6. Klasyfikacja grzechów
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Próba dosłownego odbioru lub literalnej interpretacji Biblii doprowadziła do powstania szeregu „klasyfikacji grzechów”, a list tych „grzechów” jest tak wiele, jak wielu autorów próbuje wypowiedzieć się na ten temat. Niektórzy odnoszą się do „Dziesięciu Przykazań Bożych” (omawiamy je w oddzielnym rozdziale) jako podstawy Prawa Bożego, inni z kolei wyróżniają 12, 17, 23, 28, 36 itd. różnych „grzechów”. Każdy z tych „grzechów” może mieć swoje rozwinięcie lub synonimy, na przykład kłamstwo – fałszywe świadectwo, obmawianie innych, hipokryzja, fałszywa przysięga, wprowadzenie w błąd, plotkowanie itp. Pod grzech „nieczystości” podciągnięto cały szereg tak zwanych „perwersji seksualnych” (bo tak ludzkie fantazje seksualne określają kościelni nauczyciele), ale także standardowe przejawy pożądania płciowego, nie wspominając już o orientacjach psychoseksualnych odmiennych od heteronormatywnej. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Biblię powszechnie wykorzystuje się do, nieraz agresywnych, działań mających na celu potępienie homoseksualności („mężołożnictwa”) i pozamałżeńskich relacji seksualnych („cudzołóstwa”). Przodują w tym, oczywiście, kościoły chrześcijańskie wszelkiej proweniencji. Tym dwóm wymienionym „grzechom” często przypisuje się szczególną wagę – potępia się je bardziej niż „bałwochwalstwo” czy „fałszywą naukę”, które Jezus potępiał przede wszystkim, gdyż dotyczą one właśnie „potępiających”. Miejmy na uwadze, że wszystkie te podziały są wytworami ludzkiej wyobraźni.
Owszem, Biblia potępia „pychę”, ale „pycha” to jedynie określenie duchowego wywyższania się do roli Boga, co jest związane z głoszeniem własnego programu zbawienia, w którym aktywną rolę odgrywa człowiek. To nasz fałszywy obraz zbawienia. Niektóre ugrupowania religijne potępiają zachowania takie jak zarozumiałość, arogancja czy zbyt eksponowana pewność siebie, czyli modele zachowań, które według niektórych badaczy życia społecznego mogą być podstawą sukcesu. Dochodzi nawet do takich absurdów jak potępianie „głupoty”! Czy właśnie takiego zachowania nie należy nazwać „pychą” i „arogancją”? Potępia się również „zazdrość”, ale czy ocenianie innych, którym się dobrze powodzi i którym się złorzeczy za to, że „szukają próżnej chwały”, nie jest właśnie „zazdrością”? Do tego kreuje się fałszywy obraz „miłości bliźniego”, gdyż wymaga się od ludzi przebaczenia i nie kierowania się nienawiścią w stosunku do tych, którzy nam, czy naszym bliskim, wyrządzili krzywdę. Takie postawienie sprawy prowadzi do licznych patologii, gdyż na przykład ofiary przemocy domowej lub gwałtu, w imię „miłości Bożej”, zachowują milczenie, doznając dalszych cierpień, co często kończy się nawet ich śmiercią.
Posłuszeństwo wobec prawa państwowego to jedno, ale wymaganie od ludzi, żeby żyli zgodnie z niemożliwym do spełnienia i psychicznie szkodliwym modelem „chrześcijańskim”, i to jeszcze pod presją surowej oceny ze strony innych i pod rygorem kościelnego straszaka w postaci piekła, to nakładanie na ludzi „jarzma niewoli”. Co najciekawsze, jest to „jarzmo”, którego nie są w stanie udźwignąć nawet jego egzekutorzy i którego nie rozumie żaden z liderów religijnych.
Będąc w niewoli duchowej Szatana, czyli w stanie grzechu, myślimy po ludzku, czyli kierujemy się ziemskim modelem „dobra i zła”. Brak świadomości duchowej jest oznaką braku Ducha Bożego a zarazem działania w nas ducha Szatana. Szatan „wmawia nam” jego własną wizję Słowa Bożego, która jest przeciwna przekazowi Ducha. Zwodzenie przez Szatana, czyli nasze zwodzenie samych siebie, polega na tym, że jesteśmy przekonani, że próbując zachować dosłownie rozumiane przykazania, które znajdujemy w Biblii i w naukach kościelnych, „wykonujemy wolę Bożą”. Wydaje nam się, że postępujemy zgodnie z „przykazaniami Bożymi”, że „stawiamy opór” Szatanowi, że „walczymy z grzechem”.
W kręgach kościelnych nawet nasze „nałogi” bywają nazywane „grzechem”. Pytanie jednak, co to jest „nałóg”? Dla jednych może to być palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, branie narkotyków, hazard, anoreksja czy bulimia, dla innych pracoholizm, uzależnienie od sportu, muzyki, kultury, chodzenia do solarium czy na siłownię, operacje plastyczne, tatuaże, oglądanie TV, gry komputerowe i setki innych rzeczy. Są nawet ludzie „uzależnieni” od pomagania innym. Niektóre z tych nałogów nazywane są „grzechami”, inne mogą nawet budzić podziw czy szacunek. I znowu: interpretacja zależy od człowieka i przyjętego systemu wartości. O absurdalności tej oceny świadczy fakt, że jest ona całkowicie arbitralna i wybiórcza, na przykład, alkohol najczęściej uważany jest za grzech, a papierosy już nie. Powstaje kolejne pytanie: jaka ilość alkoholu i w jakim stężeniu jest już „grzechem”? Myśląc w tych kategoriach, musielibyśmy przyznać, że kapłan też jest „grzesznikiem”, bo „pije wino” podczas mszy.
Mówiąc o „pijaństwie”, przypomnijmy, że z jednej strony w Biblii mamy fragment przedstawiający ludzi „napełnionych Duchem Świętym” podczas Święta Pięćdziesiątnicy, stwarzających wrażenie „pijanych” (Dz 2:13, 15), a z drugiej ludzi „pijanych, napełnionych duchem Szatana” (Ef 5:18). Samo „wino” porównywane jest do „kąśliwego węża” (Prz 23:31), który jest symbolem Szatana. Traktując to wszystko literalnie, faktycznie mamy zawrót głowy i nie mamy pojęcia, co jest dozwolone, a co nie. Na podstawie opisu wesela w Kanie Galilejskiej, gdzie Jezus „zamienił wodę w wino”, można by powiedzieć, że Jezus był autorem „grzechu”, tymczasem znak ten ujawnia chwałę Bożą (J 2:11), bo „wino” symbolizuje tu „krew Jezusa”, czyli Ducha Świętego. Znak „Eucharystii”, czyli „spożycie krwi i ciała Jezusa”, to obraz uczestnictwa w „jedności z Duchem Świętym”. Oczywiście „Ciałem i Krwią” jest Jezus Chrystus, który „poi” i „karmi” swoich wybrańców darem Ducha Świętego, czyli „cząstką samego siebie”.
Ludzie wybierają fragmenty Biblii, które w ich mniemaniu, czy też zgodnie z ludzką logiką, mają sens i udają, że inne fragmenty nie istnieją. Jeśli nie zagłębimy się w Biblię jako w Księgę Duchową, opartą na symbolach o znaczeniu duchowym, zderzymy się z wersetami, które są dla nas nie do przyjęcia, jak na przykład te, które nakazują zabicie syna, który jest nieposłuszny i krnąbrny, który nie słucha upomnień ojca ani matki i który oddaje się rozpuścicie i pijaństwu (Pwt 21:18-21). W kontraście do tego obrazu mamy Syna Marnotrawnego, który „roztrwonił majątek i żył z nałożnicami”, ale któremu wszystko zostało przebaczone. Tym konkretnym Synem jest Jezus Chrystus, który „stał się grzechem” dla swoich wybrańców. Biblia nazywa Go „grzechem”, bo tak był postrzegany. Człowiek niezbawiony, bez względu na to, czy jest wybrańcem, czy niewybrańcem, widzi w Bogu Szatana („grzech”), bo nie widzi Ducha Świętego. Samo ukrzyżowanie Jezusa, jako „zbrodniarza i bluźniercę przeciwko Bogu”, dowodzi, że nie traktowano Go jako Boga. Choć obecnie miliony ludzi „modli się do Jezusa”, to w rzeczywistości nie wiedzą, do kogo się „modlą”. Jezus utożsamiany jest bowiem albo z jakąś figurką, albo z jakimś wyobrażeniem człowieka, czyli z istotą fizyczną, a nie z Duchem Świętym. Słowo Boże zostało sprowadzone do wyniku ludzkiej „interpretacji”, przy czym jest to proces, w którym ktoś duchowo „ślepy i głuchy” próbuje pouczać innego duchowo „ślepego i głuchego”. Człowiek nieobdarowany Duchem Świętym nie widzi w Słowie Bożym przekazu tego Ducha. Wszelkie inne „widzenie” to przekaz fałszywy, inicjowany przez ducha Szatana. Można więc powiedzieć, że interpretacja Biblii stała się jedną z filozofii człowieka, którą traktuje się jak kolejną dyscyplinę naukową.
Zgodnie z definicją człowieka „grzech” jest „złym czynem”, „złamaniem prawa Bożego”, „zachowaniem niszczącym życie ludzkie” albo „odwróceniem się czy odejściem od Boga”, przez co prowadzi do „utraty przymierza z Bogiem”. Dodatkowo, w zależności od definicji poszczególnych składników, człowiek wyznacza „skalę grzechu” – od „lekkiego” do „śmiertelnego”. Do tego dołącza takie obrzędy jak „akt wiary” i „akt pokuty”, które mają być rzekomo wyrazem „nawrócenia do Boga” lub raczej podporządkowania własnej, „wolnej” woli woli Boga. W różnych odłamach chrześcijaństwa definicje te będą, oczywiście, różne. Ogólnie rzecz biorąc, w kościele katolickim, w momencie popełnienia „grzechu” – złamania prawa Bożego – zwłaszcza zdefiniowanego jako grzech „ciężki” lub „śmiertelny”, następuje „utrata łaski uświęcającej”, czyli pozbawienie się zbawienia. „Łaska Boża” jest tu traktowana jako wartość przemijająca, nabyta dzięki wysiłkowi człowieka – swego rodzaju „nagroda” za „dobre sprawowanie”. Ową „łaskę” można z łatwością pozyskać, poprzez spowiedź i komunię, i równie łatwo utracić, popełniając „grzech”. Bóg traktowany jest tu jako „dobra wróżka”, która na każde zawołanie przywraca człowiekowi zbawienie, i to wielokrotnie. Gdyby tak było, oznaczałoby to, że Bóg, który sam jest Duchem i Łaską, może zbawiać i potępiać bez końca, a wszystko to za sprawą „dobrego” lub „złego” sprawowania człowieka. To czysty absurd! Jak sama nazwa wskazuje, „Łaska” jest darem bezwarunkowym, który raz podarowany, nie może zostać odebrany. Co ciekawe, według kościoła „łaska Boża” ma umożliwić człowiekowi „unikanie grzechu”, ale z drugiej strony głosi się, że każdy jest „grzesznikiem”, nawet osoby „beatyfikowane” i „kanonizowane”. Sprzeczność goni tutaj sprzeczność. Kościół po prostu uznał, że istnieje coś takiego jak „święty grzesznik”. Człowiek gubi się i mota w swoim kłamstwie, bo nie uznaje tego, co mówi Pismo.
Kolejnym absurdem jest lista tak zwanych „grzechów wołających o pomstę do Nieba”, czyli współuczestnictwo w cudzych grzechach, którym może być: „namawianie kogoś do grzechu”, „nakazywanie popełnienia grzechu”, „zezwalanie na grzech”, „podjudzanie do grzechu”, „pochwalanie cudzego grzechu”, „milczenie, gdy ktoś grzeszy”, „nie karanie za grzech”, „pomaganie w popełnieniu grzechu” oraz „usprawiedliwianie czyjegoś grzechu”. Absurd polega na tym, że każdy interpretuje „grzech” tak, jak mu pasuje, przy czym zawsze szuka „usprawiedliwienia” dla siebie i swoich bliskich. Ten sam czyn popełniony przez nas jest „niczym złym” albo wynikiem „wyjątkowej sytuacji”, a popełniony przez kogoś, kogo nie lubimy, jest „grzechem niewybaczalnym”. Morderstwo dokonane podczas bitwy jest zaszczytem, kłamstwo w dobrej intencji jest godne pochwały. Księża błogosławią żołnierzom idącym na wojnę i poświęcają ich zabójczą broń, jednocześnie w czasie pokoju zabójcy nie dając „rozgrzeszenia”. Tajemnica spowiedzi nakazuje księdzu milczenie, podczas gdy, zgodnie z definicją kościoła, „milczenie o cudzym grzechu” jest „grzechem”. Karuzela absurdów.
Owszem, Biblia potępia „pychę”, ale „pycha” to jedynie określenie duchowego wywyższania się do roli Boga, co jest związane z głoszeniem własnego programu zbawienia, w którym aktywną rolę odgrywa człowiek. To nasz fałszywy obraz zbawienia. Niektóre ugrupowania religijne potępiają zachowania takie jak zarozumiałość, arogancja czy zbyt eksponowana pewność siebie, czyli modele zachowań, które według niektórych badaczy życia społecznego mogą być podstawą sukcesu. Dochodzi nawet do takich absurdów jak potępianie „głupoty”! Czy właśnie takiego zachowania nie należy nazwać „pychą” i „arogancją”? Potępia się również „zazdrość”, ale czy ocenianie innych, którym się dobrze powodzi i którym się złorzeczy za to, że „szukają próżnej chwały”, nie jest właśnie „zazdrością”? Do tego kreuje się fałszywy obraz „miłości bliźniego”, gdyż wymaga się od ludzi przebaczenia i nie kierowania się nienawiścią w stosunku do tych, którzy nam, czy naszym bliskim, wyrządzili krzywdę. Takie postawienie sprawy prowadzi do licznych patologii, gdyż na przykład ofiary przemocy domowej lub gwałtu, w imię „miłości Bożej”, zachowują milczenie, doznając dalszych cierpień, co często kończy się nawet ich śmiercią.
Posłuszeństwo wobec prawa państwowego to jedno, ale wymaganie od ludzi, żeby żyli zgodnie z niemożliwym do spełnienia i psychicznie szkodliwym modelem „chrześcijańskim”, i to jeszcze pod presją surowej oceny ze strony innych i pod rygorem kościelnego straszaka w postaci piekła, to nakładanie na ludzi „jarzma niewoli”. Co najciekawsze, jest to „jarzmo”, którego nie są w stanie udźwignąć nawet jego egzekutorzy i którego nie rozumie żaden z liderów religijnych.
Będąc w niewoli duchowej Szatana, czyli w stanie grzechu, myślimy po ludzku, czyli kierujemy się ziemskim modelem „dobra i zła”. Brak świadomości duchowej jest oznaką braku Ducha Bożego a zarazem działania w nas ducha Szatana. Szatan „wmawia nam” jego własną wizję Słowa Bożego, która jest przeciwna przekazowi Ducha. Zwodzenie przez Szatana, czyli nasze zwodzenie samych siebie, polega na tym, że jesteśmy przekonani, że próbując zachować dosłownie rozumiane przykazania, które znajdujemy w Biblii i w naukach kościelnych, „wykonujemy wolę Bożą”. Wydaje nam się, że postępujemy zgodnie z „przykazaniami Bożymi”, że „stawiamy opór” Szatanowi, że „walczymy z grzechem”.
W kręgach kościelnych nawet nasze „nałogi” bywają nazywane „grzechem”. Pytanie jednak, co to jest „nałóg”? Dla jednych może to być palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, branie narkotyków, hazard, anoreksja czy bulimia, dla innych pracoholizm, uzależnienie od sportu, muzyki, kultury, chodzenia do solarium czy na siłownię, operacje plastyczne, tatuaże, oglądanie TV, gry komputerowe i setki innych rzeczy. Są nawet ludzie „uzależnieni” od pomagania innym. Niektóre z tych nałogów nazywane są „grzechami”, inne mogą nawet budzić podziw czy szacunek. I znowu: interpretacja zależy od człowieka i przyjętego systemu wartości. O absurdalności tej oceny świadczy fakt, że jest ona całkowicie arbitralna i wybiórcza, na przykład, alkohol najczęściej uważany jest za grzech, a papierosy już nie. Powstaje kolejne pytanie: jaka ilość alkoholu i w jakim stężeniu jest już „grzechem”? Myśląc w tych kategoriach, musielibyśmy przyznać, że kapłan też jest „grzesznikiem”, bo „pije wino” podczas mszy.
Mówiąc o „pijaństwie”, przypomnijmy, że z jednej strony w Biblii mamy fragment przedstawiający ludzi „napełnionych Duchem Świętym” podczas Święta Pięćdziesiątnicy, stwarzających wrażenie „pijanych” (Dz 2:13, 15), a z drugiej ludzi „pijanych, napełnionych duchem Szatana” (Ef 5:18). Samo „wino” porównywane jest do „kąśliwego węża” (Prz 23:31), który jest symbolem Szatana. Traktując to wszystko literalnie, faktycznie mamy zawrót głowy i nie mamy pojęcia, co jest dozwolone, a co nie. Na podstawie opisu wesela w Kanie Galilejskiej, gdzie Jezus „zamienił wodę w wino”, można by powiedzieć, że Jezus był autorem „grzechu”, tymczasem znak ten ujawnia chwałę Bożą (J 2:11), bo „wino” symbolizuje tu „krew Jezusa”, czyli Ducha Świętego. Znak „Eucharystii”, czyli „spożycie krwi i ciała Jezusa”, to obraz uczestnictwa w „jedności z Duchem Świętym”. Oczywiście „Ciałem i Krwią” jest Jezus Chrystus, który „poi” i „karmi” swoich wybrańców darem Ducha Świętego, czyli „cząstką samego siebie”.
Ludzie wybierają fragmenty Biblii, które w ich mniemaniu, czy też zgodnie z ludzką logiką, mają sens i udają, że inne fragmenty nie istnieją. Jeśli nie zagłębimy się w Biblię jako w Księgę Duchową, opartą na symbolach o znaczeniu duchowym, zderzymy się z wersetami, które są dla nas nie do przyjęcia, jak na przykład te, które nakazują zabicie syna, który jest nieposłuszny i krnąbrny, który nie słucha upomnień ojca ani matki i który oddaje się rozpuścicie i pijaństwu (Pwt 21:18-21). W kontraście do tego obrazu mamy Syna Marnotrawnego, który „roztrwonił majątek i żył z nałożnicami”, ale któremu wszystko zostało przebaczone. Tym konkretnym Synem jest Jezus Chrystus, który „stał się grzechem” dla swoich wybrańców. Biblia nazywa Go „grzechem”, bo tak był postrzegany. Człowiek niezbawiony, bez względu na to, czy jest wybrańcem, czy niewybrańcem, widzi w Bogu Szatana („grzech”), bo nie widzi Ducha Świętego. Samo ukrzyżowanie Jezusa, jako „zbrodniarza i bluźniercę przeciwko Bogu”, dowodzi, że nie traktowano Go jako Boga. Choć obecnie miliony ludzi „modli się do Jezusa”, to w rzeczywistości nie wiedzą, do kogo się „modlą”. Jezus utożsamiany jest bowiem albo z jakąś figurką, albo z jakimś wyobrażeniem człowieka, czyli z istotą fizyczną, a nie z Duchem Świętym. Słowo Boże zostało sprowadzone do wyniku ludzkiej „interpretacji”, przy czym jest to proces, w którym ktoś duchowo „ślepy i głuchy” próbuje pouczać innego duchowo „ślepego i głuchego”. Człowiek nieobdarowany Duchem Świętym nie widzi w Słowie Bożym przekazu tego Ducha. Wszelkie inne „widzenie” to przekaz fałszywy, inicjowany przez ducha Szatana. Można więc powiedzieć, że interpretacja Biblii stała się jedną z filozofii człowieka, którą traktuje się jak kolejną dyscyplinę naukową.
Zgodnie z definicją człowieka „grzech” jest „złym czynem”, „złamaniem prawa Bożego”, „zachowaniem niszczącym życie ludzkie” albo „odwróceniem się czy odejściem od Boga”, przez co prowadzi do „utraty przymierza z Bogiem”. Dodatkowo, w zależności od definicji poszczególnych składników, człowiek wyznacza „skalę grzechu” – od „lekkiego” do „śmiertelnego”. Do tego dołącza takie obrzędy jak „akt wiary” i „akt pokuty”, które mają być rzekomo wyrazem „nawrócenia do Boga” lub raczej podporządkowania własnej, „wolnej” woli woli Boga. W różnych odłamach chrześcijaństwa definicje te będą, oczywiście, różne. Ogólnie rzecz biorąc, w kościele katolickim, w momencie popełnienia „grzechu” – złamania prawa Bożego – zwłaszcza zdefiniowanego jako grzech „ciężki” lub „śmiertelny”, następuje „utrata łaski uświęcającej”, czyli pozbawienie się zbawienia. „Łaska Boża” jest tu traktowana jako wartość przemijająca, nabyta dzięki wysiłkowi człowieka – swego rodzaju „nagroda” za „dobre sprawowanie”. Ową „łaskę” można z łatwością pozyskać, poprzez spowiedź i komunię, i równie łatwo utracić, popełniając „grzech”. Bóg traktowany jest tu jako „dobra wróżka”, która na każde zawołanie przywraca człowiekowi zbawienie, i to wielokrotnie. Gdyby tak było, oznaczałoby to, że Bóg, który sam jest Duchem i Łaską, może zbawiać i potępiać bez końca, a wszystko to za sprawą „dobrego” lub „złego” sprawowania człowieka. To czysty absurd! Jak sama nazwa wskazuje, „Łaska” jest darem bezwarunkowym, który raz podarowany, nie może zostać odebrany. Co ciekawe, według kościoła „łaska Boża” ma umożliwić człowiekowi „unikanie grzechu”, ale z drugiej strony głosi się, że każdy jest „grzesznikiem”, nawet osoby „beatyfikowane” i „kanonizowane”. Sprzeczność goni tutaj sprzeczność. Kościół po prostu uznał, że istnieje coś takiego jak „święty grzesznik”. Człowiek gubi się i mota w swoim kłamstwie, bo nie uznaje tego, co mówi Pismo.
Kolejnym absurdem jest lista tak zwanych „grzechów wołających o pomstę do Nieba”, czyli współuczestnictwo w cudzych grzechach, którym może być: „namawianie kogoś do grzechu”, „nakazywanie popełnienia grzechu”, „zezwalanie na grzech”, „podjudzanie do grzechu”, „pochwalanie cudzego grzechu”, „milczenie, gdy ktoś grzeszy”, „nie karanie za grzech”, „pomaganie w popełnieniu grzechu” oraz „usprawiedliwianie czyjegoś grzechu”. Absurd polega na tym, że każdy interpretuje „grzech” tak, jak mu pasuje, przy czym zawsze szuka „usprawiedliwienia” dla siebie i swoich bliskich. Ten sam czyn popełniony przez nas jest „niczym złym” albo wynikiem „wyjątkowej sytuacji”, a popełniony przez kogoś, kogo nie lubimy, jest „grzechem niewybaczalnym”. Morderstwo dokonane podczas bitwy jest zaszczytem, kłamstwo w dobrej intencji jest godne pochwały. Księża błogosławią żołnierzom idącym na wojnę i poświęcają ich zabójczą broń, jednocześnie w czasie pokoju zabójcy nie dając „rozgrzeszenia”. Tajemnica spowiedzi nakazuje księdzu milczenie, podczas gdy, zgodnie z definicją kościoła, „milczenie o cudzym grzechu” jest „grzechem”. Karuzela absurdów.