4. Los zarodków
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Kwestia zarodków, których należy się pozbyć stosując metodę in vitro, to jedna z największych kontrowersji, prowadzących do zaciętych sporów z tą metodą związanych. Należy jednak pamiętać, że organizm osoby w ciąży podczas jej trwania pozbywa się zarodków słabszych (w procesie naturalnego poronienia), pozostawiając tylko ten najmocniejszy, z którego następnie powstaje istota ludzka. Zatem organizm osoby w ciąży dokonuje „naturalnej aborcji” bądź też „uśmierca” pozostałe zarodki, które teoretycznie mogłyby stać się istotami ludzkimi. Podążając tym trybem rozumowania, można by stwierdzić, że naturalna selekcja jest gorsza od metody in vitro, bo dochodzi tu do natychmiastowego uśmiercenia zarodków słabszej jakości, podczas gdy w metodzie in vitro są one zamrażane, co oznacza, że niektóre z nich mogą jeszcze zostać wykorzystane, czyli przetrwać. Oczywiście porównanie tego typu jest czysto teoretyczne, gdyż, powołując się na moralność, niektórzy natychmiast uargumentują, że w pierwszym przypadku to Bóg wybiera i uśmierca zarodki, a w drugim – człowiek, robiąc to w dodatku z premedytacją.
„Marnowanie zarodków” można porównać z poronieniem. Nie można jednak powiedzieć, że osoba, która poroniła naturalnie, zabiła swoje dziecko. Sytuacja, w której zarodek się nie przyjmie lub obumrze zamrożony, nie jest tożsama z aborcją czy pozbyciem się narodzonego dziecka. Oczywiście szczytem hipokryzji jest dokonywanie aborcji przez siostry zakonne czy namawianie kobiet do aborcji przez księży, z którymi odbyły one stosunek płciowy, jak również potajemne wykorzystywanie metody in vitro przez ludzi mieniących się chrześcijanami, którzy jednocześnie publiczne tę metodę krytykują. Wewnętrzne regulacje kościoła katolickiego nie powinny mieć nic wspólnego z kodeksami cywilnymi.
Przez wielu połączenie komórki jajowej i plemnika „na szkle” (in vitro), uważane jest za selekcję na wzór naturalnej, bo osobie w ciąży wszczepia się zarodek najsilniejszy, z największą szansą na przeżycie. Owszem, resztę zarodków zamraża się i niszczy, ale nie wiemy dokładnie, co dzieje się przy zapłodnieniu naturalnym. Zgodnie z najpopularniejszym poglądem, przy ciąży naturalnej powstaje tylko jeden zarodek, niektórzy jednak twierdzą, że tylko jeden jest w stanie przetrwać. Oczywiście mamy też ciąże wielopłodowe (mnogie), w których dochodzi do rozwoju więcej niż jednego zarodka, jak w przypadku ciąży bliźniaczej albo dwupłodowej. W przypadku ciąż wielopłodowych mamy do czynienia z ciążami monozygotycznymi (rozdzielenie zygoty na dwa lub więcej zarodków) oraz polizygotycznymi (zapłodnienie dwóch lub więcej komórek jajowych). W przypadku wszystkich tych ciąż istnieje zwiększone ryzyko śmiertelności, a w przypadku ciąży jednokomórkowej jednoowodniowej wskaźnik ten osiąga 50%. Kogo powinniśmy pociągać do odpowiedzialności za śmierć takich zarodków? Samego Boga? Mamy jeszcze przypadki ciąż urojonych oraz poronień niezauważalnych. Szacuje się, że poronienia stanowią nawet 15% przyczyn utraty ciąży, ale może ich być więcej, właśnie ze względu na poronienia niezauważalne. We wczesnym stadium ciąży osoba może nie wiedzieć o jej istnieniu, a krwawienie i bóle żołądka może uznać za ciężką miesiączkę, zwłaszcza jeśli miesiączki miewa nieregularnie. W wyniku tego typu wczesnego poronienia macica oczyszcza się samoistnie i wszelkie ślady ciąży zostają zatarte, choć nikt nie wiedział o jej istnieniu. Nie są to przypadki odosobnione. To naturalna selekcja.
Zapłodnienie in vitro jest dla kościoła problemem niewygodnym na wielu poziomach, dlatego jest i będzie ono piętnowane. Nawet jeśli kościół zaakceptuje samą metodę (być może osiągnięcia naukowe doprowadzą kiedyś do tego, że żaden embrion nie będzie marnowany ani uśmiercany), to nadal będzie przeciwnikiem tego pomysłu ze względu na inne jego aspekty. Już samo oddanie nasienia, tworzenie dziecka zgodnie z własną wolą, decydowanie o czasie jego poczęcia itp., to dla wielu czyny nieetyczne i niemoralne, które odbierane są jako ingerencja w „dzieło Boże”. Największym problemem są jednak niewykorzystane zarodki (embriony), czyli, jak mówią przeciwnicy in vitro, „odpady ludzkie”, oraz samo prawo do posiadania dziecka. Kościół twierdzi, że fizyczne dzieci są „darem Bożym”, przeznaczonym tylko dla par, i to par małżeńskich, koniecznie różnopłciowych i monogamicznych. Przy zastosowaniu metody in vitro, prawo do wychowania dzieci będą mogli mieć wszyscy zainteresowani, w tym także pary homoseksualne (pod warunkiem, że takie pary są akceptowane w danym społeczeństwie). Jednakże odnosząc się do biblijnego wyrażenia „dar Boży” z duchowego punktu widzenia, należy przypomnieć, że tylko duchowe „dzieci Boże”, czyli zbawieni wybrańcy, są prawdziwym „darem Bożym”. „Dzieckiem Bożym” zostaje każdy wybraniec z chwilą zbawienia. Może to być osoba w dowolnym wieku biologicznym, np. Jan Chrzciciel, który został zbawiony w łonie matki, czy łotr na krzyżu, zbawiony tuż przed fizyczną śmiercią. Dlatego interpretacja kościoła, według której biologiczne dzieci są jakoby „darem Bożym”, jest fałszywa. Myśląc w ten sposób, można by dojść do wniosku, że z chwilą fizycznej śmierci każde z nas zostaje przez Boga przeklęte.
Niewątpliwie nierozwiązanym problemem metody in vitro jest kwestia marnowanych zarodków (embrionów), jednak jest to problem, nad którym należy debatować w sferze etycznej, bez powoływania się na Boga. Jest to temat bardzo drażliwy, ale jego rozwiązania nie należy szukać w Biblii.
Innym argumentem kościoła przeciwko metodzie in vitro jest instrumentalne i przedmiotowe traktowanie osób „poczętych w probówce”. Problem polega na tym, że to właśnie kościół traktuje takie dzieci przedmiotowo, uznając je za odszczepieńców czy wręcz „bękarty naukowe”. Właśnie takie stanowisko jest uwłaczaniem godności człowieka, a nie na odwrót. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku par jednopłciowych wychowujących dzieci. Kościół twierdzi, że nie powinno mieć to miejsca ze względu na „dobro dziecka”. Tymczasem problem jest taki, że to członkowie i władze kościoła, prowadząc nagonkę na takie pary, przyczyniają się do prześladowania wychowywanych przez nie dzieci i do wynikających z tego problemów. To stosunek kościoła i jego członków jest problemem, a nie istnienie „tęczowych rodzin”. Gdyby takie rodziny nie były przez kościół piętnowane, wychowywane przez nie dzieci nie byłyby prześladowane.
Teoretyzowanie na temat tego, że poczęcie dziecka jest owocem miłości czy błogosławieństwem Boga dla bogobojnego małżeństwa jest pomysłem absurdalnym. Zauważmy, że w niektórych kulturach religijnych, nieuznających Chrystusa, rodzi się więcej dzieci. Czy ma to oznaczać, że ich bóg jest potężniejszy od boga chrześcijan? Przez swoje zatwardziałe stanowisko katolicy ujmują Bogu, Jezusowi Chrystusowi, Jego wielkości. Twierdząc, że relacja z Bogiem ludzi pragnących dziecka poczętego metodą in vitro jest ułomna lub że nawet nie istnieje, kościół decyduje o czyimś przeznaczeniu w „imię Boga”, na podobieństwo biblijnych faryzeuszy, nazywanych przez Boga obłudnikami. Używając argumentów fizycznych, ukształtowanych na podstawie błędnej interpretacji Biblii, to kościół traktuje przedmiotowo wszystkich, którzy stanowiska kościoła nie popierają.
„Marnowanie zarodków” można porównać z poronieniem. Nie można jednak powiedzieć, że osoba, która poroniła naturalnie, zabiła swoje dziecko. Sytuacja, w której zarodek się nie przyjmie lub obumrze zamrożony, nie jest tożsama z aborcją czy pozbyciem się narodzonego dziecka. Oczywiście szczytem hipokryzji jest dokonywanie aborcji przez siostry zakonne czy namawianie kobiet do aborcji przez księży, z którymi odbyły one stosunek płciowy, jak również potajemne wykorzystywanie metody in vitro przez ludzi mieniących się chrześcijanami, którzy jednocześnie publiczne tę metodę krytykują. Wewnętrzne regulacje kościoła katolickiego nie powinny mieć nic wspólnego z kodeksami cywilnymi.
Przez wielu połączenie komórki jajowej i plemnika „na szkle” (in vitro), uważane jest za selekcję na wzór naturalnej, bo osobie w ciąży wszczepia się zarodek najsilniejszy, z największą szansą na przeżycie. Owszem, resztę zarodków zamraża się i niszczy, ale nie wiemy dokładnie, co dzieje się przy zapłodnieniu naturalnym. Zgodnie z najpopularniejszym poglądem, przy ciąży naturalnej powstaje tylko jeden zarodek, niektórzy jednak twierdzą, że tylko jeden jest w stanie przetrwać. Oczywiście mamy też ciąże wielopłodowe (mnogie), w których dochodzi do rozwoju więcej niż jednego zarodka, jak w przypadku ciąży bliźniaczej albo dwupłodowej. W przypadku ciąż wielopłodowych mamy do czynienia z ciążami monozygotycznymi (rozdzielenie zygoty na dwa lub więcej zarodków) oraz polizygotycznymi (zapłodnienie dwóch lub więcej komórek jajowych). W przypadku wszystkich tych ciąż istnieje zwiększone ryzyko śmiertelności, a w przypadku ciąży jednokomórkowej jednoowodniowej wskaźnik ten osiąga 50%. Kogo powinniśmy pociągać do odpowiedzialności za śmierć takich zarodków? Samego Boga? Mamy jeszcze przypadki ciąż urojonych oraz poronień niezauważalnych. Szacuje się, że poronienia stanowią nawet 15% przyczyn utraty ciąży, ale może ich być więcej, właśnie ze względu na poronienia niezauważalne. We wczesnym stadium ciąży osoba może nie wiedzieć o jej istnieniu, a krwawienie i bóle żołądka może uznać za ciężką miesiączkę, zwłaszcza jeśli miesiączki miewa nieregularnie. W wyniku tego typu wczesnego poronienia macica oczyszcza się samoistnie i wszelkie ślady ciąży zostają zatarte, choć nikt nie wiedział o jej istnieniu. Nie są to przypadki odosobnione. To naturalna selekcja.
Zapłodnienie in vitro jest dla kościoła problemem niewygodnym na wielu poziomach, dlatego jest i będzie ono piętnowane. Nawet jeśli kościół zaakceptuje samą metodę (być może osiągnięcia naukowe doprowadzą kiedyś do tego, że żaden embrion nie będzie marnowany ani uśmiercany), to nadal będzie przeciwnikiem tego pomysłu ze względu na inne jego aspekty. Już samo oddanie nasienia, tworzenie dziecka zgodnie z własną wolą, decydowanie o czasie jego poczęcia itp., to dla wielu czyny nieetyczne i niemoralne, które odbierane są jako ingerencja w „dzieło Boże”. Największym problemem są jednak niewykorzystane zarodki (embriony), czyli, jak mówią przeciwnicy in vitro, „odpady ludzkie”, oraz samo prawo do posiadania dziecka. Kościół twierdzi, że fizyczne dzieci są „darem Bożym”, przeznaczonym tylko dla par, i to par małżeńskich, koniecznie różnopłciowych i monogamicznych. Przy zastosowaniu metody in vitro, prawo do wychowania dzieci będą mogli mieć wszyscy zainteresowani, w tym także pary homoseksualne (pod warunkiem, że takie pary są akceptowane w danym społeczeństwie). Jednakże odnosząc się do biblijnego wyrażenia „dar Boży” z duchowego punktu widzenia, należy przypomnieć, że tylko duchowe „dzieci Boże”, czyli zbawieni wybrańcy, są prawdziwym „darem Bożym”. „Dzieckiem Bożym” zostaje każdy wybraniec z chwilą zbawienia. Może to być osoba w dowolnym wieku biologicznym, np. Jan Chrzciciel, który został zbawiony w łonie matki, czy łotr na krzyżu, zbawiony tuż przed fizyczną śmiercią. Dlatego interpretacja kościoła, według której biologiczne dzieci są jakoby „darem Bożym”, jest fałszywa. Myśląc w ten sposób, można by dojść do wniosku, że z chwilą fizycznej śmierci każde z nas zostaje przez Boga przeklęte.
Niewątpliwie nierozwiązanym problemem metody in vitro jest kwestia marnowanych zarodków (embrionów), jednak jest to problem, nad którym należy debatować w sferze etycznej, bez powoływania się na Boga. Jest to temat bardzo drażliwy, ale jego rozwiązania nie należy szukać w Biblii.
Innym argumentem kościoła przeciwko metodzie in vitro jest instrumentalne i przedmiotowe traktowanie osób „poczętych w probówce”. Problem polega na tym, że to właśnie kościół traktuje takie dzieci przedmiotowo, uznając je za odszczepieńców czy wręcz „bękarty naukowe”. Właśnie takie stanowisko jest uwłaczaniem godności człowieka, a nie na odwrót. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku par jednopłciowych wychowujących dzieci. Kościół twierdzi, że nie powinno mieć to miejsca ze względu na „dobro dziecka”. Tymczasem problem jest taki, że to członkowie i władze kościoła, prowadząc nagonkę na takie pary, przyczyniają się do prześladowania wychowywanych przez nie dzieci i do wynikających z tego problemów. To stosunek kościoła i jego członków jest problemem, a nie istnienie „tęczowych rodzin”. Gdyby takie rodziny nie były przez kościół piętnowane, wychowywane przez nie dzieci nie byłyby prześladowane.
Teoretyzowanie na temat tego, że poczęcie dziecka jest owocem miłości czy błogosławieństwem Boga dla bogobojnego małżeństwa jest pomysłem absurdalnym. Zauważmy, że w niektórych kulturach religijnych, nieuznających Chrystusa, rodzi się więcej dzieci. Czy ma to oznaczać, że ich bóg jest potężniejszy od boga chrześcijan? Przez swoje zatwardziałe stanowisko katolicy ujmują Bogu, Jezusowi Chrystusowi, Jego wielkości. Twierdząc, że relacja z Bogiem ludzi pragnących dziecka poczętego metodą in vitro jest ułomna lub że nawet nie istnieje, kościół decyduje o czyimś przeznaczeniu w „imię Boga”, na podobieństwo biblijnych faryzeuszy, nazywanych przez Boga obłudnikami. Używając argumentów fizycznych, ukształtowanych na podstawie błędnej interpretacji Biblii, to kościół traktuje przedmiotowo wszystkich, którzy stanowiska kościoła nie popierają.