3. Święta rodzina
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
3. Święta rodzina
Kolejna koncepcja kościelnego „modelu rodziny”’ została oparta na wykreowanym przez teologów wzorze „Świętej Rodziny”, składającej się z Józefa, Marii i Jezusa. To, że Biblia opisuje „przyjście Jezusa na świat” jako dziecka ludzkiej pary nie oznacza jeszcze, że Jezus był fizycznym człowiekiem, bo Biblia to zbiór przypowieści. Nie oznacza to również, że Józef i Maria byli doskonałymi wyznawcami Boga. Jezus „przychodzi na świat” w formie Ducha Świętego poprzez swoich wybrańców. Do momentu ich zbawienia wybrańcy są zwykłymi „grzesznikami”, tak jak każdy inny człowiek. Mimo to „związek” Józefa i Marii podnoszony jest do rangi „małżeństwa idealnego”. Jednakże Biblia tego nie potwierdza.
Już sama kwestia zawarcia małżeństwa przez Józefa i Marię jest bardzo kontrowersyjna. W Biblii mowa jest o zaślubinach Józefa i Marii, ale słowo „zaślubiona” (mnesteuo) jest interpretowane zarówno jako „wstępująca w związek małżeński”, jak i „obiecana do małżeństwa”, czyli, we współczesnym języku, „osoba zaręczona” (Mt 1:18). Oczywiście dla kościoła niedopuszczalne jest stwierdzenie, że kobieta niezamężna, jaką jest osoba zaręczona, mogłaby być w ciąży i to bez względu na to, że chodzi o poczęcie z Ducha Świętego. W związku z tym ta druga interpretacja słowa mnesteuo jest z góry odrzucana. Na dowód tego przytacza się informację, że Maria nazywana jest „małżonką” Józefa, jednak słowo „małżonka” (gune) znowu ma dwie interpretacje: „żona” i „kobieta”. Oczywiście kościelni teolodzy robią wszystko, żeby podtrzymać kult Marii jako „świętej od urodzenia” i promować wizerunek jej „nieskazitelności”. Dlatego w wielu przekładach Biblii słowo „małżonka” pisane jest nawet z dużej litery.
Tymczasem należy podkreślić, że spór to, czy Maria nazywana jest „narzeczoną”, czy „żoną” z duchowego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia. Jest on jedynie częścią sporów międzywyznaniowych, gdyż nauka kościoła sprowadza się do nawoływania do przestrzegania fizycznych praw i norm moralnych. Dlatego słowa Biblii o tym, że Jezus przyszedł na świat w ludzkiej rodzinie, zostały uznane za podstawę do stworzenia idei „Świętej Rodziny”. Owszem, nie można podważyć tego, że Józef czy Maria są wybrańcami, ale nie stało się to za przyczyną ich „doskonałości”, lecz wskutek działania Bożej Łaski i z Bożego wyboru. Dlatego nie można traktować ich fizycznego związku jako wzorca rodziny chrześcijańskiej, „uświęconego modelu rodziny”, „żywego wzorca”, czy „dowodu prawdy o małżeństwie i rodzinie”, a do takiej właśnie rangi podnosi go kościół.
O relacji Marii i Józefa Biblia w zasadzie w ogóle nie wspomina, nie dając nawet pretekstu do stworzenia fizycznego obrazu rodziny, a mimo to i tak tworzy się go, rozwodząc się na temat ich „rodzinnej miłości”, „żywej wiary” i „posłuszeństwa Bogu”. Używając kościelnego języka, można by stwierdzić, że to rzeczywiście „żywy dowód”, ale na to, że Biblię traktuje się jako fizyczną książkę i podręcznik intelektualnej wiedzy na temat wiary czy życia małżeńskiego. Problem ma swoje źródło w tym, że żyjemy w świecie fizycznym, dlatego naturalne wydaje się pytanie: Jak inaczej traktować Biblię, jeśli nie jako skarbnicę fizycznej i intelektualnej wiedzy? Trzeba sobie jednak zdać sprawę z tego, że Biblia została napisana z natchnienia Ducha Świętego, czyli przez samego Boga. Owszem, nawet język Ducha został spisany i jest tłumaczony za pomocą fizycznych środków przekazu – pisma i mowy. W przeciwnym razie przekaz ducha nie byłby w stanie dotrzeć do człowieka, nawet wybrańca. Wybrańcy otrzymują od Boga taką wiedzę, jaką Bóg chce im przekazać w danym momencie historii. Jest to wiedza duchowa, nie intelektualna, która w Słowie Bożym pozwala im dostrzec „przekaz ukryty”. Biblia nie jest podręcznikiem instytucjonalnej wiary chrześcijańskiej, ani żadnym wzorcem fizycznej rodziny. Chrześcijanami nie są ci, którzy deklarują swoją przynależność do określonego kościoła, lecz ci, którzy zostali wybrani przez Boga w Duchu Jezusa Chrystusa. W języku Biblii wybrańcy określani są szeregiem różnych słownych symboli i mogą być równocześnie „Prawdziwymi Żydami”, czyli obrzezanymi duchowo, „współmałżonkami”, albo „dziećmi Bożymi”. Kreowanie fizycznego modelu rodziny opartego na ludzkiej trosce, zaufaniu i miłości to czysta utopia.
Podobna propaganda uprawiana jest w stosunku do kobiet w ciąży czy młodych matek, z których robi się model osoby pobłogosławionej przez Boga fizycznym potomstwem, mamusi cieszącej się ze szczęścia, jakie ją spotkało. W oczach wielu „szczęściarzem” i „błogosławionym” jest także tatuś. Jednak owo „błogosławieństwo” i „szczęście” magicznie znika, kiedy okazuje się, że para nie ma ślubu kościelnego i/lub nie jest wyznania chrześcijańskiego.
Jezus podkreśla, że jego braćmi, siostrami i matką, są wszyscy, którzy wykonują wolę Ojca (Mt 12:46-50), a nie fizyczni rodzice czy rodzeństwo, które niektórzy Mu przypisują (Mt 13:55; Mk 6:3). Utożsamiając Jezusa z biologicznymi rodzicami i rodzeństwem oraz z fizycznymi narodzinami, odbieramy Mu status Boga. Jezus jest zrodzony z Ducha Świętego, bo Sam jest Duchem Świętym. „Narodziny Jezusa w łonie Marii” są jedynie symbolem przyjścia Chrystusa-Ducha do wybrańców Bożych. W zależności od kontekstu i zastosowanego symbolu Jezus raz prezentowany jest jako „owoc narodzin”, a innym razem jako nasz „Ojciec i Matka”. Dlatego w kategoriach tej symboliki należy rozpatrywać cały przekaz Biblii, czyli także Adama i Ewę, rodzinę Noego i „narodziny na nowo” ludzkości po potopie, jak również Hioba (który jest obrazem Chrystusa) i jego nowe potomstwo. Błędem jest jednak uznanie Marii i Józefa za „rodzinę świętą” i prototyp rodziny chrześcijańskiej, chyba że zdefiniujemy „rodzinę świętą” w kategoriach duchowych, jako wybrańców w momencie zbawienia, to znaczy z chwilą otrzymania Ducha albo przyjścia do nich Chrystusa, czyli wybrańców zjednoczonych z Pełnią Boga. W takiej sytuacji „świętość” jest wynikiem Łaski Bożej i wyboru dokonanego przez Boga. Żaden człowiek nie może być „niepokalanie poczęty” – w sensie moralnego prowadzenia się i w sensie fizycznych narodzin. Z chwilą zbawienia wybrańcy Boży stanowią „jedną rodzinę w Jezusie Chrystusie”, czyli Bogu Najwyższym.
Spróbujmy prześledzić, w jaki sposób zrodził się mit „Świętej Rodziny”. Warto przy tym zauważyć, że tradycja ludzka sprawiła, że na przestrzeni wieków mit ten zakorzenił się tak głęboko, że z fizycznego punktu widzenia jest on nie do wyplenienia, gdyż przewija się dosłownie wszędzie – w kulturze, architekturze, sztuce, muzyce, literaturze, a nawet w filmach. Podobnie jak „Ostatnia Wieczerza” czy „Święty Graal”, które to wątki zostały w sposób fizyczny zaczerpnięte wprost z Biblii. Nie zapomnijmy również o takich widowiskach jak „szopka bożonarodzeniowa”. Sama idea Bożego Narodzenia pociągnęła za sobą całą masę innych zwyczajów, jak choćby choinka, Mikołaj, gwiazdka itp. Ciekawe też, czy w ogóle możliwe byłoby określić liczbę stworzonych przez człowieka „matek boskich”, takich jak częstochowska, ostrobramska, bolesna, zielna, gromniczna, siewna i dziesiątki innych?
Jeszcze do niedawna Marię, Józefa i Jezusa nazywano w kościołach „Trójcą Ziemską”. Choć odstąpiono od tej nazwy, Jezusa wciąż widzi się jako pół-Boga pół-człowieka, rodzaj hybrydowego „pośrednika” pomiędzy ziemią a Niebem, czyli pomiędzy światem fizycznym a światem duchowym, wymiarem ludzkim a wymiarem boskim. Jest to bluźnierstwo tego samego kalibru co uznanie „Świętej Rodziny” czy „Wszystkich Świętych” za „pośredników” albo „łączników”. Świat fizyczny i świat duchowy to symboliczne obrazy królestwa Szatana i Królestwa Bożego. Problem w tym, że Jezusa-Boga sprowadza się do wymiaru fizycznego, czyli utożsamia z Szatanem, a ze zwykłych ludzi tworzy się „Bogów” na wzór Boga Najwyższego. Oczywiście człowiek zbawiony staje się częścią Boga, ale z wyboru Bożego, nie ludzkiego, z wyboru duchowego, czyli poprzez Ducha Świętego. Tymczasem w katolicyzmie wyodrębnił się stereotyp, według którego „Święta Rodzina”, w tym Maria – wzór matki, oraz Józef – wzór ojca, jest wzorem do naśladowania dla każdej rodziny chrześcijańskiej. Zasady rządzące tym naśladownictwem tworzą kolejną ideologię skonstruowaną przez kościół.
Jakby tego było mało, Marii i Józefowi przypisuje się „bohaterstwo” – Marii za „akceptację” narodzin Dziecka Boga, a Józefowi za „akceptację” tego, że sam owego Dziecka nie spłodził. Jego bohaterstwo rzekomo wynika z wyzwania, jakim była potencjalna kara za „cudzołóstwo żony” oraz hańba spoczywająca na mężu za „przyprawienie mu rogów”. Do tego podkreśla się „silną wiarę” Marii i Józefa w Boga, a z punktu widzenia życia codziennego ich odpowiedzialność rodzicielską za wychowanie dziecka, a więc akceptację ról żony i matki oraz męża i ojca. Dlatego właśnie utrwalił się obraz „Trójcy Ziemskiej” uciekającej do Egiptu przed Herodem podczas „rzezi niewiniątek”, a także powracającej z Jerozolimy do Galilei po święcie Paschy, kiedy to zagubił się dwunastoletni Jezus.
Oczywiście nie brak też motywów pozabiblijnych, jak choćby podobizny dumnej matki tulącej i karmiącej małego chłopczyka (Madonna z Dzieciątkiem Jezus) czy mędrca, który uczy dziecko rzemiosła ciesielskiego. Podczas gdy Biblia opisuje głównie trzy i pół roku kapłańskiej służby Jezusa, kościół za wszelką cenę próbuje dopisać brakujące wydarzenia z „życiorysu” Jezusa, kreując obraz „doskonałego małżeństwa” i „doskonałej rodziny”, pomimo że Jezus jest Duchem – Człowiekiem Niebieskim, a nie fizycznym. Niektóre wyznania chrześcijańskie dopisują nawet Jezusowi dziadków, nadając im imiona, podobnie jak Jego domniemanemu rodzeństwu. Owszem, Biblia wspomina o „braciach” i „siostrach” Jezusa, ale mówi to w wymiarze duchowym, mając na myśli tych, którzy wykonują wolę Bożą, to znaczy są zbawieni, a nie Jego przyrodnie rodzeństwo.
Co ciekawe, nie zauważa się tu sprzeczności w nauce kościoła, który lansuje „Trójcę Ziemską”, czyli układ „dwa-plus-jeden” jako model chrześcijańskiej rodziny, co zaprzeczałoby nakazowi „rozmnażania się”, który kościół lansuje z kolei gloryfikując rodziny wielodzietne, jako wypełniające misję Bożą. Model dwa-plus-jeden stwarza bowiem niebezpieczeństwo wymarcia gatunku ludzkiego. Można by to pogodzić jedynie uznając przyrodnie rodzeństwo Jezusa. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że po narodzeniu Jezusa Maria stała się niepłodna, to pojawia się tu kolejny konflikt interesów w postaci bezpłodności jako skutku klątwy Bożej. Ponadto można zauważyć, że idea „dziewictwa” także kłóci się z nakazem „rozmnażania się”. W zderzeniu z tymi sprzecznościami niektórzy spekulują, że skoro Maria była dziewicą, a narodziny pierworodnego Jezusa „nie liczą się” w sensie utraty dziewictwa, to być może wspomniani bracia i siostry Jezusa byli dziećmi Józefa z żony, która wcześniej zmarła. Mamy tu zatem obraz Józefa wdowca. Byłoby to jednak dziwne, zważywszy, że domniemane dzieci Józefa nie pojawiły się ani podczas spisu ludności, ani pielgrzymki na święto Paschy, ani w innych momentach dzieciństwa Jezusa. Nic też dziwnego, że powstają inne mity, jak choćby małżeństwo Jezusa z Marią Magdaleną, a nawet spłodzenie przez nich dziecka.
Warto jednak zatrzymać się na innym micie, który przedstawia „Świętą Rodzinę” jako ludzi ubogich. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestię narodzenia Jezusa w „stajence” czy ofiarę złożoną później w świątyni w formie dwóch gołębi, ale raczej o otoczenie Jezusa podczas głoszonych przez Niego nauk, złożone z ludzi prostych i niezamożnych. Gdyby spojrzeć na to literalnie i rozumieć zapisy Biblii fizycznie, dowiedzielibyśmy się, że Jezus, a raczej Jego fizyczni rodzice, otrzymali od Mędrców ze Wschodu między innymi złoto, a Jezus dokonywał dowolnych cudów, na przykład zamieniał wodę w przednie wino, więc ubóstwo materialne tej rodzinie raczej nie groziło. Oczywiście przytoczone fakty pokazują jedynie, że w Biblii nigdy nie chodzi o wymiar fizyczny ani „bogactwa tego świata”.
Ponadto patrząc na Biblię z fizycznego punktu widzenia, „doskonałych rodziców” Jezusa należałoby raczej nazwać „rodzicami beznadziejnymi”, bo jak inaczej odebrać fakt, że zgubili dwunastoletniego chłopca, orientując się dopiero po całym dniu, a odnajdując go dopiero po trzech dniach? Dzisiaj takich rodziców można by posłać do więzienia, pozbawiając ich praw rodzicielskich. Jeżeli jednak zrozumiemy całą sytuację jako duchową przypowieść, to owe trzy dni separacji Jezusa od rodziców oraz zdumienie Jego wiedzą ze strony nauczycieli w świątyni, w której Jezus siedział, przysłuchując się i zadając pytania, możemy skojarzyć z okresem sądu Bożego, jako czasem przejścia od jednego do drugiego programu zbawienia. I wtedy wszystko układa się w spójną całość. Wielu teologów podkreśla w tym kontekście mądrość Jezusa, który chętnie uczył się od żydowskich rabinów, czyli „doktorów prawa”, zadając pytania. Mając jednak do dyspozycji całość Biblii wiemy, że uczeni i przywódcy religijni przedstawiani są w niej jako nauczyciele fałszu, głosiciele prawa zamiast Łaski, prawa – dodajmy – którego sami nie przestrzegali, mnożąc tylko kolejne „ciężary nie do uniesienia” (Mt 23:2-4). Poza tym arcykapłani i przywódcy religijni to zabójcy Jezusa, wyzwoliciela prawdziwego Izraela (Łk 24:20-21), czyli Izraela duchowego (wybrańców); to zabójcy Prawdy.
Każda opisana w Biblii transformacja to obraz przejścia „ze śmierci do życia” w Jezusie Chrystusie, który jest Autorem zbawienia. Dlatego na przykład mamy obraz symbolicznej śmierci Jezusa w ogrodzie Getsemani, który zawarto w słowach: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mt 26:38), podczas gdy apostołowie nie byli w stanie „czuwać”, gdyż sami nie uczestniczyli w procesie zbawienia. Brak zrozumienia duchowego wyraża się nie tylko w zdumieniu przywódców religijnych, ale także samych wybrańców, oczywiście jeszcze przed ich zbawieniem (Łk 2:47,50). Podobna sytuacja miała miejsce w czasie przejścia od pierwszego do drugiego zmartwychwstania, kiedy to uczniowie, będąc w drodze do Emaus, nie rozpoznali Jezusa, który objawił się im dopiero w porze wieczornej, podczas „dzielenia chleba”. Wtedy to Jezus, „zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24:27). Owo przejście podkreślają także słowa Marii wypowiedziane po odnalezieniu małego Jezusa: „Oto ojciec Twój i ja z bólem (słowo „serce” nie pojawia się tutaj) szukaliśmy cię”, a także niezrozumiała dla nich odpowiedź Jezusa, która dosłownie oznacza: „Nie wiedzieliście, że muszę być w Ojcu?”. Ponieważ Jego odpowiedź wydaje się niezrozumiała, tłumacze oddają ją jako: „Powinienem być w tym, co należy do mego Ojca” lub „Powinienem być w domu Ojca”. Tak czy inaczej, mamy tu dwóch ojców, którzy są sobie przeciwstawiani – ojca ziemskiego i Ojca Niebieskiego – oraz postulat, że Jezus jest Synem Bożym, przy czym Syn i Ojciec to Jedno, a praca Ojca to praca Jezusa (J 5:17, 10:30). Równocześnie mamy tu wskazanie, że Jezus to dla wszystkich wybrańców dawca życia, życia rozumianego jako dar Ducha Świętego dla dusz przeznaczonych. Jest to też wskazanie, że Jezus sam daje się odnaleźć swoim wybrańcom z momentem zmartwychwstania i zesłania Ducha Świętego. Stąd akcent położony został na symbolikę „trzech dni”. Zbawienie wybrańca to inaczej jego „adopcja” lub „przysposobienie” jako „dziecko Boże” przez rzeczywistych Ojca i Matkę, czyli przez Boga. Wiek Jezusa, czyli 12 lat (Łk 2:42), to być może symboliczne nawiązanie do tradycji żydowskiej (tradycji późniejszej, co prawda, ale Biblia jest przekazem ponadczasowym), to znaczy do Bat Micwa (12 lat dla dziewcząt) i Bar Micwa (13 lat dla chłopców), kiedy to dziecko wchodzi w dorosłość. Nazwy te oznaczają „córkę przykazania/prawa” oraz „syna przykazania/prawa”, a Jezus jest obrazem Prawa Ducha, czyli symbolicznej „matki”. W wieku 12 lat dziewczęta przeobrażają się w kobiety, a te stają się matkami.
Model „Świętej Rodziny” jako rodziny „doskonałej” z fizycznego punktu widzenia to czysty absurd, będący wymysłem kościoła. Patrząc w ten fizyczny sposób, pominąwszy „cuda i uzdrowienia”, samego Jezusa można by przecież uznać za człowieka „społecznie niedopasowanego”, bezdomnego, bezrobotnego, singla bez perspektyw, który nie założył rodziny, za prowokatora wchodzącego w konflikt z władzą i religijnymi przywódcami, którzy nazywali Go bluźniercą, a wręcz Szatanem. Jezus obracał się wśród bezbożników i ludzi prostych, z których wielu uważano za element patologiczny, bo „swoi Go nie przyjęli”. Raz był kochany, raz był społecznym wyrzutkiem, raz ludzie gromadzili się wokół Niego, innym razem chcieli Go zabić. Ponadto fakt, że Jezus nie wstąpił w związek małżeński, od razu czyni Go „wyjątkiem”, przy czym od razu pojawią się tacy, którzy stwierdzą, że przecież swoje życie poświęcił służbie Bogu.
Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że przez wiele wieków „małżeństwo” nie było czymś nadzwyczajnym czy ceremonialnym. W dodatku kiedyś o małżeństwie decydował pan albo ojciec, a ponieważ o własnym wyborze małżonków najczęściej w ogóle nie było mowy, małżeństwa często stawały się gehenną dla samych małżonków. Bywały też zaspokojeniem kaprysów starszych panów, którzy brali sobie na własność młodziutkie żony, często nieletnie. Zawieranie i konsumowanie małżeństwa z czternastolatką nie było czymś nadzwyczajnym, choć dziś nazwalibyśmy to pedofilią. Dlatego nadawanie małżeństwu specjalnej „świętej” rangi przez kościół mogło być równie dobrze pomysłem jakiegoś sfrustrowanego duchownego, który mając być może problem z erekcją lub własną seksualnością stwierdził, że jeśli sam nie może zaznać seksualnego zaspokojenia, to dlaczego inni duchowni mieliby korzystać z tego przywileju? Wprowadzono więc celibat. Oczywiście księża nigdy nie porzucili aktywności seksualnej, odtąd musieli to jednak robić mniej oficjalnie. Wcześniej dziwnym trafem nie było problemu z małżeństwami księży, a wiele wyznań chrześcijańskich do dziś praktykuje małżeństwa duchownych.
„Małżeństwo kościelne” stało się zatem skuteczną ingerencją kościoła w wiele aspektów życia, takich jak aspekt rodzinny, seksualny, społeczny czy polityczny. Przez wieki kościół monopolizował kwestie rodzinne, interpretując je na własny użytek, potępiając na przykład uprawianie seksu w celach innych niż prokreacja, a zwłaszcza uprawianie go dla przyjemności. Stanowczo potępił także cudzołóstwo, prostytucję, antykoncepcję, in-vitro, aborcję oraz związki partnerskie czy jednopłciowe. Przyczynił się też do wzmocnienia dyskryminacji kobiet, także tych, które służą wewnątrz struktury kościoła. Od tamtej pory kościół uznał, że małżeństwo ma służyć wyłącznie rozrodowi a nie zaspakajaniu potrzeb emocjonalnych czy seksualnych. Orgazm jako kulminacja aktu seksualnego stał się uosobieniem kulminacji zła i grzechu. Wszelkie zachowania odbiegające od praw i nakazów kościelnych uważano za działanie Szatana, a osoby, które je praktykowały, nazywano grzesznikami, a grzeszników wykluczano.
Oczywiście na przestrzeni wieków kościół nieco zmodyfikował swoje nauki, niezmiennym pozostaje jednak fizyczne pojmowanie Biblii oraz podporządkowanie jej własnym potrzebom i celom. Kościół mianował się „ekspertem” do spraw życia małżeńskiego i rodzinnego oraz seksuologii i innych dziedzin życia. Jednak kontrola człowieka przez kościół słabnie, jest coraz bardziej ignorowana, a doktryny w rodzaju „małżeństwa kościelnego” są raczej wyrazem poszanowania tradycji i wynikają z chęci uszczęśliwienia innych, na przykład członków rodziny. Ludzie coraz częściej żyją w związkach nieformalnych, rozwodzą się, a małżeństwo traktują jako rodzaj kontraktu, który nie musi być na całe życie. Nie wspominając już o rodzinach patchworkowych, czyli związkach osób po rozwodach, z dziećmi z nowego i starego związku, związkach poliamorycznych, to znaczy z wieloma partnerami za przyzwoleniem wszystkich stron, czy związkach wielokulturowych, w których mieszają się także różne religie. Nauka formułuje także nowe definicje orientacji seksualnych, jak na przykład panseksualność, w przypadku której nie liczy się płeć, a charakter drugiej osoby. Przy czym przemoc i różne patologie mają miejsce we wszystkich typach związków, w tym chrześcijańskich.
Zatem nawiązania do „Świętej Rodziny” jako modelu związku chrześcijańskiego, opartego na wzajemnej miłości, wierności, poszanowaniu i honorowaniu praw kościelnych w celu uszlachetnienia i uświęcenia członków rodziny to „pobożne życzenia” niemające nic wspólnego z rzeczywistością. W dodatku ze strony kościoła jest to nakładanie na swoich członków „ciężarów nie do udźwignięcia”, na wzór Faryzeuszy.
Biblia poświęca bardzo mało czasu biografii rodziny Jezusa. Pomimo tego kościół wyodrębnia te rzadkie wersety i wysuwa je na pierwszy plan, ustanawiając na ich podstawie nawet święta, a samym „bohaterom” tych historii przypisując jakieś specjalne cechy, jak na przykład szczególnie silna wiara własna czy nadzwyczajne posłuszeństwo wynikające z własnej woli. W świetle całej Biblii Józef to wręcz statysta i być może dlatego często słyszy się, że to on sam, jakoby z własnej woli, usunął się w cień. Dorabia się do Biblii całą filozofię na temat tego, że Józef sam z siebie, w ramach daru ofiarowanego Bogu, służył Mu z oddaniem, rezygnując z własnych marzeń i planów, przyjmując rolę troskliwego i odpowiedzialnego ojca. Jednak jego „status” wynika z tego, że był przybranym ojcem Jezusa i mężem Marii. Twierdzi się też, że „jego udręki duchowe zostały wysłuchane przez Anioła Pańskiego”, a on sam stał się „powiernikiem tajemnicy Boga”, „tajemnicy Wcielenia Syna Bożego”. Tak właśnie powstaje ewangelia pisana przez człowieka.
Głównym przedmiotem fałszywego kultu stała się jednak Maria, którą w kościołach określa się jako „Niepokalanie Poczętą”, „Błogosławioną Marię Dziewicę”, „Matkę Bożą”, „Bogurodzicę”, „Bożą Rodzicielkę”, „Matkę Boga” czy też „Marię Wniebowziętą”. Na pierwszy plan wysuwają się tu cztery doktryny: (1) o niepokalanym poczęciu, (2) o dziewictwie, (3) o Bożym macierzyństwie i (4) o wniebowzięciu. Doktryny te zaprzeczają przekazowi Biblii, który pokazuje, że z natury każdy człowiek jest duchowo nieczysty, tak więc „niepokalane poczęcie” to bluźnierstwo. Podkreśla to nawet obraz symbolicznego „oczyszczenia” matki po narodzeniu syna (7 + 33 dni; Kpł 12:1-4) poprzez złożenie ofiary przebłagalnej (Łk 2:22-24), przy czym dwa gołębie (ofiara całopalna i przebłagalna) są tu obrazem zesłania dwóch programów zbawienia, a nie fizycznego ubóstwa. Do momentu zbawienia każdy niezbawiony jest „ubogi” w Duchu, a z momentem zbawienia staje się „bogatym” w Duchu.
W symbolice Biblii „dziewica” stanowi obraz „wezwanych”, natomiast Maria jest dodatkowo obrazem wybrańca Bożego, podobnie jak „mądre dziewice” (słowo „panny” powinno tu zostać przetłumaczone jako „dziewice”; Mt 25:2), wykupionego na „pierwociny” dla Boga i Baranka. Gdybyśmy chcieli ten fragment rozumieć fizycznie, „dziewicami” musielibyśmy nazwać tylko mężczyzn, którzy „nie splamili się z kobietami” lub heteroseksualne kobiety, jako że te nigdy „nie plamią się z innymi kobietami” (Ap 14:1-5).
Słowo „błogosławiony” czy „błogosławiona” oznacza zbawionego wybrańca, czyli tego, który otrzymał dar Ducha Świętego. Nikt nie kwestionuje tutaj wyboru Marii przez Boga, ale należy podkreślić, że została ona wybrana jako jeden z wybrańców, który z własnej woli nie był zdolny do żadnych „dobrych czynów”, jedynie w wyniku otrzymania daru Ducha.
Każdy zbawiony wybraniec Boży „nosi w duszy” nasienie Ducha Świętego, co oznacza, że jest „brzemienny” za sprawą Ducha Świętego. Narodziny Jezusa w Bożym wybrańcu to obraz równoległy do zbawienia.
Oczywiście o wniebowzięciu Marii Biblia milczy. Natomiast samo słowo „wniebowzięcie” jest obrazem kompletności zbawienia – otrzymania ciała duchowego podczas przejścia do życia wiecznego na końcu świata (Dz 1:9-11; 1 Tes 4:16-17).
Kolejna koncepcja kościelnego „modelu rodziny”’ została oparta na wykreowanym przez teologów wzorze „Świętej Rodziny”, składającej się z Józefa, Marii i Jezusa. To, że Biblia opisuje „przyjście Jezusa na świat” jako dziecka ludzkiej pary nie oznacza jeszcze, że Jezus był fizycznym człowiekiem, bo Biblia to zbiór przypowieści. Nie oznacza to również, że Józef i Maria byli doskonałymi wyznawcami Boga. Jezus „przychodzi na świat” w formie Ducha Świętego poprzez swoich wybrańców. Do momentu ich zbawienia wybrańcy są zwykłymi „grzesznikami”, tak jak każdy inny człowiek. Mimo to „związek” Józefa i Marii podnoszony jest do rangi „małżeństwa idealnego”. Jednakże Biblia tego nie potwierdza.
Już sama kwestia zawarcia małżeństwa przez Józefa i Marię jest bardzo kontrowersyjna. W Biblii mowa jest o zaślubinach Józefa i Marii, ale słowo „zaślubiona” (mnesteuo) jest interpretowane zarówno jako „wstępująca w związek małżeński”, jak i „obiecana do małżeństwa”, czyli, we współczesnym języku, „osoba zaręczona” (Mt 1:18). Oczywiście dla kościoła niedopuszczalne jest stwierdzenie, że kobieta niezamężna, jaką jest osoba zaręczona, mogłaby być w ciąży i to bez względu na to, że chodzi o poczęcie z Ducha Świętego. W związku z tym ta druga interpretacja słowa mnesteuo jest z góry odrzucana. Na dowód tego przytacza się informację, że Maria nazywana jest „małżonką” Józefa, jednak słowo „małżonka” (gune) znowu ma dwie interpretacje: „żona” i „kobieta”. Oczywiście kościelni teolodzy robią wszystko, żeby podtrzymać kult Marii jako „świętej od urodzenia” i promować wizerunek jej „nieskazitelności”. Dlatego w wielu przekładach Biblii słowo „małżonka” pisane jest nawet z dużej litery.
Tymczasem należy podkreślić, że spór to, czy Maria nazywana jest „narzeczoną”, czy „żoną” z duchowego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia. Jest on jedynie częścią sporów międzywyznaniowych, gdyż nauka kościoła sprowadza się do nawoływania do przestrzegania fizycznych praw i norm moralnych. Dlatego słowa Biblii o tym, że Jezus przyszedł na świat w ludzkiej rodzinie, zostały uznane za podstawę do stworzenia idei „Świętej Rodziny”. Owszem, nie można podważyć tego, że Józef czy Maria są wybrańcami, ale nie stało się to za przyczyną ich „doskonałości”, lecz wskutek działania Bożej Łaski i z Bożego wyboru. Dlatego nie można traktować ich fizycznego związku jako wzorca rodziny chrześcijańskiej, „uświęconego modelu rodziny”, „żywego wzorca”, czy „dowodu prawdy o małżeństwie i rodzinie”, a do takiej właśnie rangi podnosi go kościół.
O relacji Marii i Józefa Biblia w zasadzie w ogóle nie wspomina, nie dając nawet pretekstu do stworzenia fizycznego obrazu rodziny, a mimo to i tak tworzy się go, rozwodząc się na temat ich „rodzinnej miłości”, „żywej wiary” i „posłuszeństwa Bogu”. Używając kościelnego języka, można by stwierdzić, że to rzeczywiście „żywy dowód”, ale na to, że Biblię traktuje się jako fizyczną książkę i podręcznik intelektualnej wiedzy na temat wiary czy życia małżeńskiego. Problem ma swoje źródło w tym, że żyjemy w świecie fizycznym, dlatego naturalne wydaje się pytanie: Jak inaczej traktować Biblię, jeśli nie jako skarbnicę fizycznej i intelektualnej wiedzy? Trzeba sobie jednak zdać sprawę z tego, że Biblia została napisana z natchnienia Ducha Świętego, czyli przez samego Boga. Owszem, nawet język Ducha został spisany i jest tłumaczony za pomocą fizycznych środków przekazu – pisma i mowy. W przeciwnym razie przekaz ducha nie byłby w stanie dotrzeć do człowieka, nawet wybrańca. Wybrańcy otrzymują od Boga taką wiedzę, jaką Bóg chce im przekazać w danym momencie historii. Jest to wiedza duchowa, nie intelektualna, która w Słowie Bożym pozwala im dostrzec „przekaz ukryty”. Biblia nie jest podręcznikiem instytucjonalnej wiary chrześcijańskiej, ani żadnym wzorcem fizycznej rodziny. Chrześcijanami nie są ci, którzy deklarują swoją przynależność do określonego kościoła, lecz ci, którzy zostali wybrani przez Boga w Duchu Jezusa Chrystusa. W języku Biblii wybrańcy określani są szeregiem różnych słownych symboli i mogą być równocześnie „Prawdziwymi Żydami”, czyli obrzezanymi duchowo, „współmałżonkami”, albo „dziećmi Bożymi”. Kreowanie fizycznego modelu rodziny opartego na ludzkiej trosce, zaufaniu i miłości to czysta utopia.
Podobna propaganda uprawiana jest w stosunku do kobiet w ciąży czy młodych matek, z których robi się model osoby pobłogosławionej przez Boga fizycznym potomstwem, mamusi cieszącej się ze szczęścia, jakie ją spotkało. W oczach wielu „szczęściarzem” i „błogosławionym” jest także tatuś. Jednak owo „błogosławieństwo” i „szczęście” magicznie znika, kiedy okazuje się, że para nie ma ślubu kościelnego i/lub nie jest wyznania chrześcijańskiego.
Jezus podkreśla, że jego braćmi, siostrami i matką, są wszyscy, którzy wykonują wolę Ojca (Mt 12:46-50), a nie fizyczni rodzice czy rodzeństwo, które niektórzy Mu przypisują (Mt 13:55; Mk 6:3). Utożsamiając Jezusa z biologicznymi rodzicami i rodzeństwem oraz z fizycznymi narodzinami, odbieramy Mu status Boga. Jezus jest zrodzony z Ducha Świętego, bo Sam jest Duchem Świętym. „Narodziny Jezusa w łonie Marii” są jedynie symbolem przyjścia Chrystusa-Ducha do wybrańców Bożych. W zależności od kontekstu i zastosowanego symbolu Jezus raz prezentowany jest jako „owoc narodzin”, a innym razem jako nasz „Ojciec i Matka”. Dlatego w kategoriach tej symboliki należy rozpatrywać cały przekaz Biblii, czyli także Adama i Ewę, rodzinę Noego i „narodziny na nowo” ludzkości po potopie, jak również Hioba (który jest obrazem Chrystusa) i jego nowe potomstwo. Błędem jest jednak uznanie Marii i Józefa za „rodzinę świętą” i prototyp rodziny chrześcijańskiej, chyba że zdefiniujemy „rodzinę świętą” w kategoriach duchowych, jako wybrańców w momencie zbawienia, to znaczy z chwilą otrzymania Ducha albo przyjścia do nich Chrystusa, czyli wybrańców zjednoczonych z Pełnią Boga. W takiej sytuacji „świętość” jest wynikiem Łaski Bożej i wyboru dokonanego przez Boga. Żaden człowiek nie może być „niepokalanie poczęty” – w sensie moralnego prowadzenia się i w sensie fizycznych narodzin. Z chwilą zbawienia wybrańcy Boży stanowią „jedną rodzinę w Jezusie Chrystusie”, czyli Bogu Najwyższym.
Spróbujmy prześledzić, w jaki sposób zrodził się mit „Świętej Rodziny”. Warto przy tym zauważyć, że tradycja ludzka sprawiła, że na przestrzeni wieków mit ten zakorzenił się tak głęboko, że z fizycznego punktu widzenia jest on nie do wyplenienia, gdyż przewija się dosłownie wszędzie – w kulturze, architekturze, sztuce, muzyce, literaturze, a nawet w filmach. Podobnie jak „Ostatnia Wieczerza” czy „Święty Graal”, które to wątki zostały w sposób fizyczny zaczerpnięte wprost z Biblii. Nie zapomnijmy również o takich widowiskach jak „szopka bożonarodzeniowa”. Sama idea Bożego Narodzenia pociągnęła za sobą całą masę innych zwyczajów, jak choćby choinka, Mikołaj, gwiazdka itp. Ciekawe też, czy w ogóle możliwe byłoby określić liczbę stworzonych przez człowieka „matek boskich”, takich jak częstochowska, ostrobramska, bolesna, zielna, gromniczna, siewna i dziesiątki innych?
Jeszcze do niedawna Marię, Józefa i Jezusa nazywano w kościołach „Trójcą Ziemską”. Choć odstąpiono od tej nazwy, Jezusa wciąż widzi się jako pół-Boga pół-człowieka, rodzaj hybrydowego „pośrednika” pomiędzy ziemią a Niebem, czyli pomiędzy światem fizycznym a światem duchowym, wymiarem ludzkim a wymiarem boskim. Jest to bluźnierstwo tego samego kalibru co uznanie „Świętej Rodziny” czy „Wszystkich Świętych” za „pośredników” albo „łączników”. Świat fizyczny i świat duchowy to symboliczne obrazy królestwa Szatana i Królestwa Bożego. Problem w tym, że Jezusa-Boga sprowadza się do wymiaru fizycznego, czyli utożsamia z Szatanem, a ze zwykłych ludzi tworzy się „Bogów” na wzór Boga Najwyższego. Oczywiście człowiek zbawiony staje się częścią Boga, ale z wyboru Bożego, nie ludzkiego, z wyboru duchowego, czyli poprzez Ducha Świętego. Tymczasem w katolicyzmie wyodrębnił się stereotyp, według którego „Święta Rodzina”, w tym Maria – wzór matki, oraz Józef – wzór ojca, jest wzorem do naśladowania dla każdej rodziny chrześcijańskiej. Zasady rządzące tym naśladownictwem tworzą kolejną ideologię skonstruowaną przez kościół.
Jakby tego było mało, Marii i Józefowi przypisuje się „bohaterstwo” – Marii za „akceptację” narodzin Dziecka Boga, a Józefowi za „akceptację” tego, że sam owego Dziecka nie spłodził. Jego bohaterstwo rzekomo wynika z wyzwania, jakim była potencjalna kara za „cudzołóstwo żony” oraz hańba spoczywająca na mężu za „przyprawienie mu rogów”. Do tego podkreśla się „silną wiarę” Marii i Józefa w Boga, a z punktu widzenia życia codziennego ich odpowiedzialność rodzicielską za wychowanie dziecka, a więc akceptację ról żony i matki oraz męża i ojca. Dlatego właśnie utrwalił się obraz „Trójcy Ziemskiej” uciekającej do Egiptu przed Herodem podczas „rzezi niewiniątek”, a także powracającej z Jerozolimy do Galilei po święcie Paschy, kiedy to zagubił się dwunastoletni Jezus.
Oczywiście nie brak też motywów pozabiblijnych, jak choćby podobizny dumnej matki tulącej i karmiącej małego chłopczyka (Madonna z Dzieciątkiem Jezus) czy mędrca, który uczy dziecko rzemiosła ciesielskiego. Podczas gdy Biblia opisuje głównie trzy i pół roku kapłańskiej służby Jezusa, kościół za wszelką cenę próbuje dopisać brakujące wydarzenia z „życiorysu” Jezusa, kreując obraz „doskonałego małżeństwa” i „doskonałej rodziny”, pomimo że Jezus jest Duchem – Człowiekiem Niebieskim, a nie fizycznym. Niektóre wyznania chrześcijańskie dopisują nawet Jezusowi dziadków, nadając im imiona, podobnie jak Jego domniemanemu rodzeństwu. Owszem, Biblia wspomina o „braciach” i „siostrach” Jezusa, ale mówi to w wymiarze duchowym, mając na myśli tych, którzy wykonują wolę Bożą, to znaczy są zbawieni, a nie Jego przyrodnie rodzeństwo.
Co ciekawe, nie zauważa się tu sprzeczności w nauce kościoła, który lansuje „Trójcę Ziemską”, czyli układ „dwa-plus-jeden” jako model chrześcijańskiej rodziny, co zaprzeczałoby nakazowi „rozmnażania się”, który kościół lansuje z kolei gloryfikując rodziny wielodzietne, jako wypełniające misję Bożą. Model dwa-plus-jeden stwarza bowiem niebezpieczeństwo wymarcia gatunku ludzkiego. Można by to pogodzić jedynie uznając przyrodnie rodzeństwo Jezusa. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że po narodzeniu Jezusa Maria stała się niepłodna, to pojawia się tu kolejny konflikt interesów w postaci bezpłodności jako skutku klątwy Bożej. Ponadto można zauważyć, że idea „dziewictwa” także kłóci się z nakazem „rozmnażania się”. W zderzeniu z tymi sprzecznościami niektórzy spekulują, że skoro Maria była dziewicą, a narodziny pierworodnego Jezusa „nie liczą się” w sensie utraty dziewictwa, to być może wspomniani bracia i siostry Jezusa byli dziećmi Józefa z żony, która wcześniej zmarła. Mamy tu zatem obraz Józefa wdowca. Byłoby to jednak dziwne, zważywszy, że domniemane dzieci Józefa nie pojawiły się ani podczas spisu ludności, ani pielgrzymki na święto Paschy, ani w innych momentach dzieciństwa Jezusa. Nic też dziwnego, że powstają inne mity, jak choćby małżeństwo Jezusa z Marią Magdaleną, a nawet spłodzenie przez nich dziecka.
Warto jednak zatrzymać się na innym micie, który przedstawia „Świętą Rodzinę” jako ludzi ubogich. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestię narodzenia Jezusa w „stajence” czy ofiarę złożoną później w świątyni w formie dwóch gołębi, ale raczej o otoczenie Jezusa podczas głoszonych przez Niego nauk, złożone z ludzi prostych i niezamożnych. Gdyby spojrzeć na to literalnie i rozumieć zapisy Biblii fizycznie, dowiedzielibyśmy się, że Jezus, a raczej Jego fizyczni rodzice, otrzymali od Mędrców ze Wschodu między innymi złoto, a Jezus dokonywał dowolnych cudów, na przykład zamieniał wodę w przednie wino, więc ubóstwo materialne tej rodzinie raczej nie groziło. Oczywiście przytoczone fakty pokazują jedynie, że w Biblii nigdy nie chodzi o wymiar fizyczny ani „bogactwa tego świata”.
Ponadto patrząc na Biblię z fizycznego punktu widzenia, „doskonałych rodziców” Jezusa należałoby raczej nazwać „rodzicami beznadziejnymi”, bo jak inaczej odebrać fakt, że zgubili dwunastoletniego chłopca, orientując się dopiero po całym dniu, a odnajdując go dopiero po trzech dniach? Dzisiaj takich rodziców można by posłać do więzienia, pozbawiając ich praw rodzicielskich. Jeżeli jednak zrozumiemy całą sytuację jako duchową przypowieść, to owe trzy dni separacji Jezusa od rodziców oraz zdumienie Jego wiedzą ze strony nauczycieli w świątyni, w której Jezus siedział, przysłuchując się i zadając pytania, możemy skojarzyć z okresem sądu Bożego, jako czasem przejścia od jednego do drugiego programu zbawienia. I wtedy wszystko układa się w spójną całość. Wielu teologów podkreśla w tym kontekście mądrość Jezusa, który chętnie uczył się od żydowskich rabinów, czyli „doktorów prawa”, zadając pytania. Mając jednak do dyspozycji całość Biblii wiemy, że uczeni i przywódcy religijni przedstawiani są w niej jako nauczyciele fałszu, głosiciele prawa zamiast Łaski, prawa – dodajmy – którego sami nie przestrzegali, mnożąc tylko kolejne „ciężary nie do uniesienia” (Mt 23:2-4). Poza tym arcykapłani i przywódcy religijni to zabójcy Jezusa, wyzwoliciela prawdziwego Izraela (Łk 24:20-21), czyli Izraela duchowego (wybrańców); to zabójcy Prawdy.
Każda opisana w Biblii transformacja to obraz przejścia „ze śmierci do życia” w Jezusie Chrystusie, który jest Autorem zbawienia. Dlatego na przykład mamy obraz symbolicznej śmierci Jezusa w ogrodzie Getsemani, który zawarto w słowach: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mt 26:38), podczas gdy apostołowie nie byli w stanie „czuwać”, gdyż sami nie uczestniczyli w procesie zbawienia. Brak zrozumienia duchowego wyraża się nie tylko w zdumieniu przywódców religijnych, ale także samych wybrańców, oczywiście jeszcze przed ich zbawieniem (Łk 2:47,50). Podobna sytuacja miała miejsce w czasie przejścia od pierwszego do drugiego zmartwychwstania, kiedy to uczniowie, będąc w drodze do Emaus, nie rozpoznali Jezusa, który objawił się im dopiero w porze wieczornej, podczas „dzielenia chleba”. Wtedy to Jezus, „zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24:27). Owo przejście podkreślają także słowa Marii wypowiedziane po odnalezieniu małego Jezusa: „Oto ojciec Twój i ja z bólem (słowo „serce” nie pojawia się tutaj) szukaliśmy cię”, a także niezrozumiała dla nich odpowiedź Jezusa, która dosłownie oznacza: „Nie wiedzieliście, że muszę być w Ojcu?”. Ponieważ Jego odpowiedź wydaje się niezrozumiała, tłumacze oddają ją jako: „Powinienem być w tym, co należy do mego Ojca” lub „Powinienem być w domu Ojca”. Tak czy inaczej, mamy tu dwóch ojców, którzy są sobie przeciwstawiani – ojca ziemskiego i Ojca Niebieskiego – oraz postulat, że Jezus jest Synem Bożym, przy czym Syn i Ojciec to Jedno, a praca Ojca to praca Jezusa (J 5:17, 10:30). Równocześnie mamy tu wskazanie, że Jezus to dla wszystkich wybrańców dawca życia, życia rozumianego jako dar Ducha Świętego dla dusz przeznaczonych. Jest to też wskazanie, że Jezus sam daje się odnaleźć swoim wybrańcom z momentem zmartwychwstania i zesłania Ducha Świętego. Stąd akcent położony został na symbolikę „trzech dni”. Zbawienie wybrańca to inaczej jego „adopcja” lub „przysposobienie” jako „dziecko Boże” przez rzeczywistych Ojca i Matkę, czyli przez Boga. Wiek Jezusa, czyli 12 lat (Łk 2:42), to być może symboliczne nawiązanie do tradycji żydowskiej (tradycji późniejszej, co prawda, ale Biblia jest przekazem ponadczasowym), to znaczy do Bat Micwa (12 lat dla dziewcząt) i Bar Micwa (13 lat dla chłopców), kiedy to dziecko wchodzi w dorosłość. Nazwy te oznaczają „córkę przykazania/prawa” oraz „syna przykazania/prawa”, a Jezus jest obrazem Prawa Ducha, czyli symbolicznej „matki”. W wieku 12 lat dziewczęta przeobrażają się w kobiety, a te stają się matkami.
Model „Świętej Rodziny” jako rodziny „doskonałej” z fizycznego punktu widzenia to czysty absurd, będący wymysłem kościoła. Patrząc w ten fizyczny sposób, pominąwszy „cuda i uzdrowienia”, samego Jezusa można by przecież uznać za człowieka „społecznie niedopasowanego”, bezdomnego, bezrobotnego, singla bez perspektyw, który nie założył rodziny, za prowokatora wchodzącego w konflikt z władzą i religijnymi przywódcami, którzy nazywali Go bluźniercą, a wręcz Szatanem. Jezus obracał się wśród bezbożników i ludzi prostych, z których wielu uważano za element patologiczny, bo „swoi Go nie przyjęli”. Raz był kochany, raz był społecznym wyrzutkiem, raz ludzie gromadzili się wokół Niego, innym razem chcieli Go zabić. Ponadto fakt, że Jezus nie wstąpił w związek małżeński, od razu czyni Go „wyjątkiem”, przy czym od razu pojawią się tacy, którzy stwierdzą, że przecież swoje życie poświęcił służbie Bogu.
Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że przez wiele wieków „małżeństwo” nie było czymś nadzwyczajnym czy ceremonialnym. W dodatku kiedyś o małżeństwie decydował pan albo ojciec, a ponieważ o własnym wyborze małżonków najczęściej w ogóle nie było mowy, małżeństwa często stawały się gehenną dla samych małżonków. Bywały też zaspokojeniem kaprysów starszych panów, którzy brali sobie na własność młodziutkie żony, często nieletnie. Zawieranie i konsumowanie małżeństwa z czternastolatką nie było czymś nadzwyczajnym, choć dziś nazwalibyśmy to pedofilią. Dlatego nadawanie małżeństwu specjalnej „świętej” rangi przez kościół mogło być równie dobrze pomysłem jakiegoś sfrustrowanego duchownego, który mając być może problem z erekcją lub własną seksualnością stwierdził, że jeśli sam nie może zaznać seksualnego zaspokojenia, to dlaczego inni duchowni mieliby korzystać z tego przywileju? Wprowadzono więc celibat. Oczywiście księża nigdy nie porzucili aktywności seksualnej, odtąd musieli to jednak robić mniej oficjalnie. Wcześniej dziwnym trafem nie było problemu z małżeństwami księży, a wiele wyznań chrześcijańskich do dziś praktykuje małżeństwa duchownych.
„Małżeństwo kościelne” stało się zatem skuteczną ingerencją kościoła w wiele aspektów życia, takich jak aspekt rodzinny, seksualny, społeczny czy polityczny. Przez wieki kościół monopolizował kwestie rodzinne, interpretując je na własny użytek, potępiając na przykład uprawianie seksu w celach innych niż prokreacja, a zwłaszcza uprawianie go dla przyjemności. Stanowczo potępił także cudzołóstwo, prostytucję, antykoncepcję, in-vitro, aborcję oraz związki partnerskie czy jednopłciowe. Przyczynił się też do wzmocnienia dyskryminacji kobiet, także tych, które służą wewnątrz struktury kościoła. Od tamtej pory kościół uznał, że małżeństwo ma służyć wyłącznie rozrodowi a nie zaspakajaniu potrzeb emocjonalnych czy seksualnych. Orgazm jako kulminacja aktu seksualnego stał się uosobieniem kulminacji zła i grzechu. Wszelkie zachowania odbiegające od praw i nakazów kościelnych uważano za działanie Szatana, a osoby, które je praktykowały, nazywano grzesznikami, a grzeszników wykluczano.
Oczywiście na przestrzeni wieków kościół nieco zmodyfikował swoje nauki, niezmiennym pozostaje jednak fizyczne pojmowanie Biblii oraz podporządkowanie jej własnym potrzebom i celom. Kościół mianował się „ekspertem” do spraw życia małżeńskiego i rodzinnego oraz seksuologii i innych dziedzin życia. Jednak kontrola człowieka przez kościół słabnie, jest coraz bardziej ignorowana, a doktryny w rodzaju „małżeństwa kościelnego” są raczej wyrazem poszanowania tradycji i wynikają z chęci uszczęśliwienia innych, na przykład członków rodziny. Ludzie coraz częściej żyją w związkach nieformalnych, rozwodzą się, a małżeństwo traktują jako rodzaj kontraktu, który nie musi być na całe życie. Nie wspominając już o rodzinach patchworkowych, czyli związkach osób po rozwodach, z dziećmi z nowego i starego związku, związkach poliamorycznych, to znaczy z wieloma partnerami za przyzwoleniem wszystkich stron, czy związkach wielokulturowych, w których mieszają się także różne religie. Nauka formułuje także nowe definicje orientacji seksualnych, jak na przykład panseksualność, w przypadku której nie liczy się płeć, a charakter drugiej osoby. Przy czym przemoc i różne patologie mają miejsce we wszystkich typach związków, w tym chrześcijańskich.
Zatem nawiązania do „Świętej Rodziny” jako modelu związku chrześcijańskiego, opartego na wzajemnej miłości, wierności, poszanowaniu i honorowaniu praw kościelnych w celu uszlachetnienia i uświęcenia członków rodziny to „pobożne życzenia” niemające nic wspólnego z rzeczywistością. W dodatku ze strony kościoła jest to nakładanie na swoich członków „ciężarów nie do udźwignięcia”, na wzór Faryzeuszy.
Biblia poświęca bardzo mało czasu biografii rodziny Jezusa. Pomimo tego kościół wyodrębnia te rzadkie wersety i wysuwa je na pierwszy plan, ustanawiając na ich podstawie nawet święta, a samym „bohaterom” tych historii przypisując jakieś specjalne cechy, jak na przykład szczególnie silna wiara własna czy nadzwyczajne posłuszeństwo wynikające z własnej woli. W świetle całej Biblii Józef to wręcz statysta i być może dlatego często słyszy się, że to on sam, jakoby z własnej woli, usunął się w cień. Dorabia się do Biblii całą filozofię na temat tego, że Józef sam z siebie, w ramach daru ofiarowanego Bogu, służył Mu z oddaniem, rezygnując z własnych marzeń i planów, przyjmując rolę troskliwego i odpowiedzialnego ojca. Jednak jego „status” wynika z tego, że był przybranym ojcem Jezusa i mężem Marii. Twierdzi się też, że „jego udręki duchowe zostały wysłuchane przez Anioła Pańskiego”, a on sam stał się „powiernikiem tajemnicy Boga”, „tajemnicy Wcielenia Syna Bożego”. Tak właśnie powstaje ewangelia pisana przez człowieka.
Głównym przedmiotem fałszywego kultu stała się jednak Maria, którą w kościołach określa się jako „Niepokalanie Poczętą”, „Błogosławioną Marię Dziewicę”, „Matkę Bożą”, „Bogurodzicę”, „Bożą Rodzicielkę”, „Matkę Boga” czy też „Marię Wniebowziętą”. Na pierwszy plan wysuwają się tu cztery doktryny: (1) o niepokalanym poczęciu, (2) o dziewictwie, (3) o Bożym macierzyństwie i (4) o wniebowzięciu. Doktryny te zaprzeczają przekazowi Biblii, który pokazuje, że z natury każdy człowiek jest duchowo nieczysty, tak więc „niepokalane poczęcie” to bluźnierstwo. Podkreśla to nawet obraz symbolicznego „oczyszczenia” matki po narodzeniu syna (7 + 33 dni; Kpł 12:1-4) poprzez złożenie ofiary przebłagalnej (Łk 2:22-24), przy czym dwa gołębie (ofiara całopalna i przebłagalna) są tu obrazem zesłania dwóch programów zbawienia, a nie fizycznego ubóstwa. Do momentu zbawienia każdy niezbawiony jest „ubogi” w Duchu, a z momentem zbawienia staje się „bogatym” w Duchu.
W symbolice Biblii „dziewica” stanowi obraz „wezwanych”, natomiast Maria jest dodatkowo obrazem wybrańca Bożego, podobnie jak „mądre dziewice” (słowo „panny” powinno tu zostać przetłumaczone jako „dziewice”; Mt 25:2), wykupionego na „pierwociny” dla Boga i Baranka. Gdybyśmy chcieli ten fragment rozumieć fizycznie, „dziewicami” musielibyśmy nazwać tylko mężczyzn, którzy „nie splamili się z kobietami” lub heteroseksualne kobiety, jako że te nigdy „nie plamią się z innymi kobietami” (Ap 14:1-5).
Słowo „błogosławiony” czy „błogosławiona” oznacza zbawionego wybrańca, czyli tego, który otrzymał dar Ducha Świętego. Nikt nie kwestionuje tutaj wyboru Marii przez Boga, ale należy podkreślić, że została ona wybrana jako jeden z wybrańców, który z własnej woli nie był zdolny do żadnych „dobrych czynów”, jedynie w wyniku otrzymania daru Ducha.
Każdy zbawiony wybraniec Boży „nosi w duszy” nasienie Ducha Świętego, co oznacza, że jest „brzemienny” za sprawą Ducha Świętego. Narodziny Jezusa w Bożym wybrańcu to obraz równoległy do zbawienia.
Oczywiście o wniebowzięciu Marii Biblia milczy. Natomiast samo słowo „wniebowzięcie” jest obrazem kompletności zbawienia – otrzymania ciała duchowego podczas przejścia do życia wiecznego na końcu świata (Dz 1:9-11; 1 Tes 4:16-17).