (1) „ogień oczyszczający”, rozpalony przez łaskę i miłość Bożą, który występuje w „czyśćcu”, oraz (2) „ogień potępiający”, rozpalony przez gniew Boży bądź ludzką pychę i nienawiść, który występuje w „piekle”. Te „ognie” nazywają się też „ogniem czyśćcowym” i „ogniem piekielnym”. Jedne i drugie dusze „doznają cierpienia”, z tym że dusze w „czyśćcu” cierpią tymczasowo, w wyniku ich miłości do Boga, zaś te w „piekle” cierpią wiecznie, nie mając już odwrotu. Czy ktoś zastanawia się, jak w tym świetle wytłumaczyć powrót Jezusa na końcu świata, kojarzony z sądem ostatecznym? Sąd ten oznacza bowiem potępienie dla jednych (większości świata) a wybawienie dla innych (wybrańców). Czy należy zatem przyjąć, że wtedy „czyściec” magicznie zniknie? A może „sąd ostateczny” nazwać właśnie „czyśćcem”? To jeden wielki chaos i kłamstwo, przy czym kłamstwem jest nie tylko sama idea „czyśćca”, ale i cały własny, kościelny program zbawienia. Według bowiem nauki kościoła dusze umarłych nie tylko mogą się same oczyszczać, ale mogą dodatkowo korzystać z pomocy żyjących osób trzecich. Owa „pomoc” polegać ma na „modlitwie”, „ofierze na rzecz kościoła”, „postach” i innych wyrzeczeniach, „dobrych uczynkach” oraz przestrzeganiu „prawa grzechu i śmierci” oraz „prawa kościelnego”, ze „spowiedzią” i „komunią” na czele. Do tego dochodzą rozmaite „odpusty”, które znów dzielą się na „częściowe” lub „zupełne”. Kościół ma do dyspozycji całą gamę narzędzi, które mają rzekomo doprowadzić człowieka do wyimaginowanego „zbawienia”. Wszystkie te rytuały i obrzędy, czyli „uczynki” człowieka wykonywane zgodne z nakazem danej religii, mają na celu nie tylko pomóc konkretnej duszy, ale mogą być także ofiarowywane za innych i dodawane do szali ich „plusów”, czyli zasług u Boga. Dotyczy to zarówno osób żyjących, jak i zmarłych. Kto wie, czy kiedyś nie doczekamy się kościelnej doktryny, która będzie umożliwiać ratowanie dusz, które po śmierci znalazły się w piekle?
Pojęcia takie jak oczyszczenie z grzechów w czyśćcu, grzech pierworodny, grzech pokoleniowy, podział grzechów na kategorie, zauważalne skutki grzechu (niepowodzenia, choroby, śmierć) wszystkie są iluzją, którą tworzy kościół. W rzeczywistości kościół nie jest w stanie zdefiniować wymiaru „grzechu”, tak samo jak nie rozróżnia Boga od Szatana, czyli Dobra od Zła. Wszelkie doktrynalne „korekty”, które wchodzą do nauki kościoła, są wynikiem ewolucji światopoglądu jego myślicieli, którzy swoje nauki dostosowują do aktualnych, ziemskich potrzeb człowieka. Nie ma to i nigdy nie miało nic wspólnego z nauką Chrystusa, czyli przekazem Ducha. Grzech pierworodny czy grzech pokoleniowy mogłyby mieć podstawy biblijne, gdyby wyraźnie wskazywano, że pojęcia te mają wyłącznie wymiar duchowy, w tym sensie, że każdy z nas przychodzi na ten świat jako „grzesznik” (opanowany duchem Szatana), a (duchowym) „pokoleniem”, które dziedziczy ducha Szatana na wieczność jest „pokolenie niewybrańców”.
W rzeczywistości „grzech” ma wymiar wyłącznie duchowy. Jest stanem duszy opanowanej przez ducha Szatana, który jest grzechem, i pociąga za sobą śmierć tej duszy. Tymczasem przez niezbawionych „grzech” postrzegany jest w wymiarze fizycznym jako jednostkowe przekroczenie aktualnie obowiązujących norm moralnych. Historycznie, także i dziś, teolodzy utożsamiali „grzech” z chorobami i kalectwem. Co ciekawe, tak wyobrażali go sobie sami apostołowie, co widać na przykład w konfrontacji z człowiekiem „ślepym od urodzenia” (J 9:1-3). Za hańbę uważano także „bezpłodność”, która miała być karą Bożą (tak było choćby w przypadku Elżbiety; Łk 1:24-25). W Biblii mamy też wiele przykładów odizolowania „trędowatych” od reszty społeczności w wyniku wiary, że trąd jest klątwą Bożą. Do tego kościół dokłada jeszcze inne zmyślone pojęcia, takie jak grzechy cudze, grzechy świadome i dobrowolne, przyczynianie się do grzechów innych, grzech milczenia (zatajenia grzechów), grzechy społeczne, gdzie winne jest całe społeczeństwo (np. pozwalając na wprowadzenie praw cywilnych, które występują przeciw prawu Bożemu) czy grzechy całych struktur, w wyniku koncentracji licznych grzechów osobistych lub społecznych. Za wyjątek uważa się „grzech Adama”, który, jak się uważa, przeniósł „grzech” na całą ludzkość. Jednocześnie nikt nie dostrzega, że pojęcie „Pierwszy Adam” to opis każdego z nas w naszej pierwszej duchowej naturze (dla większości także ostatniej), czyli w duchu Szatana.
Takie stanowisko kościoła buduje fałszywy obraz przekazu Słowa Bożego. Nie chodzi o spór o to, czy „grzech” przechodzi z pokolenia na pokolenie, albo czy każdy z nas zda sprawę Bogu (Rz 14:12), tylko o to, że Bóg powołuje do zbawienia wybrańców, a skazuje na potępienie niewybrańców. Kiedy to zrozumiemy, wówczas wszystkie te wersety nareszcie nabierają sensu i panuje pomiędzy nimi pełna zgodność. Demonstracja w postaci uzdrowienia niewidomego od urodzenia (J 9:3) wskazuje, że „obmycie z grzechów”, czyli z symbolicznej „ciemności duchowej” (z ducha ciemności, którym jest duch Szatana), dokonywane jest wyłącznie przez Jezusa, czyli przez Ducha Bożego. To działanie Łaski Bożej. Tymczasem Faryzeusze mieli dylemat, bo Jezus uleczał w szabat, czyli łamał ich własne „prawo grzechu i śmierci”, które jest zaprzeczeniem „Prawa Ducha”. Z kolei Jezus wypełniał „Prawo Ducha”, które łamali liderzy świątyni, w rewanżu oskarżając Jezusa o łamanie ich „prawa”. Oczywiście błędne spojrzenie na biblijny obraz Prawa jest efektem „ślepoty duchowej” przywódców religijnych.
Tak jak kapłani w czasach Starego Testamentu wierzyli, że poprzez ofiary sakralne nakazane przez prawo przyczyniają się do „zadośćuczynienia” i „wymazania grzechu”, tak w obecnych czasach kościół nadaje podobną moc „sakramentowi spowiedzi”. Jakże jednak grzesznik może rozgrzeszyć grzesznika? To tak jakby ślepy mógł przewodzić ślepemu. Jest to więc „ślepa wiara” i manipulacja Słowem Bożym.
W zaślepieniu duchowym kościół zrównuje złamanie Prawa Bożego (Prawa Ducha) ze złamaniem „prawa kościelnego”, nadając prawu kościelnemu moc równą Prawu Bożemu, a sobie przypisując autorytet równy autorytetowi Bożemu. Problem polega na tym, że w teologii kościelnej zarówno Prawo Boże, jak i prawo kościelne są wynikiem błędnej interpretacji Słowa Bożego. W Biblii Chrystus nieustannie powtarza, choć czyni to pod postacią języka metaforycznego, że właściwe Prawo Boże to Prawo Ducha, a łamie je każdy, kto nie otrzymał daru Ducha Bożego. Z natury każdy człowiek jest więc przestępcą względem Prawa.
„Zgładzenie grzechów” nie jest wynikiem naszej pracy, a „nawrócenie” to dar Boży (Dz 3:19). Bóg „wzywa do nawrócenia” (Ap 3: 19) tylko po to, by pokazać, że to jedynie On jest sprawcą zmiany stanu ducha („nawrócenia”) i że ma to miejsce wyłącznie w tych, których „ukochał” (wybrał). „Miłość Boża” to owoc Ducha. „Nawrócenie z grzechu” to nie kwestia własnego, emocjonalnego żalu, rachunku sumienia, publicznego wyznania złych, niemoralnych uczynków, rozumianych jako „grzechy”, ani innych metod samooczyszczenia. Wszystkie te rzeczy to własny program oczyszczenia (zbawienia), pod hasłem „pokuta i wyznanie”. W Starym Testamencie zadaniem ofiary składanej przez arcykapłana raz w roku na „przebaczenie” nigdy nie było „zgładzenie grzechu”, bo w przeciwnym wypadku nie powtarzano by jej corocznie. Był to tylko symbol przyjścia Chrystusa, Kapłana Najwyższego, który złożył w ofierze samego Siebie, i to raz na zawsze. Ofiara składana przez fizycznego arcykapłana nie miała żadnej mocy, tak jak żadnej mocy nie mają doktryny kościelne opracowane przez ludzi. Również „spowiedź” nie ma żadnej mocy, bo powtarzana jest raz za razem. Wmawianie sobie, że jesteśmy w stanie „oczyścić własne sumienie” i traktowanie tego na równi z „otrzymaniem Ducha Bożego” jest czystym bluźnierstwem. „Modlitwa o przebaczenie” samozwańczych chrześcijan także nie ma żadnej mocy. Jest tak dlatego, że w Biblii słowo „modlitwa” nie oznacza fizycznego dialogu (a właściwie monologu) człowieka z Bogiem. Oznacza ono deklarację, czyli głoszenie Słowa Bożego, a w rzeczywistym ujęciu oznacza duchową interpretację Biblii zgodnie z wolą Bożą i na mocy daru Ducha. W rzeczywistości nie chodzi więc o ludzką „modlitwę fizyczną”, lecz o moc Ducha w Słowie Bożym. Ową „moc” otrzymuje wybraniec w momencie zbawienia, a jest to moc duchowej jedności z Bogiem. Tymczasem kościół głosi fizyczną, werbalną modlitwę człowieka o przebaczenie grzechów, nakazując: „Proś Boga, a On ci na pewno przebaczy. A im więcej wysiłku włożysz w swoją prośbę, tym większą masz szansę”. Nauka kościoła głosi nawet, że najpierw należy sobie „wypracować” albo „wyprosić” przebaczenie grzechów, aby w efekcie otrzymać moc Ducha Świętego, a potem móc żyć z „czystym sumieniem”. Żeby tego dokonać, należy „naśladować Chrystusa” w życiu codziennym, czyli nosić przysłowiowy „krzyż”, rozumiany jako nieustanna walka z własnym ciałem, z jego potrzebami oraz z wszelkimi przeciwnościami losu. Wszystkie te kościelne nauki opierają się na uczynkach człowieka i nie mają nic wspólnego z darem Łaski Bożej, wręcz ją negując.
W kościele „odpuszczenie grzechów” tłumaczy się jako wykorzystanie szansy danej przez Boga – szansy, aby zmienić swoje życie i więcej nie grzeszyć, a ujmując to w ładnych słowach, żeby zacząć żyć na nowo z czystym kontem u Boga. Zatem w naukach kościelnych przemianę duchową człowieka zrównuje się ze zmianą jego charakteru i stylu życia. Kościół nie tylko zachęca do zmiany sposobu postępowania na bardziej „moralny”, nazywając ją przy tym „walką z grzechem”, ale wręcz namawia do „złożenia własnego życia w ofierze Chrystusowi”. Jakiż absurd! Brzmi to tak, jakby to człowiek miał złożyć ofiarę zapewniającą zbawienie, a nie Bóg, i jakby człowiek sam w sobie wyzwalał moc Ducha Świętego. Sprzeczność polega na tym, że z jednej strony kościół wiąże naszą naturę z „grzechem”, który w nas „mieszka”, a z drugiej głosi, że chrześcijanin jest „mieszkaniem dla Ducha Świętego”. Oznaczałoby to, że w duszy człowieka równocześnie zamieszkują dwa duchy: duch Szatana i Duch Boży! Według niektórych raz duszę ludzką zamieszkuje Duch Boży (np. tuż po „spowiedzi”), a raz duch Szatana (np. w momencie wykonywania jakiegoś niemoralnego uczynku zwanego „grzechem”). Taki tryb rozumowania to czysty absurd, który zaprzecza wszystkim naukom Biblii.
Zmiana własnego życia na moralnie lepsze i wejście na drogę chrześcijaństwa wcale nie oznacza żadnego „zbliżenia się do Boga”. To własny program zbawienia. Polega on na własnym przekonaniu i utwierdzaniu się w roli „wybrańca Bożego” oraz na chęci „przypodobania się Bogu”, chęci „wykonywania woli Bożej”. Tymczasem wykonanie woli Bożej nie jest naszą fizyczną pracą, lecz darem Bożym, darem Łaski. Człowiek może do woli prosić o dar Łaski czy modlić się do Boga, ale wszelkie własne zabiegi człowieka są bezużyteczne. Bóg wybiera bowiem według własnej woli. Z moralnego punktu widzenia człowieka, Boga można by ocenić jako „niesprawiedliwego”, bo przecież mógł On wybrać kogoś, kto w życiu ziemskim jest kimś „niemoralnym” i łamie ogólnie przyjęte zasady „dobrego wychowania” czy współżycia społecznego. Powyższa ocena opiera się na naszej identyfikacji „grzesznika” na podstawie jego fizycznego zachowania i w oparciu o aktualnie uznawany przez nas kodeks moralno-prawny. Ponieważ Słowo Boże dowodzi, że w odniesieniu do przekazu Ducha człowiek nie potrafi rozróżnić pomiędzy dobrem a złem oraz sprawiedliwością a niesprawiedliwością, nasza ocena drugiego człowieka jest fałszywa. Tym bardziej fałszywa jest nasza ocena samego siebie i naszych najbliższych, gdyż w naturze mamy samousprawiedliwienie i „wybielanie się”. Musimy zrozumieć, że „bycie nowym stworzeniem” jest zewnętrznie niezauważalne. Tymczasem człowiek rozumie to pojęcia jako fizyczny wysiłek, by stać się moralnie lepszym, by żyć „po Bożemu” i „dać świadectwo”, pokazując tę moralną przemianę innym. W języku potocznym nawet samo wyrażenie „po Bożemu” jest synonimem życia moralnie nienagannego. Do tego dochodzi własna wiara w przemianę w lepszego człowieka pod wpływem rzekomego działania Łaski Bożej. Człowiek ocenia samego siebie i jest oceniany z zewnątrz, tymczasem przemiana wewnętrzna nie polega na ciągłym „staraniu się”, „pracowaniu nad swoim charakterem” czy sumieniem. Przemiana wewnętrzna to niewidzialny dar Ducha Świętego, który nie skutkuje żadnymi zmianami zewnętrznymi. Biblia pokazuje, że wybrańcy Boży, a nawet sam Jezus, byli ciągle piętnowani przez innych, przede wszystkim przez władze religijne, za odmienne poglądy i za „łamanie Prawa Bożego”. Innymi słowy, wybrańców i Jezusa uważano za „grzeszników”. Różnica polega na tym, że Izrael i kościoły to tylko zewnętrzne reprezentacje Królestwa Bożego, a prawdziwe, niewidzialne, duchowe Królestwo Boże – Izrael duchowy i Kościół duchowy – tworzą wybrańcy Boży. Zatem fizyczny Izrael i kościoły to w rzeczywistości reprezentacje duchowego królestwa Szatana, czyli „grzechu”.
Ludzka definicja „grzechu” opiera się na fizycznej interpretacji zasad, sposobu postępowania, woli Bożej, więzi z Bogiem albo cech naszej fizycznej osobowości. Stąd w kościele mówi się o grzeszeniu słowem, czynem bądź umysłem. Jeśli ktoś odczuwa wątpliwości dotyczące Boga, a pojawiają się one także z powodu sprzeczności w przekazie Słowa Bożego, tak jak głosi je kościół, oskarża się kogoś takiego o „brak wiary” lub „słabą wiarę”. Już samo to nazywane jest „grzechem”, stąd takiego człowieka uważa się za „grzesznika”. W takim ujęciu „grzesznikiem” jest więc każdy, kto kwestionuje naukę kościoła.