11. Siedem grzechów głównych
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Pojęcia takie jak „gniew” czy „zazdrość”, obok „pychy”, „chciwości”, „nieczystości”, „nieumiarkowania w jedzeniu i piciu” oraz „lenistwa”, stanowią podstawę tak zwanych „siedmiu grzechów głównych” ustanowionych przez kościół katolicki. „Grzechów” tych trzeba nie tylko „unikać”, ale trzeba ich także „żałować”, w przeciwnym bowiem razie można „trafić do piekła”. Tymczasem nazywanie rozumianych po ludzku gniewu czy zazdrości „grzechami” jest jak nazywanie Boga „grzesznikiem”. Biblia jest bowiem pełna opisów „gniewu Bożego” oraz wersetów, w których Bóg mówi, że jest Bogiem „zazdrosnym”, który nie podzieli się Swoją chwałą z nikim innym. Co gorsza, klasyfikacja „grzechów”, taka jak „siedem grzechów głównych”, odnosi skutek wręcz odwrotny do zamierzonego. Kościelne straszenie piekłem powoduje w nas bowiem niską samoocenę i moralne poczucie winy, które towarzyszy nam na każdym kroku, nieraz tak dotkliwe, że potrafi zniszczyć psychikę i zatruć życie. Wyzwala także mechanizm obronny w postaci samousprawiedliwienia, który jest przez kościół dodatkowo wzmacniany poprzez fałszywe nauczanie oraz wprowadzenie zaprojektowanych przez siebie obrzędów zwanych „sakramentami”, za pomocą których uzyskanie „odpuszczenia grzechów” to zwykła procedura administracyjna. Kreując w ten sposób własny program zbawienia, kościół staje się atrakcyjny dla wszystkich, którzy obawiają się piekła, zwłaszcza dla ludzi starszych.
Gdyby traktować nauki kościoła poważnie, należałoby stwierdzić, że większość z owych „katolickich grzechów” popełnił sam Bóg. Jednocześnie kościół głosi, że Bóg nie może czynić zła, że może je czynić tylko Szatan. Z jakiegoś powodu teolodzy katoliccy nie widzą tutaj sprzeczności. Rozumującym w ten sposób trudno też zrozumieć fragmenty Biblii, które mówią, że Szatan jest niejako wykonawcą planu Bożego albo narzędziem Boga za pomocą którego Bóg sprowadza Swój gniew (sąd) na niewybrańców. Sam Szatan, o którym czytamy, że przebywał w obecności Boga, stwarza w takim ujęciu wrażenie, że zna Boga najlepiej, tymczasem wpada przecież w pułapkę niewiedzy duchowej. Oczywiście owo wrażenie znajomości Boga przez Szatana ma swoje źródło w nauce kościoła, która Boga od Szatana oddziela bardzo cienką linią. W rzeczy samej, w takiej teologii Szatan staje się „Bogiem”. Rozumiejąc pojęcia „dobra i zła” po ludzku, liderzy religijni stwierdzają, że każdy człowiek ma w sobie niejako dwie natury – odrobinę dobra i odrobinę zła, czyli cząstkę Boga i cząstkę Szatana. Według nich owe „dwie natury” prowadzą nieustanny bój, który raz wygrywa jedna, a raz druga. Rozumując w taki sposób, z Boga czynimy Szatana, a z Szatana „Boga”. A wszystko to ma swoje źródło w fizycznym przekazie Słowa Bożego, rozumianym „według ciała” (ducha Szatana), a nie „według ducha” (Ducha Bożego). W przekazie tym Ducha Bożego sprowadza się do wymiaru „innego boga”, a Prawdę do wymiaru fałszu.
Należy tu podkreślić, że dwie siły duchowe istnieją rzeczywiście. Można też powiedzieć, że gdyby nie „Zło”, nie bylibyśmy w stanie rozpoznać „Dobra”, a raczej odwrotnie: gdyby nie „Dobro”, nie znalibyśmy natury „Zła”. Człowiek niezbawiony dokonuje takiego „podziału” w sferze fizycznego systemu moralnego, według własnej interpretacji. W swojej grzesznej naturze człowiek może jedynie teoretyzować na temat Dobra i Boga, a jego interpretacja będzie zawsze błędna. Nic więc dziwnego, że osoby określane ateistami, które na wszystko patrzą obojętnie, doskonale się bawią, słuchając nauk kościoła. Dowodzą nawet, że to, co kościół katolicki nazywa „grzechami”, jak choćby owe „siedem grzechów głównych”, w dynamice społecznej często jest motorem, który prowadzi do osiągnięcia sukcesu. Gdyby nie cechy takie jak „pycha”, „chciwość” czy „zazdrość”, człowiek byłby pozbawiony ambicji i motywacji do działania. Również „gniew” może motywować do działania, a także wyzwalać mechanizm obronny, na przykład podczas konfrontacji z przeciwnikiem. To, co kościół rozumie przez „nieczystość”, to w rzeczywistości naturalny instynkt, który wynika z uwarunkowań ludzkiej seksualności. Jeśli chodzi o „umiar w jedzeniu i piciu”, to jak wyznaczyć jego granice, skoro nawet święta czy uroczystości kościelne są „zakrapiane” alkoholem i często uświetniane ogromnymi ilościami pożywienia? Mało kto potrafi sobie wyobrazić wesele bez takiej oprawy. Skoro po ludzku pojmowane „lenistwo” jest złem, to czy „leniami” nie należałoby określić ludzi niemogących znaleźć pracy albo oddających się wakacyjnemu relaksowi? Żadnego z powyższych „grzechów głównych” naprawdę nie da się ocenić, a próba takiej oceny często kończy się poniżaniem innych.
Nic więc dziwnego, że pewne kręgi, przede wszystkim tak zwana „inteligencja”, patrzą na kościół z przymrużeniem oka, widząc go jako instytucję, która manipuluje prostymi lub naiwnymi ludźmi. Historia kościoła pokazuje, że na przestrzeni dziejów był on często utożsamiany z „ciemnogrodem”. Wzbudzanie strachu jest jednym ze sposobów na to, by zmusić ludzi do uczestniczenia w spowiedzi i „chodzenia do kościoła”, bo w oczach wielu te dwie czynności wystarczają, by „przypodobać się Bogu” i „zasłużyć na zbawienie”. Idzie to w parze z komfortem pustych „obietnic zbawienia” składanych przez jednego człowieka innemu człowiekowi, które są chętnie przyjmowane przez masy ludzkie pod każdą szerokością geograficzną. Dlatego można śmiało stwierdzić, że w propagandzie kościelnej „marchewka” przeważa nad „kijem”.
W zasadzie każda „klasyfikacja grzechów” zależy jedynie od inwencji twórczej jej autora. Podczas gdy niektórzy uznali Dziesięć Przykazań za „uniwersalny” standard sprawiedliwości, są tacy, którzy negują Stary Testament, nazywając go „Prawem”, i powołują się wybiórczo na Nowy Testament, nazywając go „Łaską”. Taki punkt widzenia sprawia, że niektórzy całkowicie odrzucają Stary Testament i traktują go jako dziś już „nieważny” i „nieaktualny”. Fiksując się na opisie historii życia Jezusa, wybierają te fragmenty Nowego Testamentu, które ich zdaniem wyznaczają „nowy” standard sprawiedliwości.
Ponoć „siedem grzechów głównych” pochodzi z czasów średniowiecza. To, czy wprowadził je papież Grzegorz Wielki, czy nie, nie ma znaczenia. Chodzi o ich historyczną i współczesną interpretację, o nadawanie im rangi „zła” a nawet źródła potępienia wiecznego, a także czynienie z nich „rozsadnika innych grzechów”. Stąd słowo „głównych” w ich nazwie. Po ludzku rozumiane pychę, chciwość, łakomstwo i nieczystość uważa się za nieuporządkowane pragnienia, na przykład pragnienie docenienia własnej wartości, pragnienie gromadzenia bogactw, pragnienie rozkoszy płynącej z jedzenia i picia, oraz rozkoszy seksualnych. Z kolei lenistwo, zazdrość i gniew uważa się za niechęć do realizacji pewnych „nadobnych” celów, na przykład za niechęć do wyzwań, trudności i wysiłku w życiu, w tym w życiu moralnym, za niezdrowe niedopuszczenie do zagrożenia dla własnej wartości i planów, za chęć odpłaty za niesprawiedliwość czy za błędnie pojmowane wymierzanie sprawiedliwości. W każdym z tych przypadków owe „nieuporządkowane wartości” czy „niechęć do realizacji celów” interpretuje się w sposób fizyczny, według własnych zasad moralnych. W praktyce oznacza to, że teolodzy sprowadzają Biblię do księgi nauk społecznych, ustalając, jak należy „uporządkować” swoje ludzkie pragnienia czy jak należy w sobie „wzbudzić chęć” do realizacji „Bożych celów”, poprzez odnoszenie się do pracy, czy to nad samym sobą, czy względem innych. Podkreślmy raz jeszcze, że ludzkie zasady moralne zwykle służą dobru społecznemu. Nie mają jednak nic wspólnego z „zasługiwaniem na zbawienie dobrymi uczynkami”, z „przypodobaniem się Bogu” czy z „walką z grzechem”.
Być może społecznie przywykliśmy do tego, by alkoholików uważać za „społeczny margines”, który wpisuje się w kościelną definicję „grzechu”, ale czy rozumując w ten sposób nie powinniśmy umieścić na nim i osób chorujących na anoreksję czy bulimię? Zwłaszcza tych drugich, bo ich zachowanie można by podciągnąć pod „brak umiarkowania w jedzeniu i piciu”. W gruncie rzeczy, jeżeli interpretującym „siedem grzechów głównych” będzie osoba spoza kościoła, to okaże się, że na ich podstawie znajdzie wiele przymiotów pasujących do zachowania członków danego wyznania. Tak naprawdę, stosując interpretację fizyczną, „grzech” możemy znaleźć we wszystkim, co robi każde z nas.
Spójrzmy teraz na wspomniane powyżej słowa w sposób duchowy, a nie fizyczny. Pycha, chciwość, łakomstwo (inaczej określane także „nieumiarkowaniem w jedzeniu i picu”), nieczystość, lenistwo, zazdrość i gniew występują w Biblii zwykle w rozproszeniu. Nie jest jednak ważne, czy Biblia zbiera je w całość w formie „siedmiu grzechów głównych”. Ważna jest interpretacja tych słów. W duchowym przekazie Biblii są to, obok wielu innych „grzechów” przez nią wymienianych, symbole ducha Szatana, który chce być „jak Bóg”. Szatan chce być samowystarczalny i wszechmocny, ma własną wolę posiadania „skarbów”, na wzór darów Bożych, nie ma umiaru w „spożywaniu ciała i krwi”, czyli w szerzeniu duchowego zła w postaci fałszywych doktryn. Doktryny te mają źródło w działaniu „ducha nieczystego”, „cudzołożnika duchowego”, ducha, który nie jest w stanie wykonać najmniejszej pracy w celu osiągnięcia zbawienia, choć twierdzi inaczej, stworzywszy własny „program zbawienia”. Duch ten oferuje fałszywy obraz „sprawiedliwości Bożej” oparty na „prawie uczynków”, który prowadzi do osądzania tych, którzy prawa nie wykonują albo nie podejmują pracy (jak „robotnicy ostatniej godziny” z przypowieści). To duch „gniewu i zła”, który jest kontrastem do Ducha Bożego, którego owocami są miłość i dobro, czyli „miłosierdzie i przebaczenie”, oczywiście w kontekście zbawienia duchowego.
Gdyby traktować nauki kościoła poważnie, należałoby stwierdzić, że większość z owych „katolickich grzechów” popełnił sam Bóg. Jednocześnie kościół głosi, że Bóg nie może czynić zła, że może je czynić tylko Szatan. Z jakiegoś powodu teolodzy katoliccy nie widzą tutaj sprzeczności. Rozumującym w ten sposób trudno też zrozumieć fragmenty Biblii, które mówią, że Szatan jest niejako wykonawcą planu Bożego albo narzędziem Boga za pomocą którego Bóg sprowadza Swój gniew (sąd) na niewybrańców. Sam Szatan, o którym czytamy, że przebywał w obecności Boga, stwarza w takim ujęciu wrażenie, że zna Boga najlepiej, tymczasem wpada przecież w pułapkę niewiedzy duchowej. Oczywiście owo wrażenie znajomości Boga przez Szatana ma swoje źródło w nauce kościoła, która Boga od Szatana oddziela bardzo cienką linią. W rzeczy samej, w takiej teologii Szatan staje się „Bogiem”. Rozumiejąc pojęcia „dobra i zła” po ludzku, liderzy religijni stwierdzają, że każdy człowiek ma w sobie niejako dwie natury – odrobinę dobra i odrobinę zła, czyli cząstkę Boga i cząstkę Szatana. Według nich owe „dwie natury” prowadzą nieustanny bój, który raz wygrywa jedna, a raz druga. Rozumując w taki sposób, z Boga czynimy Szatana, a z Szatana „Boga”. A wszystko to ma swoje źródło w fizycznym przekazie Słowa Bożego, rozumianym „według ciała” (ducha Szatana), a nie „według ducha” (Ducha Bożego). W przekazie tym Ducha Bożego sprowadza się do wymiaru „innego boga”, a Prawdę do wymiaru fałszu.
Należy tu podkreślić, że dwie siły duchowe istnieją rzeczywiście. Można też powiedzieć, że gdyby nie „Zło”, nie bylibyśmy w stanie rozpoznać „Dobra”, a raczej odwrotnie: gdyby nie „Dobro”, nie znalibyśmy natury „Zła”. Człowiek niezbawiony dokonuje takiego „podziału” w sferze fizycznego systemu moralnego, według własnej interpretacji. W swojej grzesznej naturze człowiek może jedynie teoretyzować na temat Dobra i Boga, a jego interpretacja będzie zawsze błędna. Nic więc dziwnego, że osoby określane ateistami, które na wszystko patrzą obojętnie, doskonale się bawią, słuchając nauk kościoła. Dowodzą nawet, że to, co kościół katolicki nazywa „grzechami”, jak choćby owe „siedem grzechów głównych”, w dynamice społecznej często jest motorem, który prowadzi do osiągnięcia sukcesu. Gdyby nie cechy takie jak „pycha”, „chciwość” czy „zazdrość”, człowiek byłby pozbawiony ambicji i motywacji do działania. Również „gniew” może motywować do działania, a także wyzwalać mechanizm obronny, na przykład podczas konfrontacji z przeciwnikiem. To, co kościół rozumie przez „nieczystość”, to w rzeczywistości naturalny instynkt, który wynika z uwarunkowań ludzkiej seksualności. Jeśli chodzi o „umiar w jedzeniu i piciu”, to jak wyznaczyć jego granice, skoro nawet święta czy uroczystości kościelne są „zakrapiane” alkoholem i często uświetniane ogromnymi ilościami pożywienia? Mało kto potrafi sobie wyobrazić wesele bez takiej oprawy. Skoro po ludzku pojmowane „lenistwo” jest złem, to czy „leniami” nie należałoby określić ludzi niemogących znaleźć pracy albo oddających się wakacyjnemu relaksowi? Żadnego z powyższych „grzechów głównych” naprawdę nie da się ocenić, a próba takiej oceny często kończy się poniżaniem innych.
Nic więc dziwnego, że pewne kręgi, przede wszystkim tak zwana „inteligencja”, patrzą na kościół z przymrużeniem oka, widząc go jako instytucję, która manipuluje prostymi lub naiwnymi ludźmi. Historia kościoła pokazuje, że na przestrzeni dziejów był on często utożsamiany z „ciemnogrodem”. Wzbudzanie strachu jest jednym ze sposobów na to, by zmusić ludzi do uczestniczenia w spowiedzi i „chodzenia do kościoła”, bo w oczach wielu te dwie czynności wystarczają, by „przypodobać się Bogu” i „zasłużyć na zbawienie”. Idzie to w parze z komfortem pustych „obietnic zbawienia” składanych przez jednego człowieka innemu człowiekowi, które są chętnie przyjmowane przez masy ludzkie pod każdą szerokością geograficzną. Dlatego można śmiało stwierdzić, że w propagandzie kościelnej „marchewka” przeważa nad „kijem”.
W zasadzie każda „klasyfikacja grzechów” zależy jedynie od inwencji twórczej jej autora. Podczas gdy niektórzy uznali Dziesięć Przykazań za „uniwersalny” standard sprawiedliwości, są tacy, którzy negują Stary Testament, nazywając go „Prawem”, i powołują się wybiórczo na Nowy Testament, nazywając go „Łaską”. Taki punkt widzenia sprawia, że niektórzy całkowicie odrzucają Stary Testament i traktują go jako dziś już „nieważny” i „nieaktualny”. Fiksując się na opisie historii życia Jezusa, wybierają te fragmenty Nowego Testamentu, które ich zdaniem wyznaczają „nowy” standard sprawiedliwości.
Ponoć „siedem grzechów głównych” pochodzi z czasów średniowiecza. To, czy wprowadził je papież Grzegorz Wielki, czy nie, nie ma znaczenia. Chodzi o ich historyczną i współczesną interpretację, o nadawanie im rangi „zła” a nawet źródła potępienia wiecznego, a także czynienie z nich „rozsadnika innych grzechów”. Stąd słowo „głównych” w ich nazwie. Po ludzku rozumiane pychę, chciwość, łakomstwo i nieczystość uważa się za nieuporządkowane pragnienia, na przykład pragnienie docenienia własnej wartości, pragnienie gromadzenia bogactw, pragnienie rozkoszy płynącej z jedzenia i picia, oraz rozkoszy seksualnych. Z kolei lenistwo, zazdrość i gniew uważa się za niechęć do realizacji pewnych „nadobnych” celów, na przykład za niechęć do wyzwań, trudności i wysiłku w życiu, w tym w życiu moralnym, za niezdrowe niedopuszczenie do zagrożenia dla własnej wartości i planów, za chęć odpłaty za niesprawiedliwość czy za błędnie pojmowane wymierzanie sprawiedliwości. W każdym z tych przypadków owe „nieuporządkowane wartości” czy „niechęć do realizacji celów” interpretuje się w sposób fizyczny, według własnych zasad moralnych. W praktyce oznacza to, że teolodzy sprowadzają Biblię do księgi nauk społecznych, ustalając, jak należy „uporządkować” swoje ludzkie pragnienia czy jak należy w sobie „wzbudzić chęć” do realizacji „Bożych celów”, poprzez odnoszenie się do pracy, czy to nad samym sobą, czy względem innych. Podkreślmy raz jeszcze, że ludzkie zasady moralne zwykle służą dobru społecznemu. Nie mają jednak nic wspólnego z „zasługiwaniem na zbawienie dobrymi uczynkami”, z „przypodobaniem się Bogu” czy z „walką z grzechem”.
Być może społecznie przywykliśmy do tego, by alkoholików uważać za „społeczny margines”, który wpisuje się w kościelną definicję „grzechu”, ale czy rozumując w ten sposób nie powinniśmy umieścić na nim i osób chorujących na anoreksję czy bulimię? Zwłaszcza tych drugich, bo ich zachowanie można by podciągnąć pod „brak umiarkowania w jedzeniu i piciu”. W gruncie rzeczy, jeżeli interpretującym „siedem grzechów głównych” będzie osoba spoza kościoła, to okaże się, że na ich podstawie znajdzie wiele przymiotów pasujących do zachowania członków danego wyznania. Tak naprawdę, stosując interpretację fizyczną, „grzech” możemy znaleźć we wszystkim, co robi każde z nas.
Spójrzmy teraz na wspomniane powyżej słowa w sposób duchowy, a nie fizyczny. Pycha, chciwość, łakomstwo (inaczej określane także „nieumiarkowaniem w jedzeniu i picu”), nieczystość, lenistwo, zazdrość i gniew występują w Biblii zwykle w rozproszeniu. Nie jest jednak ważne, czy Biblia zbiera je w całość w formie „siedmiu grzechów głównych”. Ważna jest interpretacja tych słów. W duchowym przekazie Biblii są to, obok wielu innych „grzechów” przez nią wymienianych, symbole ducha Szatana, który chce być „jak Bóg”. Szatan chce być samowystarczalny i wszechmocny, ma własną wolę posiadania „skarbów”, na wzór darów Bożych, nie ma umiaru w „spożywaniu ciała i krwi”, czyli w szerzeniu duchowego zła w postaci fałszywych doktryn. Doktryny te mają źródło w działaniu „ducha nieczystego”, „cudzołożnika duchowego”, ducha, który nie jest w stanie wykonać najmniejszej pracy w celu osiągnięcia zbawienia, choć twierdzi inaczej, stworzywszy własny „program zbawienia”. Duch ten oferuje fałszywy obraz „sprawiedliwości Bożej” oparty na „prawie uczynków”, który prowadzi do osądzania tych, którzy prawa nie wykonują albo nie podejmują pracy (jak „robotnicy ostatniej godziny” z przypowieści). To duch „gniewu i zła”, który jest kontrastem do Ducha Bożego, którego owocami są miłość i dobro, czyli „miłosierdzie i przebaczenie”, oczywiście w kontekście zbawienia duchowego.