10. In vitro a spór moralny
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
W kontekście metody in vitro pojawia się szereg dylematów moralnych, które kościół wykorzystuje do jej atakowania. Należą do nich transfer embrionów, test genetyczny, wybór płci, liczba transferowanych embrionów, problem z embrionami niewykorzystanymi bezpośrednio, problem z dawcami nasienia i komórek jajowych, identyfikacja macierzyńska, darowanie i sprzedawanie embrionów oraz zrównywanie metody in vitro z aborcją. Te dylematy prowadzą do następnych, tworząc swoistą karuzelę moralną, która staje się pułapką. Metodę in vitro łatwo jest krytykować księżom katolickim, którzy żyją w celibacie i których problem, czy też dar, rodzicielstwa nie dotyczy. Tego typu osoby nie tylko potępiają tę metodę, ale także stają się sędziami tych, którzy ją stosują, nazywając ich szarlatanami, grzesznikami czy mordercami, a o ich dzieciach kler wypowiada się jak o niepełnowartościowych, kupionych na targu bękartach. Najczęstszym argumentem jest to, że są to „dzieci z probówki”, które żyją za cenę uśmiercenia „innych dzieci”. Biblia naucza, że fałszywa nauka jest zadawaniem duchowej śmierci i „jadem żmii” w ustach liderów religijnych. Nie znaczy to, że nie ma tu dylematu moralnego. Sęk w tym, że w kontekście wiary kościół głosi „wolną wolę” (zaprzeczając biblijnej doktrynie o przeznaczeniu z góry z woli Boga), a w kontekście moralności narzuca własną wolę. Owszem, prawo cywilne powinno określać, co wolno, a czego nie, i kościół również może mieć na ten temat swoje zdanie, ale straszenie w tym kontekście grzechem i Bożym potępieniem to zaprzeczanie bezwarunkowej Łasce Bożej.
Problem moralny polega tu na tym, że zarodki się zamraża, zaś niewykorzystane zarodki likwiduje, co niektórzy nazywają „uśmiercaniem”. Narodziny dziecka nazywa się więc hodowlą okupioną śmiercią, często przyrównując to do nielegalnego handlu organami, kiedy dla pozyskania jakiegoś organu zabija się człowieka, trupa czyniąc dawcą. Innymi słowy, zgodnie z tym poglądem przekazywanie życia idzie w parze z zabijaniem innego życia, albo innych żyć. Z pewnością należy to jakoś prawnie uregulować, jednak dopóki ginie nawet jeden zarodek, kompromis zawsze będzie trudny do osiągnięcia. Kiedy natomiast ginie połowa zarodków, albo nawet 60-80 procent z nich, wtedy dyskusja przekształca się w istne piekło. Do tego dochodzą argumenty dotyczące nieodwracalnych zmian, jakie zachodzą w zamrożonych zarodkach, które stają się przyczyną zwiększonej liczby wad wrodzonych u noworodków i ich zwiększonej śmiertelności. Statystyki są tutaj bardzo nierzetelne, w zależności od punktu widzenia. Zwolennicy metody będą twierdzić, że takie wady nie występują lub są minimalne, przeciwnicy zaś, że są to statystyki dwu- lub nawet trzykrotnie wyższe niż u dzieci urodzonych za sprawą zapłodnienia naturalnego. Zatem oprócz organizacji religijnych, spór dotyczy wielu innych grup społecznych. Zastrzeżenia najczęściej wyrażane są przez księży, lekarzy, etyków i obrońców praw człowieka.
Pomimo tego, że wojna o in vitro rozgrywa się w sferze argumentów, a spór dotyczy tego, od kiedy płód jest już dzieckiem albo od kiedy zarodek jest już człowiekiem, argumenty przeciwników tej metody nie mogą polegać na powoływaniu się na Boga i Biblię. Tym bardziej sporu tego nie wolno sprowadzać do oceniania innego człowieka pod kątem jego wiary w Boga. Nie ma prostych odpowiedzi, a nauka nie jest w stanie określić momentu przekształcenia się zarodka w człowieka. Skąd więc owa „troska” księży o życie zarodków i ich krytyczna ocena tej metody, skoro brak im merytorycznych argumentów? Wśród „ekspertów” kościoła pojawiało i wciąż pojawia się wiele sprzecznych opinii, a raczej spekulacji na temat momentu „wniknięcia duszy do płodu”, przy czym zwykle mowa jest o kilku tygodniach. Oznaczałoby to, że zdaniem tych „ekspertów” wcześniej płód pozbawiony jest duszy. Zaprzecza to jednak opiniom innych kościelnych „ekspertów”, którzy twierdzą, że zarodek już w momencie powstania oznacza życie. Jak więc kościół może uzurpować sobie w tej sferze prawo do głoszenia jakiejkolwiek „prawdy”? Główny problem polega na tym, że kościół próbuje rozszerzać swój autorytet poza własnych wyznawców i narzucać swoje poglądy całemu społeczeństwu. Niestety wiele osób trafia do kościoła nie do końca z własnego wyboru. Trafiają tam pod wpływem tradycji społeczno-kulturowej, w której żyją, chcąc nie chcąc, stając się przedmiotem manipulacji. W większości przypadków, wyznawca danego kościoła godzi się na doktryny narzucane mu przezeń „w imię Boga”. Narzucanie poglądów samo w sobie nie jest problemem, ale jest nim już straszenie konsekwencjami „sprzeciwiania się Bogu”, włącznie z potępieniem wiecznym. W wymiarze społecznym ingerencja kościoła polega na wywieraniu nacisku na polityków. W ten sposób kościół próbuje przeforsować własny sposób na „walkę Boga z diabłem in vitro”. W krajach quasi-wyznaniowych i wyznaniowych, zdominowanych przez któryś z kościołów, ma to ogromny wpływ na kształt życia społecznego, na przykład poprzez blokowanie ustaw zezwalających na stosowanie metody in vitro, i opiera się na tym, że wiernym danego kościoła wmawia się obowiązek sprzeciwiania się władzom państwowym w tego typu sprawach.
Nawet w sensie moralnym należy dostrzec różnicę pomiędzy śmiercią naturalną a zabójstwem, ale także zrozumieć podstawę zabójstwa. Niedopuszczalne jest argumentowanie, że przyzwolenie na stosowanie metody in vitro jest tym samym, co zniesienie kary za morderstwo. W przypadku zarodków trudno mówić o morderstwie, również dlatego, że nikt nie robi tego po kryjomu, nikt do nich nie strzela, nie dusi ani ich nie pali. Przeciwnicy metody in vitro, czyli w pierwszym rzędzie kler, a w szerszym pojęciu chrześcijanie, kwestionują ingerencję człowieka w „powstanie nowego życia” oraz „zabijanie innego życia” (zarodka). Robiąc to, jednocześnie kwestionują wszechmoc Boga i własną wiarę. Innymi słowy, dowodzą, że to człowiek jest autorem życia i że to od decyzji człowieka powstanie życia zależy. Skoro jednak Bóg jest Stwórcą i autorem życia, to czyż to właśnie nie Bóg umożliwia zastosowanie metody in vitro? Czyż to nie Bóg decyduje, w który zarodek tchnąć życie? Jeżeli Bóg rzeczywiście przekazuje życie także pozostałym zarodkom, to czy Bóg nie uratowałby tych zarodków, gdyby tylko chciał? Poza tym, dlaczego Bóg dopuszcza do poronień czy aborcji? Czy biologiczne życie ludzkie ma dla Boga jakąkolwiek wartość? Gdyby miało, to czy człowiek by nie umierał? Dlaczego jednemu Bóg pozwala dożyć stu lub więcej lat, a inny nigdy nawet nie ujrzy tego świata? Na powyższe pytania nie znajdziemy odpowiedzi, podchodząc do Biblii z fizycznego punktu widzenia. Bóg przeznacza bowiem każdego człowieka do określonej duchowej „misji”, która nie ma nic wspólnego z życiem w fizycznym społeczeństwie, albo pozwalając złu panoszyć się w duszach niewybrańców, albo przekazując swoim sługom Dobrego Ducha. Sługą Bożym nie zostaje się z własnego wyboru ani z własnej woli. To dar Boży, a nie kwestia stwierdzenia, że odkryło się „własne powołanie”.
Przypisywanie człowiekowi zdolności dawania życia to podważanie mocy samego Boga. To tak jakby stwierdzić, że obecność Boga jest niepotrzebna, a co za tym idzie, podważyć samo istnienie Boga. Bo „życie”, o którym mówi Biblia, to „życie wieczne” (nie biologiczne) czyli „życie duchowe”. Próbując decydować o losie innego człowieka, w sensie oceniania jego szans na potępienie lub zbawienie, człowiek tworzy własny program potępienia i zbawienia.
Jeszcze w kontekście wyboru Bożego, trzeba zrozumieć, że wyrażenie „tchnienie życia” dotyczy „tchnienia Ducha Świętego”, a nie życia biologicznego. Jednocześnie niewybrańcy otrzymują „tchnienie ducha Szatana”.
Bóg, który stworzył świat i wszystko, co w nim istnieje, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko. (Dz 17:24-25)
Zależność od prawa moralnego reguluje naszą egzystencję na ziemi, ale z drugiej strony zależność ta stała się naszym przekleństwem. Wybory moralne człowieka, związane z fizycznym wymiarem życia, odwracają naszą uwagę od prawdziwego systemu wartości, czyli wymiaru duchowego, przekazywanego przez Ducha swoim wybrańcom. Kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy, kościół utożsamia „duchowość” z moralnością albo z „nauką społeczną”, czyli fizycznymi i społecznymi aspektami istnienia człowieka. Broniąc własnych racji moralnych, człowiek angażuje się w ciągły spór z innymi ludźmi, jak w przypadku metody in vitro, w kontekście której jedni twierdzą, że wskutek jej stosowania ginie ponad pięćdziesiąt procent zarodków, podczas gdy inni dowodzą, że wskutek zapłodnienia naturalnego ginie nie mniejsza ich liczba. Gdyby takie szczegóły przedostały się do przekazu masowego, z pewnością pojawiliby się ludzie, którzy by obarczali kobiety winą za to, że w ich ciałach dokonuje się „egzekucja” zarodków. Racja moralna zawsze będzie przedmiotem sporu. Przecież stosując metodę in vitro, nikt nie zamraża „gotowych dzieci”, a zarodki obumierają zarówno w przypadku metody naturalnej, jak i sztucznej. Jeżeli to kwestia wyboru moralnego, to ci, którzy nie godzą się na taką metodę zapłodnienia, nie mają obowiązku jej stosować. Czy mają jednak prawo decydować o wyborze innych? Gdyby ateista chciał ukarać chrześcijanina za jego wybór i przynależność do określonego wyznania, podniosłyby się głosy o „prześladowaniu chrześcijan”. Kiedy jednak chrześcijanie przymuszają lub karzą innych za odrzucenie ich wierzeń, określa się to „walką o tradycyjne wartości i troską o zdrowe zasady społeczne”. Co jedno z drugim ma wspólnego? W tym momencie nie ma dowodu na to, że zarodek to życie i nic nie wskazuje na to, że kiedyś taki dowód się pojawi. Nie można więc w tym kontekście nazywać kogoś mordercą, bo ludzkie prawo wymaga dowodu winy.
Nie można też mówić, że metoda in vitro „leczy bezpłodność”, bo daje ona jedynie szansę na posiadanie dziecka. Bezpłodni nadal pozostaną bezpłodnymi, ale niekoniecznie bezdzietnymi. Jeżeli w związku z tą metodą kogoś „gryzie sumienie”, to niech pozostanie bezdzietnym lub próbuje adopcji. Z natury człowiek walczy o wolność własnego wyboru, choć w obrazie przedstawianym przez Biblię własny wybór człowieka to tak naprawdę wybór Szatana. Jeżeli jednak umacniamy się nawzajem w przekonaniu o wolności naszej woli, to róbmy to, co jest zgodne z naszym sumieniem, równocześnie nie ingerując w sumienia innych ludzi.
Oskarżanie metody in vitro o to, że prowadzi do „zabijania” spowodowane jest tym, że „na wszelki wypadek” zapładnia się więcej komórek jajowych, by zwiększyć szansę zapłodnienia. Jednak nawet gdyby udało się dokonać zapłodnienia jednej komórki bez „zabijania” pozostałych zarodków, kościół z pewnością znalazłby dziesiątki innych powodów, by podważyć zasadność tej metody i uznać ją za „nieetyczną”, na przykład uformowanie się życia poza aktem małżeńskim, brak godności ludzkiej w przypadku tak „powstającego” człowieka, rozpad więzi rodzinnych, ryzyko choroby itp. Argumenty kościoła wydają się jednak nieprzekonywujące w czasie, kiedy odsetek rozwodów wynosi około 50 procent, coraz więcej osób wybiera związek partnerski lub rodzinę pozamałżeńską, a statystyki ujawniają, że ryzyko choroby przy zastosowaniu metody in vitro wcale nie jest większe, a w niektórych przypadkach dużo mniejsze, gdyż można na przykład uniknąć różnego rodzaju konfliktów serologicznych czy wad genetycznych. Z czasem metoda in vitro z pewnością zostanie udoskonalona, a wtedy kościołowi pozostaną do dyspozycji jedynie inne aspekty „niemoralności”. Owszem, zawsze znajdą się ludzie kierujący się chęcią zysku, którzy będą chcieli rozwinąć różne gałęzie „baby business”, począwszy od banków nasienia i matek zastępczych poprzez lekarzy i kliniki a na koncernach farmaceutycznych czy ministerstwach zdrowia skończywszy, ale tego typu pobudki dotyczą każdej działalności człowieka. Przeszczepy organów ratują życie, ale jednocześnie istnieje czarny rynek, na którym handluje się organami. Na tej samej zasadzie kościołowi można wypominać brak transparentności, której niezaprzeczalnym efektem są bogacące się kurie czy pławiący się w przepychu Watykan, a pranie pieniędzy, kradzieże, oszustwa czy pedofilia nie są przypadkami odosobnionymi. Krucjata kościoła przeciwko metodzie in vitro zawsze będzie polegać na przeciwstawianiu propagandy „sukcesu”propagandzie „klęski”.
Jeśli przez wiele osób metoda in vitro traktowana jest jako „furtka do zła”, należy się zastanowić, czy cena jaką płaci się za niedoskonałość tej metody, jest rekompensowana przez korzyści wynikające z jej stosowania. Wiele technologii i wynalazków musiało przejść długą drogę ewolucji i udoskonalania. Opracowując wiele szczepionek ratujących życie ludzkie poświęcono wiele zwierząt i istnień ludzkich, o czym często się nie mówi, bo jeżeli w obliczu śmierci ktoś zdecydował się wziąć udział w eksperymencie naukowym, to nie można tu nawet mówić o zabijaniu. Takie testy były jednak niezbędne. Dlatego w przypadku metody in vitro również powinno się wyznaczyć jakieś granice, jednak odrzucenie jej, do czego nawołuje kościół, może oznaczać brak alternatywy, jeśli chodzi o utrzymanie dzietności w dobie wzrostu niepłodności. Nie popadajmy więc ze skrajności w skrajność i w dopuszczeniu tej metody do stosowania nie upatrujmy przyzwolenia na tworzenie wyimaginowanych hybrydowych embrionów ludzko-zwierzęcych. Granice jej stosowania muszą zostać jasno wytyczone. Dlatego, aby nie doszło do rozwoju patologii, należy stworzyć odpowiedni system prawny, zgodnie z którym metoda in vitro będzie stosowana jedynie w celach prokreacyjnych, i to w sposób ściśle określony. Takie rozwiązanie jest jednak nie do przyjęcia dla kościoła, bo w przypadku udoskonalenia tej metody, tak żeby nie wiązała się z „zabijaniem” embrionów, z pewnością doszłoby do jej upowszechnienia. Kolejnym krokiem mogłoby być zniesienie zakazu jej stosowania dla osób płodnych, co mogłoby doprowadzić do tego, że zapłodnienie in vitro wzięłoby górę nad zapłodnieniem naturalnym. Ponownie, jest to kwestia ustalenia odpowiedniego prawa, które by dopuszczało metodę in vitro tylko w przypadku stwierdzenia trwałej i nieuleczalnej niepłodności. Problem w tym, że prawo ustalają ludzie o różnych poglądach.
Stwierdzenie, że jeśli ktoś nie wierzy w Boga rzymskokatolickiego, to nie przyjmie żadnych argumentów przeciwko metodzie in vitro (czasem zwanej „po trupach do celu”), jest nie tylko aroganckie, ale tak naprawdę osłabia autorytet kościoła. Co ciekawe, na stanowisku tym stoi głównie kościół katolicki, przy czym Biblia in vitro ani nie potępia, ani go nie wychwala. Natomiast to kościół ustalił własną zasadę, że „kto jest przeciwko nam, ten jest także przeciwko Bogu”. Co prawda niewierzący nie przejmują się tym argumentem, należy jednak pamiętać, że wśród wyznających Chrystusa są ludzie o najróżniejszych odcieniach skóry, poglądach czy orientacjach seksualnych. Czy zatem zwolennicy metody in vitro, którzy przynależą do kościoła, mają ukrywać się tak samo jak w niektórych kulturach homoseksualiści? Obłuda przełożonych kościoła polega na tym, że wiedzą oni, że wśród jego członków (w tym także wśród kleru) są zarówno homoseksualiści, jak i zwolennicy metody in vitro i że jest „tolerowane”, dopóki osoby te się nie ujawniają. A jest tak dlatego, że w religiach zaprojektowanych przez ludzi najważniejsze jest utrzymywanie pozorów i odgrywanie pewnych ról, tak jak robią to odziani w kostiumy aktorzy teatralni. Ludzkie religie to wielkie, społeczne, interaktywne przedstawienia teatralne, w których wszyscy aktorzy są równocześnie widownią.
Wniosek, jaki wypływa z naszych rozważań, jest taki, że w Biblii nie można szukać rozwiązań ludzkich dylematów moralnych. Mimo to, wokół Biblii cały czas powstają nowe dylematy, a na jej podstawie ustalane są kolejne zasady, czyli kolejne wytwory ludzkiej wyobraźni. Chciałoby się powiedzieć, że „niemądry brnie dalej, a potem żałuje” (Prz 22:3), tak się jednak nie dzieje, bo „niemądry”, o którym mowa w tym wersecie, to niezbawiony wybraniec, który później przechodzi duchową transformację. W każdym razie, owocem ludzkich dywagacji moralnych, rzekomo opartych na „biblijnym objawieniu”, jest sześć zasad albo kryteriów analizy:
Pierwsze dwie zasady uznaje się za podstawowe. Uważa się, że wiele kultur posiada zbieżne wartości moralne, wspólne z moralnym przesłaniem Biblii. Dlatego panuje ogólna tendencja do walki o równość, zniesienie dyskryminacji, ksenofobii, homofobii (choć tu bywa różnie) czy wspólne tendencje do walki o pokój, poszanowanie przyrody, ochronę zwierząt czy ochronę klimatu. Analogicznie, większość ludzi przeciwstawia się zabijaniu, kradzieży, wyzyskowi biednych, niewolnictwu, brakowi poszanowania drugiego człowieka, a przede wszystkim wszelkim formom bałwochwalstwa. Pytanie, czy Biblię rzeczywiście można uznać za przewodnik życia społecznego w tym świecie, czy też stała się jedynie narzędziem w rękach ludzi? Jedni będą bowiem wykorzystywać Biblię przeciwstawiając się metodzie in vitro, antykoncepcji, aborcji, eutanazji czy nieheteronormatywności, natomiast inni będą wskazywać, że skoro tematy te nie zostały w Biblii zdefiniowane, nie ma zakazu ich stosowania czy uznawania. Jeśli chodzi o moralność, Biblii nie można uważać za wyrocznię. Zła szuka się bowiem nie tam, gdzie zło naprawdę się czai.
W imię „wiary” i rzekomej ochrony ludzkiego życia kościół nie tylko sieje szkodliwą propagandę, ale wręcz domaga się kryminalizacji metody in vitro, szczególnie w tych krajach, w których jego wpływy są najmocniejsze. Kampania manipulacji przeciw metodzie in vitro, oparta jest na straszeniu dzieckiem-monstrum, niczym z filmu o Frankensteinie. Dzieciom, które przyszły na świat dzięki tej metodzie kościół przypisuje wszelkie potworności, począwszy od aspektu fizycznego (różnego rodzaju deformacje) poprzez aspekt społeczny (nieokreślone miejsce w relacjach rodzinnych) i etyczny (narodziny kosztem śmierci braci i sióstr) na aspekcie psychicznym (kryzys tożsamości, syndrom dziecka ocalałego) skończywszy. Czy tego typu uprzedzenia nie są złem? Najgorsze jest to, że w rzeczywistości żaden z powyższych zarzutów nie jest prawdziwy, co oznacza, że w tej kwestii kościół z premedytacją kłamie.
Jak więc rozstrzygnąć spór dotyczący wiary w istnienie duszy człowieka? Według Biblii dusza to niewidzialny komponent człowieka, który jest mieszkaniem dla ducha Szatana (już od momentu poczęcia) bądź Ducha Bożego (od momentu zbawienia wybrańca). W kościele kompletnie nie rozumie się, czym jest dusza, zrównując ją ze „stanem umysłu” lub „psychiką”. Do tego głosi się doktrynę wolnej woli, dzięki której człowiek może samoistnie wybrać Boga (zostać „Dzieckiem Bożym”) lub pójść za Szatanem (zostać „bezbożnikiem”). Tymczasem „wolna wola” człowieka jest zaprzeczeniem woli Boga, który jeszcze przed stworzeniem świata wyznaczył ludzi do potępienia lub zbawienia. Człowiek nie jest w stanie zmienić przeznaczenia. I nie ma to znaczenia, czy należymy do tego czy innego kościoła, albo czy w ogóle do jakiegoś kościoła należymy. Nie ma znaczenia, czy żyjemy w zgodzie z ludzkim prawem moralnym, czy nie. Liczy się wyłącznie działanie Łaski Bożej w nas, bądź jej brak. Wiele obrazowo opisanych w Biblii zbrodni nie budziło sprzeciwu Boga, a wiele z nich dokonano na Jego polecenie. Dlatego Biblii nie wolno odbierać dosłownie i bezpośrednio przekładać jej słów na codzienne życie społeczne, wzorując się na postaciach w niej przedstawionych. Biblia to jedna wielka metafora, świat przedstawiony, podobnie jak świat skonstruowany przez J.R.R. Tolkiena, oparty co prawda na realiach (i mitach) dotyczących ludzkiej egzystencji, ale w realiach tych ukrywający prawdę o rzeczywistości duchowej, nie materialnej czy społecznej. Rzeczywiste znaczenie Biblii ma podłoże duchowe i tak powinno się ją interpretować. Bóg jest jedynym Sędzią, który za „złe uczynki”, czyli za obecność w człowieku ducha Szatana, karze, a za „dobre uczynki”, czyli za obecność w Jego wybrańcach Ducha Bożego, wynagradza. Przy czym ani owe „uczynki” ani „kara” i „nagroda” nie dotyczą tego świata, lecz rzeczywistości duchowej, rzeczywistości „nie z tego świata”, w której istnieją dwa dominia – królestwo Szatana (w obecności Szatana), zwane też „wiecznym potępieniem” lub „wieczną śmiercią”, oraz Królestwo Boże (w obecności Boga), zwane też „wiecznym zbawieniem” lub „wiecznym życiem”. Z punktu widzenia duchowego przesłania Biblii, nasze fizyczne uczynki nie są ani „dobre” ani „złe”, i ani nas do Boga nie przybliżają, ani od Niego nie oddalają. Po prostu nie mają żadnego znaczenia. Dlatego nakładanie ekskomuniki, a tym bardziej jej zdejmowanie (po odprawieniu „pokuty”), to kpina. Patrząc na to nawet w sensie fizycznym, jak można odpokutować za zabicie drugiego człowieka, zastosowanie metody in vitro, czy dokonanie aborcji?
W sporze tym za najbardziej „pokrzywdzonego” uważa się kościół, szczególnie dlatego, że jego przywódcy nie mogą pogodzić się z tym, że odbiera im się prawo do decydowania o czyimś biologicznym życiu i śmierci.
Problem moralny polega tu na tym, że zarodki się zamraża, zaś niewykorzystane zarodki likwiduje, co niektórzy nazywają „uśmiercaniem”. Narodziny dziecka nazywa się więc hodowlą okupioną śmiercią, często przyrównując to do nielegalnego handlu organami, kiedy dla pozyskania jakiegoś organu zabija się człowieka, trupa czyniąc dawcą. Innymi słowy, zgodnie z tym poglądem przekazywanie życia idzie w parze z zabijaniem innego życia, albo innych żyć. Z pewnością należy to jakoś prawnie uregulować, jednak dopóki ginie nawet jeden zarodek, kompromis zawsze będzie trudny do osiągnięcia. Kiedy natomiast ginie połowa zarodków, albo nawet 60-80 procent z nich, wtedy dyskusja przekształca się w istne piekło. Do tego dochodzą argumenty dotyczące nieodwracalnych zmian, jakie zachodzą w zamrożonych zarodkach, które stają się przyczyną zwiększonej liczby wad wrodzonych u noworodków i ich zwiększonej śmiertelności. Statystyki są tutaj bardzo nierzetelne, w zależności od punktu widzenia. Zwolennicy metody będą twierdzić, że takie wady nie występują lub są minimalne, przeciwnicy zaś, że są to statystyki dwu- lub nawet trzykrotnie wyższe niż u dzieci urodzonych za sprawą zapłodnienia naturalnego. Zatem oprócz organizacji religijnych, spór dotyczy wielu innych grup społecznych. Zastrzeżenia najczęściej wyrażane są przez księży, lekarzy, etyków i obrońców praw człowieka.
Pomimo tego, że wojna o in vitro rozgrywa się w sferze argumentów, a spór dotyczy tego, od kiedy płód jest już dzieckiem albo od kiedy zarodek jest już człowiekiem, argumenty przeciwników tej metody nie mogą polegać na powoływaniu się na Boga i Biblię. Tym bardziej sporu tego nie wolno sprowadzać do oceniania innego człowieka pod kątem jego wiary w Boga. Nie ma prostych odpowiedzi, a nauka nie jest w stanie określić momentu przekształcenia się zarodka w człowieka. Skąd więc owa „troska” księży o życie zarodków i ich krytyczna ocena tej metody, skoro brak im merytorycznych argumentów? Wśród „ekspertów” kościoła pojawiało i wciąż pojawia się wiele sprzecznych opinii, a raczej spekulacji na temat momentu „wniknięcia duszy do płodu”, przy czym zwykle mowa jest o kilku tygodniach. Oznaczałoby to, że zdaniem tych „ekspertów” wcześniej płód pozbawiony jest duszy. Zaprzecza to jednak opiniom innych kościelnych „ekspertów”, którzy twierdzą, że zarodek już w momencie powstania oznacza życie. Jak więc kościół może uzurpować sobie w tej sferze prawo do głoszenia jakiejkolwiek „prawdy”? Główny problem polega na tym, że kościół próbuje rozszerzać swój autorytet poza własnych wyznawców i narzucać swoje poglądy całemu społeczeństwu. Niestety wiele osób trafia do kościoła nie do końca z własnego wyboru. Trafiają tam pod wpływem tradycji społeczno-kulturowej, w której żyją, chcąc nie chcąc, stając się przedmiotem manipulacji. W większości przypadków, wyznawca danego kościoła godzi się na doktryny narzucane mu przezeń „w imię Boga”. Narzucanie poglądów samo w sobie nie jest problemem, ale jest nim już straszenie konsekwencjami „sprzeciwiania się Bogu”, włącznie z potępieniem wiecznym. W wymiarze społecznym ingerencja kościoła polega na wywieraniu nacisku na polityków. W ten sposób kościół próbuje przeforsować własny sposób na „walkę Boga z diabłem in vitro”. W krajach quasi-wyznaniowych i wyznaniowych, zdominowanych przez któryś z kościołów, ma to ogromny wpływ na kształt życia społecznego, na przykład poprzez blokowanie ustaw zezwalających na stosowanie metody in vitro, i opiera się na tym, że wiernym danego kościoła wmawia się obowiązek sprzeciwiania się władzom państwowym w tego typu sprawach.
Nawet w sensie moralnym należy dostrzec różnicę pomiędzy śmiercią naturalną a zabójstwem, ale także zrozumieć podstawę zabójstwa. Niedopuszczalne jest argumentowanie, że przyzwolenie na stosowanie metody in vitro jest tym samym, co zniesienie kary za morderstwo. W przypadku zarodków trudno mówić o morderstwie, również dlatego, że nikt nie robi tego po kryjomu, nikt do nich nie strzela, nie dusi ani ich nie pali. Przeciwnicy metody in vitro, czyli w pierwszym rzędzie kler, a w szerszym pojęciu chrześcijanie, kwestionują ingerencję człowieka w „powstanie nowego życia” oraz „zabijanie innego życia” (zarodka). Robiąc to, jednocześnie kwestionują wszechmoc Boga i własną wiarę. Innymi słowy, dowodzą, że to człowiek jest autorem życia i że to od decyzji człowieka powstanie życia zależy. Skoro jednak Bóg jest Stwórcą i autorem życia, to czyż to właśnie nie Bóg umożliwia zastosowanie metody in vitro? Czyż to nie Bóg decyduje, w który zarodek tchnąć życie? Jeżeli Bóg rzeczywiście przekazuje życie także pozostałym zarodkom, to czy Bóg nie uratowałby tych zarodków, gdyby tylko chciał? Poza tym, dlaczego Bóg dopuszcza do poronień czy aborcji? Czy biologiczne życie ludzkie ma dla Boga jakąkolwiek wartość? Gdyby miało, to czy człowiek by nie umierał? Dlaczego jednemu Bóg pozwala dożyć stu lub więcej lat, a inny nigdy nawet nie ujrzy tego świata? Na powyższe pytania nie znajdziemy odpowiedzi, podchodząc do Biblii z fizycznego punktu widzenia. Bóg przeznacza bowiem każdego człowieka do określonej duchowej „misji”, która nie ma nic wspólnego z życiem w fizycznym społeczeństwie, albo pozwalając złu panoszyć się w duszach niewybrańców, albo przekazując swoim sługom Dobrego Ducha. Sługą Bożym nie zostaje się z własnego wyboru ani z własnej woli. To dar Boży, a nie kwestia stwierdzenia, że odkryło się „własne powołanie”.
Przypisywanie człowiekowi zdolności dawania życia to podważanie mocy samego Boga. To tak jakby stwierdzić, że obecność Boga jest niepotrzebna, a co za tym idzie, podważyć samo istnienie Boga. Bo „życie”, o którym mówi Biblia, to „życie wieczne” (nie biologiczne) czyli „życie duchowe”. Próbując decydować o losie innego człowieka, w sensie oceniania jego szans na potępienie lub zbawienie, człowiek tworzy własny program potępienia i zbawienia.
Jeszcze w kontekście wyboru Bożego, trzeba zrozumieć, że wyrażenie „tchnienie życia” dotyczy „tchnienia Ducha Świętego”, a nie życia biologicznego. Jednocześnie niewybrańcy otrzymują „tchnienie ducha Szatana”.
Bóg, który stworzył świat i wszystko, co w nim istnieje, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko. (Dz 17:24-25)
Zależność od prawa moralnego reguluje naszą egzystencję na ziemi, ale z drugiej strony zależność ta stała się naszym przekleństwem. Wybory moralne człowieka, związane z fizycznym wymiarem życia, odwracają naszą uwagę od prawdziwego systemu wartości, czyli wymiaru duchowego, przekazywanego przez Ducha swoim wybrańcom. Kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy, kościół utożsamia „duchowość” z moralnością albo z „nauką społeczną”, czyli fizycznymi i społecznymi aspektami istnienia człowieka. Broniąc własnych racji moralnych, człowiek angażuje się w ciągły spór z innymi ludźmi, jak w przypadku metody in vitro, w kontekście której jedni twierdzą, że wskutek jej stosowania ginie ponad pięćdziesiąt procent zarodków, podczas gdy inni dowodzą, że wskutek zapłodnienia naturalnego ginie nie mniejsza ich liczba. Gdyby takie szczegóły przedostały się do przekazu masowego, z pewnością pojawiliby się ludzie, którzy by obarczali kobiety winą za to, że w ich ciałach dokonuje się „egzekucja” zarodków. Racja moralna zawsze będzie przedmiotem sporu. Przecież stosując metodę in vitro, nikt nie zamraża „gotowych dzieci”, a zarodki obumierają zarówno w przypadku metody naturalnej, jak i sztucznej. Jeżeli to kwestia wyboru moralnego, to ci, którzy nie godzą się na taką metodę zapłodnienia, nie mają obowiązku jej stosować. Czy mają jednak prawo decydować o wyborze innych? Gdyby ateista chciał ukarać chrześcijanina za jego wybór i przynależność do określonego wyznania, podniosłyby się głosy o „prześladowaniu chrześcijan”. Kiedy jednak chrześcijanie przymuszają lub karzą innych za odrzucenie ich wierzeń, określa się to „walką o tradycyjne wartości i troską o zdrowe zasady społeczne”. Co jedno z drugim ma wspólnego? W tym momencie nie ma dowodu na to, że zarodek to życie i nic nie wskazuje na to, że kiedyś taki dowód się pojawi. Nie można więc w tym kontekście nazywać kogoś mordercą, bo ludzkie prawo wymaga dowodu winy.
Nie można też mówić, że metoda in vitro „leczy bezpłodność”, bo daje ona jedynie szansę na posiadanie dziecka. Bezpłodni nadal pozostaną bezpłodnymi, ale niekoniecznie bezdzietnymi. Jeżeli w związku z tą metodą kogoś „gryzie sumienie”, to niech pozostanie bezdzietnym lub próbuje adopcji. Z natury człowiek walczy o wolność własnego wyboru, choć w obrazie przedstawianym przez Biblię własny wybór człowieka to tak naprawdę wybór Szatana. Jeżeli jednak umacniamy się nawzajem w przekonaniu o wolności naszej woli, to róbmy to, co jest zgodne z naszym sumieniem, równocześnie nie ingerując w sumienia innych ludzi.
Oskarżanie metody in vitro o to, że prowadzi do „zabijania” spowodowane jest tym, że „na wszelki wypadek” zapładnia się więcej komórek jajowych, by zwiększyć szansę zapłodnienia. Jednak nawet gdyby udało się dokonać zapłodnienia jednej komórki bez „zabijania” pozostałych zarodków, kościół z pewnością znalazłby dziesiątki innych powodów, by podważyć zasadność tej metody i uznać ją za „nieetyczną”, na przykład uformowanie się życia poza aktem małżeńskim, brak godności ludzkiej w przypadku tak „powstającego” człowieka, rozpad więzi rodzinnych, ryzyko choroby itp. Argumenty kościoła wydają się jednak nieprzekonywujące w czasie, kiedy odsetek rozwodów wynosi około 50 procent, coraz więcej osób wybiera związek partnerski lub rodzinę pozamałżeńską, a statystyki ujawniają, że ryzyko choroby przy zastosowaniu metody in vitro wcale nie jest większe, a w niektórych przypadkach dużo mniejsze, gdyż można na przykład uniknąć różnego rodzaju konfliktów serologicznych czy wad genetycznych. Z czasem metoda in vitro z pewnością zostanie udoskonalona, a wtedy kościołowi pozostaną do dyspozycji jedynie inne aspekty „niemoralności”. Owszem, zawsze znajdą się ludzie kierujący się chęcią zysku, którzy będą chcieli rozwinąć różne gałęzie „baby business”, począwszy od banków nasienia i matek zastępczych poprzez lekarzy i kliniki a na koncernach farmaceutycznych czy ministerstwach zdrowia skończywszy, ale tego typu pobudki dotyczą każdej działalności człowieka. Przeszczepy organów ratują życie, ale jednocześnie istnieje czarny rynek, na którym handluje się organami. Na tej samej zasadzie kościołowi można wypominać brak transparentności, której niezaprzeczalnym efektem są bogacące się kurie czy pławiący się w przepychu Watykan, a pranie pieniędzy, kradzieże, oszustwa czy pedofilia nie są przypadkami odosobnionymi. Krucjata kościoła przeciwko metodzie in vitro zawsze będzie polegać na przeciwstawianiu propagandy „sukcesu”propagandzie „klęski”.
Jeśli przez wiele osób metoda in vitro traktowana jest jako „furtka do zła”, należy się zastanowić, czy cena jaką płaci się za niedoskonałość tej metody, jest rekompensowana przez korzyści wynikające z jej stosowania. Wiele technologii i wynalazków musiało przejść długą drogę ewolucji i udoskonalania. Opracowując wiele szczepionek ratujących życie ludzkie poświęcono wiele zwierząt i istnień ludzkich, o czym często się nie mówi, bo jeżeli w obliczu śmierci ktoś zdecydował się wziąć udział w eksperymencie naukowym, to nie można tu nawet mówić o zabijaniu. Takie testy były jednak niezbędne. Dlatego w przypadku metody in vitro również powinno się wyznaczyć jakieś granice, jednak odrzucenie jej, do czego nawołuje kościół, może oznaczać brak alternatywy, jeśli chodzi o utrzymanie dzietności w dobie wzrostu niepłodności. Nie popadajmy więc ze skrajności w skrajność i w dopuszczeniu tej metody do stosowania nie upatrujmy przyzwolenia na tworzenie wyimaginowanych hybrydowych embrionów ludzko-zwierzęcych. Granice jej stosowania muszą zostać jasno wytyczone. Dlatego, aby nie doszło do rozwoju patologii, należy stworzyć odpowiedni system prawny, zgodnie z którym metoda in vitro będzie stosowana jedynie w celach prokreacyjnych, i to w sposób ściśle określony. Takie rozwiązanie jest jednak nie do przyjęcia dla kościoła, bo w przypadku udoskonalenia tej metody, tak żeby nie wiązała się z „zabijaniem” embrionów, z pewnością doszłoby do jej upowszechnienia. Kolejnym krokiem mogłoby być zniesienie zakazu jej stosowania dla osób płodnych, co mogłoby doprowadzić do tego, że zapłodnienie in vitro wzięłoby górę nad zapłodnieniem naturalnym. Ponownie, jest to kwestia ustalenia odpowiedniego prawa, które by dopuszczało metodę in vitro tylko w przypadku stwierdzenia trwałej i nieuleczalnej niepłodności. Problem w tym, że prawo ustalają ludzie o różnych poglądach.
Stwierdzenie, że jeśli ktoś nie wierzy w Boga rzymskokatolickiego, to nie przyjmie żadnych argumentów przeciwko metodzie in vitro (czasem zwanej „po trupach do celu”), jest nie tylko aroganckie, ale tak naprawdę osłabia autorytet kościoła. Co ciekawe, na stanowisku tym stoi głównie kościół katolicki, przy czym Biblia in vitro ani nie potępia, ani go nie wychwala. Natomiast to kościół ustalił własną zasadę, że „kto jest przeciwko nam, ten jest także przeciwko Bogu”. Co prawda niewierzący nie przejmują się tym argumentem, należy jednak pamiętać, że wśród wyznających Chrystusa są ludzie o najróżniejszych odcieniach skóry, poglądach czy orientacjach seksualnych. Czy zatem zwolennicy metody in vitro, którzy przynależą do kościoła, mają ukrywać się tak samo jak w niektórych kulturach homoseksualiści? Obłuda przełożonych kościoła polega na tym, że wiedzą oni, że wśród jego członków (w tym także wśród kleru) są zarówno homoseksualiści, jak i zwolennicy metody in vitro i że jest „tolerowane”, dopóki osoby te się nie ujawniają. A jest tak dlatego, że w religiach zaprojektowanych przez ludzi najważniejsze jest utrzymywanie pozorów i odgrywanie pewnych ról, tak jak robią to odziani w kostiumy aktorzy teatralni. Ludzkie religie to wielkie, społeczne, interaktywne przedstawienia teatralne, w których wszyscy aktorzy są równocześnie widownią.
Wniosek, jaki wypływa z naszych rozważań, jest taki, że w Biblii nie można szukać rozwiązań ludzkich dylematów moralnych. Mimo to, wokół Biblii cały czas powstają nowe dylematy, a na jej podstawie ustalane są kolejne zasady, czyli kolejne wytwory ludzkiej wyobraźni. Chciałoby się powiedzieć, że „niemądry brnie dalej, a potem żałuje” (Prz 22:3), tak się jednak nie dzieje, bo „niemądry”, o którym mowa w tym wersecie, to niezbawiony wybraniec, który później przechodzi duchową transformację. W każdym razie, owocem ludzkich dywagacji moralnych, rzekomo opartych na „biblijnym objawieniu”, jest sześć zasad albo kryteriów analizy:
- zbieżność (otwarcie na inne kultury);
- opozycja (sprzeciw wobec wartości nie do przyjęcia);
- postęp (doskonalenie sumienia);
- wymiar wspólnotowy (weryfikacja indywidualnych ocen);
- celowość (podążanie za zmianami w świecie);
- rozróżnianie (orzekanie i determinacja w zależności od danego przypadku).
Pierwsze dwie zasady uznaje się za podstawowe. Uważa się, że wiele kultur posiada zbieżne wartości moralne, wspólne z moralnym przesłaniem Biblii. Dlatego panuje ogólna tendencja do walki o równość, zniesienie dyskryminacji, ksenofobii, homofobii (choć tu bywa różnie) czy wspólne tendencje do walki o pokój, poszanowanie przyrody, ochronę zwierząt czy ochronę klimatu. Analogicznie, większość ludzi przeciwstawia się zabijaniu, kradzieży, wyzyskowi biednych, niewolnictwu, brakowi poszanowania drugiego człowieka, a przede wszystkim wszelkim formom bałwochwalstwa. Pytanie, czy Biblię rzeczywiście można uznać za przewodnik życia społecznego w tym świecie, czy też stała się jedynie narzędziem w rękach ludzi? Jedni będą bowiem wykorzystywać Biblię przeciwstawiając się metodzie in vitro, antykoncepcji, aborcji, eutanazji czy nieheteronormatywności, natomiast inni będą wskazywać, że skoro tematy te nie zostały w Biblii zdefiniowane, nie ma zakazu ich stosowania czy uznawania. Jeśli chodzi o moralność, Biblii nie można uważać za wyrocznię. Zła szuka się bowiem nie tam, gdzie zło naprawdę się czai.
W imię „wiary” i rzekomej ochrony ludzkiego życia kościół nie tylko sieje szkodliwą propagandę, ale wręcz domaga się kryminalizacji metody in vitro, szczególnie w tych krajach, w których jego wpływy są najmocniejsze. Kampania manipulacji przeciw metodzie in vitro, oparta jest na straszeniu dzieckiem-monstrum, niczym z filmu o Frankensteinie. Dzieciom, które przyszły na świat dzięki tej metodzie kościół przypisuje wszelkie potworności, począwszy od aspektu fizycznego (różnego rodzaju deformacje) poprzez aspekt społeczny (nieokreślone miejsce w relacjach rodzinnych) i etyczny (narodziny kosztem śmierci braci i sióstr) na aspekcie psychicznym (kryzys tożsamości, syndrom dziecka ocalałego) skończywszy. Czy tego typu uprzedzenia nie są złem? Najgorsze jest to, że w rzeczywistości żaden z powyższych zarzutów nie jest prawdziwy, co oznacza, że w tej kwestii kościół z premedytacją kłamie.
Jak więc rozstrzygnąć spór dotyczący wiary w istnienie duszy człowieka? Według Biblii dusza to niewidzialny komponent człowieka, który jest mieszkaniem dla ducha Szatana (już od momentu poczęcia) bądź Ducha Bożego (od momentu zbawienia wybrańca). W kościele kompletnie nie rozumie się, czym jest dusza, zrównując ją ze „stanem umysłu” lub „psychiką”. Do tego głosi się doktrynę wolnej woli, dzięki której człowiek może samoistnie wybrać Boga (zostać „Dzieckiem Bożym”) lub pójść za Szatanem (zostać „bezbożnikiem”). Tymczasem „wolna wola” człowieka jest zaprzeczeniem woli Boga, który jeszcze przed stworzeniem świata wyznaczył ludzi do potępienia lub zbawienia. Człowiek nie jest w stanie zmienić przeznaczenia. I nie ma to znaczenia, czy należymy do tego czy innego kościoła, albo czy w ogóle do jakiegoś kościoła należymy. Nie ma znaczenia, czy żyjemy w zgodzie z ludzkim prawem moralnym, czy nie. Liczy się wyłącznie działanie Łaski Bożej w nas, bądź jej brak. Wiele obrazowo opisanych w Biblii zbrodni nie budziło sprzeciwu Boga, a wiele z nich dokonano na Jego polecenie. Dlatego Biblii nie wolno odbierać dosłownie i bezpośrednio przekładać jej słów na codzienne życie społeczne, wzorując się na postaciach w niej przedstawionych. Biblia to jedna wielka metafora, świat przedstawiony, podobnie jak świat skonstruowany przez J.R.R. Tolkiena, oparty co prawda na realiach (i mitach) dotyczących ludzkiej egzystencji, ale w realiach tych ukrywający prawdę o rzeczywistości duchowej, nie materialnej czy społecznej. Rzeczywiste znaczenie Biblii ma podłoże duchowe i tak powinno się ją interpretować. Bóg jest jedynym Sędzią, który za „złe uczynki”, czyli za obecność w człowieku ducha Szatana, karze, a za „dobre uczynki”, czyli za obecność w Jego wybrańcach Ducha Bożego, wynagradza. Przy czym ani owe „uczynki” ani „kara” i „nagroda” nie dotyczą tego świata, lecz rzeczywistości duchowej, rzeczywistości „nie z tego świata”, w której istnieją dwa dominia – królestwo Szatana (w obecności Szatana), zwane też „wiecznym potępieniem” lub „wieczną śmiercią”, oraz Królestwo Boże (w obecności Boga), zwane też „wiecznym zbawieniem” lub „wiecznym życiem”. Z punktu widzenia duchowego przesłania Biblii, nasze fizyczne uczynki nie są ani „dobre” ani „złe”, i ani nas do Boga nie przybliżają, ani od Niego nie oddalają. Po prostu nie mają żadnego znaczenia. Dlatego nakładanie ekskomuniki, a tym bardziej jej zdejmowanie (po odprawieniu „pokuty”), to kpina. Patrząc na to nawet w sensie fizycznym, jak można odpokutować za zabicie drugiego człowieka, zastosowanie metody in vitro, czy dokonanie aborcji?
W sporze tym za najbardziej „pokrzywdzonego” uważa się kościół, szczególnie dlatego, że jego przywódcy nie mogą pogodzić się z tym, że odbiera im się prawo do decydowania o czyimś biologicznym życiu i śmierci.