3. Pojęcie grzechu a zasady moralne
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Historycznie rzecz biorąc, pojęcie „grzechu” było przez różne religie czy wyznania rozumiane bardzo szeroko. Lista definicji grzechu jest długa i zawiera między innymi: „rozdarcie w ludzkiej naturze albo życiu” (klęski, choroby itp.), „przeciwstawianie się Bogu i Jego woli”, „rozmijanie się z właściwym celem – Prawdą”, „odrzucenie Boga, Jego przykazań, prawa i przymierza”, „świadome zboczenie z właściwej drogi”, „bunt człowieka i odmowa podporządkowania się”, czyli wspomniane już „nieposłuszeństwo”, „ludzka słabość”, zwłaszcza „słabość ciała”, ale także „złe usposobienie i skłonność serca do przewrotności”, „zerwanie kontaktu z Bogiem”, „zaślepienie i zatwardziałość własnych przekonań”, „niechęć nawrócenia się”, „nieprawość (bezprawie)”, „niesprawiedliwość”, „wrogość i nienawiść wobec Boga”, „bezbożność”, „rodzaj długu”, „brak przebaczenia win” czy w końcu „odrzucenie przebaczenia”. Niemal wszyscy, a przynajmniej ci, którzy uznają autorytet Biblii, gotowi są przyznać, że grzech sięga początków egzystencji ludzkości na świecie (mówi się o tak zwanym „grzechu pierworodnym”). Wszyscy wierzą, że „Bóg włada dobrem i złem” (Iz 45:7, Hi 2:10). Często mówi się także, że Bóg zamienia zło na dobro, ale tu trzeba być ostrożnym, bo Bóg często wykorzystuje zło do własnych celów, by ostatecznie osiągnąć dobro (Rdz 50:20). Nie chodzi bynajmniej o to, że Bóg jest w stanie przemienić „złego ducha” w „Ducha dobrego”. To jest niemożliwe, gdyż „zły duch” jest duchem opozycyjnym. „Zamiana zła na dobro” to opis duchowej transformacji wybrańców (usunięcie z ich duszy ducha Złego i umieszczenie w niej Ducha Świętego), czyli uczynek, a jednocześnie dar, od Boga bez udziału uczynków człowieka.
Choć panuje powszechne przekonanie, że grzesznik potrzebuje pojednania z Bogiem, stwierdzenie to pociąga za sobą własny program zbawienia, czyli odkupienia z grzechu. Głosi się, że człowiek powinien „szukać Boga”, „wyznawać swoje grzechy”, „porzucić złą drogę” i „powrócić do Boga”, a widząc to, miłosierny Bóg odpuści mu jego grzechy. Faktem jest, że Jezus przyszedł do „grzeszników” i że naturę grzechu Bóg opisuje w znacznie szerszym i głębszym zakresie w Nowym Testamencie niż w Starym. Jezus odnosi się na przykład do naszego „serca”, czyli do wymiaru duchowego (choć między wierszami robi to także w Starym Testamencie). Mowa jednak nie o nawoływaniu do „zmiany starego sposobu życia” i do samoprzeistoczenia się w „lepszego siebie”, lecz o pokazaniu wielkości samego Boga, twórcy „naczyń na gniew i zagładę” oraz „naczyń na zmiłowanie i ku chwale Bożej”. W tych dwóch obrazach widzimy symbolikę „serca” i „naczynia”. Widać zatem, że na swoje przeznaczenie nie mamy wpływu, niczego nie możemy zmienić. Nie możemy też stwierdzić, że duchowy wymiar człowieka, a konkretnie „grzech”, czyli duch Szatana, w jakiś sposób ujawnia się na zewnątrz w naszym „zachowaniu”, zwłaszcza że owo zachowanie obejmuje nie tylko uczynki naszego ciała, z punktu widzenia moralności określane jako „złe”, ale także wszelkie inne formy przekraczania prawa. Jedynym Prawem, które „testuje ducha” jest Prawo Ducha Bożego. Duchowe wypełnianie tego Prawa jest wynikiem działania Ducha, czyli Łaski, co w ogóle nie jest zauważalne fizycznie. Głosiciele Słowa Bożego z Bożego namaszczenia odbierani są przez instytucje kościelne jako „sekta” albo wrogowie Boga, z tego względu, że ich przekaz znacznie różni się od tego, który reprezentuje większość, na przykład kościół katolicki, który przoduje w rzucaniu oskarżeń o „herezję” (skądinąd, z punktu widzenia tej instytucji kościelnej, jak najbardziej uzasadnione, bo z definicji wszystko, co nie zgadza się z doktryną katolicką, jest według katolicyzmu „herezją”). Stąd prawdziwi wybrańcy odbierani się jako fałszywi prorocy, heretycy, kłamcy, bluźniercy, bałwochwalcy itp. Mówi się o nich jako o bezbożnikach łamiących prawo.
Głoszący doktrynę o grzechu pierworodnym jako sile wewnętrznej, powstałej w wyniku „upadku pierwszych rodziców” (abstrahując od zrzucania winy na „pierwszych rodziców”), słusznie zauważają, że tylko śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa są od tej „złej mocy” wyzwoleniem. Wielu przekonanych jest, że wraz z ofiarą Chrystusa znika z tego świata grzech pierworodny. Inni twierdzą, że obrzęd chrztu jest czynnikiem gładzącym to „piętno duchowej niewoli”. Choć chrzest ukazany jest w Biblii metaforycznie, jako „zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa” (Rz 6:1-7), to kościół nadaje tę rangę obrzędowi chrztu wodą, który odbywa się w wymiarze fizycznym i który de facto jest bezużyteczny. Są to bowiem uczynki ustanowione przez prawo, oczywiście prawo w interpretacji kościoła, podczas gdy wyraźnie czytamy, że „dzięki uczynkom wymaganym przez prawo żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego oczach” (Rz 3:20). Uczynki wykonywane w posłuszeństwie względem prawa (prawa grzechu i śmierci) są nieposłuszeństwem względem Łaski (właściwego Prawa Ducha). Nie wynika to z czyjegoś widzimisię lecz z faktu, że „wszyscy zboczyli z drogi” (Rz 3:12).
Owszem, Chrystus „zgładził grzech świata” (J 1:29; 1 J 3:5), ale Jego ofiara dotyczy tylko Bożych wybrańców (dla których „zgładził” [moc] Szatana), którzy pochodzą z tego świata. Każdy wybraniec zaczyna jako „grzesznik”, czyli posiadający „ducha tego świata” – ducha Szatana. Chrystus „zniszczył dzieła diabła” (1 J 3:8), podczas gdy „dzieła diabła” trwają w każdym grzeszniku. Każdy, kto grzeszy, jest „dzieckiem diabła”, wrogiem Boga, a jest to każdy, kto nie otrzymał Ducha Świętego. „Dziecko diabła” zostaje „spłodzone” przez „ojca diabła”, czyli Szatana. Ten, kto otrzymał Ducha Świętego, nie może już grzeszyć, bo dar Boży, w postaci Ducha Bożego, jest nieodwracalny. Tymczasem w kościołach naucza się, że wszyscy ludzie są „dziećmi Bożymi”, nawet jeśli grzeszą. Nikt przy tym nie wypiera się tego, że grzeszy każdy, nawet papież.
Jak to się ma do definicji „dziecka Bożego” przedstawionej w Biblii? „Grzesznik” to „dziecko diabła” i „wróg Boga”, to ktoś dopuszczający się „bezprawia” (1 J 3:4), „odrzucający Łaskę”. Podążanie za prawem grzechu i śmierci jest bezprawiem względem Prawa Ducha. Innymi słowy, bezprawie to poddanie panowaniu Szatana, bez względu na to, czy jest ono świadome, czy nie. Słowo Boże zaszczepione jest w „sercu” człowieka przez Ducha, co oznacza, że Jezus „mieszka” w duszy wybrańca jako Duch. Zbawiony posiada więc w sobie „nasienie Boże”, dlatego nie może grzeszyć (1 J 3:9). Podsumowując, człowiek zbawiony nie grzeszy, bo ma w sobie Ducha Bożego zamiast grzechu, czyli zamiast ducha Szatana, czego w żaden sposób nie można zaobserwować z zewnątrz, bo nie ma namacalnych objawów obecności Ducha Bożego w duszy człowieka. Tymczasem kościoły, mówiąc o „dziecku Bożym, które wciąż może zgrzeszyć”, de facto stwierdzają, że Jezus (duch Boży) jest „grzesznikiem”. A są w stanie tak twierdzić, gdyż błędnie rozumieją i definiują grzech, uważając że grzech to nie duch Szatana, a jakiś czyn lub myśl, które widziane są jako „złe”, gdyż naruszają aktualnie obowiązujące normy moralne lub społeczne. Dlatego należy zapamiętać, że „Dziecko Boże” – zbawiony wybraniec – posiada w sobie „nasienie Boże”, czyli Ducha Chrystusa, który nie tylko, że nie może „grzeszyć”, ale jest dokładnym zaprzeczeniem „grzechu”, czyli ducha Szatana.
W ludzkiej interpretacji „skłonnością do zła” jest „uległość grzechowi”, czyli de facto ponowne łamanie woli (Prawa) Boga, znane również jako „przegrywanie z pokusami i słabościami”. Jednakże według Biblii nie tak wygląda zło. Zło nie ma wymiaru fizycznego, bo wymiar fizyczny to wyraz naszej interpretacji. Jeżeli ktoś opuści niedzielne nabożeństwo, nie przystąpi do spowiedzi i komunii raz w roku czy okłamie bliźniego, to „popełnia zło” w zakresie ustalonym przez człowieka lub jego wyznanie, jednak nie ma to nic wspólnego z Bogiem. Weźmy bardziej drastyczne przykłady takie jak kradzież czy morderstwo. Są one „złem” w rozumieniu prawa ludzkiego, za popełnienie którego grożą kary odpowiadające skali przestępstwa, które ludzie ustalili w ramach aktualnie obowiązującego systemu prawnego. Tego typu kary są oczywiście potrzebne w sensie wymiaru sprawiedliwości na tym świecie. Jest to jednak nasz własny system prawny. „Dziesięć Przykazań Bożych” czy inne „prawa biblijne” nie mają z tym nic wspólnego, choć posługują się językiem ludzkich wykroczeń i wykorzystują metaforycznie pojęcia takie jak „nie zabijaj”, „nie cudzołóż” czy „nie kradnij” (przykazania te zostały omówione w oddzielnym rozdziale). Krótko mówiąc, odnoszą się one do sfery duchowej. Wykorzystując symbolikę ludzkiego języka prawnego, definiują one naturę ducha nieczystego, którego cechuje to, że będzie on „okradał Boga z chwały”, „zabijał duchowo poprzez język kłamstwa i obłudy” oraz „zdradzał Boga jako duch nieczysty”, co w języku Biblii nazywa się także „cudzołóstwem duchowym”. Na tym właśnie polega owa „skłonność do zła” – na posiadaniu w sobie Złego ducha. Wybrańcy Boży mogą pochodzić z różnych środowisk, zarówno spośród grup religijnych, pomimo sprzeczności ich nauk z „wolą Bożą”, jak i spośród grup z marginesu społecznego, w tym także skazanych za morderstwo. W świetle Bożego planu zbawienia czyny fizyczne nie mają żadnego znaczenia. Jak wiemy, Biblia jest pełna opisów sytuacji, w których lud Boży „zabijał w imię Boga”, co również należy traktować symbolicznie. Licznie występujące w Biblii opisy wojen zwykle stanowią metaforyczny obraz „walki” ludu Bożego (wybrańców) z przeciwnikami Boga (niewybrańcami), a przywódca owych wrogów (niewybrańców) najczęściej jest obrazem Szatana.
Ocena pojęcia „grzechu” jest wynikiem ludzkiej interpretacji, która często plącze się w połączeniu z subiektywną interpretacją „dobra” i „zła”. Owa subiektywna, ludzka interpretacja dobra i zła za swoje kryterium przyjmuje aktualnie obowiązujące wartości moralne. Za każdym razem podkreślamy przysłówek „aktualnie”, gdyż ludzka moralność nieustannie się zmienia. W kościele mówi się, ze „grzech obciąża nasze sumienia”, ale mówi się także, że „spowiedź odciąża nasze sumienia”. W rzeczywistości jest to wyłącznie siła autosugestii. To mechanizm psychiczny, który sprawia, że kiedy „wyznamy” to, co nam ciąży z powodu ludzkiego poczucia winy, czujemy się lepiej. Zrzucamy kamień z serca. A jest tak dlatego, że podświadomie „grzech” łączymy z pogwałceniem zasad moralnych, które z kolei bazują na aktualnie obowiązującej kulturze, uważając, że to pogwałcenie ludzkich zasad moralnych w jakiś sposób obchodzi Boga, „sprawia mu ból” i „zasmuca” Go lub „obraża”. Wychowując się w takiej filozofii, wykształcamy w sobie głębokie poczucie winy, które łączymy z poczuciem „obrażenia” Boga i strachem przed karą, jaką Bóg wymierzy nam za pogwałcenie określonej zasady moralnej.
Boga jednak zupełnie nie obchodzą ani ludzkie zasady moralne, ani ich naruszanie. Tym zajmuje się ludzka etyka, kultura i system prawny! Zauważmy, że niektóre normy moralne czy społeczne są dopuszczone przez prawo na danym terytorium lub w danym okresie historycznym, a gdzie indziej lub kiedy indziej zakazane (choćby noszenie bikini sto lat temu lub obecnie w państwach muzułmańskich). W różnych społecznościach obowiązują różne prawa obyczajowe. Ustalanie zasad moralnych ma na celu wywołanie dysonansu psychicznego w wyniku ich naruszenia, czyli tak zwanego „poczucia winy”. Nie ma to nic wspólnego z „wrodzonym” poczuciem moralności. Na przykład, dziś mało kto ma poczucie winy z powodu uprawiania seksu bez ślubu kościelnego czy posiadania dziecka bez męża, podczas gdy jeszcze kilkadziesiąt lat temu dla wielu osób była to trauma moralna i psychiczna, do tego stopnia, że niektórzy stosowali różne formy samoupokorzenia (z samookaleczeniem włącznie), żeby jakoś to wewnętrzne poczucie winy zniwelować - po prostu ulżyć sobie psychicznie. Mimo że niektóre zasady moralne, takie jak „nie zabijaj”, „nie kradnij” czy „nie cudzołóż”, obowiązują w większości kultur (choć są i wyjątki od tych zasad), to zawsze istnieć będą pewne różnice światopoglądowe pomiędzy kulturami, szczególnie w zakresie osobistej wolności człowieka czy politycznej wolności danego społeczeństwa. Kradzież (grabież) czy zabijanie (morderstwo) w imię obrony wolności własnego kraju nierzadko jest czynem nie tylko pożądanym, ale wręcz bohaterskim! Mordercom w imię politycznej wolności (rycerzom, żołnierzom) stawia się przecież pomniki i nazywa się ich bohaterami. Cudzołóstwo za zgodą obu partnerów (dla wykluczenia gwałtu) często uważane jest za „zło” społeczne, jednocześnie będąc czymś powszechnym, a wielu broni go w imię wolności osobistej człowieka. Inne spojrzenie na „zdradę” obowiązuje też w przypadku „ślubu kościelnego”, a inne w przypadku ślubu „tylko cywilnego”. Seks w związku partnerskim (konkubinacie), bez ślubu, dla jednych będzie „nierządem”, dla innych zdrowym i przyjemnym współżyciem.
Z kolei politycznie, społecznie czy gospodarczo rzecz ujmując, zbyt duża swoboda jednego człowieka (np. ekstremalnie bogatego czy posiadającego władzę autorytarną) prowadzi do jego wywyższenia i nieuchronnego ograniczenia wolności drugiego człowieka (np. wyzysku ekonomicznego, niewolnictwa czy politycznego prześladowania). Dla wielu idee socjalistyczne i równościowe to jeszcze większe ograniczenie wolności człowieka. Dlatego w kontekście ludzkich stosunków społecznych nie ma złotego środka.
Zasady moralne ewoluują także wraz z dojrzewającym człowiekiem. Od najmłodszych lat pożądamy tego, co przyjemne, a unikamy tego, co nieprzyjemne. Gdyby nie to, że przesiąkamy narzuconym nam przez poprzednie pokolenia systemem nagród i kar, który nagradza to, co jest aktualnie uważane za społecznie „dobre”, a potępia to, co uważane jest za „złe”, nie mielibyśmy żadnego punktu odniesienia. To, co w wielu kulturach normalne i nikogo nie wzrusza (np. różne formy przemocy), w innych kulturach wywołuje przerażenie, obrzydzenie czy oburzenie. Nasz moralny punkt odniesienia określa jaki będzie skutek naszego czynu, czyli to, czy zostaniemy zań ukarani, czy nie. W dzieciństwie kierujemy się prawie wyłącznie własnym dobrem, czyli cechuje nas egoizm i egocentryzm. Pomimo zakazów, będziemy je z premedytacją łamali, choćby po to, by przetestować granice tolerancji naszych rodziców. Już u niemowląt odzywa się buntownicza natura, choć niejednokrotnie wykończeni psychicznie rodzice będą swoje maleństwa nazywać „aniołkami”. Dopiero w okresie dojrzewania zaczynamy dostosowywać się do zasad własnej grupy społecznej, gdyż włączy się u nas konformizm, czyli mechanizm psychiczny polegający na niechęci do odrzucenia przez grupę. Będziemy zatem dbać o innych, starać się innym nie szkodzić, choć wielokrotnie nie będziemy mieć na to ochoty, a prywatnie przyznamy, że jest to dla nas uciążliwe. Krótko mówiąc, zaczniemy wtedy zwracać uwagę na powszechnie akceptowane normy, często z pobudek egoistycznych – uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji, na przykład bolesnego ostracyzmu. Na dalszych etapach życia normy postępowania będzie nam wyznaczać opinia większości, która zmienia się periodycznie, a wraz z tymi zmianami często i my będziemy zmieniać swoje poglądy co do określonych zasad moralnych – będziemy sobie pozwalać na rzeczy, które kiedyś uważaliśmy za „niedopuszczalne” lub odwrotnie, to, co beztrosko robiliśmy w młodości, teraz zaczniemy uważać za „niedopuszczalne”.
I na tym właśnie systemie, społecznym systemie etycznym, kościoły zbudowały swoją teologię, swój „plan zbawienia”. Przyjęły one, że zbiór aktualnie obowiązujących zasad społecznych decyduje o „dobroci” człowieka, który przestrzegając ich, „zasługuje na zbawienie”, a kiedy je łamie, czy to czynem, wypowiedzią czy myślą (co zwykle wiąże się z wyrządzoną komuś krzywdą), nazywa się to „grzechem”. Problem polega właśnie na tym, że działania społecznie naganne lub nieetyczne określane są za pomocą takiej samej terminologii, jakiej Bóg używa w Biblii. Dodatkowo obojętność na czyjeś niemoralne działania czy namawianie kogoś do takiego działania określa się mianem „grzechu cudzego”.
Choć panuje powszechne przekonanie, że grzesznik potrzebuje pojednania z Bogiem, stwierdzenie to pociąga za sobą własny program zbawienia, czyli odkupienia z grzechu. Głosi się, że człowiek powinien „szukać Boga”, „wyznawać swoje grzechy”, „porzucić złą drogę” i „powrócić do Boga”, a widząc to, miłosierny Bóg odpuści mu jego grzechy. Faktem jest, że Jezus przyszedł do „grzeszników” i że naturę grzechu Bóg opisuje w znacznie szerszym i głębszym zakresie w Nowym Testamencie niż w Starym. Jezus odnosi się na przykład do naszego „serca”, czyli do wymiaru duchowego (choć między wierszami robi to także w Starym Testamencie). Mowa jednak nie o nawoływaniu do „zmiany starego sposobu życia” i do samoprzeistoczenia się w „lepszego siebie”, lecz o pokazaniu wielkości samego Boga, twórcy „naczyń na gniew i zagładę” oraz „naczyń na zmiłowanie i ku chwale Bożej”. W tych dwóch obrazach widzimy symbolikę „serca” i „naczynia”. Widać zatem, że na swoje przeznaczenie nie mamy wpływu, niczego nie możemy zmienić. Nie możemy też stwierdzić, że duchowy wymiar człowieka, a konkretnie „grzech”, czyli duch Szatana, w jakiś sposób ujawnia się na zewnątrz w naszym „zachowaniu”, zwłaszcza że owo zachowanie obejmuje nie tylko uczynki naszego ciała, z punktu widzenia moralności określane jako „złe”, ale także wszelkie inne formy przekraczania prawa. Jedynym Prawem, które „testuje ducha” jest Prawo Ducha Bożego. Duchowe wypełnianie tego Prawa jest wynikiem działania Ducha, czyli Łaski, co w ogóle nie jest zauważalne fizycznie. Głosiciele Słowa Bożego z Bożego namaszczenia odbierani są przez instytucje kościelne jako „sekta” albo wrogowie Boga, z tego względu, że ich przekaz znacznie różni się od tego, który reprezentuje większość, na przykład kościół katolicki, który przoduje w rzucaniu oskarżeń o „herezję” (skądinąd, z punktu widzenia tej instytucji kościelnej, jak najbardziej uzasadnione, bo z definicji wszystko, co nie zgadza się z doktryną katolicką, jest według katolicyzmu „herezją”). Stąd prawdziwi wybrańcy odbierani się jako fałszywi prorocy, heretycy, kłamcy, bluźniercy, bałwochwalcy itp. Mówi się o nich jako o bezbożnikach łamiących prawo.
Głoszący doktrynę o grzechu pierworodnym jako sile wewnętrznej, powstałej w wyniku „upadku pierwszych rodziców” (abstrahując od zrzucania winy na „pierwszych rodziców”), słusznie zauważają, że tylko śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa są od tej „złej mocy” wyzwoleniem. Wielu przekonanych jest, że wraz z ofiarą Chrystusa znika z tego świata grzech pierworodny. Inni twierdzą, że obrzęd chrztu jest czynnikiem gładzącym to „piętno duchowej niewoli”. Choć chrzest ukazany jest w Biblii metaforycznie, jako „zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa” (Rz 6:1-7), to kościół nadaje tę rangę obrzędowi chrztu wodą, który odbywa się w wymiarze fizycznym i który de facto jest bezużyteczny. Są to bowiem uczynki ustanowione przez prawo, oczywiście prawo w interpretacji kościoła, podczas gdy wyraźnie czytamy, że „dzięki uczynkom wymaganym przez prawo żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego oczach” (Rz 3:20). Uczynki wykonywane w posłuszeństwie względem prawa (prawa grzechu i śmierci) są nieposłuszeństwem względem Łaski (właściwego Prawa Ducha). Nie wynika to z czyjegoś widzimisię lecz z faktu, że „wszyscy zboczyli z drogi” (Rz 3:12).
Owszem, Chrystus „zgładził grzech świata” (J 1:29; 1 J 3:5), ale Jego ofiara dotyczy tylko Bożych wybrańców (dla których „zgładził” [moc] Szatana), którzy pochodzą z tego świata. Każdy wybraniec zaczyna jako „grzesznik”, czyli posiadający „ducha tego świata” – ducha Szatana. Chrystus „zniszczył dzieła diabła” (1 J 3:8), podczas gdy „dzieła diabła” trwają w każdym grzeszniku. Każdy, kto grzeszy, jest „dzieckiem diabła”, wrogiem Boga, a jest to każdy, kto nie otrzymał Ducha Świętego. „Dziecko diabła” zostaje „spłodzone” przez „ojca diabła”, czyli Szatana. Ten, kto otrzymał Ducha Świętego, nie może już grzeszyć, bo dar Boży, w postaci Ducha Bożego, jest nieodwracalny. Tymczasem w kościołach naucza się, że wszyscy ludzie są „dziećmi Bożymi”, nawet jeśli grzeszą. Nikt przy tym nie wypiera się tego, że grzeszy każdy, nawet papież.
Jak to się ma do definicji „dziecka Bożego” przedstawionej w Biblii? „Grzesznik” to „dziecko diabła” i „wróg Boga”, to ktoś dopuszczający się „bezprawia” (1 J 3:4), „odrzucający Łaskę”. Podążanie za prawem grzechu i śmierci jest bezprawiem względem Prawa Ducha. Innymi słowy, bezprawie to poddanie panowaniu Szatana, bez względu na to, czy jest ono świadome, czy nie. Słowo Boże zaszczepione jest w „sercu” człowieka przez Ducha, co oznacza, że Jezus „mieszka” w duszy wybrańca jako Duch. Zbawiony posiada więc w sobie „nasienie Boże”, dlatego nie może grzeszyć (1 J 3:9). Podsumowując, człowiek zbawiony nie grzeszy, bo ma w sobie Ducha Bożego zamiast grzechu, czyli zamiast ducha Szatana, czego w żaden sposób nie można zaobserwować z zewnątrz, bo nie ma namacalnych objawów obecności Ducha Bożego w duszy człowieka. Tymczasem kościoły, mówiąc o „dziecku Bożym, które wciąż może zgrzeszyć”, de facto stwierdzają, że Jezus (duch Boży) jest „grzesznikiem”. A są w stanie tak twierdzić, gdyż błędnie rozumieją i definiują grzech, uważając że grzech to nie duch Szatana, a jakiś czyn lub myśl, które widziane są jako „złe”, gdyż naruszają aktualnie obowiązujące normy moralne lub społeczne. Dlatego należy zapamiętać, że „Dziecko Boże” – zbawiony wybraniec – posiada w sobie „nasienie Boże”, czyli Ducha Chrystusa, który nie tylko, że nie może „grzeszyć”, ale jest dokładnym zaprzeczeniem „grzechu”, czyli ducha Szatana.
W ludzkiej interpretacji „skłonnością do zła” jest „uległość grzechowi”, czyli de facto ponowne łamanie woli (Prawa) Boga, znane również jako „przegrywanie z pokusami i słabościami”. Jednakże według Biblii nie tak wygląda zło. Zło nie ma wymiaru fizycznego, bo wymiar fizyczny to wyraz naszej interpretacji. Jeżeli ktoś opuści niedzielne nabożeństwo, nie przystąpi do spowiedzi i komunii raz w roku czy okłamie bliźniego, to „popełnia zło” w zakresie ustalonym przez człowieka lub jego wyznanie, jednak nie ma to nic wspólnego z Bogiem. Weźmy bardziej drastyczne przykłady takie jak kradzież czy morderstwo. Są one „złem” w rozumieniu prawa ludzkiego, za popełnienie którego grożą kary odpowiadające skali przestępstwa, które ludzie ustalili w ramach aktualnie obowiązującego systemu prawnego. Tego typu kary są oczywiście potrzebne w sensie wymiaru sprawiedliwości na tym świecie. Jest to jednak nasz własny system prawny. „Dziesięć Przykazań Bożych” czy inne „prawa biblijne” nie mają z tym nic wspólnego, choć posługują się językiem ludzkich wykroczeń i wykorzystują metaforycznie pojęcia takie jak „nie zabijaj”, „nie cudzołóż” czy „nie kradnij” (przykazania te zostały omówione w oddzielnym rozdziale). Krótko mówiąc, odnoszą się one do sfery duchowej. Wykorzystując symbolikę ludzkiego języka prawnego, definiują one naturę ducha nieczystego, którego cechuje to, że będzie on „okradał Boga z chwały”, „zabijał duchowo poprzez język kłamstwa i obłudy” oraz „zdradzał Boga jako duch nieczysty”, co w języku Biblii nazywa się także „cudzołóstwem duchowym”. Na tym właśnie polega owa „skłonność do zła” – na posiadaniu w sobie Złego ducha. Wybrańcy Boży mogą pochodzić z różnych środowisk, zarówno spośród grup religijnych, pomimo sprzeczności ich nauk z „wolą Bożą”, jak i spośród grup z marginesu społecznego, w tym także skazanych za morderstwo. W świetle Bożego planu zbawienia czyny fizyczne nie mają żadnego znaczenia. Jak wiemy, Biblia jest pełna opisów sytuacji, w których lud Boży „zabijał w imię Boga”, co również należy traktować symbolicznie. Licznie występujące w Biblii opisy wojen zwykle stanowią metaforyczny obraz „walki” ludu Bożego (wybrańców) z przeciwnikami Boga (niewybrańcami), a przywódca owych wrogów (niewybrańców) najczęściej jest obrazem Szatana.
Ocena pojęcia „grzechu” jest wynikiem ludzkiej interpretacji, która często plącze się w połączeniu z subiektywną interpretacją „dobra” i „zła”. Owa subiektywna, ludzka interpretacja dobra i zła za swoje kryterium przyjmuje aktualnie obowiązujące wartości moralne. Za każdym razem podkreślamy przysłówek „aktualnie”, gdyż ludzka moralność nieustannie się zmienia. W kościele mówi się, ze „grzech obciąża nasze sumienia”, ale mówi się także, że „spowiedź odciąża nasze sumienia”. W rzeczywistości jest to wyłącznie siła autosugestii. To mechanizm psychiczny, który sprawia, że kiedy „wyznamy” to, co nam ciąży z powodu ludzkiego poczucia winy, czujemy się lepiej. Zrzucamy kamień z serca. A jest tak dlatego, że podświadomie „grzech” łączymy z pogwałceniem zasad moralnych, które z kolei bazują na aktualnie obowiązującej kulturze, uważając, że to pogwałcenie ludzkich zasad moralnych w jakiś sposób obchodzi Boga, „sprawia mu ból” i „zasmuca” Go lub „obraża”. Wychowując się w takiej filozofii, wykształcamy w sobie głębokie poczucie winy, które łączymy z poczuciem „obrażenia” Boga i strachem przed karą, jaką Bóg wymierzy nam za pogwałcenie określonej zasady moralnej.
Boga jednak zupełnie nie obchodzą ani ludzkie zasady moralne, ani ich naruszanie. Tym zajmuje się ludzka etyka, kultura i system prawny! Zauważmy, że niektóre normy moralne czy społeczne są dopuszczone przez prawo na danym terytorium lub w danym okresie historycznym, a gdzie indziej lub kiedy indziej zakazane (choćby noszenie bikini sto lat temu lub obecnie w państwach muzułmańskich). W różnych społecznościach obowiązują różne prawa obyczajowe. Ustalanie zasad moralnych ma na celu wywołanie dysonansu psychicznego w wyniku ich naruszenia, czyli tak zwanego „poczucia winy”. Nie ma to nic wspólnego z „wrodzonym” poczuciem moralności. Na przykład, dziś mało kto ma poczucie winy z powodu uprawiania seksu bez ślubu kościelnego czy posiadania dziecka bez męża, podczas gdy jeszcze kilkadziesiąt lat temu dla wielu osób była to trauma moralna i psychiczna, do tego stopnia, że niektórzy stosowali różne formy samoupokorzenia (z samookaleczeniem włącznie), żeby jakoś to wewnętrzne poczucie winy zniwelować - po prostu ulżyć sobie psychicznie. Mimo że niektóre zasady moralne, takie jak „nie zabijaj”, „nie kradnij” czy „nie cudzołóż”, obowiązują w większości kultur (choć są i wyjątki od tych zasad), to zawsze istnieć będą pewne różnice światopoglądowe pomiędzy kulturami, szczególnie w zakresie osobistej wolności człowieka czy politycznej wolności danego społeczeństwa. Kradzież (grabież) czy zabijanie (morderstwo) w imię obrony wolności własnego kraju nierzadko jest czynem nie tylko pożądanym, ale wręcz bohaterskim! Mordercom w imię politycznej wolności (rycerzom, żołnierzom) stawia się przecież pomniki i nazywa się ich bohaterami. Cudzołóstwo za zgodą obu partnerów (dla wykluczenia gwałtu) często uważane jest za „zło” społeczne, jednocześnie będąc czymś powszechnym, a wielu broni go w imię wolności osobistej człowieka. Inne spojrzenie na „zdradę” obowiązuje też w przypadku „ślubu kościelnego”, a inne w przypadku ślubu „tylko cywilnego”. Seks w związku partnerskim (konkubinacie), bez ślubu, dla jednych będzie „nierządem”, dla innych zdrowym i przyjemnym współżyciem.
Z kolei politycznie, społecznie czy gospodarczo rzecz ujmując, zbyt duża swoboda jednego człowieka (np. ekstremalnie bogatego czy posiadającego władzę autorytarną) prowadzi do jego wywyższenia i nieuchronnego ograniczenia wolności drugiego człowieka (np. wyzysku ekonomicznego, niewolnictwa czy politycznego prześladowania). Dla wielu idee socjalistyczne i równościowe to jeszcze większe ograniczenie wolności człowieka. Dlatego w kontekście ludzkich stosunków społecznych nie ma złotego środka.
Zasady moralne ewoluują także wraz z dojrzewającym człowiekiem. Od najmłodszych lat pożądamy tego, co przyjemne, a unikamy tego, co nieprzyjemne. Gdyby nie to, że przesiąkamy narzuconym nam przez poprzednie pokolenia systemem nagród i kar, który nagradza to, co jest aktualnie uważane za społecznie „dobre”, a potępia to, co uważane jest za „złe”, nie mielibyśmy żadnego punktu odniesienia. To, co w wielu kulturach normalne i nikogo nie wzrusza (np. różne formy przemocy), w innych kulturach wywołuje przerażenie, obrzydzenie czy oburzenie. Nasz moralny punkt odniesienia określa jaki będzie skutek naszego czynu, czyli to, czy zostaniemy zań ukarani, czy nie. W dzieciństwie kierujemy się prawie wyłącznie własnym dobrem, czyli cechuje nas egoizm i egocentryzm. Pomimo zakazów, będziemy je z premedytacją łamali, choćby po to, by przetestować granice tolerancji naszych rodziców. Już u niemowląt odzywa się buntownicza natura, choć niejednokrotnie wykończeni psychicznie rodzice będą swoje maleństwa nazywać „aniołkami”. Dopiero w okresie dojrzewania zaczynamy dostosowywać się do zasad własnej grupy społecznej, gdyż włączy się u nas konformizm, czyli mechanizm psychiczny polegający na niechęci do odrzucenia przez grupę. Będziemy zatem dbać o innych, starać się innym nie szkodzić, choć wielokrotnie nie będziemy mieć na to ochoty, a prywatnie przyznamy, że jest to dla nas uciążliwe. Krótko mówiąc, zaczniemy wtedy zwracać uwagę na powszechnie akceptowane normy, często z pobudek egoistycznych – uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji, na przykład bolesnego ostracyzmu. Na dalszych etapach życia normy postępowania będzie nam wyznaczać opinia większości, która zmienia się periodycznie, a wraz z tymi zmianami często i my będziemy zmieniać swoje poglądy co do określonych zasad moralnych – będziemy sobie pozwalać na rzeczy, które kiedyś uważaliśmy za „niedopuszczalne” lub odwrotnie, to, co beztrosko robiliśmy w młodości, teraz zaczniemy uważać za „niedopuszczalne”.
I na tym właśnie systemie, społecznym systemie etycznym, kościoły zbudowały swoją teologię, swój „plan zbawienia”. Przyjęły one, że zbiór aktualnie obowiązujących zasad społecznych decyduje o „dobroci” człowieka, który przestrzegając ich, „zasługuje na zbawienie”, a kiedy je łamie, czy to czynem, wypowiedzią czy myślą (co zwykle wiąże się z wyrządzoną komuś krzywdą), nazywa się to „grzechem”. Problem polega właśnie na tym, że działania społecznie naganne lub nieetyczne określane są za pomocą takiej samej terminologii, jakiej Bóg używa w Biblii. Dodatkowo obojętność na czyjeś niemoralne działania czy namawianie kogoś do takiego działania określa się mianem „grzechu cudzego”.