19. Modlitwa, wyznanie grzechów, pokuta
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Nawet kiedy mówimy o „modlitwie”, czyli naszych prośbach do Boga, często to sobie przypisujemy zasługi i podkreślamy wpływ naszego działania na decyzje Boga. Zauważmy, że zwykle, jeśli nie zawsze, modlimy się o dobra doczesne – zdrowie, środki materialne, powodzenie zawodowe, realizację różnych celów i planów. Co to ma jednak wspólnego z Bogiem i życiem wiecznym? Człowiek nie prosi o życie wieczne, a jeśli to robi, to w sposób automatyczny, bo na przykład ktoś takie słowa zawarł w modlitwie opracowanej przez kogoś innego. W Bogu widzimy jedynie dostarczyciela dóbr doczesnych, a nie dawcę największego daru – życia wiecznego. Wszystkie te ziemskie sprawy nie mają nic wspólnego z Bogiem. Mimo to, kiedy nam się powodzi, dziękujemy Bogu za ich realizację, a kiedy nie, to albo powątpiewamy, albo szukamy innego wytłumaczenia, na przykład, że „Bóg wystawia nas próbę”. Naszą modlitwę uważamy za broń przeciwko grzechowi, tymczasem Słowo Boże mówi o modlitwie jako ratunku, podkreślając przy tym, że chodzi o „modlitwę pełną wiary”.
W kontekście ratunku dla chorego, „modlitwa pełna wiary” nawiązuje do „odpuszczenia jego grzechów” (Jkb 5:15). W rzeczywistości owa „modlitwa pełna wiary” to obraz „zbawczego Słowa Bożego”, czyli „obecności samego Boga”. Przyjście Boga do „chorego”, czyli do niezbawionego wybrańca, oznacza, że ów wybraniec dostąpił daru zbawienia. „Dar zbawienia” to „odpuszczenie grzechów”, czyli wyrzucenie złych duchów z duszy zbawionego wybrańca, bez możliwości ich powrotu, co gwarantuje obecność Ducha Świętego. W szerszym kontekście „ratunek dla chorego” ma związek ze sprowadzeniem „kapłanów Kościoła”, by się „nad chorym modlili i namaścili go olejem w imię Pana” (Jkb 5:14). Nie łudźmy się, że jakiś fizyczny olejek ma dar uzdrawiania. Podobnie fizyczna woda może jedynie fizycznie, czyli pozornie, ochrzcić (obmyć). Dlatego owymi „kapłanami” są w tym kontekście kapłani duchowi, czyli zbawieni wybrańcy Boży, przynależący do „Kościoła Wiecznego”, czyli do „zgromadzenia Ducha” (1P 2:5). Nie ma to nic wspólnego z kapłanami fizycznymi i ich instytucjonalnym kościołem. Zarówno więc „modlitwa”, jak i „namaszczenie chorego olejem” to metafory symbolizujące głoszenie zbawczego Słowa Bożego, czyli przekazywanie Ducha („namaszczenie Duchem”). Ponieważ w zbawionych wybrańcach działa Duch Boży, ten sam Duch Boży przychodzi do pozostałych wybrańców, oczekujących na zbawienie. Zarówno „przekazywanie Ducha”, jak i „oczekiwanie” wybrańców także są symboliczne, bo Ducha Bożego nie da się przekazać komuś fizycznie, głosząc Słowo Boże, a wybraniec nie może dosłownie „oczekiwać” na przyjście Pana. Jest tak dlatego, że osoba niezbawiona, wybraniec czy nie, nie ma świadomości swojego stanu duchowego. Poza tym, dar mądrości duchowej i odczytu przekazu duchowego to dar selektywny, którym rozporządza Bóg, co oznacza, że ktoś może być zbawiony, ale niekoniecznie w ten dar wyposażony. W przeciwnym razie musielibyśmy przyjąć, że Bóg ma wzgląd na osobę, a tak nie jest. Osoby niepełnosprawne umysłowo czy fizycznie, których niepełnosprawność dotyczy zmysłów fizycznych, takich jak słuch i wzrok, oraz intelektu, byłyby wtedy z góry przeklęte lub uznane za osoby „gorszego sortu”.
„Wyznawanie sobie nawzajem grzechów dla odzyskania zdrowia” (Jkb 5:16) to nie fizyczne przyznawanie się do moralnie „złych uczynków”, które noszą takie miano ze względu na interpretację „prawa kościelnego”. Musimy zrozumieć, że pojęcia biblijne, takie jak „wyznawanie grzechów” oraz „modlitwa”, to jedynie symbole „głoszenia Słowa Bożego”, w obliczu którego każdy człowiek to „grzesznik”, czyli ktoś, kto posiada ducha Szatana. Dopiero zbawiony wybraniec zostaje „uwolniony od grzechu”, czyli właśnie od ducha Szatana, w wyniku duchowej pracy samego Boga. Człowiek nie zostaje poczęty jako zbawiony tylko jako „grzesznik”, czyli sługa Szatana. Głoszenie Słowa Bożego jest zatem symbolem przyjścia zbawienia – Chrystusa – pod warunkiem, że wynika to z wyboru Bożego. Zbawiony wybraniec przedstawiany jest jako „sługa Boży”, jako narzędzie Boga, wykorzystywane do przekazywania zbawienia niezbawionym wybrańcom. Stąd Biblia zawiera wersety zarówno nawiązujące do „własnego nawrócenia się grzesznika”, jak i mówiące o „nawróceniu grzesznika przez drugą osobę” (Jkb 5:19, 20). W obu przypadkach są to symbole, które odnoszą się do wyłącznej pracy Boga, który „zakrywa grzechy”.
W aspekcie fizycznym „wyznawanie grzechów”, czy to człowiekowi, czy Bogu, nie ma żadnego znaczenia. Kwestią powszechnie sporną jest to, czy powinniśmy „grzechy” wyznawać Bogu, czy ludziom, a może zarówno Bogu, jak i ludziom? A jeżeli ludziom, to czy tylko księdzu, czy obojętne komu? Katolicy uważają obrzęd zwany „spowiedzią” i obecność w nim księdza za niezbędne warunki uzyskania „rozgrzeszenia”. Ksiądz jest dla nich również dawcą „Ciała Chrystusa”, czyli „komunii”. Przyjęcie fizycznego opłatka jest uznawane za źródło specjalnych łask Bożych, które człowiek przekazuje człowiekowi, w odpowiednich warunkach i w odpowiednim czasie, oraz w cyklu powtarzalnym, z przerwami, ze względu na to, że człowiek „grzeszy”. Tymczasem pojęcia takie jak „Ciało Chrystusa” i „Krew Chrystusa” to metaforyczne obrazy Ducha Świętego, którego wybraniec Boży „spożywa” (otrzymuje w darze) raz na zawsze, bez możliwości jego utraty, czyli bez możliwości „grzechu”, zgodnie z wolą i przeznaczeniem Bożym.
Niektórzy wskazują, że ksiądz katolicki nie spełnia wymagań określonych w Biblii dla kogoś, kogo uważa się za przewodnika w zgromadzeniu, na przykład, nie posiada własnej rodziny. Dlatego celibat został zniesiony przez inne wyznania chrześcijańskie, podobnie jak „sakrament pokuty”. W Biblii nie chodzi jednak o instytucjonalne małżeństwo ani o dosłowne „wyznawanie grzechów”, bez względu na to, czy mowa o Bogu, czy o człowieku, zwłaszcza, że Boga fizycznie postrzegają wszystkie wyznania. Interpretując Biblię, często powołujemy się na własną logikę, uważając na przykład, że kiedy wyznajemy grzechy człowiekowi, powinniśmy wybrać osobę „bliską Bogu”. Dlatego ksiądz wydaje się najlepszym kandydatem.
Podświadomie człowiek wyczuwa, że za jego stworzeniem stoi „ktoś” lub „coś” i że przed tym kimś lub czymś ponosi odpowiedzialność. Biblia nazywa tego kogoś Bogiem, twierdząc przy okazji, że nikt nie jest w stanie pojąć istoty ani mocy Stwórcy. Owo podświadome poczucie odpowiedzialności przed Stwórcą sprawia, że człowiek szuka jakiejś drogi pojednania, kontaktu czy relacji z Bogiem. Dąży do tego i wierzy, że owa relacja jest na tyle dobra, że zapewni mu życie wieczne. Jest tak również dlatego, że jesteśmy istotami samoświadomymi – mamy poczucie fizycznego istnienia i świadomość fizycznej śmiertelności, która wzbudza w każdym z nas lęk przed nieznanym. Na jakimś etapie życia każdy zadaje sobie pytanie, czy po śmierci fizycznej jest coś więcej, czy po prostu przestaje się mieć świadomość istnienia? A jeśli jest coś więcej, to czy ta rzeczywistość jest lepsza, czy gorsza od obecnej? Jedni próbują ten dysonans zneutralizować, przekonując samych siebie, że po śmierci nie ma nic i w ten sposób odzyskują, przynajmniej na jakiś czas, równowagę, motywacji do życia szukając w rozmaitych życiowych projektach, które zapewniają im powód, by rano wstać z łóżka. Ci, którzy doszli do wniosku, że po śmierci jest coś więcej, zastanawiają się, jak sprawić, żeby trafić do rzeczywistości lepszej niż obecna, która każdemu z nas doskwiera i powoduje cierpienie, w przypadku niektórych na tyle dotkliwe, że decydują się sami zakończyć swoje życie fizyczne.
Dlatego wyznawanie „grzechów” i pokuta za nie mają w naszych własnych oczach świadczyć o naszej „dobrej woli”. W przypadku niektórych, rytuał ten wydaje się tak mocno zakorzeniony, że pomimo że jest on również odbierany przez nich jako uciążliwy czy wstydliwy, zamiast z niego całkowicie zrezygnować, wzorem świeckich prawników, szukają sposobów, żeby go jakoś bezboleśnie „obejść”. Jednym z takich anegdotycznych sposobów, by uniknąć braku rozgrzeszenia za grzech śmiertelny, jest wyznanie jakichś pomniejszych, nieistotnych, moralnych przewinień, pomijając przewinienia ciężkie, na końcu dodając, że się „kłamało” i – pstryk – wszystko magicznie wskakuje na swoje miejsce. Rozgrzeszenie gotowe. Można się, oczywiście, śmiać z takiego podejścia, ale pokazuje ono, do jakich absurdów ludzie potrafią się posunąć. Ustalają bzdurne zasady tylko po to, by potem szukać sposobów na ich ominięcie. Życie we wspólnocie katolickiej jest pełne takich absurdalnych sposobów na zneutralizowanie własnych zasad – istnieją na przykład sposoby na „legalne” rozwiązanie małżeństwa, wyjątki od reguły w przypadku terminacji ciąży oraz wszelkiego rodzaju „dyspensy”, pozwalające „bezkarnie” łamać kościelne przykazania, a wszystko to, oczywiście, w „wyjątkowych” sytuacjach.
Wracając do „dobrej woli” i „pokuty”, to toczy się w tej kwestii debata, a nawet spór, który znowu mija się z celem duchowego przekazu Biblii. Spór ten dotyczy tego, czy „pokuta” może oznaczać nakaz wykonania jakiejś czynności. Zwykle chodzi tu o odmówienie modlitwy, której długość zależy od powagi i liczby grzechów, a także arbitralnej decyzji księdza – na przykład od pojedynczego „Ojcze Nasz” do pełnego różańca. Kolejne dylematy dotyczą tego, czy uwzględnienie w tym repertuarze niebiblijnej modlitwy „Zdrowaś Mario” to naruszenie czci Boga. Sami krytycy Marii jako „pośredniczki” dopuszczają jednakowoż inne formy „pośrednictwa”, plątając się we własnych przekonaniach. Tak naprawdę to plątają się wszyscy. Wspomniany powyżej werset o „wyznawaniu grzechów” (Jkb 5:16) jest przez kościelnych nauczycieli interpretowany jako instrukcja, żeby grzechy (rozumiane jako pogwałcenie aktualnie obowiązującego kodeksu moralnego) wyznawać innemu człowiekowi. Z jednej strony mówi się więc, że tylko Bóg – Jezus Chrystus – jest jedynym dostępnym pośrednikiem (1 Tm 2:5; Dz 4:12), a z drugiej, że może nim być inny człowiek. Owym człowiekiem – „rozgrzeszycielem” – jest najczęściej ksiądz.
Podobna rozbieżność w stosunku do przekazu duchowego towarzyszy ustaleniu zakresu samej „pokuty” i „zadośćuczynienia za grzechy”. Jedni twierdzą, że nakaz wydany przez księdza to zwykła iluzja, bo klepanie paciorków, próba naprawienia szkód z powodu złych uczynków i kompensowanie ich dobrymi uczynkami, chwilowy żal za grzechy czy wyznaczanie sobie i innym jakichś „zadań pokutnych” nikogo nie zbliżają do Boga. To właściwe spostrzeżenie. Szkoda tylko, że prowadzi do stosowania innych iluzji, takich jak wiara we własną „przemianę wewnętrzną” – zmianę sposobu myślenia, bycia a nawet życia – szczere nawrócenie, opamiętanie, szczery rachunek sumienia, porzucenie starych nawyków i grzechów, samodoskonalenie się, skrucha serca itp. O takich szczytnych ideach można by mówić bez końca, ubierając je w ozdobne słowa.
Biblia wspomina o wszystkich wyżej wymienionych pojęciach, które można streścić jako „nawrócenie się do Boga w celu uzyskania zgładzenia grzechów” (Dz 3:19). Równocześnie wskazuje jednak, że nawrócenie jest w swej naturze duchowe i że jest ono darem Bożym (Dz 11:18). Ludzki błąd, który odzwierciedlają doktryny kościelne, polega na tym, że promuje się albo pracę człowieka (własny program zbawienia), albo pracę człowieka, której towarzyszy praca Boga (doktryna o współpracy Łaski Bożej i wysiłków człowieka). Z jednej strony twierdzimy bowiem, że „tylko Bóg ma moc przebaczenia grzechu”, a z drugiej, że sami musimy „starać się o przebaczenie”, zwracając się do Boga, czy to w myślach, czy w słowach, czy za pośrednictwem uczynków. To nic innego jak nawoływanie do własnego działania. Mówi się, że Bóg patrzy na nasze serce. Tyle że w Biblii słowo „serce” symbolizuje duchowy stan naszej duszy. W ludzkim rozumieniu „człowiek o dobrym sercu” to ktoś, kto pomaga, dzieli się swoim czasem i dobrami, albo poświęca się dla innych. Dla Boga „człowiek o dobrym sercu” to ktoś, kto został przez Niego zbawiony, czyli otrzymał Dobrego (prawidłowego) Ducha, bez względu na ludzkie standardy moralne, jakie wyznaje. Fizyczne uczynki człowieka, bez względu na to jak szlachetne by one nie były, dla Boga nie mają znaczenia i są bezużyteczne jeśli chodzi o wpływ na nasze zbawienie. Owszem, szlachetne uczynki zasługują na wyróżnienie i docenienie przez ludzi, ale nie mają nic wspólnego z „dobrymi uczynkami Chrystusa”, czyli z przekazywaniem Ducha Bożego.
Podobnie słowo „skrucha” nie reprezentuje emocjonalnego stanu naszego umysłu, lecz jest symbolem Ducha Bożego. Z „duchem tego świata” Biblia identyfikuje „wyniosłość”, często portretowaną jako „pycha”. To kolejny z wielu metaforycznych kontrastów, jakimi Biblia opisuje przeciwieństwo pomiędzy Bogiem (skruchą) a Szatanem (pychą). To obrazy identyfikujące stan duchowy człowieka, pokazujące, który z duchów w nim przebywa, a nie refleksja nad moralną stroną zachowania człowieka i jego dążeniem do zmiany własnej postawy czy osobowości, aby stać się „lepszym człowiekiem” dla innych.
Odnosząc się w sposób fizyczny do wersetów nakazujących wyznawanie swoich grzechów (1 J 1:9), mówiących o słuchającym Bogu (J 14:13, 14) czy o pukaniu do drzwi (Mt 7:7), człowiek wpada w pułapkę. Są to bowiem opisy duchowych aspektów „powołania do zbawienia”. Wybraniec będzie „podążał” za Bogiem, „słuchał” Go i „wykonywał” Jego wolę w wyniku zbawienia i wyłącznie w wymiarze duchowym, a nie w konsekwencji własnej pracy i w wymiarze fizyczno-moralnym. „Wykonywanie woli Bożej” nie polega na tym, że zbawiony wybraniec świeci przykładem moralnego i tradycyjnie chrześcijańskiego życia, lecz na tym, że mając w sobie cząstkę Boga, w postaci Ducha Świętego, zbawiony wybraniec ma w sobie Prawo Ducha, Łaskę i Wolę Boga. Postępować zgodnie z wolą Boga to postępować zgodnie z wolą Ducha. Zbawiony wybraniec nie tylko zostaje oswobodzony z grzechu (z ducha Szatana), ale także staje się „cząstką” zbawczego dzieła Chrystusa, bez własnego aktywnego udziału, czyli bez własnej pracy. Jest to o tyle trudne do zrozumienia, że zbawieni wybrańcy stają się „sługami Bożymi”, a mimo to dzieje się to zupełnie bez ich własnego wkładu. Na tej samej zasadzie niewybrańcy, oraz wybrańcy przed zbawieniem, są „sługami Szatana”, i też dzieje się to bez udziału ich świadomej woli i mimo ich chęci identyfikowania się z Bogiem, nieraz ogłaszanej publicznie, za pomocą uroczystych deklaracji. „Wola popełnienia grzechu” nie polega na chęci popełnienia „złego uczynku” w wymiarze moralno-fizycznym, który jest społecznie potępiany, lecz na jedności duchowej z Szatanem, czego społeczeństwo ani nie widzi, ani nawet nie jest świadome.
Rytualne wyznawanie grzechów innej osobie jest pretekstem, który wykorzystują atakujący kler za absurd „sakramentu spowiedzi”. Zwolennicy spowiedzi powołują się na apostołów, twierdząc, że wyznawali oni grzechy jedni drugim i modlili o przebaczenie do Boga. Tymczasem określenie „modlitwa pełna wiary” (Jkb 5:15), o którym już wspominaliśmy, zawiera element „wiary”, która jest owocem Ducha Świętego (polskie tłumaczenie: „wierność”; Ga 5:22). Oznacza to, że nie chodzi tu o wyznawanie swoich grzechów innej osobie (Mt 3:6), czy to publicznie, czy prywatnie (w ramach spowiedzi), lecz o namaszczenie na głosiciela Słowa Bożego, które skierowane jest do „wszystkich grzeszników” (a docelowo do wybrańców). Mowa tu oczywiście o namaszczeniu Duchem, czyli o chrzcie duchowym.
Opisany w Biblii chrzest w rzece Jordan to kolejny obraz „chrztu duchowego”, czyli przejścia ze stanu śmierci duchowej do życia duchowego. „Przejście przez rzekę Jordan”, czy też „zanurzenie” w niej, symbolizują „przejście” przez śmierć oraz „zanurzenie” w śmierci (w wiecznym potępieniu). Jak pamiętamy, przejście narodu Izraela, symbolizującego wybrańców, przez Jordan związane było z dotarciem do „ziemi obiecanej”, symbolizującej życie wieczne. Według Biblii chrztowi Jezusa towarzyszyło „zesłanie Ducha Świętego”, co obrazuje zwycięstwo nad śmiercią wieczną na mocy daru zesłanego Ducha.
Zatem „wyznawanie grzechów Bogu” to nie kwestia własnego dziękczynienia, modlitwy, pokuty czy żalu, bez względu na to, jak są one z naszego punktu widzenia szczere. Nie możemy więc z jednej strony głosić, że to śmierć Jezusa otworzyła drzwi do zbawienia i przebaczenia grzechów, a z drugiej, że wystarczy tylko uwierzyć, że Jezus umarł za nas i obmył nas z grzechów, a zbawienie mamy w kieszeni. Jedno wyklucza drugie. Co z tego, że odcinamy się od fizycznego „zadośćuczynienia” (składania ofiar czy cielesnych wyrzeczeń), skoro jednocześnie opowiadamy się za takimi herezjami, jak „własny wybór Boga”. W rzeczywistości to Bóg dokonuje wyboru, a właściwie dokonał go jeszcze przed stworzeniem świata. Człowiek nie tylko myśli, że „wybiera” Boga, ale również, że wybiera sposób „wyznawania grzechów”. Przypomnijmy raz jeszcze, że nie chodzi o spór o to, czy grzechy należy wyznawać Bogu, czy człowiekowi, bo kierując się interpretacją fizyczną, człowiek z Boga robi człowieka. Nie chodzi też o „skuteczność” opamiętania się i nawrócenia człowieka, bo sam z siebie człowiek nie może się „nawrócić” – nie jest w stanie zmienić własnego stanu duchowego. Tak więc dyskusje na temat skuteczności tak zwanej pokuty czy wyższości modlitwy wyrażonej własnymi słowami nad „klepaniem pacierzy” to czysty absurd. Bóg nie ma żadnej więzi fizycznej z człowiekiem. Człowiek nie ma wpływu na własne oczyszczenie z grzechu. Kapłan odprawiający spowiedź nie jest naszym pośrednikiem, a nasz „żal za grzechy”, gotowe formułki modlitewne czy zwrócenie się do Boga w modlitwie osobistej, nie zbudują żadnej „więzi” z Bogiem.
Stwierdzenie, że „wyznanie grzechów” jest niezbędne do „nawrócenia się” to mydlenie ludziom oczu. Przeważają przy tym opinie, że w pierwszej kolejności należy wyznać grzechy Bogu (tak, jakby człowiek mógł coś przed Bogiem ukryć), a następnie człowiekowi. „Wyznanie grzechów człowiekowi” rozumie się jako praktykę, która sprawia, że grzech nie pozostaje ukryty w nas, przez co łatwiej jest nam się go pozbyć, z czasem raz na zawsze. Działanie to ma rzekomo sprawić, że określony grzech nie będzie nas już więcej nawiedzał, a nam samym zrobi się lżej na duszy. Do Boga nie da się przyjść w szczerej, pokutnej „modlitwie”, lecz dopiero wtedy, gdy Bóg pociągnie kogoś za sprawą swojego Ducha. Fizyczne wyznawanie grzechów Bogu czy drugiemu człowiekowi nikogo nie uwalnia od grzechu. „Skrywanie grzechu” to nie ukrywanie ludzkich sekretów czy tajenie złych uczynków. Duchowo rzecz biorąc, każdy człowiek „skrywa grzech”, bo każdy człowiek jest sterowany przez złego ducha, czyli przez grzech. W naszej naturze nie leży ujawnianie naszego stanu ducha, bo sami nie wiemy, „jakiego jesteśmy ducha”. Nie możemy więc „wynieść grzechu na światło dzienne” (Łk 12:3; 1Kor 4:5), twierdząc, że dzięki temu Szatan nie może nas już tym grzechem „dręczyć”, czy że dzięki ujawnieniu grzechu osłabiamy naszą odpowiedzialność w dniu sądu ostatecznego. To nic innego jak uspokajanie własnego sumienia w ramach własnego programu zbawienia. Nieprawdą jest więc, że Bóg czeka na wszystkich i trzeba tylko chęci, żeby zwrócić się do Niego, chęci „uwierzenia” w Niego. Żeby uwierzyć w Boga i podążać za Bogiem, człowiek musi stać się „nowym stworzeniem”, czyli otrzymać nowego Ducha. Niewybrańców Biblia „prowokuje” wersetami, które pozornie wskazują kierunek zbawienia, i sugerują, że można je osiągnąć osobistym wysiłkiem, na przykład odrzuceniem grzechów albo stworzeniem sobie nowego serca i nowego ducha (Ez 18:31). Tak naprawdę, Biblia zawsze podkreśla pracę i dar Boga (Ez 36: 26).
W kontekście ratunku dla chorego, „modlitwa pełna wiary” nawiązuje do „odpuszczenia jego grzechów” (Jkb 5:15). W rzeczywistości owa „modlitwa pełna wiary” to obraz „zbawczego Słowa Bożego”, czyli „obecności samego Boga”. Przyjście Boga do „chorego”, czyli do niezbawionego wybrańca, oznacza, że ów wybraniec dostąpił daru zbawienia. „Dar zbawienia” to „odpuszczenie grzechów”, czyli wyrzucenie złych duchów z duszy zbawionego wybrańca, bez możliwości ich powrotu, co gwarantuje obecność Ducha Świętego. W szerszym kontekście „ratunek dla chorego” ma związek ze sprowadzeniem „kapłanów Kościoła”, by się „nad chorym modlili i namaścili go olejem w imię Pana” (Jkb 5:14). Nie łudźmy się, że jakiś fizyczny olejek ma dar uzdrawiania. Podobnie fizyczna woda może jedynie fizycznie, czyli pozornie, ochrzcić (obmyć). Dlatego owymi „kapłanami” są w tym kontekście kapłani duchowi, czyli zbawieni wybrańcy Boży, przynależący do „Kościoła Wiecznego”, czyli do „zgromadzenia Ducha” (1P 2:5). Nie ma to nic wspólnego z kapłanami fizycznymi i ich instytucjonalnym kościołem. Zarówno więc „modlitwa”, jak i „namaszczenie chorego olejem” to metafory symbolizujące głoszenie zbawczego Słowa Bożego, czyli przekazywanie Ducha („namaszczenie Duchem”). Ponieważ w zbawionych wybrańcach działa Duch Boży, ten sam Duch Boży przychodzi do pozostałych wybrańców, oczekujących na zbawienie. Zarówno „przekazywanie Ducha”, jak i „oczekiwanie” wybrańców także są symboliczne, bo Ducha Bożego nie da się przekazać komuś fizycznie, głosząc Słowo Boże, a wybraniec nie może dosłownie „oczekiwać” na przyjście Pana. Jest tak dlatego, że osoba niezbawiona, wybraniec czy nie, nie ma świadomości swojego stanu duchowego. Poza tym, dar mądrości duchowej i odczytu przekazu duchowego to dar selektywny, którym rozporządza Bóg, co oznacza, że ktoś może być zbawiony, ale niekoniecznie w ten dar wyposażony. W przeciwnym razie musielibyśmy przyjąć, że Bóg ma wzgląd na osobę, a tak nie jest. Osoby niepełnosprawne umysłowo czy fizycznie, których niepełnosprawność dotyczy zmysłów fizycznych, takich jak słuch i wzrok, oraz intelektu, byłyby wtedy z góry przeklęte lub uznane za osoby „gorszego sortu”.
„Wyznawanie sobie nawzajem grzechów dla odzyskania zdrowia” (Jkb 5:16) to nie fizyczne przyznawanie się do moralnie „złych uczynków”, które noszą takie miano ze względu na interpretację „prawa kościelnego”. Musimy zrozumieć, że pojęcia biblijne, takie jak „wyznawanie grzechów” oraz „modlitwa”, to jedynie symbole „głoszenia Słowa Bożego”, w obliczu którego każdy człowiek to „grzesznik”, czyli ktoś, kto posiada ducha Szatana. Dopiero zbawiony wybraniec zostaje „uwolniony od grzechu”, czyli właśnie od ducha Szatana, w wyniku duchowej pracy samego Boga. Człowiek nie zostaje poczęty jako zbawiony tylko jako „grzesznik”, czyli sługa Szatana. Głoszenie Słowa Bożego jest zatem symbolem przyjścia zbawienia – Chrystusa – pod warunkiem, że wynika to z wyboru Bożego. Zbawiony wybraniec przedstawiany jest jako „sługa Boży”, jako narzędzie Boga, wykorzystywane do przekazywania zbawienia niezbawionym wybrańcom. Stąd Biblia zawiera wersety zarówno nawiązujące do „własnego nawrócenia się grzesznika”, jak i mówiące o „nawróceniu grzesznika przez drugą osobę” (Jkb 5:19, 20). W obu przypadkach są to symbole, które odnoszą się do wyłącznej pracy Boga, który „zakrywa grzechy”.
W aspekcie fizycznym „wyznawanie grzechów”, czy to człowiekowi, czy Bogu, nie ma żadnego znaczenia. Kwestią powszechnie sporną jest to, czy powinniśmy „grzechy” wyznawać Bogu, czy ludziom, a może zarówno Bogu, jak i ludziom? A jeżeli ludziom, to czy tylko księdzu, czy obojętne komu? Katolicy uważają obrzęd zwany „spowiedzią” i obecność w nim księdza za niezbędne warunki uzyskania „rozgrzeszenia”. Ksiądz jest dla nich również dawcą „Ciała Chrystusa”, czyli „komunii”. Przyjęcie fizycznego opłatka jest uznawane za źródło specjalnych łask Bożych, które człowiek przekazuje człowiekowi, w odpowiednich warunkach i w odpowiednim czasie, oraz w cyklu powtarzalnym, z przerwami, ze względu na to, że człowiek „grzeszy”. Tymczasem pojęcia takie jak „Ciało Chrystusa” i „Krew Chrystusa” to metaforyczne obrazy Ducha Świętego, którego wybraniec Boży „spożywa” (otrzymuje w darze) raz na zawsze, bez możliwości jego utraty, czyli bez możliwości „grzechu”, zgodnie z wolą i przeznaczeniem Bożym.
Niektórzy wskazują, że ksiądz katolicki nie spełnia wymagań określonych w Biblii dla kogoś, kogo uważa się za przewodnika w zgromadzeniu, na przykład, nie posiada własnej rodziny. Dlatego celibat został zniesiony przez inne wyznania chrześcijańskie, podobnie jak „sakrament pokuty”. W Biblii nie chodzi jednak o instytucjonalne małżeństwo ani o dosłowne „wyznawanie grzechów”, bez względu na to, czy mowa o Bogu, czy o człowieku, zwłaszcza, że Boga fizycznie postrzegają wszystkie wyznania. Interpretując Biblię, często powołujemy się na własną logikę, uważając na przykład, że kiedy wyznajemy grzechy człowiekowi, powinniśmy wybrać osobę „bliską Bogu”. Dlatego ksiądz wydaje się najlepszym kandydatem.
Podświadomie człowiek wyczuwa, że za jego stworzeniem stoi „ktoś” lub „coś” i że przed tym kimś lub czymś ponosi odpowiedzialność. Biblia nazywa tego kogoś Bogiem, twierdząc przy okazji, że nikt nie jest w stanie pojąć istoty ani mocy Stwórcy. Owo podświadome poczucie odpowiedzialności przed Stwórcą sprawia, że człowiek szuka jakiejś drogi pojednania, kontaktu czy relacji z Bogiem. Dąży do tego i wierzy, że owa relacja jest na tyle dobra, że zapewni mu życie wieczne. Jest tak również dlatego, że jesteśmy istotami samoświadomymi – mamy poczucie fizycznego istnienia i świadomość fizycznej śmiertelności, która wzbudza w każdym z nas lęk przed nieznanym. Na jakimś etapie życia każdy zadaje sobie pytanie, czy po śmierci fizycznej jest coś więcej, czy po prostu przestaje się mieć świadomość istnienia? A jeśli jest coś więcej, to czy ta rzeczywistość jest lepsza, czy gorsza od obecnej? Jedni próbują ten dysonans zneutralizować, przekonując samych siebie, że po śmierci nie ma nic i w ten sposób odzyskują, przynajmniej na jakiś czas, równowagę, motywacji do życia szukając w rozmaitych życiowych projektach, które zapewniają im powód, by rano wstać z łóżka. Ci, którzy doszli do wniosku, że po śmierci jest coś więcej, zastanawiają się, jak sprawić, żeby trafić do rzeczywistości lepszej niż obecna, która każdemu z nas doskwiera i powoduje cierpienie, w przypadku niektórych na tyle dotkliwe, że decydują się sami zakończyć swoje życie fizyczne.
Dlatego wyznawanie „grzechów” i pokuta za nie mają w naszych własnych oczach świadczyć o naszej „dobrej woli”. W przypadku niektórych, rytuał ten wydaje się tak mocno zakorzeniony, że pomimo że jest on również odbierany przez nich jako uciążliwy czy wstydliwy, zamiast z niego całkowicie zrezygnować, wzorem świeckich prawników, szukają sposobów, żeby go jakoś bezboleśnie „obejść”. Jednym z takich anegdotycznych sposobów, by uniknąć braku rozgrzeszenia za grzech śmiertelny, jest wyznanie jakichś pomniejszych, nieistotnych, moralnych przewinień, pomijając przewinienia ciężkie, na końcu dodając, że się „kłamało” i – pstryk – wszystko magicznie wskakuje na swoje miejsce. Rozgrzeszenie gotowe. Można się, oczywiście, śmiać z takiego podejścia, ale pokazuje ono, do jakich absurdów ludzie potrafią się posunąć. Ustalają bzdurne zasady tylko po to, by potem szukać sposobów na ich ominięcie. Życie we wspólnocie katolickiej jest pełne takich absurdalnych sposobów na zneutralizowanie własnych zasad – istnieją na przykład sposoby na „legalne” rozwiązanie małżeństwa, wyjątki od reguły w przypadku terminacji ciąży oraz wszelkiego rodzaju „dyspensy”, pozwalające „bezkarnie” łamać kościelne przykazania, a wszystko to, oczywiście, w „wyjątkowych” sytuacjach.
Wracając do „dobrej woli” i „pokuty”, to toczy się w tej kwestii debata, a nawet spór, który znowu mija się z celem duchowego przekazu Biblii. Spór ten dotyczy tego, czy „pokuta” może oznaczać nakaz wykonania jakiejś czynności. Zwykle chodzi tu o odmówienie modlitwy, której długość zależy od powagi i liczby grzechów, a także arbitralnej decyzji księdza – na przykład od pojedynczego „Ojcze Nasz” do pełnego różańca. Kolejne dylematy dotyczą tego, czy uwzględnienie w tym repertuarze niebiblijnej modlitwy „Zdrowaś Mario” to naruszenie czci Boga. Sami krytycy Marii jako „pośredniczki” dopuszczają jednakowoż inne formy „pośrednictwa”, plątając się we własnych przekonaniach. Tak naprawdę to plątają się wszyscy. Wspomniany powyżej werset o „wyznawaniu grzechów” (Jkb 5:16) jest przez kościelnych nauczycieli interpretowany jako instrukcja, żeby grzechy (rozumiane jako pogwałcenie aktualnie obowiązującego kodeksu moralnego) wyznawać innemu człowiekowi. Z jednej strony mówi się więc, że tylko Bóg – Jezus Chrystus – jest jedynym dostępnym pośrednikiem (1 Tm 2:5; Dz 4:12), a z drugiej, że może nim być inny człowiek. Owym człowiekiem – „rozgrzeszycielem” – jest najczęściej ksiądz.
Podobna rozbieżność w stosunku do przekazu duchowego towarzyszy ustaleniu zakresu samej „pokuty” i „zadośćuczynienia za grzechy”. Jedni twierdzą, że nakaz wydany przez księdza to zwykła iluzja, bo klepanie paciorków, próba naprawienia szkód z powodu złych uczynków i kompensowanie ich dobrymi uczynkami, chwilowy żal za grzechy czy wyznaczanie sobie i innym jakichś „zadań pokutnych” nikogo nie zbliżają do Boga. To właściwe spostrzeżenie. Szkoda tylko, że prowadzi do stosowania innych iluzji, takich jak wiara we własną „przemianę wewnętrzną” – zmianę sposobu myślenia, bycia a nawet życia – szczere nawrócenie, opamiętanie, szczery rachunek sumienia, porzucenie starych nawyków i grzechów, samodoskonalenie się, skrucha serca itp. O takich szczytnych ideach można by mówić bez końca, ubierając je w ozdobne słowa.
Biblia wspomina o wszystkich wyżej wymienionych pojęciach, które można streścić jako „nawrócenie się do Boga w celu uzyskania zgładzenia grzechów” (Dz 3:19). Równocześnie wskazuje jednak, że nawrócenie jest w swej naturze duchowe i że jest ono darem Bożym (Dz 11:18). Ludzki błąd, który odzwierciedlają doktryny kościelne, polega na tym, że promuje się albo pracę człowieka (własny program zbawienia), albo pracę człowieka, której towarzyszy praca Boga (doktryna o współpracy Łaski Bożej i wysiłków człowieka). Z jednej strony twierdzimy bowiem, że „tylko Bóg ma moc przebaczenia grzechu”, a z drugiej, że sami musimy „starać się o przebaczenie”, zwracając się do Boga, czy to w myślach, czy w słowach, czy za pośrednictwem uczynków. To nic innego jak nawoływanie do własnego działania. Mówi się, że Bóg patrzy na nasze serce. Tyle że w Biblii słowo „serce” symbolizuje duchowy stan naszej duszy. W ludzkim rozumieniu „człowiek o dobrym sercu” to ktoś, kto pomaga, dzieli się swoim czasem i dobrami, albo poświęca się dla innych. Dla Boga „człowiek o dobrym sercu” to ktoś, kto został przez Niego zbawiony, czyli otrzymał Dobrego (prawidłowego) Ducha, bez względu na ludzkie standardy moralne, jakie wyznaje. Fizyczne uczynki człowieka, bez względu na to jak szlachetne by one nie były, dla Boga nie mają znaczenia i są bezużyteczne jeśli chodzi o wpływ na nasze zbawienie. Owszem, szlachetne uczynki zasługują na wyróżnienie i docenienie przez ludzi, ale nie mają nic wspólnego z „dobrymi uczynkami Chrystusa”, czyli z przekazywaniem Ducha Bożego.
Podobnie słowo „skrucha” nie reprezentuje emocjonalnego stanu naszego umysłu, lecz jest symbolem Ducha Bożego. Z „duchem tego świata” Biblia identyfikuje „wyniosłość”, często portretowaną jako „pycha”. To kolejny z wielu metaforycznych kontrastów, jakimi Biblia opisuje przeciwieństwo pomiędzy Bogiem (skruchą) a Szatanem (pychą). To obrazy identyfikujące stan duchowy człowieka, pokazujące, który z duchów w nim przebywa, a nie refleksja nad moralną stroną zachowania człowieka i jego dążeniem do zmiany własnej postawy czy osobowości, aby stać się „lepszym człowiekiem” dla innych.
Odnosząc się w sposób fizyczny do wersetów nakazujących wyznawanie swoich grzechów (1 J 1:9), mówiących o słuchającym Bogu (J 14:13, 14) czy o pukaniu do drzwi (Mt 7:7), człowiek wpada w pułapkę. Są to bowiem opisy duchowych aspektów „powołania do zbawienia”. Wybraniec będzie „podążał” za Bogiem, „słuchał” Go i „wykonywał” Jego wolę w wyniku zbawienia i wyłącznie w wymiarze duchowym, a nie w konsekwencji własnej pracy i w wymiarze fizyczno-moralnym. „Wykonywanie woli Bożej” nie polega na tym, że zbawiony wybraniec świeci przykładem moralnego i tradycyjnie chrześcijańskiego życia, lecz na tym, że mając w sobie cząstkę Boga, w postaci Ducha Świętego, zbawiony wybraniec ma w sobie Prawo Ducha, Łaskę i Wolę Boga. Postępować zgodnie z wolą Boga to postępować zgodnie z wolą Ducha. Zbawiony wybraniec nie tylko zostaje oswobodzony z grzechu (z ducha Szatana), ale także staje się „cząstką” zbawczego dzieła Chrystusa, bez własnego aktywnego udziału, czyli bez własnej pracy. Jest to o tyle trudne do zrozumienia, że zbawieni wybrańcy stają się „sługami Bożymi”, a mimo to dzieje się to zupełnie bez ich własnego wkładu. Na tej samej zasadzie niewybrańcy, oraz wybrańcy przed zbawieniem, są „sługami Szatana”, i też dzieje się to bez udziału ich świadomej woli i mimo ich chęci identyfikowania się z Bogiem, nieraz ogłaszanej publicznie, za pomocą uroczystych deklaracji. „Wola popełnienia grzechu” nie polega na chęci popełnienia „złego uczynku” w wymiarze moralno-fizycznym, który jest społecznie potępiany, lecz na jedności duchowej z Szatanem, czego społeczeństwo ani nie widzi, ani nawet nie jest świadome.
Rytualne wyznawanie grzechów innej osobie jest pretekstem, który wykorzystują atakujący kler za absurd „sakramentu spowiedzi”. Zwolennicy spowiedzi powołują się na apostołów, twierdząc, że wyznawali oni grzechy jedni drugim i modlili o przebaczenie do Boga. Tymczasem określenie „modlitwa pełna wiary” (Jkb 5:15), o którym już wspominaliśmy, zawiera element „wiary”, która jest owocem Ducha Świętego (polskie tłumaczenie: „wierność”; Ga 5:22). Oznacza to, że nie chodzi tu o wyznawanie swoich grzechów innej osobie (Mt 3:6), czy to publicznie, czy prywatnie (w ramach spowiedzi), lecz o namaszczenie na głosiciela Słowa Bożego, które skierowane jest do „wszystkich grzeszników” (a docelowo do wybrańców). Mowa tu oczywiście o namaszczeniu Duchem, czyli o chrzcie duchowym.
Opisany w Biblii chrzest w rzece Jordan to kolejny obraz „chrztu duchowego”, czyli przejścia ze stanu śmierci duchowej do życia duchowego. „Przejście przez rzekę Jordan”, czy też „zanurzenie” w niej, symbolizują „przejście” przez śmierć oraz „zanurzenie” w śmierci (w wiecznym potępieniu). Jak pamiętamy, przejście narodu Izraela, symbolizującego wybrańców, przez Jordan związane było z dotarciem do „ziemi obiecanej”, symbolizującej życie wieczne. Według Biblii chrztowi Jezusa towarzyszyło „zesłanie Ducha Świętego”, co obrazuje zwycięstwo nad śmiercią wieczną na mocy daru zesłanego Ducha.
Zatem „wyznawanie grzechów Bogu” to nie kwestia własnego dziękczynienia, modlitwy, pokuty czy żalu, bez względu na to, jak są one z naszego punktu widzenia szczere. Nie możemy więc z jednej strony głosić, że to śmierć Jezusa otworzyła drzwi do zbawienia i przebaczenia grzechów, a z drugiej, że wystarczy tylko uwierzyć, że Jezus umarł za nas i obmył nas z grzechów, a zbawienie mamy w kieszeni. Jedno wyklucza drugie. Co z tego, że odcinamy się od fizycznego „zadośćuczynienia” (składania ofiar czy cielesnych wyrzeczeń), skoro jednocześnie opowiadamy się za takimi herezjami, jak „własny wybór Boga”. W rzeczywistości to Bóg dokonuje wyboru, a właściwie dokonał go jeszcze przed stworzeniem świata. Człowiek nie tylko myśli, że „wybiera” Boga, ale również, że wybiera sposób „wyznawania grzechów”. Przypomnijmy raz jeszcze, że nie chodzi o spór o to, czy grzechy należy wyznawać Bogu, czy człowiekowi, bo kierując się interpretacją fizyczną, człowiek z Boga robi człowieka. Nie chodzi też o „skuteczność” opamiętania się i nawrócenia człowieka, bo sam z siebie człowiek nie może się „nawrócić” – nie jest w stanie zmienić własnego stanu duchowego. Tak więc dyskusje na temat skuteczności tak zwanej pokuty czy wyższości modlitwy wyrażonej własnymi słowami nad „klepaniem pacierzy” to czysty absurd. Bóg nie ma żadnej więzi fizycznej z człowiekiem. Człowiek nie ma wpływu na własne oczyszczenie z grzechu. Kapłan odprawiający spowiedź nie jest naszym pośrednikiem, a nasz „żal za grzechy”, gotowe formułki modlitewne czy zwrócenie się do Boga w modlitwie osobistej, nie zbudują żadnej „więzi” z Bogiem.
Stwierdzenie, że „wyznanie grzechów” jest niezbędne do „nawrócenia się” to mydlenie ludziom oczu. Przeważają przy tym opinie, że w pierwszej kolejności należy wyznać grzechy Bogu (tak, jakby człowiek mógł coś przed Bogiem ukryć), a następnie człowiekowi. „Wyznanie grzechów człowiekowi” rozumie się jako praktykę, która sprawia, że grzech nie pozostaje ukryty w nas, przez co łatwiej jest nam się go pozbyć, z czasem raz na zawsze. Działanie to ma rzekomo sprawić, że określony grzech nie będzie nas już więcej nawiedzał, a nam samym zrobi się lżej na duszy. Do Boga nie da się przyjść w szczerej, pokutnej „modlitwie”, lecz dopiero wtedy, gdy Bóg pociągnie kogoś za sprawą swojego Ducha. Fizyczne wyznawanie grzechów Bogu czy drugiemu człowiekowi nikogo nie uwalnia od grzechu. „Skrywanie grzechu” to nie ukrywanie ludzkich sekretów czy tajenie złych uczynków. Duchowo rzecz biorąc, każdy człowiek „skrywa grzech”, bo każdy człowiek jest sterowany przez złego ducha, czyli przez grzech. W naszej naturze nie leży ujawnianie naszego stanu ducha, bo sami nie wiemy, „jakiego jesteśmy ducha”. Nie możemy więc „wynieść grzechu na światło dzienne” (Łk 12:3; 1Kor 4:5), twierdząc, że dzięki temu Szatan nie może nas już tym grzechem „dręczyć”, czy że dzięki ujawnieniu grzechu osłabiamy naszą odpowiedzialność w dniu sądu ostatecznego. To nic innego jak uspokajanie własnego sumienia w ramach własnego programu zbawienia. Nieprawdą jest więc, że Bóg czeka na wszystkich i trzeba tylko chęci, żeby zwrócić się do Niego, chęci „uwierzenia” w Niego. Żeby uwierzyć w Boga i podążać za Bogiem, człowiek musi stać się „nowym stworzeniem”, czyli otrzymać nowego Ducha. Niewybrańców Biblia „prowokuje” wersetami, które pozornie wskazują kierunek zbawienia, i sugerują, że można je osiągnąć osobistym wysiłkiem, na przykład odrzuceniem grzechów albo stworzeniem sobie nowego serca i nowego ducha (Ez 18:31). Tak naprawdę, Biblia zawsze podkreśla pracę i dar Boga (Ez 36: 26).