16. Rozumienie grzechu przez kapłanów ziemskich
Twoje narzędzia:
UWAGA: Powyższe linki do tekstów biblijnych udostępniamy wyłącznie dla wygody czytelnika. Znajdują się one jednak na stronach innych, niezależnych od nas autorów, których poglądy i opinie należą wyłącznie do nich, a zespół Projektu Daniel 12 tych poglądów nie autoryzuje ani nie podziela. Autoryzujemy jedynie teksty opublikowane na niniejszej stronie.
Niektóre odłamy religijne (na przykład prawosławie) twierdzą, że człowiek rodzi się „doskonały”, a więc „bez grzechu” (rozumianego w sposób fizyczno-moralny), jednak „dziedziczy śmierć” (w sensie fizycznym) od prarodziców Adama i Ewy. Innym słowy, kwestią dziedziczną jest tu śmiertelność, a nie grzech. W zasadzie każde wyznanie ma swoją definicję owego „skażenia” – wyróżnia się kilka stopni skażenia natury ludzkiej za sprawą „grzechu pierworodnego” oraz kilka stopni „obmycia z grzechu”. Na przykład luteranie uważają, że chrzest jest obmyciem z grzechów, ale nie z grzechu pierworodnego, przez co nie da się usunąć „skłonności człowieka do grzechu”, przy czym zakładają oni możliwość „przemiany człowieka” (również rozumianej w sposób fizyczno-moralny) za jego życia.
Owo „obmycie z grzechu” (albo z grzechów) często interpretowane jest w zależności od rodzaju „grzechu”. Pomimo wielu różnych podziałów „grzechu”, katolicy, co już wcześniej omówiliśmy, najczęściej odnoszą się do dwóch: „grzechy lekkie (powszechne)” i „ciężkie (śmiertelne)”. Odpowiednio wyróżniają także dwa „stany duchowe” człowieka: „stan łaski uświęcającej” i „stan grzechu śmiertelnego”. Dla katolików najgorszym scenariuszem jest umrzeć w stanie „grzechu śmiertelnego”, bo w ich rozumieniu taka dusza od razu trafia do piekła. Oznacza to, że jeśli osoba o wysokim morale na ostatnim etapie życia popełni „grzech”, o którym wiedzą inni, przez wszystkich uznawana jest za przegraną. Jeżeli nie jest to „grzech śmiertelny”, to pozostaje jeszcze szansa zwana „czyśćcem”. I odwrotnie – jeśli osoba bardzo niemoralna zdąży przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć komunię, albo przynajmniej namaszczenie od księdza, uważana jest za wielkiego szczęściarza, bo na pewno trafi do nieba. Nawet w przypadku niepewności co do losu zmarłego, usilna modlitwa rodziny i przyjaciół oraz msze odprawiane w jego intencji mogą przetransportować jego duszę z czyśćca do nieba. Taki właśnie sposób myślenia jest głęboko zakorzeniony nawet wśród osób, które niespecjalnie wgłębiają się w zawiłości teologii katolickiej. Taka właśnie jest nasza „wiara” – ślepa. Tymczasem pojęcia takie jak „czyściec”, „skuteczność sakramentów”, „modlitwa za zmarłych” czy „msza w intencji za zmarłych” nie istnieją. To wytwory naszej bujnej wyobraźni, inspirowane naszą desperacją i usilną chęcią przejęcia kontroli nad procesem zbawienia. Owszem, w sensie duchowym możemy rozumieć „modlitwę za zmarłych” jako głoszenie Słowa Bożego martwym duchowo, a w szczególności Bożym wybrańcom. W kulturze katolickiej osoba, która popełniła „grzech śmiertelny” za życia na ziemi, ma możliwość powrotu do „stanu łaski uświęcającej”, co oznacza, że „grzech śmiertelny” jest wybaczalny. To jednak znowu zależy od człowieka – zarówno od samego „grzesznika”, od tego czy wyzna wiarę, zaniecha grzechu i wypełnieni nakazaną pokutę, jak i od księdza, który tę pokutę zadaje i „udziela rozgrzeszenia” (bądź nie). Teoria ta, czego jej autorzy kompletnie nie zauważają, zakłada, że skoro jesteśmy samowystarczalni i sami kontrolujemy nasze „zbawienie”, Bóg jest nam zupełnie niepotrzebny. Zatem, bez względu na wyznanie, kapłaństwo ziemskie, instytucjonalne to własny, fałszywy program zbawienia.
Kolejną trudną do rozstrzygnięcia kontrowersją jest deklaracja Jezusa, że ludziom darowane zostaną „wszystkie grzechy”, podczas gdy w innym fragmencie Biblii mowa jest o „grzechu przeciwko Duchowi Świętemu” (w sensie „bluźnierstwa”), który jest „niewybaczalny” (Mt 12:31-32). Ponieważ Bóg to Duch, brak Ducha oznacza „stan grzechu”, czyli obecność ducha Szatana, albo inaczej, przynależność do Szatana. Ponieważ Szatan jest „bluźniercą”, każdy niezbawiony posiada w sobie „ducha bluźniercy”, w związku z czym sam będzie „bluźniercą”. Każdy niezbawiony, a dokładniej, każdy niewybraniec jest „grzesznikiem”, któremu Bóg „nigdy nie wybaczy”. Niewybraniec nigdy bowiem nie doświadczy zbawienia, gdyż jego przeznaczeniem jest potępienie. Kapłaństwo ziemskie, instytucjonalne to zatem obraz niewybrańców, a więc „bluźnierców”, zaś nauka instytucji kościelnej to „szerzenie bluźnierstw”, w opozycji do Ducha Świętego (duchowego przekazu Biblii).
Pomimo tego, że ślepo „wierzymy” w ideologię kościoła, która jest pełna sprzeczności i absurdów, sami nie wiemy, a często nie wiedzą i kapłani, jaka jest różnica pomiędzy „grzechem lekkim” a „grzechem ciężkim”. Przykładem może być „morderstwo”, które nazywane jest potwornym złem i zwykle kojarzone z „grzechem ciężkim” (śmiertelnym: „życie za życie”). Morderstwo może mieć jednak różny charakter, a upraszczając, może zostać dokonane z premedytacją lub bez. Istnieje na przykład morderstwo niezupełnie świadome i niezupełnie dobrowolne, dlatego określa się je raczej jako „zabójstwo”. Z drugiej jednak strony, zapominamy o ważnej zasadzie biblijnej, według której już sam zamiar oznacza dokonanie czynności. W takim przypadku, jeśli nawet przez chwilę pomyślimy o zabiciu człowieka, co z pewnością zdarza się wielu, stajemy się „mordercami w sercu” – co w sensie duchowym jest metaforycznym obrazem „ducha mordercy”, czyli ducha Szatana. Weźmy na przykład Abrahama, który był gotowy ofiarować swego pierworodnego syna Izaaka, zresztą zgodnie z poleceniem Boga, co później zostało zinterpretowane tak, że de facto „ofiarował syna swego” (Hbr 11:17). Kierując się literalnym spojrzeniem na Biblię, trzeba by Abrahama nazwać „mordercą”, podobnie jak Boga, który wywołał u niego taką reakcję. Dlatego cała teoria kościoła na temat grzechu i jego podziału to bajka. Tymczasem według Biblii kłamstwo na temat Bożego planu zbawienia oraz nieprzyjęcie prawdy głoszonej przez wybrańców namaszczonych Duchem, a także ich wyłączenie ze wspólnoty jest „duchowym zabiciem” tych wybrańców (J 16:2). Dlatego Szatan, duch kłamstwa i fałszu, nazywany jest „mordercą” (J 8:44). Oczywiście chodzi o „mordercę duchowego”. Biblijne obrazy braku akceptacji, czy wyrzucania ze świątyni to symbole separacji niewybrańców od wybrańców, separacji przekazu fałszywego („fałszywego świadectwa”) od przekazu Prawdy (prawdziwego świadectwa).
Człowiek jest w swoich stwierdzeniach zmienny, ale nie Bóg w swoim przekazie duchowym Słowa Bożego. Zmiany doktryn na przestrzeni dziejów świadczą o tym, jak człowiek pogrąża się w swoim „kłamstwie”. Kiedyś rozwody kościelne czy dopuszczanie kobiet do służby w kościele były czymś nie do przyjęcia, teraz stają się normą. Nawet tak dogmatyczna, wydawałoby się, spowiedź doczekała się swoich udogodnień. Teraz nie ma już obowiązku spowiadania się z „grzechów lekkich”. Wystarczy przyjąć „komunię świętą”, a „grzechy” znikną same. Ot, taka magia. Oczywiście nie oznacza to, że spowiedź jest do czegokolwiek potrzebna, że małżeństwa kościelne powinny trwać całe życie i że kobietom nie wolno służyć Bogu. Chodzi o to, że takie zasady ustalane są arbitralnie i zmieniane dowolnie, zgodnie z wolą człowieka, a nie Boga. Dlaczego więc mielibyśmy wierzyć kościołowi? Problem polega na tym, że człowiek niezbawiony, a docelowo niewybraniec, zawsze będzie lgnął do fałszywej religii, bo taka jest jego duchowa natura – zamieszkiwany przez ducha Szatana, człowiek zawsze wybierze program zbawienia, który uniezależnia go od Boga i może być dowolnie kształtowany, zgodnie z wolą człowieka.
Prawo kościoła katolickiego zrównuje świadomych morderców z ludźmi, którzy może i żyją moralnie, ale nie akceptują któregoś z kościelnych dogmatów, nie wspominając już o wyznawcach „innej wiary”. To zrównanie polega na tym, że zdaniem kościoła zarówno jedni, jak i drudzy popełniają „grzech ciężki” (śmiertelny). Wniosek jest jeden: jeśli jesteś katolikiem, to lepiej nie zadawaj pytań tylko zgadzaj się w ciemno ze wszystkim, co głosi kościół. Zadając pytania, pokazujesz, że kwestionujesz prawdziwość nauk kościelnych, takich jak sakramenty, czyściec, świętość Marii oraz innych świętych czy nieomylność papieża jako głowy kościoła. W rezultacie ryzykujesz, że zostaniesz odtrącony przez swoją społeczność, a po śmierci trafisz do piekła. W tak obłudnym żyjemy świecie. Takiej osobie, jeśli pójdzie inną drogą, automatycznie przypina się etykietę „grzechu śmiertelnego”, w konsekwencji czego jej dotychczasowi współwyznawcy czują się upoważnieni do jej prześladowania i wyklęcia. To dość naturalna reakcja, bo czyjeś odejście od nauk kościoła automatycznie staje się oskarżeniem kościoła o głoszenie kłamstwa. A takiej zniewagi nie przebaczy żadna instytucja, która uważa się za „świętą” a w związku z tym „nietykalną”. Podobnie jest w przypadku jej członków. Jeśli jakiś członek kwestionuje zasady własnej religii, automatycznie sugeruje, że pozostali są wyznawcami kłamstwa, co dla człowieka, zwłaszcza religijnego, jest jedną z najgorszych obelg. Stąd zbiorowe wyparcie, które prowadzi do zakrzyczenia, prześladowania, aż w końcu wykluczenia takiej osoby, jakby samo to mogło uratować prawdziwość nauk kościelnych.
Najogólniej rzecz biorąc, w pojęciu kościoła „grzechami śmiertelnymi” są wszelkie działania człowieka, które mogą naruszyć prawidłowe funkcjonowanie systemu religijnego albo spowodować zaburzenie niewzruszoności wiary u siebie lub u innych. Samo odejście od kościoła to już skazanie się na śmierć. Można zatem prowadzić życie bardzo niemoralne, oszukiwać, pogrążać się w alkoholu, bić żonę i dzieci, a nawet je gwałcić, ale jeżeli przynależy się do kościoła, ma się niezawodny parasol ochronny przed „grzechem śmiertelnym”. Tej obłudzie nie ma końca. Takie podejście czyni katolików ślepymi egzekutorami prawa ustanowionego przez człowieka. Zatem ktoś, kto boi się przyjąć naukę Bożą pochodzącą z Biblii, gdyż podważa ona naukę jego kościoła, przez który straszony jest piekłem za jego porzucenie, wybiera człowieka ponad Boga. Ktoś taki powinien odpowiedzieć sobie na pytania: „Czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga?” (Dz 4:19) oraz „Czy warto jest uchylać Boże przykazanie aby zachować własną tradycję?” (Mk 7:9). Na szczęście zbawionego wybrańca, który otrzymał dar mądrości Bożej, nie przerazi ani wydalenie go, ani samodzielne odejście, ani niewstąpienie do żadnego kościoła, ani groźby ze strony kościoła, bo wie, że wszystko to jedno wielkie kłamstwo.
Hebrajscy kapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze zadawali Jezusowi pytanie, jakim prawem odpuszcza grzechy i bawi się w Boga? Świadczy to o tym, że widzieli w Nim zwykłego człowieka, „syna cieśli”. Mieli jednak rację w jednym: tylko Bóg może odpuszczać grzechy. W praktyce oznacza to, że tylko Bóg może pokonać Szatana. Duch Boży wyrzuca ducha Szatana z duszy wybrańca, co nazywa się także „usunięciem grzechu”, „odkupieniem” lub „obmyciem z grzechu”. Samo słowo „grzech” może być wyrażane w liczbie pojedynczej lub mnogiej. Wynika to nie tylko z podobieństwa duchowej natury Szatana do natury Boga, a więc wielorakości funkcji i ról spełnianych przez oba duchy (biblijnym odpowiednikiem Ojca, Syna i Ducha jest Smok, Bestia i Fałszywy Prorok; Ap 16:13), ale także ze zdolności „rozlania” złego ducha na wszystkich ludzi, z których każdy posiada w sobie jego obrazową „cząstkę”.
Ponieważ ochrona zapewniana przez Ducha Świętego nadchodzi w różnych momentach pielgrzymki poszczególnych wybrańców na tej ziemi (na przykład w łonie matki, jak w przypadku Jana Chrzciciela, który został zbawiony w 6 miesiącu życia, czy na ostatnim etapie życia, jak w przypadku łotra na Krzyżu), Biblia stwierdza, że każdy człowiek „poczęty jest w grzechu”. Czasem Biblia wspomina o „stopniu nawiedzenia”, który jest niczym wyznacznik „stanu grzeszności”. Czytamy na przykład, że Maria Magdalena była opętana przez siedem diabłów oraz o duchu o nazwie „Legion”, którego liczba wynosiła dwa tysiące. Podobnie jak w przypadku różnych darów Ducha Świętego wymienianych przez Biblię, istnieją w niej różne formy przekleństwa sprowadzanego przez ducha Szatana. Najbardziej niebezpieczne są te, kiedy występuje on pod maską „Anioła Światłości”, czyli kiedy „podaje się za Boga”. Takimi właśnie „aniołami światłości” są kapłani ziemscy. Dlatego w pierwszej kolejności Jezus oskarżał ludzi związanych ze świątynią, którzy wydawali się bogobojni i oddani Bogu. Nie rozpoznając Chrystusa, udowodnili, że są sługami Szatana. Ich „nauka” była zaprzeczeniem przekazu Boga. Tacy nauczyciele są najgorsi, bo stwarzają pozór, że wielbią Boga, a w rzeczywistości z Bogiem nie mają nic wspólnego. Owymi „kapłanami” są nie tylko przedstawiciele judaizmu, ale także przedstawiciele chrześcijaństwa. To właśnie im powinno się zadać pytanie, jakim prawem odpuszczają grzechy innym i bawią się w Boga? Obrzędy takie jak obrzezanie i chrzest są zabiegami fizycznymi, którym nadaje się rangę „duchowego oczyszczenia z grzechów”, „pojednania z Bogiem” oraz „zawarcia z Bogiem przymierza”. To wynik patrzenia na Chrystusa, czyli na Słowo Boże, w sposób fizyczny. Oznacza to brak rozpoznania Chrystusa i brak rozpoznania przekazu Ducha.
Mówi się, że kapłan katolicki jest pośrednikiem pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Tymczasem jedynym pośrednikiem pomiędzy Ojcem a człowiekiem (wybrańcem) jest Jezus Chrystus, czyli Duch Boży. Można więc powiedzieć, że Bóg jest pośrednikiem sam dla siebie. Oprócz „odpuszczania grzechów”, kapłanowi przypisuje się moc przeistoczenia opłatka (hostii) w ciało Jezusa. Taki właśnie opłatek, któremu przypisuje się magiczną moc ciała Chrystusa, ową magiczną mocą usuwa grzechy, choć tylko te „lekkie”. Może z czasem zasady tej religii znów ewoluują i usuwane będą także „grzechy ciężkie?” Aż trudno powstrzymać się tu od sarkazmu. Z opłatka robi się rzekomą podobiznę „ciała Chrystusa”, ale dodatkowo stosuje się całą teatralną oprawę, by stworzyć iluzję rozpoznania grzechu i jego „gładzenia”. Nieważne, że najczęściej pomija się wino i jego „cudowne działanie”. Tak czy inaczej, podstawowe pytanie brzmi: Jak można rzeczom fizycznym przypisywać wymiar duchowy? Okazuje się, że można. Jeśli wierzy się, że Chrystus był fizycznym, biologicznym człowiekiem, „synem cieśli”. A taką ideę, w ślad za faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, lansuje kościół katolicki.
Specjalne właściwości przypisuje się także innym „sakramentom”. Co ciekawe, istotne są tu same czynności, bez względu na to, czy pełniący posługę kapłańską jest wzorowym moralnie księdzem, czy ukrywa trupy w szafie. „Wartości moralne” dotyczą bowiem tylko parafian, którym albo wciska się puste obietnice (marchewka), albo straszy ich piekłem (kij). Hierarchowie mają immunitet jeśli chodzi o wierność swoim własnym naukom – mogą dowolnie łamać głoszone przez siebie zasady i są nienaruszalni, między innymi z powodu wiary, że jako kapłani są fizycznymi „namiestnikami” Jezusa na ziemi. Dlatego w tej kwestii, jak wierzą, mają wolną rękę. Można więc powiedzieć, że fundamentem ideologii instytucjonalnego „gładzenia grzechów” jest raczej niezachwiana wiara parafian w swoich przewodników i wymyślone przez nich sakramenty, niż „wiara w Boga”. Z pewnością nie jest to wiara Chrystusa, która jest darem Ducha Bożego. W rzeczywistości Kapłanem na wieki jest Jezus Chrystus, a Jego „kapłanami”, wyłącznie w sensie duchowym, są zbawieni wybrańcy Boży, namaszczeni na kapłaństwo duchowe przez Ducha Świętego. „Kapłaństwo Duchowe” to biblijna fraza obrazująca dzielenie się Słowem i przekazem Ducha z innymi (docelowo wybrańcami). Nie ma tu żadnych instytucji, żadnych obrzędów, żadnych fizycznych gmachów, żadnych fizycznych doktryn. Obietnica zbawienia i wybawienia od Złego wychodzi od Pana. To On jest sprawcą „działania”, które ma jedynie wymiar symboliczny, bo nie objawia się w sposób namacalny. Ofiara Chrystusa została złożona raz na zawsze i jest doskonała, natomiast kościelni nauczyciele ponaglają swoich zwolenników, by do spowiedzi przystępowali przynajmniej raz w roku. Powtarzalność fizycznych czynności zaprzecza duchowej doskonałości. Oczywiście ofiara Chrystusa również ma wymiar wyłącznie duchowy, a jest nią przelanie Ducha (Krwi) na swoich wybrańców. Jezus zbawia raz na zawsze. W związku z tym nie ma możliwości, by Ducha Bożego otrzymać raz, potem Go utracić, a potem znowu otrzymać i znowu utracić. Ta absurdalna karuzela zaprzecza nauce Biblii, która wyraźnie podkreśla zasadę „zachowania w świętości”, czyli niemożności utraty zbawienia. Gdyby Duch Boży „wychodził z wybrańca”, czyli raz po raz go opuszczał i do niego powracał, oznaczałoby to zwycięstwo Szatana, co jest niedorzecznością.
Zgodnie z Biblią (1J 1:7) to Krew Jezusa (Duch Boży) oczyszcza nas (wybrańców) od wszelkiego grzechu (od ducha Szatana) a nie obrzęd zwany „komunią”. Intelektualna „wiara w Jezusa” czy wiara w Jego ofiarę nie jest wyznacznikiem „zbawienia” nawet z fizycznego punktu widzenia. Nieustannie powtarzamy, że „wierzymy w Boga” i „modlimy się” nawet kilka razy dziennie, ale w rzeczywistości jest to nasze własne działanie, pochodna naszych własnych wysiłków i własnego przekonania o „naszej wierze”. Wiara to dar Ducha. Wiara nie objawia się w sposób namacalny. Nie ważne ile razy ktoś „pójdzie do kościoła”, ile razy będzie się modlił, jak bardzo będzie się starał wykonywać przykazania, jak bardzo będzie pomagał innym. Ważne jest, czy Bóg kogoś wybrał do zbawienia, czy nie. Wybór Boży jest bezwarunkowy, co oznacza, że człowiek nie ma na niego wpływu, a jego fizyczne i mentalne wysiłki nie mają tu żadnego znaczenia. Bóg działa wbrew naszej logice i wybiera ludzi, którzy z ludzkiego punktu widzenia wydają się być czasem największymi „grzesznikami”. Przykład potępienia faryzeuszy i kapłanów przez Jezusa jest wzorcowy – ludzie, którzy wydają się najbardziej „święci” (zgodnie z ludzką definicją „świętości”, której podstawą jest aktualnie obowiązujący ludzki system zasad moralnych), mogą być „sługami Szatana”.
Pętla zaciska się jednak, kiedy parafianin musi wybrać pomiędzy nauką Biblii a nauką swojego kościoła. To, że Bóg zbawia, nie jest kwestią „wyboru” dokonanego przez człowieka, ale wyboru dokonanego przez Boga. Pismo Święte stawia Boga ponad człowiekiem, natomiast instytucja kościelna jest bogiem sama dla siebie – samodzielnie ustala i modyfikuje zasady, i określa warunki zbawienia, które uzależnia od fizycznych i mentalnych wysiłków człowieka.
Instytucjonalny kościół swobodnie funkcjonuje bez Boga, bo też powstał dla własnej chwały i chwały jego założycieli oraz myślicieli i nauczycieli. W ocenie samej instytucji odrzucenie nauki kościoła automatycznie skutkuje przypięciem komuś etykiety „grzesznika”, który popełnia „grzech śmiertelny” i bezwzględnie zmierza do piekła. Ludzie dodatkowo boją się opinii innych ludzi, gdyż odrzucenie zasad religii, która w danym społeczeństwie może odgrywać ogromną rolę, zazwyczaj wiąże się także z ostracyzmem, czyli odrzuceniem społecznym. A ponieważ człowiek jest z natury społecznym konformistą, tym usilniej dąży do dostosowania się do obowiązujących zasad religijnych i społecznych.
Owo „obmycie z grzechu” (albo z grzechów) często interpretowane jest w zależności od rodzaju „grzechu”. Pomimo wielu różnych podziałów „grzechu”, katolicy, co już wcześniej omówiliśmy, najczęściej odnoszą się do dwóch: „grzechy lekkie (powszechne)” i „ciężkie (śmiertelne)”. Odpowiednio wyróżniają także dwa „stany duchowe” człowieka: „stan łaski uświęcającej” i „stan grzechu śmiertelnego”. Dla katolików najgorszym scenariuszem jest umrzeć w stanie „grzechu śmiertelnego”, bo w ich rozumieniu taka dusza od razu trafia do piekła. Oznacza to, że jeśli osoba o wysokim morale na ostatnim etapie życia popełni „grzech”, o którym wiedzą inni, przez wszystkich uznawana jest za przegraną. Jeżeli nie jest to „grzech śmiertelny”, to pozostaje jeszcze szansa zwana „czyśćcem”. I odwrotnie – jeśli osoba bardzo niemoralna zdąży przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć komunię, albo przynajmniej namaszczenie od księdza, uważana jest za wielkiego szczęściarza, bo na pewno trafi do nieba. Nawet w przypadku niepewności co do losu zmarłego, usilna modlitwa rodziny i przyjaciół oraz msze odprawiane w jego intencji mogą przetransportować jego duszę z czyśćca do nieba. Taki właśnie sposób myślenia jest głęboko zakorzeniony nawet wśród osób, które niespecjalnie wgłębiają się w zawiłości teologii katolickiej. Taka właśnie jest nasza „wiara” – ślepa. Tymczasem pojęcia takie jak „czyściec”, „skuteczność sakramentów”, „modlitwa za zmarłych” czy „msza w intencji za zmarłych” nie istnieją. To wytwory naszej bujnej wyobraźni, inspirowane naszą desperacją i usilną chęcią przejęcia kontroli nad procesem zbawienia. Owszem, w sensie duchowym możemy rozumieć „modlitwę za zmarłych” jako głoszenie Słowa Bożego martwym duchowo, a w szczególności Bożym wybrańcom. W kulturze katolickiej osoba, która popełniła „grzech śmiertelny” za życia na ziemi, ma możliwość powrotu do „stanu łaski uświęcającej”, co oznacza, że „grzech śmiertelny” jest wybaczalny. To jednak znowu zależy od człowieka – zarówno od samego „grzesznika”, od tego czy wyzna wiarę, zaniecha grzechu i wypełnieni nakazaną pokutę, jak i od księdza, który tę pokutę zadaje i „udziela rozgrzeszenia” (bądź nie). Teoria ta, czego jej autorzy kompletnie nie zauważają, zakłada, że skoro jesteśmy samowystarczalni i sami kontrolujemy nasze „zbawienie”, Bóg jest nam zupełnie niepotrzebny. Zatem, bez względu na wyznanie, kapłaństwo ziemskie, instytucjonalne to własny, fałszywy program zbawienia.
Kolejną trudną do rozstrzygnięcia kontrowersją jest deklaracja Jezusa, że ludziom darowane zostaną „wszystkie grzechy”, podczas gdy w innym fragmencie Biblii mowa jest o „grzechu przeciwko Duchowi Świętemu” (w sensie „bluźnierstwa”), który jest „niewybaczalny” (Mt 12:31-32). Ponieważ Bóg to Duch, brak Ducha oznacza „stan grzechu”, czyli obecność ducha Szatana, albo inaczej, przynależność do Szatana. Ponieważ Szatan jest „bluźniercą”, każdy niezbawiony posiada w sobie „ducha bluźniercy”, w związku z czym sam będzie „bluźniercą”. Każdy niezbawiony, a dokładniej, każdy niewybraniec jest „grzesznikiem”, któremu Bóg „nigdy nie wybaczy”. Niewybraniec nigdy bowiem nie doświadczy zbawienia, gdyż jego przeznaczeniem jest potępienie. Kapłaństwo ziemskie, instytucjonalne to zatem obraz niewybrańców, a więc „bluźnierców”, zaś nauka instytucji kościelnej to „szerzenie bluźnierstw”, w opozycji do Ducha Świętego (duchowego przekazu Biblii).
Pomimo tego, że ślepo „wierzymy” w ideologię kościoła, która jest pełna sprzeczności i absurdów, sami nie wiemy, a często nie wiedzą i kapłani, jaka jest różnica pomiędzy „grzechem lekkim” a „grzechem ciężkim”. Przykładem może być „morderstwo”, które nazywane jest potwornym złem i zwykle kojarzone z „grzechem ciężkim” (śmiertelnym: „życie za życie”). Morderstwo może mieć jednak różny charakter, a upraszczając, może zostać dokonane z premedytacją lub bez. Istnieje na przykład morderstwo niezupełnie świadome i niezupełnie dobrowolne, dlatego określa się je raczej jako „zabójstwo”. Z drugiej jednak strony, zapominamy o ważnej zasadzie biblijnej, według której już sam zamiar oznacza dokonanie czynności. W takim przypadku, jeśli nawet przez chwilę pomyślimy o zabiciu człowieka, co z pewnością zdarza się wielu, stajemy się „mordercami w sercu” – co w sensie duchowym jest metaforycznym obrazem „ducha mordercy”, czyli ducha Szatana. Weźmy na przykład Abrahama, który był gotowy ofiarować swego pierworodnego syna Izaaka, zresztą zgodnie z poleceniem Boga, co później zostało zinterpretowane tak, że de facto „ofiarował syna swego” (Hbr 11:17). Kierując się literalnym spojrzeniem na Biblię, trzeba by Abrahama nazwać „mordercą”, podobnie jak Boga, który wywołał u niego taką reakcję. Dlatego cała teoria kościoła na temat grzechu i jego podziału to bajka. Tymczasem według Biblii kłamstwo na temat Bożego planu zbawienia oraz nieprzyjęcie prawdy głoszonej przez wybrańców namaszczonych Duchem, a także ich wyłączenie ze wspólnoty jest „duchowym zabiciem” tych wybrańców (J 16:2). Dlatego Szatan, duch kłamstwa i fałszu, nazywany jest „mordercą” (J 8:44). Oczywiście chodzi o „mordercę duchowego”. Biblijne obrazy braku akceptacji, czy wyrzucania ze świątyni to symbole separacji niewybrańców od wybrańców, separacji przekazu fałszywego („fałszywego świadectwa”) od przekazu Prawdy (prawdziwego świadectwa).
Człowiek jest w swoich stwierdzeniach zmienny, ale nie Bóg w swoim przekazie duchowym Słowa Bożego. Zmiany doktryn na przestrzeni dziejów świadczą o tym, jak człowiek pogrąża się w swoim „kłamstwie”. Kiedyś rozwody kościelne czy dopuszczanie kobiet do służby w kościele były czymś nie do przyjęcia, teraz stają się normą. Nawet tak dogmatyczna, wydawałoby się, spowiedź doczekała się swoich udogodnień. Teraz nie ma już obowiązku spowiadania się z „grzechów lekkich”. Wystarczy przyjąć „komunię świętą”, a „grzechy” znikną same. Ot, taka magia. Oczywiście nie oznacza to, że spowiedź jest do czegokolwiek potrzebna, że małżeństwa kościelne powinny trwać całe życie i że kobietom nie wolno służyć Bogu. Chodzi o to, że takie zasady ustalane są arbitralnie i zmieniane dowolnie, zgodnie z wolą człowieka, a nie Boga. Dlaczego więc mielibyśmy wierzyć kościołowi? Problem polega na tym, że człowiek niezbawiony, a docelowo niewybraniec, zawsze będzie lgnął do fałszywej religii, bo taka jest jego duchowa natura – zamieszkiwany przez ducha Szatana, człowiek zawsze wybierze program zbawienia, który uniezależnia go od Boga i może być dowolnie kształtowany, zgodnie z wolą człowieka.
Prawo kościoła katolickiego zrównuje świadomych morderców z ludźmi, którzy może i żyją moralnie, ale nie akceptują któregoś z kościelnych dogmatów, nie wspominając już o wyznawcach „innej wiary”. To zrównanie polega na tym, że zdaniem kościoła zarówno jedni, jak i drudzy popełniają „grzech ciężki” (śmiertelny). Wniosek jest jeden: jeśli jesteś katolikiem, to lepiej nie zadawaj pytań tylko zgadzaj się w ciemno ze wszystkim, co głosi kościół. Zadając pytania, pokazujesz, że kwestionujesz prawdziwość nauk kościelnych, takich jak sakramenty, czyściec, świętość Marii oraz innych świętych czy nieomylność papieża jako głowy kościoła. W rezultacie ryzykujesz, że zostaniesz odtrącony przez swoją społeczność, a po śmierci trafisz do piekła. W tak obłudnym żyjemy świecie. Takiej osobie, jeśli pójdzie inną drogą, automatycznie przypina się etykietę „grzechu śmiertelnego”, w konsekwencji czego jej dotychczasowi współwyznawcy czują się upoważnieni do jej prześladowania i wyklęcia. To dość naturalna reakcja, bo czyjeś odejście od nauk kościoła automatycznie staje się oskarżeniem kościoła o głoszenie kłamstwa. A takiej zniewagi nie przebaczy żadna instytucja, która uważa się za „świętą” a w związku z tym „nietykalną”. Podobnie jest w przypadku jej członków. Jeśli jakiś członek kwestionuje zasady własnej religii, automatycznie sugeruje, że pozostali są wyznawcami kłamstwa, co dla człowieka, zwłaszcza religijnego, jest jedną z najgorszych obelg. Stąd zbiorowe wyparcie, które prowadzi do zakrzyczenia, prześladowania, aż w końcu wykluczenia takiej osoby, jakby samo to mogło uratować prawdziwość nauk kościelnych.
Najogólniej rzecz biorąc, w pojęciu kościoła „grzechami śmiertelnymi” są wszelkie działania człowieka, które mogą naruszyć prawidłowe funkcjonowanie systemu religijnego albo spowodować zaburzenie niewzruszoności wiary u siebie lub u innych. Samo odejście od kościoła to już skazanie się na śmierć. Można zatem prowadzić życie bardzo niemoralne, oszukiwać, pogrążać się w alkoholu, bić żonę i dzieci, a nawet je gwałcić, ale jeżeli przynależy się do kościoła, ma się niezawodny parasol ochronny przed „grzechem śmiertelnym”. Tej obłudzie nie ma końca. Takie podejście czyni katolików ślepymi egzekutorami prawa ustanowionego przez człowieka. Zatem ktoś, kto boi się przyjąć naukę Bożą pochodzącą z Biblii, gdyż podważa ona naukę jego kościoła, przez który straszony jest piekłem za jego porzucenie, wybiera człowieka ponad Boga. Ktoś taki powinien odpowiedzieć sobie na pytania: „Czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga?” (Dz 4:19) oraz „Czy warto jest uchylać Boże przykazanie aby zachować własną tradycję?” (Mk 7:9). Na szczęście zbawionego wybrańca, który otrzymał dar mądrości Bożej, nie przerazi ani wydalenie go, ani samodzielne odejście, ani niewstąpienie do żadnego kościoła, ani groźby ze strony kościoła, bo wie, że wszystko to jedno wielkie kłamstwo.
Hebrajscy kapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze zadawali Jezusowi pytanie, jakim prawem odpuszcza grzechy i bawi się w Boga? Świadczy to o tym, że widzieli w Nim zwykłego człowieka, „syna cieśli”. Mieli jednak rację w jednym: tylko Bóg może odpuszczać grzechy. W praktyce oznacza to, że tylko Bóg może pokonać Szatana. Duch Boży wyrzuca ducha Szatana z duszy wybrańca, co nazywa się także „usunięciem grzechu”, „odkupieniem” lub „obmyciem z grzechu”. Samo słowo „grzech” może być wyrażane w liczbie pojedynczej lub mnogiej. Wynika to nie tylko z podobieństwa duchowej natury Szatana do natury Boga, a więc wielorakości funkcji i ról spełnianych przez oba duchy (biblijnym odpowiednikiem Ojca, Syna i Ducha jest Smok, Bestia i Fałszywy Prorok; Ap 16:13), ale także ze zdolności „rozlania” złego ducha na wszystkich ludzi, z których każdy posiada w sobie jego obrazową „cząstkę”.
Ponieważ ochrona zapewniana przez Ducha Świętego nadchodzi w różnych momentach pielgrzymki poszczególnych wybrańców na tej ziemi (na przykład w łonie matki, jak w przypadku Jana Chrzciciela, który został zbawiony w 6 miesiącu życia, czy na ostatnim etapie życia, jak w przypadku łotra na Krzyżu), Biblia stwierdza, że każdy człowiek „poczęty jest w grzechu”. Czasem Biblia wspomina o „stopniu nawiedzenia”, który jest niczym wyznacznik „stanu grzeszności”. Czytamy na przykład, że Maria Magdalena była opętana przez siedem diabłów oraz o duchu o nazwie „Legion”, którego liczba wynosiła dwa tysiące. Podobnie jak w przypadku różnych darów Ducha Świętego wymienianych przez Biblię, istnieją w niej różne formy przekleństwa sprowadzanego przez ducha Szatana. Najbardziej niebezpieczne są te, kiedy występuje on pod maską „Anioła Światłości”, czyli kiedy „podaje się za Boga”. Takimi właśnie „aniołami światłości” są kapłani ziemscy. Dlatego w pierwszej kolejności Jezus oskarżał ludzi związanych ze świątynią, którzy wydawali się bogobojni i oddani Bogu. Nie rozpoznając Chrystusa, udowodnili, że są sługami Szatana. Ich „nauka” była zaprzeczeniem przekazu Boga. Tacy nauczyciele są najgorsi, bo stwarzają pozór, że wielbią Boga, a w rzeczywistości z Bogiem nie mają nic wspólnego. Owymi „kapłanami” są nie tylko przedstawiciele judaizmu, ale także przedstawiciele chrześcijaństwa. To właśnie im powinno się zadać pytanie, jakim prawem odpuszczają grzechy innym i bawią się w Boga? Obrzędy takie jak obrzezanie i chrzest są zabiegami fizycznymi, którym nadaje się rangę „duchowego oczyszczenia z grzechów”, „pojednania z Bogiem” oraz „zawarcia z Bogiem przymierza”. To wynik patrzenia na Chrystusa, czyli na Słowo Boże, w sposób fizyczny. Oznacza to brak rozpoznania Chrystusa i brak rozpoznania przekazu Ducha.
Mówi się, że kapłan katolicki jest pośrednikiem pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Tymczasem jedynym pośrednikiem pomiędzy Ojcem a człowiekiem (wybrańcem) jest Jezus Chrystus, czyli Duch Boży. Można więc powiedzieć, że Bóg jest pośrednikiem sam dla siebie. Oprócz „odpuszczania grzechów”, kapłanowi przypisuje się moc przeistoczenia opłatka (hostii) w ciało Jezusa. Taki właśnie opłatek, któremu przypisuje się magiczną moc ciała Chrystusa, ową magiczną mocą usuwa grzechy, choć tylko te „lekkie”. Może z czasem zasady tej religii znów ewoluują i usuwane będą także „grzechy ciężkie?” Aż trudno powstrzymać się tu od sarkazmu. Z opłatka robi się rzekomą podobiznę „ciała Chrystusa”, ale dodatkowo stosuje się całą teatralną oprawę, by stworzyć iluzję rozpoznania grzechu i jego „gładzenia”. Nieważne, że najczęściej pomija się wino i jego „cudowne działanie”. Tak czy inaczej, podstawowe pytanie brzmi: Jak można rzeczom fizycznym przypisywać wymiar duchowy? Okazuje się, że można. Jeśli wierzy się, że Chrystus był fizycznym, biologicznym człowiekiem, „synem cieśli”. A taką ideę, w ślad za faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, lansuje kościół katolicki.
Specjalne właściwości przypisuje się także innym „sakramentom”. Co ciekawe, istotne są tu same czynności, bez względu na to, czy pełniący posługę kapłańską jest wzorowym moralnie księdzem, czy ukrywa trupy w szafie. „Wartości moralne” dotyczą bowiem tylko parafian, którym albo wciska się puste obietnice (marchewka), albo straszy ich piekłem (kij). Hierarchowie mają immunitet jeśli chodzi o wierność swoim własnym naukom – mogą dowolnie łamać głoszone przez siebie zasady i są nienaruszalni, między innymi z powodu wiary, że jako kapłani są fizycznymi „namiestnikami” Jezusa na ziemi. Dlatego w tej kwestii, jak wierzą, mają wolną rękę. Można więc powiedzieć, że fundamentem ideologii instytucjonalnego „gładzenia grzechów” jest raczej niezachwiana wiara parafian w swoich przewodników i wymyślone przez nich sakramenty, niż „wiara w Boga”. Z pewnością nie jest to wiara Chrystusa, która jest darem Ducha Bożego. W rzeczywistości Kapłanem na wieki jest Jezus Chrystus, a Jego „kapłanami”, wyłącznie w sensie duchowym, są zbawieni wybrańcy Boży, namaszczeni na kapłaństwo duchowe przez Ducha Świętego. „Kapłaństwo Duchowe” to biblijna fraza obrazująca dzielenie się Słowem i przekazem Ducha z innymi (docelowo wybrańcami). Nie ma tu żadnych instytucji, żadnych obrzędów, żadnych fizycznych gmachów, żadnych fizycznych doktryn. Obietnica zbawienia i wybawienia od Złego wychodzi od Pana. To On jest sprawcą „działania”, które ma jedynie wymiar symboliczny, bo nie objawia się w sposób namacalny. Ofiara Chrystusa została złożona raz na zawsze i jest doskonała, natomiast kościelni nauczyciele ponaglają swoich zwolenników, by do spowiedzi przystępowali przynajmniej raz w roku. Powtarzalność fizycznych czynności zaprzecza duchowej doskonałości. Oczywiście ofiara Chrystusa również ma wymiar wyłącznie duchowy, a jest nią przelanie Ducha (Krwi) na swoich wybrańców. Jezus zbawia raz na zawsze. W związku z tym nie ma możliwości, by Ducha Bożego otrzymać raz, potem Go utracić, a potem znowu otrzymać i znowu utracić. Ta absurdalna karuzela zaprzecza nauce Biblii, która wyraźnie podkreśla zasadę „zachowania w świętości”, czyli niemożności utraty zbawienia. Gdyby Duch Boży „wychodził z wybrańca”, czyli raz po raz go opuszczał i do niego powracał, oznaczałoby to zwycięstwo Szatana, co jest niedorzecznością.
Zgodnie z Biblią (1J 1:7) to Krew Jezusa (Duch Boży) oczyszcza nas (wybrańców) od wszelkiego grzechu (od ducha Szatana) a nie obrzęd zwany „komunią”. Intelektualna „wiara w Jezusa” czy wiara w Jego ofiarę nie jest wyznacznikiem „zbawienia” nawet z fizycznego punktu widzenia. Nieustannie powtarzamy, że „wierzymy w Boga” i „modlimy się” nawet kilka razy dziennie, ale w rzeczywistości jest to nasze własne działanie, pochodna naszych własnych wysiłków i własnego przekonania o „naszej wierze”. Wiara to dar Ducha. Wiara nie objawia się w sposób namacalny. Nie ważne ile razy ktoś „pójdzie do kościoła”, ile razy będzie się modlił, jak bardzo będzie się starał wykonywać przykazania, jak bardzo będzie pomagał innym. Ważne jest, czy Bóg kogoś wybrał do zbawienia, czy nie. Wybór Boży jest bezwarunkowy, co oznacza, że człowiek nie ma na niego wpływu, a jego fizyczne i mentalne wysiłki nie mają tu żadnego znaczenia. Bóg działa wbrew naszej logice i wybiera ludzi, którzy z ludzkiego punktu widzenia wydają się być czasem największymi „grzesznikami”. Przykład potępienia faryzeuszy i kapłanów przez Jezusa jest wzorcowy – ludzie, którzy wydają się najbardziej „święci” (zgodnie z ludzką definicją „świętości”, której podstawą jest aktualnie obowiązujący ludzki system zasad moralnych), mogą być „sługami Szatana”.
Pętla zaciska się jednak, kiedy parafianin musi wybrać pomiędzy nauką Biblii a nauką swojego kościoła. To, że Bóg zbawia, nie jest kwestią „wyboru” dokonanego przez człowieka, ale wyboru dokonanego przez Boga. Pismo Święte stawia Boga ponad człowiekiem, natomiast instytucja kościelna jest bogiem sama dla siebie – samodzielnie ustala i modyfikuje zasady, i określa warunki zbawienia, które uzależnia od fizycznych i mentalnych wysiłków człowieka.
Instytucjonalny kościół swobodnie funkcjonuje bez Boga, bo też powstał dla własnej chwały i chwały jego założycieli oraz myślicieli i nauczycieli. W ocenie samej instytucji odrzucenie nauki kościoła automatycznie skutkuje przypięciem komuś etykiety „grzesznika”, który popełnia „grzech śmiertelny” i bezwzględnie zmierza do piekła. Ludzie dodatkowo boją się opinii innych ludzi, gdyż odrzucenie zasad religii, która w danym społeczeństwie może odgrywać ogromną rolę, zazwyczaj wiąże się także z ostracyzmem, czyli odrzuceniem społecznym. A ponieważ człowiek jest z natury społecznym konformistą, tym usilniej dąży do dostosowania się do obowiązujących zasad religijnych i społecznych.